6 - Ripa
Na początku widziałam tylko pojedyncze błyski – coś migotało w oddali, odbijając światło słońca prosto w moją stronę. Koń zarżał ostrzegawczo i zwolnił, a ja zmrużyłam oczy, by dojrzeć, skąd pochodzi to tajemnicze zjawisko.
Wstrzymałam oddech, gdy dotarło do mnie, że na samym środku drogi stoi dziewczyna.
Wyglądała bardzo młodo – nie mogła mieć więcej niż piętnaście lat. Jej twarz i ciało zdobiły liczne tatuaże; ubrana była w strój podróżny, ale bez elementów zbroi, więc uznałam, że nie była wojowniczką. Na jej głowie widniała chusta z ciemnego materiału, zakrywająca pasma długich, kruczoczarnych włosów. W dłoni trzymała coś srebrnego, co najwyraźniej odbijało promienie słoneczne – zapewne stamtąd pochodziły dziwaczne błyski.
– Hod op – dobiegł mnie jej głos z daleka. Nie brzmiał jak rozkaz – ze zdumieniem stwierdziłam, że wypowiedziała te słowa wręcz łagodnie.
– Mamo, kto to jest? – szepnął do mnie Kael, a Shae bez słowa wtuliła się w mój brzuch. Pozwoliłam wierzchowcowi podjechać bliżej do dziewczyny i zatrzymałam się powoli, cały czas uważnie lustrując wzrokiem nieruchome otoczenie. Czyżby była sama?
– Ai nou na bash yu op – powiedziałam, unosząc dłonie w górę i pokazując wzrokiem na moje dzieci. – Ai gaf gouthru klir.
Dziewczyna podeszła wolnym krokiem w naszą stronę. Jej mina pozostała zupełnie nieprzenikniona, ale w jej jasnych oczach zobaczyłam tajemnicze błyski. Wierzchowiec Theo cofnął się instynktownie, a ja przycisnęłam dzieci mocniej do siebie, nie spuszczając wzroku z jej postaci.
Dłuższą chwilę milczenia przerwał jej głos.
– Zejdź z konia, Ailey kom Skaikru.
Otworzyłam szeroko oczy. Skąd... Jakim cudem ona wie, kim... Zaraz, czy ona powiedziała...
A i l e y k o m S k a i k r u?
– Kim jesteś i skąd znasz moje imię? – zdołałam wykrztusić.
Uśmiech dziewczyny w odpowiedzi przepełniony był spokojem.
Bardzo dziwacznym spokojem.
– Wiem, że jesteś zagubiona. Że szukasz pomocy dla siebie i swoich dzieci. Ale nie otrzymasz jej na ziemiach Hedy. Tylko ja mogę ci pomóc... jeśli za mną pójdziesz. – wyciągnęła rękę w moją stronę, jakby oczekując, że ją ujmę.
Gwałtownie cofnęłam konia – i zanim dziewczyna zdążyła mrugnąć, dobyłam miecza i wycelowałam ostrze prosto w jej szyję.
– Gadaj natychmiast, kim jesteś i skąd mnie znasz – wycedziłam, wolną ręką przygarnąwszy do siebie przerażone dzieci.
Ale uśmiech dziewczyny, zamiast zblednąć, stał się jeszcze szerszy, mimo śmiercionośnego ostrza milimetry od jej skóry.
– Jestem Akira. Wysyła mnie Pani, która może cię ocalić. Może ocalić nas wszystkich, całą ludzkość – odpowiedziała łagodnie. – Jest tylko jeden sposób, byście ty i twoje dzieci byli bezpieczni, Ailey. Musicie iść ze mną do Miasta Światła.
Wstrzymałam oddech.
– Miasta Światła?
– To jedyne bezpieczne miejsce na świecie, Ailey – jej zamglone oczy zabłysły. – Nie ma tam smutku, bólu, rozpaczy ani podziałów. Pani jest tu ze mną i może cię tam zabrać.
Rozejrzałam się, nic nie rozumiejąc. Byłyśmy zupełnie same na skalnym pustkowiu. O kim ona, do cholery, mówi?!
– Skąd znasz moje imię? – powtórzyłam pytanie, czując, jak miecz wymierzony prosto w dziewczynę drży w mojej ręce coraz bardziej. Shaelyn zaczęła pociągać nosem ze strachu, co tylko podburzyło krew w moich żyłach. – Skąd wiesz, kim jesteśmy?
– Pani wie o nas wszystko. Ona stworzyła Miasto. Może ci pomóc, Ailey, może pomóc wszystkim. Jeśli tylko odsuniesz ten miecz, pokażę ci, jak. – spokój w głosie Akiry dezorientował mnie jeszcze bardziej, niż jej pozbawione sensu słowa. Sprawiała wrażenie, jakby była szalona – ale jej ton i opanowanie zupełnie na to nie wskazywały. Ale jak inaczej można nazwać człowieka, który pojawia się znikąd, opowiada jakieś fantastyczne, kompletnie niezrozumiałe historie – i z tak stoickim spokojem patrzy na ostrze przystawione do swojej szyi?
– Kim jest ta Pani? I gdzie jest to całe Miasto Światła? Które kru nim włada? – nie ustępowałam, próbując wyciągnąć ze słów Ziemianki jakiekolwiek sensowne informacje.
Akira pokręciła z uśmiechem głową.
– Miasto Światła nie należy do żadnego kru. Wszyscy są tam równi. Nie ma podziałów, nie ma wojen, nie ma nienawiści. Proszę, Ailey, zabierz miecz, bym mogła ci pokazać. Nie stanie ci się żadna krzywda.
Wzięłam głęboki oddech, czując, coraz większą frustrację i dezorientację. Miasto, w którym nie istnieje cierpienie ani podziały? Władane przez tajemniczą Panią, która próbuje wszystkich ocalić? Przecież to nie może być prawda. Zbyt wiele lat spędziłam na Ziemi, by móc uwierzyć w coś podobnego. Jeśli istniało, dlaczego do tej pory nikt o nim nie słyszał?
Ale... skąd ta dziewczyna znała moje imię? Skąd wiedziała, że nie jestem z Potamikru, jeśli widziała mnie po raz pierwszy? Skąd wiedziała, dokąd jadę? Obserwowała nas przez cały ten czas? To czyjś szpieg? Nie rozpoznawałam wzorów jej tatuaży – musi pochodzić z jakiegoś dalekiego, nieznanego mi kru. Czy naprawdę mogła być wysłannikiem jakiejś władczyni – czy może po prostu jest obłąkana?
Powoli, tak, by nie umknął mi żaden jej ruch, odsunęłam miecz od jej szyi. Jeszcze ostrożniej zeszłam z konia, zdjęłam Kaela i Shae na ziemię i zasłoniłam własnym ciałem, stając przed Ziemianką.
– Jeśli spróbujesz chociażby tknąć dzieci, zginiesz – ostrzegłam ją, gdy postąpiła o krok do przodu.
– Nie będziesz musiała nikogo zabijać – odparła z niewzruszonym uśmiechem i sięgnęła w stronę swojej torby. Napięłam mięśnie, gotowa do natychmiastowego ataku, jeśli wyciągnęłaby broń – ale zamiast tego, w jej dłoni dostrzegłam trzy drobne przedmioty. Miały kształt sześciokątów i były zupełnie przezroczyste – z wyjątkiem małego, niebieskiego symbolu nieskończoności na samym środku tarczy. Zmarszczyłam brwi.
– To jest Klucz – oznajmiła Akira. – Weź go i daj swoim dzieciom, a jeszcze dziś będziecie ze mną w Mieście Światła. Pani wysłała mnie w te dalekie rejony, bym mogła znaleźć więcej ludzi i ich ocalić, zanim będzie za późno.
Zamarłam.
– „Zanim będzie za późno"? – podeszłam do dziewczyny, czując, że serce zaczyna walić mi jak szalone. – Co to znaczy? Co ma się wydarzyć? Co wiesz?
Jej jedyną odpowiedzią był ten sam tajemniczy, nieobecny uśmiech.
– Przyjmij Klucz, Ailey kom Skaikru.
Spojrzałam z uwagą na przedmioty na jej wyciągniętej ręce. Nie miałam pojęcia, czym były, ale symbol zdawał mi się dziwnie znajomy...
Zanim zdążyłam mu się dokładniej przyjrzeć, Kael szarpnął mnie za nogawkę spodni, rzucając mi przerażone spojrzenie.
– Nomon, chodźmy stąd – wyszeptał. – Ja się boję.
– Nie będziesz się niczego bał w Mieście Światła, Kaelu – rozległ się głos Akiry, zanim zdążyłam mu odpowiedzieć. Obróciłam gwałtownie głowę w jej stronę.
– Znasz moje dzieci? Kto powiedział ci, kim jesteśmy? Jesteś szpiegiem? – instynktownie sięgnęłam dłonią w stronę miecza. – Nie zamierzam niczego brać, dopóki mi nie odpowiesz.
– Sama poznasz wszystkie odpowiedzi, kiedy wejdziesz do Miasta Światła – brzmiała odpowiedź dziewczyny. Ruszyła w moją stronę, a ja mimowolnie zaczęłam się cofać, cały czas trzymając dzieci za sobą.
– Jest w tobie tyle bólu, Ailey – jej ton nagle stał się współczujący, ciepły. – Tyle wspomnień, które cię prześladują. Nie chcesz po prostu zapomnieć? Odpuścić? Znowu czuć się całkowicie bezpiecznie?
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Ona nie może mówić poważnie. To brzmi jak jakiś zupełny obłęd...
Nie istnieje przecież coś takiego, jak lekarstwo na ból i złe wspomnienia – nie da się ich zwyczajnie wymazać. A przede wszystkim, na świecie nie ma „całkowicie bezpiecznego" miejsca. Nauczyłam się tego już w pierwszym dniu pobytu na Ziemi, i od tamtej chwili przez wszystkie lata nic się nie zmieniło – czego prawdziwości dowodziło nawet to, gdzie właśnie się znajdowałam.
Jeśli nawet ta dziewczyna nie kłamała i naprawdę widziała coś takiego, i tak to całe Miasto Światła nie mogło być niczym dobrym – ani realnym. Wystarczy połknąć dziwny sześciokąt, żeby przenieść się do idealnego społeczeństwa i zapomnieć o bólu? Czyżby? To wszystko brzmiało o wiele zbyt nieprawdopodobnie, by mogło być prawdziwe.
A jeśli nie było prawdziwe, musiało być pułapką.
– Wybacz, ale nie skorzystamy z propozycji. Ja i moje dzieci musimy jechać dalej – oznajmiłam pewnym głosem i odsunęłam się od Akiry, by przywołać swojego konia. Nie poruszyła się, kiedy skierowałam się w stronę wierzchowca – ale odniosłam wrażenie, że jej wzrok nagle pociemniał.
– A więc chcesz, żeby twoje dzieci zginęły, Ailey kom Skaikru? – usłyszałam po chwili jej głos, już zupełnie pozbawiony ciepłej, radosnej nuty.
Spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami, czując, jak jej słowa zamieniają moją krew w lód.
– O czym... o czym ty mówisz?
– Tych, którzy odmawiają przyjęcia Klucza, czeka śmierć. – ujęła jeden z sześciokątów w palce i przybliżyła mi go do twarzy. – Czy naprawdę tego właśnie chcesz, zamiast uwolnienia się na zawsze od cierpienia?
– Grozisz mi? – cofnęłam się gwałtownie, znowu sięgając dłonią w stronę miecza. – Nie wiesz niczego ani o mnie, ani o moich dzieciach. Odejdź i trzymaj się od nas z daleka, jeśli nie chcesz ściągnąć na siebie gniewu Hedy – podniosłam głos, czując rosnącą panikę na widok jej bezlitosnego spojrzenia.
A jeszcze bardziej przeraził mnie lodowaty ton jej głosu, gdy podeszła jeszcze bliżej, by spojrzeć mi prosto w oczy.
– Hedy tu z wami nie ma. A ja nie mogę pozwolić wam odejść.
I zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, w dłoni Akiry pojawił się sztylet.
Zareagowałam natychmiast. Jednym ruchem odepchnęłam dzieci pod ścianę i wyciągnęłam miecz zza pasa. Usłyszałam przerażony krzyk Shaelyn, gdy Ziemianka rzuciła się w moją stronę – a ja błyskawicznie odparłam jej atak, blokując jej cios swoim ostrzem.
Nie doceniłam jednak jej szybkości. Zanim zdążyłam wykonać kolejny ruch, kopnęła mnie w kolano, a następnie w brzuch. Uderzyłam z bolesnym jękiem o skalną ścianę wąwozu i w ostatniej chwili uniknęłam śmiercionośnego ostrza, który wbiła centymetry od mojej głowy.
– Dzieci, ukryjcie się! Szybko! – krzyknęłam, przetaczając się na bok. Krew szumiała mi w uszach, a pulsujący ból zaczynał rozprzestrzeniać się po całym moim ciele – ale nie zważałam na to. Wiedziałam, że jeżeli ta obłąkana dziewczyna mnie pokona, dopadnie Kaela i Shaelyn. A na to nigdy, przenigdy nie mogłam pozwolić.
Zanim zdążyła skierować swój sztylet w moją stronę, jednym ruchem podcięłam jej nogi. Upadła, a ja błyskawicznie podniosłam się i kopnęłam ją z całej siły w plecy.
Ale...
Dziewczyna nawet się nie skrzywiła. Nawet nie drgnęła.
– W Mieście Światła nie ma bólu – powiedziała spokojnie, z tym samym przerażającym uśmiechem, który gościł na jej twarzy od pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłam.
Poczułam, jak paraliżujący strach odbiera mi oddech. Nie wierzę w to. Ona nie może niczego nie czuć. Nie może być niezniszczalna. To niemożliwe.
Kopnęłam ją jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. W brzuch, plecy, głowę, twarz. Za każdym razem uśmiechała się coraz szerzej, coraz pewniej próbowała się podnieść. Nie drgnęła nawet, gdy z jej nosa zaczęła lecieć krew.
Gdzieś spomiędzy skał dobiegł mnie przerażony płacz moich dzieci. Panika i obezwładniające poczucie bezsilności zaczęły przejmować nade mną kontrolę; wiedziałam doskonale, że Ziemianka się nie podda – a jeśli nie będę w stanie jej unieszkodliwić, lada chwila mnie pokona.
Chyba że...
Świat w jednej chwili zatrzymał się, kiedy uniosłam miecz Theo nad jej głową. Oczy Akiry rozszerzyły się w czymś na kształt zaskoczenia, ale nadal uśmiechała się bez cienia strachu na twarzy – jakby nie docierało do niej, co właśnie zamierzam zrobić.
Wstrzymałam oddech. Cała dygotałam, miałam wrażenie, jakby w mojej głowie zaczęły wyć syreny ostrzegawcze – z każdą sekundą coraz głośniejsze, coraz bardziej przenikliwe.
Nie rób tego. Nie możesz tego zrobić, krzyczało wszystko we mnie.
Przecież nadal pamiętasz to wszystko. Pamiętasz bardzo wyraźnie tamten dzień.
Dzień, w którym przysięgłaś sobie, że nigdy więcej nie dopuścisz do tego, by mieć czyjąkolwiek krew na rękach.
Ale teraz...
Teraz po raz kolejny nie miałam wyboru.
Ona albo ja.
Jej życie albo życie moich dzieci.
Wahałam się jedynie przez sekundę.
W ciągu tej sekundy widziałam każdy, najdrobniejszy szczegół jej twarzy. Czułam wyraźnie drżenie moich mięśni, słyszałam głośne, szaleńcze bicie mojego serca. Byłam świadoma każdego nerwu w moim ciele, każdej komórki, każdego oddechu.
A gdy zdobyłam się na to, by spojrzeć Akirze w oczy, nagle ogarnęło mnie przerażające, wręcz paraliżujące uczucie, że kogoś mi przypomina.
Kogoś...
Kogoś, kogo...
Nie.
N i e!
Krzyknęłam najgłośniej, jak potrafiłam, i wbiłam ostrze miecza prosto w jej gardło.
Dopiero wtedy szok i przerażenie wykrzywiły twarz dziewczyny – ale było już za późno. Krew trysnęła na wszystkie strony, kiedy zaczęła dygotać niekontrolowanie. Odsunęłam się, patrząc, jak krztusi się i wije w szkarłatnej kałuży – po czym jej spojrzenie rozmyło się, a jej ciało na zawsze znieruchomiało.
Przez długą, wypełnioną przerażającą ciszą chwilę po prostu nad nią stałam. Stałam i patrzyłam na to, co zrobiłam, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Miałam wrażenie, że świat dookoła zniknął – i została jedynie drobna, nieruchoma postać młodej dziewczyny leżąca na suchej, spękanej ziemi, którą właśnie utopiłam w jej własnej krwi.
Którą zamordowałam.
Tak samo, jak...
– Yu gonplei ste odon – usłyszałam swój głos, ale nie poczułam, że wypowiadam te słowa.
Nie czułam zupełnie nic.
Patrzyłam, jak moje ręce sprawnie ocierają miecz z krwi dziewczyny o jej ubranie; jak moje dłonie sięgają do jej torby, by znaleźć tam wodę i zapas jedzenia; jak moje palce obracają przez chwilę przezroczysty sześciokąt w dłoniach, po czym ukrywają go w mojej kieszeni. Patrzyłam, jak moje ciało podnosi się, a nogi ruszają w stronę skał, za którymi kwiliły moje dzieci – całe w pyle i przerażone, ale żywe. Słyszałam swój uspokajający głos, czułam ich ciepło, gdy wtulały się we mnie kurczowo i drżały ze strachu, nie odważając się nawet spojrzeć na nieruchome ciało na ziemi.
Jak przez mgłę pamiętam moment, w którym wsiadłam wraz z Kaelem i Shaelyn na konia i ruszyłam prosto przed siebie między skały; jak niespodziewanie odnalazłam wyjście z wąwozu i wydostałam się z powrotem na rozległy step; jak w chwili, gdy słońce zaszło, odnalazłam kolejne źródło pomiędzy skałami, przy którym postanowiłam przeczekać noc.
Dopiero później, pośród ciszy i ciemności nocy, wsłuchując się w miarowe oddechy moich śpiących dzieci, uświadomiłam sobie, kogo tak bardzo przypominało mi spojrzenie Akiry sekundę przed tym, jak zatopiłam śmiercionośne ostrze w jej szyi.
Czyje wypełnione bólem, przerażone, niebieskie oczy, latami nawiedzające mnie w koszmarach, zobaczyłam w tamtej chwili.
Jego oczy.
Ryana.
_______________________________________________
Tłumaczenie:
Hod op – Zatrzymaj się
Ai nou na bash yu op. Ai gaf gouthru klir – Nie chcę cię skrzywdzić, chcę bezpiecznie przejść („I mean you no harm, I want safe passage")
Yu gonplei ste odon – Twoja walka jest zakończona (odnośnie czyjeś śmierci)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro