19.
Skreśliłam kolejną osobę z listy, a następnie spojrzałam na kolejkę, próbując oszacować, jak długo nam to jeszcze zajmie i czy zdążymy się przebrać w mundury galowe na pogrzeb. Wbrew pozorom wszystko szło w miarę szybko do przodu i byliśmy już dużo bliżej końca, niż by się mogło wydawać, zwłaszcza patrząc na fakt, że siedzieliśmy tutaj już cztery i pół godziny.
— Dużo ci jeszcze zostało osób na liście? — zapytałam Michaela, widząc, że ma więcej skreślonego niż ja.
Szybko podliczył nieskreślone nazwiska.
— Dziesięć. A tobie?
— Prawie trzydzieści. Da się trochę przyspieszyć? — poprosiłam jednego z policjantów zajmującego się pobieraniem odcisków.
— Bardzo bym chciał, ale raczej nie — odparł ze sztucznym uśmiechem, wracając do swoich obowiązków.
Niepokoiło mnie to, jak wiele osób było jeszcze na liście, a jak niewiele w kolejce. Z każdą minutą te proporcje się zmieniały, na korzyść mojej listy, bo zeszłam z prawie trzydziesty pozycji do dziesięciu, lecz finalnie to Michael skończył szybciej.
— Skończyłem — ogłosił, odkładając pełną skreśleń listę na biurko. Chwycił jeden z trzech kartonów wypełnionych podpisanymi kartkami, aby następnie wyjść zza biurka. — Idę przekazać to dalej.
Pokiwałam tylko głową, skreślając ostatnią osobę z kolejki.
— To wszyscy — oświadczył policjant, przy którym siedziałam.
— Dzięki wam wielkie, odwaliliście kawał naprawdę dobrej roboty — pochwaliłam mężczyzn. Zgarnęłam swoją listę i Mike'a z biurka i chwyciłam pozostałe dwa kartony, ułożone jedne na drugim. Zaniosłam do biura, gdzie odpowiednio wyszkoleni do tego ludzie wprowadzali wszystkie dane do bazy, a gdzie Michael już ucinał sobie przyjacielskie pogawędki. Blondyn, widząc, że sama niosę dwa kartony pełne kartek, rzucił mi się na pomoc, lecz momentalnie go odgoniłam.
— Dam sobie radę, też mam siłę w rękach. Rian, słuchaj, jak już wprowadzicie wszystko do bazy, to mógłbyś mi sprawdzić ten jeden odcisk? — poprosiłam. Mężczyzna był osobą, której naprawdę mogłam ufać i miałam pewność, że to nie on stoi za tym wszystkim. — Wiem, że dowaliliśmy wam teraz cholernie dużo roboty, ale to jest naprawdę ważne, więc jakbyście mogli się pospieszyć...
— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, Chloe. A wiesz, że jak ja tak mówię, to tak będzie — obiecał, biorąc ode mnie idealnie zrobioną kopię odcisku jednego z palców. — A teraz się pośpieszcie, bo macie pogrzeb za godzinę
— Dzięki, jestem wam ogromnie wdzięczna.
Gdy wpadłam do gabinetu, Michael był już w mundurze, rozłożony na fotelu jak żaba na liściu.
— Masz pięć minut na przebranie się — oświadczył, zasłaniając roletę w oknie, gdy ja zamykałam drzwi na klucz. Szybko ściągnęłam bluzkę z siebie, aby chwycić za granatową koszulę wiszącą na wieszaku. Już dawno przestałam się wstydzić przebierania przy Michaelu. Wyzbyliśmy się tego, gdy pewnego razu wpadliśmy razem do szamba, a gdy wróciliśmy na posterunek, toalety były pozalewane i zostaliśmy zmuszeni przebrać się w gabinecie.
— Jak zawiążesz mi sznurówki w butach, to będzie nawet i szybciej.
Michael się zaśmiał.
— Mowy nie ma.
Spojrzałam na niego z urazą, szybko wpychając koszulę w spodnie i zapinając je. Włożyłam buty, starając się wiązać sznurówki najszybciej, jak tylko potrafiłam. Nawet pukanie do drzwi nie wyprowadziło mnie z tej szybkości.
— Jesteście gotowi? — zapytał przez drzwi Calum.
— Prawie! — odkrzyknęłam, kończąc wiązać lewego buta. W końcu narzuciłam na siebie marynarkę, posiadającą wszystkie odpowiednie oznaczenia i chwyciłam czapkę. W tym czasie Clifford odsłonił okna i odkluczył drzwi. Hood czekał na nas, oparty o ścianę.
— Możemy jechać — ogłosiłam. — Powiedzcie, że nie jesteśmy spóźnieni.
— Jak nie będzie korków, to nie jesteśmy — odparł Calum, zrównując się ze mną krokiem. — Najważniejsze, że zebraliśmy odciski palców od wszystkich. Gdzie macie swoje listy?
Rozchyliłam poły marynarki, wyciągając z wewnętrznej kieszeni poskładane kartki.
— Dopóki nie będę miała pewności, czy to ktoś z policji, czy nie, nie zostawię niczego ważnego i związanego z tym śledztwem w gabinecie. Będziemy potem musieli przeanalizować, kto ma wiarygodne wytłumaczenie na swoją nieobecność, a kto jest teoretycznym podejrzanym.
W kościele podczas mszy nie przestawałam się rozglądać, za co zaliczyłam cios między żebra z łokcia od Caluma, jednakże nie powstrzymało mnie, a Hooda jeszcze bardziej zirytowało.
— Niepokoi mnie nieobecność jednej osoby, zarówno tutaj, jak i rano — wyszeptałam w stronę bruneta, na co on zmarszczył czoło.
— Kogo?
— Dowódczyni grupy szturmowej, Rosa Johnes.
Hood również rozejrzał się po pomieszczeniu.
— Rzeczywiście jej nie ma. A powinna być.
— Powinna to za mało powiedziane — oceniłam, po kryjomu wyciągając telefon. W samochodzie zrobiłam zdjęcia nazwisk, które się dzisiaj nie pojawiły. Teraz wysłałam je do Luke'a z prośbą, czy mógłby mi sprawdzić ich usprawiedliwienie na dzisiaj i ewentualne alibi w czasie morderstw, z naciskiem właśnie na Rosę.
Po niedługim czasie urządzenie zawibrowało cicho w mojej kieszeni.
Luke: Johnes? Dowódczyni grupy szturmowej? Myślisz, że...?
Ja: Nie wiem, ale sam fakt, że nie ma jej na pogrzebie, a jej obecność była jedną z obowiązkowych, jest dziwnie podejrzana.
Luke: Sprawdzę to, ale nie zdziw się, jeśli zostanę po godzinach
Przepuściłam Caluma, który został wybrany do przemówienia. Z tego, co wiedziałam, to siedział nad nim naprawdę długo, aby wypadło zadowalająco. Starałam się jak najbardziej na nim skupić, bo rzeczywiście doceniałam jego wysiłek włożony w ten tekst i był on naprawdę świetny. W połowie moja uwaga została ponownie odwrócona, za co zarobiłam sobie karcące spojrzenie od Mike'a.
Luke: Johnes jest jedyną osobą, która nie doniosła zwolnienia na dzisiaj. Wszyscy pozostali mają jakieś usprawiedliwienie, część jest na wyjazdach służbowych, inni leżą chorzy w domu, nawet dzwoniłem do nich, żeby się upewnić. Rosa nie odbiera.
Luke: I, niespodzianka, w dniu poprzedniego zabójstwa urwała się wcześniej z pracy, tłumacząc się rzekomą wizytą u dentysty. A w dzień pierwszego morderstwa nie przyszła w ogóle do pracy, do tej pory nie doniosła zwolnienia.
Pokazałam wiadomości Michaelowi, a także właśnie siadającemu Calumowi, patrząc na nich znacząco.
— Musimy się jej dokładniej przyjrzeć — postanowił Michael, gdy staliśmy przy samochodzie, czekając jeszcze na Hooda, który musiał przeżyć kilka służbowych rozmów. Ja w tym czasie postanowiłam zapalić elektryka, bo byłam świadoma, że krótko to na pewno nie potrwa.
— Wiem, ale nie będę już dokładała roboty Hemmingsowi, biedny i tak ma od chuja rzeczy do zrobienia dzisiaj. Calum zaczął go angażować do przesłuchań i nie dość, że musi je przeprowadzić, to jeszcze musi zdać z tego raport. A jedno przesłuchanie w jego wykonaniu to godzina wynajęta z życia.
— Aż tak?
Pokiwałam głową, wypuszczając dym.
— Ale trzeba przyznać, że potrafi on wyciągnąć wszystko z oskarżonego, jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak dokładnymi raportami i nagraniami z przesłuchań.
Hood w końcu wyszedł z budynku, energicznie rozmawiając przez telefon. W momencie, gdy widziałam, jak wściekłość kształtuje zimny wyraz na jego twarzy, już wiedziałam, że wydarzyło się coś, co i mi się stanowczo nie spodoba.
— Co się stało? — zapytałam bruneta od razu, jak tylko do nas podszedł.
— Musimy jechać do siostry tamtej ofiary, tej Villy.
— Co takiego się wydarzyło? — powtórzyłam pytanie z silniejszym naciskiem na słowa.
— Opowiem ci w samochodzie — burknął.
Trzasnęłam z całej siły drzwiami wejściowymi, na co obecni w pomieszczeniu ludzie podskoczyli w miejscu.
— Kto miał wartę w trakcie, kiedy to się wydarzyło? — zapytałam chłodnym, lecz na razie spokojnym tonem. Nikt mi nie odpowiedział, najwidoczniej bojąc się mojego gniewu, a miał on dopiero nadejść.
— Zapytam jeszcze raz, kto pełnił wartę w czasie morderstwa? — powtórzyłam pytanie, nie przestając rozglądać się po tłumie wystraszonych ludzi. W końcu uderzyłam z całej siły w stół, przez co nawet Michael podskoczył w miejscu i się wydarłam. — Kto?!
Byłam pewna, że ten krzyk usłyszeli i sąsiedzi.
— M-my — wyjąkał w końcu jeden z policjantów, podnosząc drżącą rękę. Stojący obok niego partner nie miał nawet odwagi, by podnieść głowę, wolał wpatrywać się w podłogę.
Zbliżyłam się do mężczyzn z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej i wyprostowanymi plecami.
— Mieliście tylko jedną pracę do zrobienia. Jedną — wysyczałam, będąc z nimi niebezpiecznie blisko twarzą. — I ta jedna praca nawet nie była nad wyraz skomplikowana, bo waszymi jedynymi obowiązkami było obserwować okolicę, pilnować i w razie sytuacji kryzysowej zadzwonić po posiłki i wkroczyć do akcji. I nawet tego nie zrobiliście dobrze! Spieprzyliście to, kurwa, po cholernej całości!
Zamilkłam, wpatrując się w dwóch winnych, którym niewiele brakowało, aby zaczęli trząść się strachu.
— Gdzie byliście w miejscu, gdy to się wydarzyło? — Znowu odpowiedziało mi milczenie, więc ponownie byłam zmuszona podnieść głos. — Pytam się gdzie kurwa?!
— Niedaleko — odparł ten sam policjant, co poprzednio, nerwowo przełykając ślinę.
— To znaczy jak niedaleko?
— Bo niedaleko jest budka z hot dogami...
W tym momencie już naprawdę nie wytrzymałam.
— Czy wam już do reszty odebrano wszelkie szare komórki? Czy już urodziliście się z ich brakiem? Bo dla mnie to jest kurwa niewyobrażalne, żeby choć na moment zejść z cholernej warty na jakiegoś pieprzonego hot doga! Jesteście do cna niekompetentni, a policjantami zostaliście chyba z przypadku, natomiast odznaki to najpewniej w chipsach znaleźliście! Bo żaden normalny, szanujący się policjant nie odjebałby czegoś takiego, jak wy! Cieszcie się, że jeszcze was nie udusiłam, bo naprawdę mało brakuje, żeby to się wydarzyło!
— Chcę was widzieć jutro o ósmej w moim gabinecie — ogłosił równie chłodnym tonem Calum. — A teraz odmaszerować.
Oboje policjanci jeszcze bardziej pochylili głowy, choć nie spodziewałam się, że jest to w ogóle możliwe i opuścili mieszkanie.
— Chcę znać odpowiedź tylko na dwa pytania — oświadczyłam, oddychając głęboko. — Jak zmarła i kiedy.
— Sprawca zadał jej kilkanaście ran kłutych, z czego ostatni w czaszkę, gdzie narzędzie zbrodni już utknęło. A czas zgonu szacuję na mniej więcej ósmą, dziewiątą rano — odpowiedział mi Ben. — Na pocieszenie powiem, że zmarła praktycznie od razu, dużo nie cierpiała.
— Chociaż tyle dobrego — wymamrotałam, nie przestając się przyglądać martwemu ciału. Nasz jedyny, jakikolwiek świadek zginął, a sprawca uciekł i to jeszcze prosto sprzed naszego nosa. — Osobiście ich ukatrupię, jak nie dzisiaj, to w bliskiej przyszłości na pewno.
Obejrzenie miejsca zbrodni, a także dość długi powrót na posterunek ani trochę nie ochłodził mojego temperamentu, ani nie sprawił, że zeszła ze mnie złość. Tylko jedna rzecz była w stanie to zrobić i właśnie zmierzałam w stronę odpowiedniego pomieszczenia, aby z niej skorzystać.
— Niech już dzisiaj nikt nic do mnie nie mówi — oświadczyłam już na wstępie, gdy to w drodze na strzelnicę chciał zaczepić mnie Luke.
Nałożyłam okulary i słuchawki, po czym naładowałam i odbezpieczyłam broń. W ostatnim etapie wymierzyłam cel i strzeliłam, aż do całkowitego wyładowania magazynku. Dopiero wtedy zbliżyłam plakat z narysowanym celem, przy okazji ściągając słuchawki.
— Proszę, proszę, same dziesiątki. Czy jest coś, w czym nie jesteś dobra? — zaganił mnie Luke, opierając się ostrożnie o ściankę.
— Robienie na drutach — mruknęłam, zabezpieczając broń. — Mam naprawdę okropny humor, więc lepiej uważaj na słowa.
— Tak, słyszałem, co się stało. Natomiast ja przychodzę tu jako posłaniec z, myślę, całkiem dobrą wiadomością.
— To znaczy?
— Jeden ze świadków widział Rosę w pobliżu miejsca morderstwa. A nie miała żadnego dobrego powodu, by tam być.
— Mniej więcej o tej samej godzinie, o której Villy została zabita?
Hemmings kiwnął głową.
— Calum z Michaelem już to wiedzą i prosili przekazać, że jak już trochę ochłoniesz, to żebyś dołączyła do nich w gabinecie tego pierwszego.
Spojrzałam najpierw na broń, a później na postrzeloną kartkę.
— Tak, chyba mi trochę lepiej.
— Jaki mamy plan? — zapytałam od razu na wejściu.
— Zrobimy tak, jak zaproponował Michael. Skłamiemy, że mamy mordercę, zorganizujemy całą akcję, mającą na celu go aresztować, a w pewnym momencie aresztujecie Rosę. Będę potrzebował tylko kilku dni na ogarnięcie tego — opowiedział Calum.
— Jakie to wspaniałe uczucie, kiedy w końcu korzystacie z mojego planu! — stwierdził z rozrzewnieniem Mike. — Bałem się, że ten dzień już nigdy nie nadejdzie.
— Gwarantuję wam, że pod koniec tygodnia będziemy ją mieli w swoich rękach.
— Po czterech latach, w końcu — powiedziałam, mimowolnie oddychając z ulgą, choć nie powinnam, bo wszystko mogło jeszcze pójść źle i nie po naszej myśli.
— Szczerze, to mnie najbardziej ciekawią jej motywy. Jet policjantką, uczestniczyła w akcjach aresztowania kilkudziesięciu najbardziej niebezpiecznych osób i sama się nią stała — stwierdził Clifford.
— Albo była tą osobą od początku, tylko się z tym ukrywała. Gwarantuję wam, że Luke wyciągnie od niej wszystko na przesłuchaniu — odpowiedziałam.
— To prawda, jest w tym naprawdę świetny — zgodził się ze mną Calum. — Co poniektórzy to samowolnie podpisują przyznanie się do winy. Pamiętacie złodzieja samochodów, co jednym z detektywów udało się go w końcu złapać? Po dziesięciu minutach rozmowy z Luke'iem stwierdził, że kłamanie nie ma sensu i się przyznał.
— Wy jesteście jak złota para. Ty w trymiga łapiesz przestępców, a on w równie krótkim czasie wyciąga od nich całą prawdę.
Rozłożyłam ręce.
— Cóż ja mogę powiedzieć, jesteśmy genialni.
— Chloe... — zaczął Luke, w momencie, gdy odwoził mnie do domu. — Obiecasz mi, że nic ci się nie stanie w trakcie akcji?
Odwróciłam się w jego stronę z westchnieniem.
— Luke, wiesz dobrze...
— Albo chociaż obiecaj, że postarasz się nie odwalić niczego głupiego i nierozsądnego.
Ścisnęłam jego rękę.
— Obiecuję. Aż tak się boisz?
Blondyn pokiwał głową, przygryzając usta.
— Nie chcę cię stracić, a wiem, jak ryzykowny masz zawód.
— Nie stracisz i to jeszcze przez bardzo, bardzo długo — zapewniłam go
— Chloe...
— I zaufaj mi, nie masz się o co bać, wiemy, co robimy.
— Nie o to mi teraz chodziło. Znaczy się, to trochę też, bo cholernie mnie cieszy to, że jesteście pewni tego, co robicie, ale patrz, kto czeka przy drzwiach.
Gdy spojrzałam we wskazane przez Luke'a miejsce, aż otworzyłam oczy szeroko ze zdziwienia.
— Co ona tu robi? — wysyczałam. Wysiadłam z samochodu z Luke'iem za sobą i powolnym krokiem zbliżyłam się do kobiety, krzyżując ramiona na piersi. Gdy podniosła wzrok, w jej oczach była skrucha, w którą, tak czy siak, nie wierzyłam. — Jeśli szukasz przebaczenia, to pomyliłaś adresy, kościół jest kilka ulic dalej.
— Chloe, ja chciałam tylko...
— Porozmawiać? Nie mamy o czym. Żegnam.
Odwróciłam się plecami, już mając wejściu do domu, lecz kolejny błagalny jęk kobiety odwrócił mnie od tego.
— Chloe, proszę! Czuję się samotna, odkąd...
— Odkąd on zmarł. Gdyby nie jego smierć, nigdy by ciebie tutaj nie było, a ja bym nie musiała znosić tych mdłych, błagalnych jęków z twojej strony. Nigdy się dla was nie liczyłam, więc nie wierzę w to, że nagle zaczęłam. Po prostu nie możesz znieść tej cholernej samotności, pustki i ciszy w domu. Zaskoczę cię, ja musiałam znosić to i dużo więcej przez kilkanaście lat, w których czasie ty nie zrobiłaś nic, dosłownie nic, by jakkolwiek zmienić mój los, musiałam zrobić to sama, płacąc równie wysoką cenę.
Spojrzałam zza jej plecami na Luke'a, który przypatrywał mi się nie tylko z troską, ale i ze wsparciem.
— Ale może i powinnam wam podziękować. Gdybyście nie byli tak do cna zjebani, ja bym nigdy nie poznała najbardziej wartościowych ludzi w moim życiu. Nie pokazuj się tu więcej ani nie nękaj mnie telefonami, bo ja zdania i tak nie zmienię, a z łatwością mogę wystąpić o zakaz zbliżania się.
Otworzyłam drzwi, najpierw wpuszczając Luke'a, a później sama wchodząc.
— Ale...
— Żegnam i nie do zobaczenia, nawet w życiu pozagrobowym.
Zamknęłam za nami drzwi na klucz i oparłam się o nie z widoczną ulgą.
— Wszystko w porządku? — zapytał Hemmings, gładząc mnie delikatnie po ramionach.
— O dziwo tak. Czuję taką ulgę w środku, jakbym pozbyła się jakiegoś ciężaru. I nie spodziewałam się, że to kiedykolwiek nastąpi.
— Miejmy tylko nadzieję, że ona rzeczywiście da ci spokój.
— Po tym, jak wyjechałam z zakazem zbliżania się? Według mnie jest to już bardziej niż pewne. Dzięki, że ty wtedy byłeś.
— Do usług — zaśmiał się.
— Chloe, to ty? — głos Cherry z kuchni odrobinę przywrócił nas do rzeczywistości.
— A któżby inny? — zapytałam, kierując się do pomieszczenia, w którym siedziała moja przyjaciółka. Jak się okazało, nie była sama, bo zaraz obok niej siedział Austin, jej chłopak.
— Hej Austin. A właśnie! Aus, to Luke, mój skromny facet, Luke, to jest właśnie Austin, chłopak Cherry.
— Miło mi poznać najsławniejszą osobę tej mini rodziny — przywitał się szatyn, podając mu rękę, którą blondyn uścisnął.
— Mi również. Jestem zdziwiony, że się wcześniej nie spotkaliśmy.
— Niestety dyżury w szpitalu nie wybierają.
— Może zjemy coś razem? — zaproponowałam, patrząc na parę.
— Wychodzimy, ale najpierw chcieliśmy porozmawiać z wami o pewnej rzeczy — ogłosiła Cherry. — Jak już wiecie, a zwłaszcza ty, Chloe, jesteśmy już dość długo razem i już od pewnego czas myśleliśmy o tym, by razem zamieszkać, lecz to, co w międzyczasie się wydarzało, trochę nas od tego odwlokło. W końcu podjęliśmy ostateczną decyzję i od grudnia będziemy wynajmować razem mieszkanie. Nie jest ci przykro?
— Co? Skądże! Cieszę się, że się na to zdecydowaliście, że wasz związek się rozwija i całkowicie mi to nie przeszkadza, bo byłam świadoma, że kiedyś to nastąpi. Zresztą ostatnio i tak większość czasu spędziliście razem.
— Bo wy spędziliście dużo czasu razem! — zauważyła Cherry. — Śmiej się, śmiej, ale naprawdę staliście się papużkami nierozłączkami.
Spojrzałam na nią z rozczuleniem.
— Będę za tobą tęsknić. Mam nadzieję, że będziesz nadal wpadać.
— Oczywiście! Nie pozbędziesz się mnie z mojego życia.
Przytuliłam mocno rudowłosą.
— Na ostatnią noc razem robimy babski wieczór — powiedziałam.
— Idę na to.
— Nie chcę was pospieszać, ale Cherry, trochę nam się spieszy — ostrzegł ją Austin.
— Tak, jasne. Widzimy się później! — pożegnała się ze mną i chwilę później znikli za progiem drzwi.
Luke objął mnie od tyłu, opierając brodę na mojej głowie.
— Powiedz, że myślisz o tym samym, co ja — powiedział.
— Zdążysz przenieść swoje rzeczy do świąt? — zapytałam z uśmiechem.
Hemmings się zaśmiał.
— Czyli myślisz o tym samym, co ja. Mam tylko jeden warunek.
— Jaki?
— Zmieniamy łóżko. Jest stanowczo za małe na nas dwoje.
— Zróbmy od razu remont całego pokoju. Będzie całkowicie po naszemu, bo to wszystko ma już kilka lat, a przez te kilka lat trochę się zmieniło, zwłaszcza przez ten rok.
— Mówisz serio?
— Jasne. Przecież nic tak nie zbliża, jak wspólne malowanie ścian.
Luke pocałował mnie w głowę.
— Kocham cię.
Poklepałam go po ręku.
— Też cię kocham.
// Jednak to jest najdłuższy rozdział tego opowiadania 😂
Informuję, że zostało zaledwie kilka rozdziałów do końca //
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro