Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8 - He's not here

– Wstawaj, gada. Nie będę tego dwa razy powtarzać.

Otworzyłam z trudem oczy. Stara Ziemianka stała nade mną z takim wyrazem twarzy, jakby znowu chciała mnie uderzyć. Poderwałam się gwałtownie, przez jedną, straszną sekundę nie wiedząc, gdzie jestem i w jaki sposób się tu znalazłam – ale gdy wszystko do mnie wróciło, poczułam ogromną ulgę na widok moich dzieci, śpiących spokojnie tuż obok, i nienaruszonego miecza Hedy przy moim boku.

Zanim zdążyłam chociażby otworzyć usta, kobieta podetknęła mi coś pod nos. Otworzyłam szeroko oczy na widok miski cudownie pachnącego, mięsnego gulaszu.

– Miałam na to nie pozwalać – wyjaśniła z wyraźną niechęcią w głosie stara Ziemianka – ale Sarth sam to dla was przyrządził. Macie dosłownie chwilę, żeby to zjeść i stąd zniknąć.

Po czym wyszła, zostawiając mnie z parującym jeszcze gulaszem – i szerokim uśmiechem na twarzy.

– Kael, Shae, pobudka, i to szybko! – dzieci natychmiast otworzyły oczy na dźwięk mojego rozradowanego głosu. Roześmiałam się na widok zachwytu na ich twarzach, gdy zobaczyły nasze śniadanie. Zjedliśmy całość błyskawicznie – a mięso smakowało cudowniej niż cokolwiek, co kiedykolwiek w życiu zjadłam. Niezależnie od tego, jak brutalna i niegościnna była wobec nas stara kobieta, w tamtej chwili miałam ochotę wygłosić dla niej długą przemowę dziękczynną.

Kiedy w końcu podnieśliśmy się i kazałam dzieciom się ubierać, a sama pospiesznie zaczęłam zwijać nasze pledy, nagle poczułam za plecami jakiś ruch. Gdy spojrzałam za siebie, dostrzegłam znajomą sylwetkę chłopca – przypomniałam sobie naraz, że kobieta nazwała go Sarth – stojącego niepewnie w progu.

– Pani kazała przekazać, że gapa jest gotowy do drogi – rzucił szybko i natychmiast spuścił wzrok na swoje buty. Skinęłam głową i złożywszy koc, który dał mi poprzedniej nocy, podeszłam do niego i wręczyłam mu go.

– Dziękuję – powiedziałam, uśmiechając się do niego szeroko. – Za wczoraj, i za gulasz. Świetnie gotujesz.

Chłopiec zaczerwienił się i zerknął niepewnie za siebie, jakby bojąc się, że stara kobieta przyłapie go na rozmowie ze mną.

– Beczka z wodą jest tam – wyszeptał, wskazując na drugi koniec pokoju. – Pani wyszła, macie jeszcze chwilę czasu.

Skinęłam głową z wdzięcznością i pospiesznie ruszyłam w stronę wskazanej beczki, by napełnić bukłak na wodę i umyć Kaelowi i Shae umorusane buzie. Gdy sama w końcu oczyściłam ręce i twarz, w jednej chwili poczułam się jak nowonarodzona.

Czułam, że Sarth cały czas przygląda się nam w milczeniu – ale gdy odwróciłam się z powrotem w jego stronę, udał, że układa coś na półkach. Uśmiechnęłam się pod nosem, rozczulona jego nieśmiałością.

– Jesteś jej seken? – spytałam, przypinając sobie miecz z powrotem do pasa. Chłopiec drgnął na dźwięk mojego głosu, ale nie podniósł głowy.

– Pani jest moją seda. Pewnego dnia będę prowadził z nią kofgedę – odparł cicho.

– Z jakiego jesteś kru? – przekrzywiłam głowę z ciekawością. W przeciwieństwie do starej Ziemianki, Sarth miał wyjątkowo jasny odcień skóry, a jego ciała nie pokrywały żadne tatuaże.

– Nie wiem tego – pokręcił głową. – Pani znalazła mnie w górach, gdy byłem dzieckiem.

A więc to sierota, dotarło do mnie. Momentalnie poczułam, jak rośnie we mnie współczucie do chłopca. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, jak jego rodzice mogli do tego dopuścić – szczególnie, że musiała go teraz wychowywać tak brutalna kobieta, pomyślałam ze smutkiem.

Jednak zanim zdążyłam pomyśleć nad jakąś odpowiedzią, chłopiec nieoczekiwanie podniósł na mnie wzrok – odniosłam wtedy dziwne wrażenie, jakby czytał moje myśli z wyrazu twarzy.

Postąpił o krok w moją stronę i pewnym ruchem odsłonił swój rękaw. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, gdy zobaczyłam, że całe jego ramię pokryte jest dziwacznie zdeformowaną, jakby poszarpaną skórą.

W jednej chwili dotarło do mnie, kim jest.

Frikdreina. Zmutowane dziecko.

– Pani jest dobrą osobą – usłyszałam głos chłopca; tym razem patrzył prosto na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami. – Wiem, że wydaje się bardzo surowa, ale nie jest zła. Em nomfa, jej syn, został zabity przez ludzi z Miasta Światła – jego wzrok pociemniał lekko. – Dlatego jest teraz tak nieufna. Ale wychowuje mnie dobrze, mimo wszystko.

– Ja... nie wiedziałam – poczułam, jak robi mi się gorąco na twarzy, a ucisk w żołądku jeszcze bardziej się zacieśnia. A więc niesłusznie oceniłam po pozorach, przemknęło mi przez myśl. – Bardzo mi przykro, Sarth. I tym bardziej doceniam to, co dla nas zrobiliście – zapewniłam gorliwie.

Chłopiec posłał mi nieśmiały uśmiech, który jednak szybko zbladł, kiedy usłyszeliśmy donośny trzask drzwi.

– Jeszcze stąd nie wyszłaś, gada?!

To oznaczało definitywny koniec rozmowy. Chłopiec błyskawicznie zniknął w drugiej części pokoju, a ja natychmiast wzięłam Shaelyn na ręce i ruszyłam wraz z Kaelem w stronę drzwi. Ziemianka zmierzyła nas ostrym wzrokiem od stóp do głów, jakby próbując prześwietlić nasze ubrania, czy aby na pewno niczego nie ukradliśmy.

Ale nie czułam już złości wobec niej. Dopiero w tamtej chwili, po usłyszeniu historii Sartha, zobaczyłam wyraźnie, że postępowanie kobiety wobec wszystkich to tak naprawdę maska. Nie chciałam nawet domyślać się, ile bólu musi za nią chować – nie wyobrażałam sobie, jakim cudem żyła dalej po stracie syna. Cieszyłam się też, że powstrzymałam się zeszłej nocy przed wypytaniem jej o Miasto Światła; to zapewne nie było coś, o czym byłaby w stanie mówić.

Mochof – zatrzymałam się w progu i spojrzałam na nią, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. – Heda i ja z pewnością nie zapomnimy o waszej pomocy.

– Zrobiłam to tylko z lojalności wobec Przywódcy, nic więcej – brzmiała jej obojętna odpowiedź. Spuściłam więc wzrok i już, już miałam wychodzić, ale nagle coś we mnie drgnęło.

– Coś nadchodzi – wypaliłam, obracając się w jej stronę. Kobieta zmarszczyła brwi.

– Słucham?

– Nie wiem, co, ale... z naturą zaczyna dziać się coś złego. W stolicy padał deszcz, który dosłownie wypalał skórę, a las dookoła zaczął usychać. Mówię prawdę – dorzuciłam szybko na widok jej spojrzenia. – Właśnie dlatego stamtąd uciekliśmy i kierujemy się do ziem Hedy Lexy, by dowiedzieć się, co się stało. Nie wiem, co może stać się tutaj, ale... – przełknęłam z trudem ślinę. – Chciałam tylko, żebyś wiedziała. Żebyście ty i Sarth wiedzieli.

Ziemianka patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę z twarzą zupełnie pozbawioną wyrazu, a potem skinęła głową – odniosłam wrażenie, że dostrzegłam w jej oku błysk wdzięczności.

– Jeśli chcesz trzymać swoje dzieci z dala od zagrożeń, jedźcie północnym szlakiem przez bagna – rzuciła, odwróciwszy się, by jakby nigdy nic zacząć rozkładać na półkach różnorodne minerały. – I lepiej nie jedzcie tam żadnych jagód.

Poczułam, jak robi mi się cieplej w miejscu serca. Już otwierałam usta, by znów podziękować, ale kobieta uniosła dłoń w górę na znak, żebym zamilkła. Uśmiechnęłam się więc tylko pod nosem i skinąwszy jej po raz ostatni głową, wyszłam wraz z dziećmi z kofgedy, prosto w ciepłe promienie porannego słońca.

I kiedy, już z powrotem na naszym czarnym wierzchowcu, ruszyliśmy przed siebie w północną część dzikiego lasu, jedynym, co nas odprowadziło, było wesołe machanie uśmiechniętego Sartha, wychylonego przez okno chaty.



* * *



Ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu, rada starej Ziemianki okazała się naprawdę pomocna; przez całą podróż północnym szlakiem nie natknęliśmy się na ani jednego jeźdźca ani wojownika. Las w tej części zdawał się być o wiele dzikszy i zupełnie wyludniony, tak, że nasz koń miał pewne problemy z przedzieraniem się przez zarośla – ale na szczęście udało nam się opuścić niebezpieczną strefę, zanim drapieżniki obudziły się na żer.

Niestety, przeprawa przez bagna następnego dnia okazała się o wiele trudniejsza. Omijanie sadzawek i kilkakrotne grzęźnięcie konia w błocie spowodowało, że bardzo szybko straciłam orientację w terenie. Jak na złość, słońce przysłoniły ciężkie chmury – i nawet gdy wydostaliśmy się na otwartą przestrzeń, nie miałam najmniejszego pojęcia, w którą stronę powinnam się kierować. W tamtej chwili zapewne bez wahania oddałabym własną nerkę za kompas, ale nie miałam żadnego wyboru poza przeczekaniem kolejnej nocy.

Rozbiłam obozowisko tuż przed linią kolejnego lasu na naszej drodze; w oddali na horyzoncie widać było górskie szczyty, o których pamiętałam z opowieści, że stanowiły naturalną granicę ziem Theo i Lexy. Wiedziałam, że najdalej za kilka dni będziemy musieli znaleźć sposób, by się przez nie przeprawić – ale nadal nie miałam najmniejszego pojęcia, jak damy sobie z tym radę.

– Mamo, patrz, wiewiórka! – Shaelyn zaczęła skakać radośnie w miejscu i trącać mnie ramieniem, pokazując palcem na szeleszczące liśćmi gałęzie drzew przed nami.

– Cicho, bo wszystko spłoszysz – rozległ się syk Kaela, zanim zdążyłam cokolwiek jej odpowiedzieć. Oderwałam się na chwilę od rozpalania ogniska i spojrzałam na syna. Chował się, przyczajony za skalną ścianą, przy której przywiązałam naszego konia – a w jego dłoni zobaczyłam dość ostro zakończony kamień.

Już otwierałam usta, by spytać, co robi, kiedy spośród liści dobiegł nas szelest – a Kael błyskawicznie cisnął kamieniem prosto w miejsce, w którym z gałęzi na gałąź przebiegała wiewiórka. Dobiegł nas głuchy odgłos i zwierzę spadło w dół, niczym trafione z łuku.

– Widziałaś to, mamo?! – Kael pobiegł z radością pod drzewo i przywlókł swoją nieruchomą ofiarę, ciągnąc ją za ogon. – Tak, jak nontu mnie uczył, widziałaś? Upolowałem ją! Ja sam!

Zanim zdążyłam ochłonąć z wrażenia, pełen pretensji okrzyk Shaelyn rozdarł powietrze.

– Zabiłeś wiewiórkę! – rzuciła Kaelowi wściekłe spojrzenie. – Mamo, on ją zabił! Nie wolno!

– A właśnie, że wolno! – odkrzyknął chłopiec, z dumą rzucając zwierzę na ziemię przede mną. – To moja zdobycz!

– Kael jest niedobry! Zły Kael! – Shaelyn zatupała z wściekłością nóżkami i podbiegła do niego z wyciągniętymi w górę piąstkami, jakby chciała go uderzyć.

– Nieprawda! Mamo, powiedz jej coś! – Kael zaczął uciekać przed nią dookoła ogniska, przez co zgasił płomyk, który dopiero co z ogromnym trudem udało mi się wzniecić. Kiedy Shaelyn zaczęła go gonić i prawie przewróciła mnie o mnie po drodze, zdecydowałam, że miarka się przebrała.

– Przestańcie natychmiast! – krzyknęłam tak głośno, że ptaki zerwały się z pobliskich drzew. Dzieci zatrzymały się, przestraszone, a ja chwyciłam je za ramiona i stanowczym ruchem posadziłam po przeciwległych stronach ogniska.

– Macie się natychmiast uspokoić, bo nikt nie dostanie kolacji – warknęłam, rzucając obojgu mordercze spojrzenie. Zobaczyłam, że w oczach Shaelyn momentalnie zaczynają błyszczeć łzy.

– On zabił małą wiewiórkę, mamo – zaszlochała. – Była taka meizen...

– Kael, nie przypominam sobie, żebym pozwalała ci samemu polować – zwróciłam się do syna. Chłopiec posłał mi oburzone spojrzenie.

– To moja pierwsza zdobycz! Tata zawsze powtarzał, że...

– Nie musiałeś robić tego przy Shaelyn – przerwałam mu ostro. – Poza tym zabijanie małych zwierzątek, z których nie można zrobić obiadu, nie jest dobre. One też mają prawo żyć.

– Ale nie pozwalasz mi polować z tobą na jelenie! – odkrzyknął Kael głosem pełnym pretensji.

– Bo jesteś na to jeszcze za mały – siliłam się na spokój, ale jego krzyk i coraz głośniejszy płacz Shaelyn zaczynały poważnie wytrącać mnie z równowagi.

– Tata nigdy nie mówił, że jestem za mały! – Kael poderwał się gwałtownie z ziemi.

– Wiem, Kael, ale zrozum, że nie mogę...

– Tata by się cieszył, gdybym przyniósł mu wiewiórkę! – przerwał mi. – I pozwoliłby mi ze sobą polować, bo on niczego się nie boi!

Zacisnęłam usta. Poczułam się dotknięta przez jego słowa, ale nie zamierzałam dać tego po sobie poznać. Wzięłam na ręce płaczącą na cały głos Shaelyn i podeszłam do Kaela – ale zaczął cofać się w stronę lasu, z niegasnącą wściekłością na twarzy.

– Kael, masz się natychmiast uspokoić – gdy spróbowałam chwycić go za ramię, natychmiast wyszarpnął się z mojego uścisku.

– Nie! Nie chcę już tu z tobą być, bo na nic mi nie pozwalasz! – szarozielone oczy chłopca zapłonęły w ciemności. – Tata nie robiłby tak, jak ty!

W tamtej chwili nie wytrzymałam.

– ALE TWOJEGO OJCA TUTAJ NIE MA! – wrzasnęłam na cały głos. – I czy tego chcesz czy nie, masz mnie, do cholery, słuchać, inaczej wszyscy tutaj zginiemy!

Kael natychmiast zamilkł, zszokowany, a jego szeroko otwarte oczy błyskawicznie wypełniły się łzami. W jednej chwili zrozumiałam swój błąd – ale było już za późno.

I zanim zdążyłam wykonać choćby ruch w jego stronę, mój syn odwrócił się i wbiegł prosto w nieprzeniknione ciemności lasu.

– Kael! – poczułam, jak w jednej sekundzie moje serce przestaje bić. – Kael, wracaj tu natychmiast! Zatrzymaj się! Kael!

Bez wahania rzuciłam się za nim biegiem, z nadal płaczącą Shaelyn na rękach. Kael biegł szybko – jego drobna sylwetka co chwilę pojawiała się i znikała między drzewami, kiedy z trudem przeskakiwałam kolejne zawalone pnie i wpadałam w gęste zarośla. Z Shaelyn było mi o wiele ciężej biec – i byłam boleśnie świadoma tego, że zostawiłam za sobą konia i cały nasz ekwipunek, ale wiedziałam, że pod żadnym pozorem nie mogę zgubić Kaela w tym lesie.

– Kael! Zatrzymaj się! Przepraszam! – krzyczałam tak głośno, jak tylko potrafiłam, napędzana przez własną panikę. – Proszę cię, stój! Kael!

Wbiegliśmy w tak ciemną część lasu, że z trudem dostrzegałam pnie drzew przed sobą. Shaelyn zaczęła płakać jeszcze głośniej, przerażona, a ja kilkakrotnie prawie wywróciłam się o wystające korzenie. Jednak nieprzerwanie biegłam dalej, nawołując i próbując wychwycić wzrokiem jakikolwiek ruch w ciemności, świadczący o tym, że Kael nadal biegnie przede mną.

Ale wkrótce przestałam dostrzegać nawet to. Gdy zatrzymałam się, by choć na sekundę złapać oddech, nie dobiegł mnie nawet dźwięk jego kroków. Mój krzyk zaczął przeradzać się w szloch, kiedy dotarło do mnie, że straciłam go z oczu.

– Kael! – zawyłam w samym środku głuchej ciemności. – Kael, wracaj tutaj! Kael!...

W tamtej chwili po raz pierwszy od lat poczułam, czym jest prawdziwa panika. Strach tak wielki i obezwładniający, że odbiera ci całkowicie oddech, siły, zdrowy rozsądek. Rozpacz tak paraliżująca, że zupełnie odchodzisz od zmysłów.

Mój syn. Mój jedyny syn. Muszę go znaleźć. Natychmiast. Muszę znaleźć mojego syna...

Znów zaczęłam biec przed siebie, co chwila zmieniając kierunki i cudem unikając zderzenia z drzewami. Z trudem utrzymywałam Shaelyn na rękach, nogi płonęły mi od biegu, a ciemność zdawała się gęstnieć wokół mnie z każdą sekundą – ale n i e m o g ł a m się zatrzymać.

Nie mogę go zgubić. Nie mogę go stracić. Nie mogę...

Nagle nieruchome powietrze przeszył głośny krzyk. A potem kolejny. I kolejny. Dopiero gdy odwróciłam się w stronę, z której dochodził, dotarło do mnie, do kogo należy.

Wołał mnie.

– Kael!

Biegłam tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu. Jego przerażony krzyk nasilał się, im bliżej się znajdowałam – a panika zawładnęła mną całkowicie, tak, że nie wiedziałam już, czy krzyczę, czy płaczę, próbując przywołać go do siebie.

Nagle znalazłam się na rozległej polanie, oświetlanej przez ukryty za chmurami księżyc. Zanim zdążyłam się na dobre rozejrzeć, dostrzegłam odległy blask w ciemności – coś jakby płomień pomiędzy drzewami. Bez wahania rzuciłam się biegiem w tamtą stronę.

Sekundę później powietrze przeciął donośny świst.

I zanim się zorientowałam, leżałam na ziemi.

Przez dłuższą chwilę nie mogłam złapać oddechu, jako że moje plecy zamortyzowały upadek dla Shaelyn; kiedy dobiegł mnie jej głośny, przerażony okrzyk, spróbowałam się podnieść – ale byłyśmy przyciśnięte czymś ciężkim i wyjątkowo szorstkim. Dopiero gdy wyciągnęłam rękę, by to z siebie zrzucić, dotarło do mnie, że to... siatka.

S i a t k a?

Wstrzymałam oddech. Światło, które wcześniej zobaczyłam, teraz znów zamigotało między drzewami – a tuż za nim kolejne. Zaczęłam wić się i szamotać, próbując zrzucić pętającą mnie i Shaelyn siatkę, ale nie byłam w stanie. Przez szum krwi w moich uszach zaczęły przebijać się czyjeś zbliżające się kroki.

– Mamy troje – rozległ się czyjś męski głos. Zamarłam i przycisnęłam córkę do piersi.

– Kim jesteście? Wypuśćcie nas natychmiast! – nie byłam w stanie ukryć przerażenia w moim głosie.

– Przytrzymajcie chłopca – dobiegł mnie następny, a ja momentalnie poczułam, jak robi mi się czarno przed oczami.

– Kael?! Kael! – usłyszałam jego krzyk i szarpnęłam się gwałtownie, z całych sił próbując zrzucić z siebie siatkę. Kroki nasiliły się, odległe światła pochodni z każdą sekundą stawały się coraz bliższe – mogłam dostrzec ciemne postaci idące w moją stronę.

A jedna z nich ciągnęła za sobą inną, mniejszą – i płaczącą na cały głos.

– Nie! Zostawcie mojego syna! Proszę! Nie róbcie moim dzieciom krzywdy... proszę! – mój rozpaczliwy szloch odbił się echem od drzew. Shaelyn nadal wyła głośno, równie bezskutecznie próbując się wydostać.

Tai em op – dobiegł mnie kolejny głos. Znów zaczęłam się szarpać, patrząc bezradnie, jak ciemne postacie podnoszą wierzgającego Kaela w górę i wiążą go. Zabiją go, wrzeszczały z rozpaczą moje myśli. Zabiją go, a potem zabiją Shaelyn, a potem...

Chwilę później poczułam mocne szarpnięcie i, nadal spętana w całości siatką, zostałam brutalnie postawiona z powrotem na nogach. Z ledwością utrzymałam równowagę – i natychmiast instynktownie chwyciłam Shaelyn w objęcia.

– Proszę... Jesteśmy nieuzbrojeni! Nie chcemy z wami walczyć! Zostawcie nas! – zawyłam rozpaczliwie, przyciskając córkę do siebie. Ognie pochodni otoczyły nas ze wszystkich stron – dopiero teraz mogłam dostrzec zakapturzonych wojowników z wyciągniętymi w naszą stronę mieczami. Poczułam kolejne szarpnięcie; któryś z Ziemian pociągnął za siatkę tak, że w jednej chwili straciłam równowagę – a kiedy potknęłam się i puściłam Shaelyn, natychmiast wykręcił mi ręce do tyłu. Spróbowałam kopnąć napastnika, ale w tej samej chwili czyjeś ręce wydobyły dziewczynkę spod siatki.

– Nie! Puśćcie ją! Zostawcie dzieci! Zrobię wszystko, tylko zostawcie moje dzieci! – wrzeszczałam i szamotałam się jak jeszcze nigdy w życiu, czując, jak panika odbiera mi zmysły.

– Znak – usłyszałam czyjś ostry, męski głos.

– C-co...? – spojrzałam po zakapturzonych postaciach, niczego nie rozumiejąc. – Jaki znak? Nie wiem, kim jesteście, nie znam żadnego znaku! Proszę... Proszę, zostawcie nas! – mój głos zamienił się w szloch.

Mężczyzna trzymający Shaelyn odwrócił się do swojego towarzysza, a ten pokręcił przecząco głową. Trzymający mnie Ziemianin zacieśnił uścisk – sekundę później dostrzegłam błysk ostrza w ciemności.

W tamtej chwili dotarło do mnie, że to koniec – że zginiemy wszyscy, tutaj, na tej pustej polanie, nawet nie wiedząc, kim są napastnicy. Że moje dzieci umrą śmiercią zupełnie pozbawioną sensu, tylko dlatego, że nie potrafiłam ich uratować.

Że znów ich zawiodłam. Zawiodłam wszystkich.


Ale wtedy stało się coś, czego najmniej się spodziewałam.

Hod op! – donośny kobiecy głos rozległ się po polanie. Ostrze Ziemianina zawisło nieruchomo w powietrzu, gdy pomiędzy nas wbiegła kolejna zakapturzona postać; była wyraźnie niższa i drobniejsza od reszty, ale mężczyźni natychmiast rozstąpili się na jej widok.

A gdy uniosła pochodnię, by zobaczyć moją twarz, jej ciemnobrązowe oczy rozszerzyły się w całkowitym szoku.


A ja...

Ja doskonale znałam te oczy.

– Risa?...


_______________________________________________

Tłumaczenie:

Gada – dziewczyna

Gapa – koń

Seken – „drugi"; uczeń, następca

Seda – nauczyciel, instruktor

Frikdreina – osoba zmutowana; człowiek urodzony z fizycznym defektem spowodowanym promieniowaniem

Mochof dziękuję

Meizen – piękna

Tai em op – Związać go

Hod op! – Stop!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro