17.
Przygryzłam skuwkę od długopisu, przypatrując się, jak Luke obraca naleśnika na patelni. Pozostawiliśmy na chwilę całą pracę w salonie, robiąc z niego fortecę nie do przejścia, pełną zdjęć, wydruków i odbitek. Cherry jeszcze nie wróciła z pracy, co zaczynało napawać mnie niepokojem, bo powinna zawitać w domu dobrą godzinę temu. Blondyn, widząc moje nerwowe spoglądanie na zegarek, westchnął i znikł na moment z kuchni, wracając z czymś w dłoni. Rzucił przedmiot w moją stronę, wracając do robienia kolacji. Gdy go złapałam, od razu się domyśliłam, co to jest i w jakim celu mi to podarowuje.
— Piłeczka antystresowa? — zapytałam z uniesieniem brwi, przyglądając się pudroworóżowej piłeczce i delikatnie ściskając ją w ręku.
— Miałem dać ci ją później, ale przyda ci się teraz, bo nawet mnie zaczyna irytować to twoje ciągłe wpatrywanie się w zegar. Zaczynam się czuć, jakbyś odliczała mi czas, czy aby nie jestem tu za długo — wyznał, opierając się o stół łokciami tak, aby zrównać się swoją twarzą z moją.
Pocałowałam mężczyznę w usta.
— Wiesz dobrze, że tak nie jest — zaprzeczyłam.
— To przestań się tak zamartwiać. To, że twoja współlokatorka do tej pory nie wróciła, to jeszcze nic nie znaczy. Równie dobrze mogła zostać po godzinach.
— Wiem, ale... — zaczęłam, lecz i tak zamilkłam, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Skupiłam wzrok na piłeczce, cały czas ją ściskając. Wbrew pozorom było to naprawdę uzależniające. — Boję się, że osoba, która zabija, tknie mojego życia prywatnego. I to w ten najgorszy sposób.
Luke usiadł naprzeciwko mnie i wyrwał mi przedmiot z ręki, żebym skupiła się nie na piłce, a na nim.
— Zaczynasz czarno widzieć. Nic nie wskazuje na to, żeby tak się stało, zatem nie zamartwiaj się na zapas, bo tylko zrobią ci się niepotrzebne zmarszczki na czole, a nas na emeryturze nie będzie stać na najdroższe, francuskie kremy.
Oparłam głowę na dłoniach.
— Nas na emeryturze, mówisz.
— Oczywiście. Będziemy starymi, pomarszczonymi śliwkami, które będą tymi złymi dziadkami, opowiadającymi swoim wnukom o mordercach.
— Będzie zabawnie.
— Oczywiście, że będzie. — Wystawił w moją stronę swoją rękę z piłeczką, którą chwyciłam w ułamku sekundy. — Lepiej wyciągnij talerze, bo jestem już ku końcu.
— Robi się, szefie kuchni.
W połowie posiłku, gdy Luke próbował rozśmieszyć mnie możliwie najgłupszym rzeczami, usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Hemmings obrócił się do tyłu, natomiast ja odchyliłam się w bok, próbując dojrzeć przybysza. Jak się okazało, przybysz był nie tylko jeden, a nawet dwóch.
— Przepraszam, że tak późno wracam, ale patrzcie, jaka uroczość się do mnie dzisiaj przypałętała. Ktoś chyba ją porzucił, a ona potrzebuje miłości.
Cherry weszła do kuchni, trzymając na rękach szarego kociaka z naprawdę pięknymi, niebieskimi oczami. Zwierzę było wtulone w kobietę, jakby rzeczywiście żywiło się miłością i tylko nią.
— Kot? — zapytałam zaskoczona. Luke natomiast już się zabrał za drapanie kociaka za uchem.
— Tak, tak właśnie nazywamy to zwierzę. Kot. Czy nie masz nic przeciwko temu, żeby został? Biedny się pałętał już od kilku dni po podwórku, że aż szkoda mi go było.
— A jesteś pewna, że nie ma pcheł i że wszystko z nim okej? — upewniłam się.
— Byłam z nim u weterynarza, dlatego tyle mnie nie było. Z młodym wszystko w porządku, oprócz tego, że jest trochę wygłodzony.
— O ile nie będzie gryzł i drapał mebli, a także szczał po kątach, może zostać — postanowiłam, wracając do posiłku.
— Patrz Tommy, to twój nowy domek — zaświergotała przeszczęśliwa.
— Nawet imię mu już nadałaś?
Cherry w ogóle nie zareagowała na moje słowa, nadal pokazując swojemu nowemu pupilkowi kolejne kąty tego mieszkania.
— Tylko żeby mi niczego nie tknął w salonie! — krzyknęłam do przyjaciółki. — Bo szybko wróci na dwór.
— Wszystko będzie w stanie nienaruszonym — obiecała, wchodząc do kuchni. Puściła kota na podłogę, tym samym pozwalając mu swobodnie zwiedzać kuchnię. W czasie, gdy Cherry nasypywała mu jedzenia do pierwszej lepszej miski, ja obserwowałam zwierzę.
Luke parsknął śmiechem, próbując ukryć swoje rozbawienie.
— Z czego tak rżysz? — zapytałam, przypatrując się blondynowi, który nie przestawał się śmiać.
— Patrzysz na tego biednego kota z tak wielkim sceptyzmem, jakiego chyba nawet nie miałaś wobec naszego związku na początku. Spoglądasz na niego tak, jakby miał zaraz wyciągnąć nóż spod ogona i cię zadźgać.
— Nie patrzę na niego aż tak, nie popadajmy w paranoję.
— Patrzysz. A to jest najzwyklejszy kot, na dodatek całkiem uroczy — stwierdził, drapiąc go po plecach, na co zwierzę jeszcze bardziej się nastawiło.
Dzwoniący telefon był już tak powszednią rzeczą, że tylko ja zwróciłam na niego uwagę. Jednakże widząc na ekranie napis „mama", odrzuciłam połączenie równie szybko, co ono przyszło. I to już przykuło uwagę mojego chłopaka, który oderwał się od drapania tego sierściucha, nachylając się w moją stronę.
— Znowu ona? — zapytał krótko, będąc pewnym, że będę wiedziała, kogo ma na myśli.
Kiwnęłam głową.
— Tak samo, jak codziennie od tygodnia. Niewiele brakuje, żebym zablokowała jej numer i udawała, że ktoś taki nie istnieje.
— Ja się dziwię, że nie zrobiłaś tego kilka lat temu.
Już miałam coś powiedzieć, lecz telefon na nowo zaczął wibrować, pokazując ten sam numer, co wcześniej, zatem ponownie kliknęłam dwa razy przycisk blokady, by odrzucić połączenie.
— Jak zadzwoni po raz trzeci, to wyrzucę telefon za okno, przysięgam.
— Nie stać cię na nowy — zauważył mężczyzna, w końcu wracając do niedokończonego posiłku.
— Przez ciebie.
— Ja ci telefonem nie kazałem rzucać o ścianę.
— Nie, ale... — przerwałam, bo po raz trzeci dzisiaj mama próbowała się do mnie dodzwonić. Sapnęłam z irytacją.
— Odbierz, to może wtedy się odczepi — zaproponował Luke.
Spojrzałam tylko na Hemmingsa, który mrugnął zachęcająco w moją stronę.
— Pamiętaj, że jeśli nie odbierzesz, to nigdy się nie dowiesz, o co chodzi. A wtedy nie będziesz spała spokojnie.
Wcisnęłam zieloną słuchawkę na ekranie telefonu i przyłożyłem go do ucha.
— Czyżbym nie wyraziła się ostatnim razem jasno, gdy powiedziałam, że nie życzę sobie kontaktu z wami? — zapytałam najzimniejszym tonem, na jaki tylko było mnie stać.
— Wyraziłaś, ale... — zaczęła kobieta, natomiast praktycznie od razu jej przerwałam.
— Natomiast sukinsyn zmarł, a ty się czujesz samotna, więc przypomniałaś sobie, że w sumie brakuje ci córki i wpadłaś na genialny pomysł odzyskania kontaktu z nią. Od razu ci już powiem, żebyś się nie nadwyrężała: cholernej mowy o tym nie ma, możesz sobie pomarzyć, o ile w ogóle stać cię jeszcze na jakiekolwiek marzenia.
— Chloe, proszę, wysłuchaj mnie...
— Nie, to ty wysłuchaj mnie. Zawsze miałaś mnie w dupie i pozwalałaś, by ojciec, choć i to słowo ledwo przechodzi mi przez gardło, jak o nim mówię, pomiatał mną i robił ze mną wszystko, co tylko chciał. Dosłownie wszystko. A tobie to pasowało, zgadzałaś się na to przez cały ten czas, gdy z wami mieszkałam. Zatem mam nadzieję, że karma wróci również i do ciebie, a jeśli nie, to sama osobiście się postaram, żeby wróciła.
Rozłączyłam połączenie, rzucając urządzenie na stół.
— Nie wiem, czy jestem bardziej pod wrażeniem tego mroźnego tonu, czy może bardziej mnie to zaniepokoiło. Wszystko w porządku?
— Nie. Ale poradzę sobie z tym — oświadczyłam, pocierając twarz.
— Na pewno? Może chcesz o tym porozmawiać?
— Nie chcę — odparłam krótko, po czym wyszłam z kuchni. Usiadłam w salonie na dywanie, po raz setny lustrując wszystkie materiały. Kątem oka widziałam, jak kot zbliża się do mnie, lecz nie przyszedł całkowicie, tylko usiadł metr dalej. Utkwiłam w nim wzrok.
— Tak w sumie, to całkiem uroczy jesteś — stwierdziłam, dając mu swoją rękę do powąchania, co rzeczywiście zrobił, finalnie wchodząc pod moją rękę, żebym go pogłaskała. — Chyba serio potrzebujesz miłości, co?
— Tak jak każdy — stwierdził Luke, opierając się o framugę drzwi prowadzących do kuchni. Uśmiechnął się w moją stronę, co ja odwzajemniłam.
— Nie wiem, czy jest sens jeszcze nad tym siedzieć. Spędziliśmy tu prawie cały dzień, przejrzeliśmy wszystkie tropy, zdjęcia i nie znaleźliśmy nic. I tak jutro jeszcze przyjdzie Mike, może on na coś wpadnie, bo ja już nawet jak zamykam oczy, to widzę to wszystko i zaczynam rzygać tymi wszystkimi materiałami.
— Sam miałem to zaproponować, ale obawiałem się, że się na to nie zgodzisz, znając twoje skłonności do pracoholizmu.
— Odkąd jesteś ty, stały się trochę mniejsze — wyznałam, wystawiając rękę w jego stronę. Gdy ją chwycił, pociągnęłam go również na podłogę. — Ja schodzę na dno, a ty razem ze mną, pamiętaj.
Blondyn przytulił mnie i pocałował w głowę.
— A ty pamiętaj o tym, że nie zejdziesz na dno. Nie, gdy ja tu jestem.
Koszmary nigdy się mnie nie trzymały, gdy spałam z Luke'iem i nie ukrywałam, cieszyło mnie to, bo on nic nie wiedział, a ja nie musiałam mu mówić, tłumaczyć się i powodować niepotrzebną troskę. Jednakże coś, może nadmiar myśli, spraw na głowie bądź też problemów, sprawiło, że dzisiejsza noc stała się wyjątkiem.
Cała sceneria rozpoczęła się mną, przywiązaną do krzesła, bez możliwości uwolnienia się, bo z nożem na gardle i to dosłownie. Kątem oka rozpoznałam osobę, która trzymała narzędzie i ani trochę nie zaskoczyło mnie, że tą osobą był sam Luke, bo mój umysł uwielbiał płatać mi figle w takiej postaci. Natomiast im dalej w las, tym ciekawiej było i sprawiało, że zapomniałam o tym, w jakiej sytuacji byłam.
Do pomieszczenia, które znałam, ale w tej chwili nie mogłam sobie skojarzyć, weszła młoda para. Podświadomość na tyle zniekształciła ich twarze, że nie wiedziałam, kto to jest, ale coś mi zaczynało powoli świtać, a już zwłaszcza w momencie, gdy zauważyłam, że kobieta wyciąga strzykawkę wypełnioną płynem, którą chwilę później wbiła w szyję swojego towarzysza. Gdy mężczyzna padł na ziemię, ona schyliła się nad nim, składając delikatny pocałunek na jego czole, po czym z wysokiej cholewki buta wyciągnęła nóż. Ubrała kombinezon ochronny i jeszcze raz zlustrowała wzrokiem ciało nieprzytomnego mężczyzny, postanawiając w końcu przejść do celu, w jakim zrobiła to, co zrobiła.
Odkrajała skórę kawałek po kawałku, układając je obok krwawiącego ciała. Podchodziła z precyzją do tego, co robiła, widać było także, że jest pewna, że nikt jej nie przyłapie, bo się specjalnie nie spieszyła. Można by powiedzieć, że robiła to wręcz z czułością, wkładając w to całe swoje serce. Spodziewałam się, że mężczyzna już dawno zmarł z powodu utraty tak dużej ilości krwi, która utworzyła sporą kałużę wokół niego.
Gdy w końcu ułożyła ostatni fragment skory obok, tym samym odsłaniając to, co przeciętny człowiek widzieć nie powinien, podniosła się z przysiadu, z dumą podziwiając swoje dzieło. Jednakże ciche, choć słyszalne kroki wybiły ją z tego rytmu zadowolenia i sprawiły, że w jej serce zaczęła się wkradać panika. Nie sprawiło to jednak, że straciła ona zdolność do szybkiego rozumowania, a wręcz przeciwnie — praktycznie po mistrzowsku z tego wybrnęła.
Wyszła spoza kręgu krwi, ściągając tam kombinezon i buty, które zaraz wrzuciła do reklamówki. Tam też wrzuciła narzędzie zbrodni. Ostatni raz spoglądnowszy na to, co uczyniła, rzuciła się w stronę uprzednio wyłamanych drzwi, w międzyczasie starając się choć odrobinę zatrzeć swoje kroki.
Obudziłam się w tym samym momencie, w którym fikcyjny Luke podciął mi gardło. Wybudzona z tego koszmaru byłam cała spocona, z włosami przyklejonymi do czoła i karku, wrażeniem, jakby zaraz miała zwymiotować i uczuciem braku tlenu w płucach.
— Chloe? Co się dzieje? — zapytał równie wybudzony, co ja blondyn. Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, ledwie byłam w stanie oddychać, a i to nieudolnie. Luke, widząc mój stan, pociągnął mnie do okna i otworzył je, widocznie mając nadzieję, że chłodne, nocne, jesienne powietrze pomoże mi odzyskać równowagę.
— Wdychasz przez nos, wydychasz przez usta — poinstruował mnie mężczyzna, gładząc okrężnymi ruchami po plecach. W międzyczasie chwycił gumkę z mojego biurka, aby związać włosy w dość nieudolnego koka, ale liczył się gest.
Po kilku minutach już nie czułam, jakbym miała zaraz zejść z uduszenia się, moje płuca zaczęły pracować normalnie, a i nudności przeszły. Tylko w głowie nadal był obraz całego morderstwa.
— Od kiedy masz koszmary? — zapytał.
Nie odpowiedziałam, licząc, że zrezygnuje z dopytywania się o to, lecz Luke nie byłby Luke'iem.
— Chloe, pytam się, kiedy one wróciły?
— Nigdy nie odeszły — odpowiedziałam zachrypniętym tonem. Poczułam się na tyle lepiej, że zamknęłam okno i odsunęłam sobie krzesło od biurka, aby na nim usiąść. Mogłam sobie wyobrazić niezadowoloną minę mojego chłopaka, ale widocznie stwierdził, że teraz to nie jest czas na opieprzanie mnie.
— O tym porozmawiamy później — stwierdził, kucając przy mnie. — Co ci się śniło?
Potarłam twarz, odgarniając włosy z niej.
— Cały proces zabijania. Nie widziałam twarzy, ale widziałam wszystko to, co tam się działo, ze szczegółami.
— Wcieliłaś się w zabójcę.
Pokręciłam głową.
— Nie tym razem, stałam obok. Natomiast to, czego nie chciałam robić na miejscu zabójstwa, wróciło do mnie we śnie. Mój umysł bez mojej zgody utworzył calu przebieg wydarzeń.
— Co jeszcze się tam działo? Coś ukrywasz.
Zamilkłam, unosząc wzrok na blondyna.
— To ty byłeś tym, który trzymał nóż na moim gardle — wyszeptałam.
Luke zacisnął zęby jeszcze mocniej. W końcu zapytał:
— Czy wcześniej w koszmarach to ty byłaś tą, która zabijała mnie?
Pokiwałam głową, nie mówiąc nic. Blondyn uśmiechnął się pocieszająco.
— Zatem się odwdzięczyłem — zażartował, ewidentnie licząc na to, że mnie to rozśmieszy i rzeczywiście tak było, bo parsknęłam cicho śmiechem.
— Za to dzięki temu snowi dowiedziałam się, że jeśli znajdziemy wyrzucony kombinezon ochronny, to znajdziemy też narzędzie zbrodni. Wyrzuciła je razem.
Hemmings powoli pokiwał głową.
— Mają przeszukać jeszcze jeden dystrykt, Michael rozmawiał już także z firmą zajmująca się odprowadzaniem śmieci, jeśli zauważą coś podejrzanego, to mają dać znać.
— Dobrze — powiedziałam cicho.
Mężczyzna pogłaskał mnie delikatnie po udzie.
— Idziemy spać? — zaproponował.
— Ty idź, ja potrzebuję coś jeszcze sprawdzić — oświadczyłam, wstając z krzesła.
— Chloe...
— Jedna mała rzecz, przysięgam. Nic więcej.
Blondyn zawahał się przez moment.
— Ale za maksymalnie dziesięć minut chcę cię widzieć ponownie w łóżku.
— Obiecuję.
Zamknęłam za sobą drzwi od pokoju. Poruszanie się po mieszkaniu w takiej ciemności było wyzwaniem, lecz znałam ten dom praktycznie na pamięć i potrafiłam wyczuć, w którym miejscu co gdzie stoi. Mimo to żałowałam, że zostawiłam telefon w pokoju, bo byłam zmuszona zapalić lampę w salonie, by w ogóle widzieć klawiaturę w laptopie. Uruchomiłam urządzenie, nerwowo czekając, aż w końcu się włączy. W końcu na ekranie pojawiła się tapeta w postaci zdjęcia z dzieciństwa mojego i Caluma.
Miałam wrażenie, że laptop chodzi naprawdę mozolnie, choć równie dobrze mogło być to tylko moje odczucie, bo gonił mnie czas, a wiedziałam, że Luke rzeczywiście dopilnuje tych dziesięciu minut.
W końcu wyszukałam to, co tak bardzo pragnęłam wyszukać, a co miałam nadzieję, będzie tylko upewnieniem. Wynik wyszukiwania sprawił, że się uśmiechnęłam, pomimo tego wszystkiego.
— Wiedziałam — wyszeptałam sama do siebie z zadowoleniem. — Kurwa wiedziałam.
// Ten rozdział może i nie jest taki długi, jak tamten, ale zdradzę, że powoli zbliżamy się do rozwiązania tej sprawy, tak powolutku powolutku, ale coraz bliżej tego jesteśmy //
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro