11 - Secrets
Nasze kroki odbijały się echem od ścian korytarza, kiedy schodziłyśmy kolejno na coraz to niższe poziomy. Światła jarzeniówek były przytłumione, a Azyl pogrążony w wyjątkowej ciszy; najwyraźniej na zewnątrz było dość późno. Uniosłam głowę, instynktownie szukając gwiazd na sklepieniu – ale jedyne, co zobaczyłam nad sobą, to metalowa kopuła wysoko w górze.
– Jesteś pewna, że możemy tu być? Nie ma tu czegoś w stylu ciszy nocnej? – wyszeptałam niepewnie do Risy, gdy poprowadziła mnie do kolejnych metalowych schodów w dół.
– Ze mną nic ci się nie stanie – uspokoiła mnie dziewczyna, otwierając dla mnie kolejne drzwi. Korytarze zdawały się być prawie całkiem opustoszałe; minęliśmy po drodze zaledwie kilku wojowników, głównie tych patrolujących teren, którzy widząc, że jestem z Risą, nie zwrócili na mnie większej uwagi. Po tylu taksujących spojrzeniach, którymi zostałam obrzucona dziś przez większość społeczności Azylu, sprawiało mi to właściwie ulgę – przynajmniej przestawałam czuć się tak oszołomiona i przytłoczona tym miejscem.
Po kilkunastu minutach dotarłyśmy do wyjątkowo ciężkich, wręcz pancernych drzwi. Risa otworzyła je z trudem, a ja wstrzymałam oddech, gdy moim oczom ukazały się kolejne schody, prowadzące stromo w dół – tym razem pogrążone w głębokiej ciemności, przerzedzanej jedynie kilkoma pochodniami.
– Risa, czy jesteś tego pewna?... – nie potrafiłam ukryć przestrachu w swoim głosie. Dziewczyna roześmiała się cicho na widok mojej miny.
– Spokojnie. Elisea pracuje dziś na nocną zmianę, więc nie powinnyśmy mieć żadnych problemów – rzuciła lekko w odpowiedzi i ruszyła w dół – a ja, pozbawiona innych możliwości, za nią. Schodziłam najostrożniej, jak umiałam i trzymałam się mocno poręczy, czując, jakby schody przedłużały się w nieskończoność z każdym moim krokiem – a im niżej byłyśmy, tym zimniejsze stawało się powietrze.
– Czy ty też tu pracujesz? – spytałam Risę, by odwrócić swoją uwagę od ogarniającego mnie z każdą chwilą niepokoju; mój szept odbił się głuchym echem od chłodnych, kamiennych ścian.
– Nie, w życiu. Nie wytrzymałabym tutaj, tak daleko od słońca – odparła z rozbawieniem dziewczyna. – Pracuję przy zasobach, więc często wychodzę w las razem z grupą myśliwych. Głównie zbieram potrzebne zioła i owady do wytwarzania leków, a od niedawna uczę się też je robić sama.
– To prawie jak w wiosce, co? – nie mogłam powstrzymać bladego uśmiechu, przypomniawszy sobie ciągłe wymykanie się Risy z wioski do lasu i jej ogromną wiedzę na temat roślin i ziół.
– Tak – dziewczyna uśmiechnęła się smutno. – Prawie.
Dotarłyśmy do końca schodów; Risa roześmiała się cicho na widok ulgi na mojej twarzy, gdy w końcu stanęłam na bezpiecznej ziemi. W betonowym korytarzu, w którym się znalazłyśmy, panował półmrok, więc dopiero po dłuższej chwili zobaczyłam napisy na ścianach, jakby namalowane czarną farbą: oddział A, B, C...
– To miejsce także powstało przed Praimfayą – uprzedziła moje pytanie Risa i poprowadziła mnie w stronę ostatniego z wejść. – Według legendy to właśnie tutaj Założyciele i Becca Pramheda dali początek całemu funkcjonowaniu Azylu. Żeby zachować bunkier w sekrecie przed walczącymi o władzę w stolicy, nauczyła obywateli formuły, która miała ochronić tajemnicę tego miejsca.
Gdy otworzyłam usta, by spytać, o jakiej formule mówi, dziewczyna otworzyła metalowe drzwi przed nami i wprowadziła mnie do środka.
Moim oczom ukazało się kilkanaście zbiorników, połączonych skomplikowanym systemem rur i tub. Całość maszynerii napędzana była pracującym głośno generatorem. Gdy podeszłam bliżej konstrukcji, zobaczyłam ustawione na stole fiolki, do których rurkami wlewana była kropla po kropli gęsta, przezroczysta substancja. Risa chwyciła jedną z fiolek w dłoń i przytknęła mi pod nos. Zmarszczyłam brwi, nie będąc w stanie rozpoznać tego dziwacznego zapachu, nieco kojarzącego mi się z laboratoriami na Arce.
– Co to jest?
– Serum – odpowiedziała Risa z błyskiem w oku. – Powód, dla którego Azyl może istnieć w tajemnicy. Otrzymujemy je tutaj za pomocą specjalnej procedury, z użyciem wyciągu z niezwykle rzadkich, księżycowych kwiatów. Skaikru zapewne powiedzieliby o tym, że „zaburza pracę poszczególnych części mózgu", czy jakoś tak... Ale ja prosto nazywam to serum niepamięci.
– To znaczy? – otworzyłam szerzej oczy, nie przestając wpatrywać się w bulgoczący w zbiornikach płyn.
– Wystarczy łyk, a już po chwili zapominasz, co robiłeś przez ostatnie kilka dni – wyjaśniła spokojnie dziewczyna. – Kiedy pamięć wraca, wspomnienia są na tyle niewyraźne, że nie możesz przypomnieć sobie dokładnych miejsc i twarzy. Taką dawkę dostają intruzi schwytani w nasze pułapki, a następnie wywozi się ich w odpowiednio odległe miejsce, skąd nie potrafią już znaleźć drogi powrotnej do Azylu. Podobnie dzieje się z tymi, którzy złamią nasze zasady.
Otworzyłam usta ze zdumienia. Nigdy dotąd nie słyszałam o czymś takim – nawet na Arce nie potrafilibyśmy uzyskać czegokolwiek podobnego.
– Becca Pramheda to wynalazła? – wykrztusiłam z trudem, gdy Risa podała mi fiolkę, bym mogła bliżej przyjrzeć się tej fascynującej substancji.
– Prawdopodobnie tak, z pomocą pierwszych Przywódców – dobiegł nas nieoczekiwanie znajomy głos; do pomieszczenia weszła Elisea w dużych, skórzanych rękawicach na dłoniach. Spięłam się instynktownie w obawie, że będzie miała nam za złe przebywanie tutaj – ale ona jedynie uśmiechnęła się na nasz widok, jakby wiedziała, że przyjdziemy.
– Procedura wytwarzania serum jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Jest wysoce skomplikowana, więc wie o niej jedynie wąski krąg osób, a kandydat na pracownika tutaj musi ćwiczyć przez wiele lat. – Przywódczyni podeszła do nas powoli, z widoczną dumą w oczach wpatrując się w zbiorniki. – To zdecydowanie nasz najcenniejszy skarb.
Posłałam jej blady uśmiech i zerknęłam na Risę. Po sposobie, w jaki patrzyła na Eliseę, miałam szczere wątpliwości, czy to właśnie serum jest dla niej najcenniejszym skarbem Azylu. Poczułam, jak naraz robi mi się cieplej na sercu na ten widok, i mój niepokój nieco zelżał.
– Czy to zawsze działa? – spytałam Eliseę, powoli podchodząc do niej z fiolką w ręku. – W sensie, jest bezpieczne? Nie powoduje jakichś skutków ubocznych?
– Jeśli jest odpowiednio przyrządzone, nie ma prawa nie zadziałać. Jego działanie jest jednak nieodwracalne, więc musi być rozporządzane jedynie przez najbardziej zaufane osoby, w bezpiecznych dawkach – odparła dziewczyna, ostrożnie biorąc ode mnie naczynie i umieszczając z powrotem pod dozownikiem.
– Czasem dawka musi pokryć wiele miesięcy wspomnień, na przykład, jeśli obywatel Azylu złamał nasze prawo – dodała Risa z błyskiem rozbawienia w oku. – Więc nasi ludzie muszą zadbać o sensowne wytłumaczenie dla takiego delikwenta, i o odpowiednią scenerię. Na przykład, budzi się w jakiejś chatce obok nagiej dziewczyny, która będzie twierdzić, że uciekli z ich wioski ukrywają się tu razem całymi dniami i nocami, zakochani w sobie do szaleństwa... a on nie pamięta niczego, bo właśnie uderzył się w głowę, zbierając drewno na obiad.
Elisea parsknęła cichym śmiechem, a ja zawtórowałam jej mimowolnie.
– No co? – Risa rozłożyła ręce, również się uśmiechając. – Prawdziwa historia. Spytajcie Nasha.
– I to... ta cała maszyneria... Nie psuje się? Potraficie ją sami naprawiać? – pytałam dalej, przechadzając się powoli wzdłuż zbiorników i badając wzrokiem szczegóły skomplikowanej konstrukcji. Nie mogłam wyjść z szoku i podziwu dla niesamowitego zorganizowania w tym miejscu – i naukowych rozwiązań Ziemian, o których nigdy nawet bym nie pomyślała. Już rozumiałam, dlaczego wszyscy w Azylu, niezależnie od pochodzenia, potrafili żyć ze sobą w zgodzie – wisząca nad nimi groźba bezpiecznego schronienia i utraty wspomnień zapewne bardzo skutecznie uśmierzała spory pomiędzy kru.
Elisea wzruszyła ramionami.
– Zawsze jakoś sobie radzimy. Mamy zapasy na lata, nawet gdyby generator padł. Niedawno były z nim jakieś problemy, ale nasi... nowi mechanicy od razu rozwiązali problem.
Risa odchrząknęła i posłała Elisei wymowne spojrzenie, a dziewczyna zacisnęła nagle usta. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi – ale nie zdążyłam o to spytać, bo moją uwagę przykuło coś innego.
– Zaraz, zaraz... nie boicie się, że ktoś mógłby wam to serum wykraść? Albo zniszczyć laboratorium? – rozejrzałam się po pustej sali. – Przecież jeśli wpadłoby w niepowołane ręce, mogłoby wywołać niezłe spustoszenie wśród ludzi na powierzchni.
– To, że nie widzisz naszych wojowników, nie oznacza, że ich tu nie ma – uśmiechnęła się tajemniczo Elisea. – Wszyscy szkoleni na strażników Azylu przysięgają nie tylko dotrzymać wierności Przywódcom, ale i bronić naszego sekretu. Przysięga jest święta, ale jako że wychodzimy z założenia, że nie można nikomu w pełni zaufać, nikt nie opuszcza Azylu w pojedynkę – zawsze z większą ilością osób, dzięki czemu zapobiegamy dezercjom. Serum mają przy sobie tylko najbardziej zaufani.
Skinęłam głową, w milczeniu starając się przyswoić nowe informacje – i właśnie wtedy wszystko do mnie dotarło.
– Risa! – chwyciłam ją gwałtownie za rękę. – Risa, czy to oznacza, że... że kiedy będę chciała opuścić Azyl... mi też podadzą serum? Dzieciom też?
– Co? Ailey, dlaczego tak myślisz? – oczy dziewczyny rozszerzyły się na widok strachu na mojej twarzy.
– Wiesz przecież, że to niemożliwe, żeby od razu zaufali mi na tyle, by od tak puścić mnie wolno... to byłoby ryzyko dla was wszystkich, nie są przecież głupi – poczułam, jak bezsilne przerażenie zaczyna chwytać mnie za gardło. – Czy... czy wtedy zapomnę, że cię spotkałam? Zapomnę o tym wszystkim? Będę dalej myślała, że nie żyjesz?... – głos mi się załamał.
– Ailey, nawet tak nie myśl – głos Risy był stanowczy, ale w jej ciemnobrązowych oczach zobaczyłam wahanie. – Na pewno tego nie zrobią... prawda? – uniosła wzrok na Eliseę. Dziewczyna wyglądała, jakby również nie była pewna odpowiedzi.
– Wiesz... wcale nie musisz stąd odchodzić, Ailey – odpowiedziała po chwili milczenia. – Jesteście tu całkowicie bezpieczni, a z tego, co Risa opowiadała mi o twoich umiejętnościach, sądzę, że możesz pracować z inżynierami...
– Nie rozumiesz. Nie mogę tutaj zostać – pokręciłam stanowczo głową. – Muszę dotrzeć do stolicy i dowiedzieć się, co stało się z terenami Potamikru. Tylko Heda Lexa może to wiedzieć... Tak powiedział mój mąż. – posłałam Elisei wręcz błagalne spojrzenie. – Proszę, zrozum mnie. Jeśli... jeśli Theo przeżył, mamy się tam spotkać. M u s z ę go odnaleźć.
Przywódczyni zerknęła niepewnie na Risę, która skinęła głową, a jej twarz również przybrała zacięty wyraz. Poczułam ulgę – wiedziałam, że dziewczyna stanie po mojej stronie, jeśli w grę wchodził jej brat.
– Ailey, jeśli... jeśli tylko dasz nam czas – odpowiedziała Elisea powoli, przenosząc wzrok na mnie – Nasi Zwiadowcy będą mogli wytropić Theo i przyprowadzić go tutaj, a wtedy...
– Nie! Nie mogę tyle czekać – przerwałam jej. – Jeżeli promieniowanie na moich terenach wzrosło, tutaj też wkrótce może. Muszę się dostać do Lexy, zanim będzie za późno.
– Promieniowanie? Co to znaczy? – Elisea zmarszczyła brwi. – Na co ma być za późno?
Pokrótce wyjaśniłam jej, co stało się w stolicy Theo. Mimo że Risa słyszała o tym ode mnie już wcześniej, zarówno na jej twarzy, jak i Przywódczyni zobaczyłam strach, rosnący z każdym moim słowem.
– Czyli... uważasz, że to się rozprzestrzenia? Że może dotrzeć aż tutaj? – Elisea zaczęła przechadzać się nerwowo po pomieszczeniu. – Jeśli... jeśli nasz las umrze, nie będziemy mogli polować, a jeśli stracimy uprawy, wtedy...
– Nie jestem tego pewna – przerwałam jej szybko. – Być może to tylko jednorazowa anomalia. Nie widziałam niczego podobnego na innych terenach, ale przemieszczaliśmy się szybko, więc nie wiem, co może się tam teraz dziać.
– Właśnie. Nie wpadajmy w panikę – Risa pogłaskała Eliseę uspokajająco po ramieniu. – Musimy to najpierw skonsultować z czwórką. Oni powinni się na tym znać.
– Czwórką? – spojrzałam na nie nic nierozumiejącym wzrokiem. – O kim mówicie?
Elisea już otwierała usta, by odpowiedzieć, ale Risa ją ubiegła:
– Dowiesz się wkrótce, Ailey. I... na razie nie mów nikomu o parzącym deszczu i tym wszystkim, dobrze? – podeszła do mnie, patrząc mi w oczy z powagą. – Nie możemy niepotrzebnie siać paniki.
– Dobrze, rozumiem, ale... – posłałam jej błagalne spojrzenie, czując, jak łzy zaczynają dławić mnie w gardle. – Sama wiesz, że nie mogę tu zostać, Risa. Nie wybaczę sobie, jeśli tam nie dotrę... i jeśli chociaż nie spróbuję go odnaleźć.
– Daj mi kilka dni. Tylko kilka, proszę – dziewczyna chwyciła mnie za rękę i ściszyła nieco głos. – Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby ich przekonać. Najdalej za kilka dni wszystko się wyjaśni. Zaufaj mi.
Westchnęłam ciężko i spuściłam wzrok. Intensywność spojrzenia jej oczu koloru ziemi tak bardzo przypominała mi Theo, że z trudem udało mi się zapanować nad łzami.
– Z samego rana porozmawiam z resztą, by przydzielili cię do pracy – dobiegł mnie na powrót łagodny głos Elisei. – Na pewno twoja pomoc będzie dla nich nieoceniona.
Zdobyłam się na lekki uśmiech.
– Dziękuję, ale nie wiem, czy to dobry pomysł, bo Kael i Shaelyn...
– Ja zajmę się dziećmi – przerwała mi Risa. Już miałam zaprotestować, ale mnie ubiegła: – Obiecuję, że nie stanie im się tu najmniejsza krzywda. Nie wybieramy się na polowanie przez kilka następnych dni, więc bez problemu mogę z nimi zostać. – w jej oczach zamigotały znajome iskierki. – I chcę z nimi zostać, Ailey. Naprawdę.
Przez chwilę biłam się z myślami, analizując ich słowa, by znaleźć jakiś stosowny kontrargument – ale szybko się poddałam. Wiedziałam doskonale, że nie mam żadnego wyboru. Jeśli nie zaufam Risie, odbiorą mi nie tylko bezpieczne schronienie dla moich dzieci, ale i nawet wspomnienie tego, że odnalazłam moją najlepszą przyjaciółkę po tylu latach. Myśl o tym, że mogłabym ją znów stracić, i to w taki sposób, była wręcz niemożliwa do zniesienia. Mimo że jeszcze przed chwilą żałowałam, że znalazłam się w Azylu, teraz dotarło do mnie, że Risa również nie miała żadnej innej opcji poza przyprowadzeniem nas tutaj – inaczej od razu dostalibyśmy serum i nigdy więcej jej nie zobaczyli. W głębi serca rozumiałam, dlaczego władze Azylu tak postępują; robią to, co jest najlepsze dla bezpieczeństwa ich ludzi. W dodatku – mimo wszystko – jest to chyba najbardziej humanitarny sposób karania, biorąc pod uwagę to, z czym spotkałam się dotąd na Ziemi.
Risa zaufała ci ze wszystkim, usłyszałam głos w swojej głowie. Wiedziała, co robi, wprowadzając was tu. Teraz ty musisz zaufać jej. Zaufać, że nie dopuści, by komukolwiek coś się stało – tak jak ty nie dopuściłabyś, by cokolwiek stało się jej.
W końcu westchnęłam i kiwnęłam głową.
– Tylko kilka dni – powtórzyłam cicho, a Risa i Elisea z wyraźną ulgą skinęły potakująco głowami. – Więcej nie będę mogła czekać.
– Wszystko się jakoś ułoży, Ailey – Risa ścisnęła pokrzepiająco moją dłoń. – Obiecuję ci to.
* * *
Mimo że po tym, czego się dowiedziałam w podziemiach postanowiłam sobie, że będę czujna, po powrocie do kabiny zasnęłam tak kamiennym snem, że nawet nie zorientowałam się, kiedy Risa zapukała rankiem do drzwi. Kael i Shaelyn, wyspani jak nigdy, już kilka sekund po otworzeniu oczu zaczęli biegać radośnie po pokoju i z wręcz bitewnymi okrzykami skakać po łóżkach – gniotąc mnie przy okazji wyjątkowo bezlitośnie.
– Złaźcie... natychmiast!... – wykrztusiłam z trudem z twarzą przyciśniętą do poduszki, kiedy Kael ze śmiechem zaczął turlać Shaelyn po moich plecach.
– Widzę, że ktoś ma wyjątkowo dobry humor – roześmiała się Risa, stawiając nam na stoliku talerze ze śniadaniem. Dzieci natychmiast rzuciły się w stronę gotowanych jajek i leśnych owoców, a ja z głośnym jękiem zwlokłam się z łóżka. Kiedy wreszcie byłam w stanie odpocząć i odespać te kilkanaście ciężkich nocy na twardej ziemi, wszystkie bolesne i posiniaczone miejsca na moim ciele zaczęły o sobie dotkliwie przypominać.
– Oni może i tak... ja za to mogłabym spać przez tydzień – wyznałam Risie, ocierając oczy z resztek snu.
– Nie dziwię ci się – westchnęła dziewczyna, podając mi nowe ubrania. – Ale niestety, nie udało mi się wywalczyć dla ciebie dnia przerwy. Zaczynasz zaraz po śniadaniu.
– Co będę robić? – spytałam.
– Potrzebują inżyniera do sprawdzenia systemu przesyłającego energię słońca. Chyba na którymś piętrze psuje się światło.
Zamarłam w połowie wciągania na siebie spodni, czując, że supeł w moim żołądku na nowo zaczyna się zacieśniać.
– Risa, ja... wiesz, że nie robiłam tego od lat. O tylu rzeczach mogłam już zapomnieć, boję się, że...
– Hej. – Risa położyła mi uspokajająco dłoń na ramieniu. Wstrzymałam oddech – ten gest i spojrzenie jej ciemnobrązowych oczu znów mimowolnie przypomniały mi o Theo. – Poradzisz sobie świetnie. Dziewczyno, potrafisz robić takie cuda, jak miotające ogniem katapulty. Dasz sobie radę ze zwykłym światłem.
Westchnęłam cicho na wspomnienie dawnych dni w wiosce, a potem posłałam Risie pełen wdzięczności uśmiech – który nagle zrzedł, kiedy niespodziewanie o czymś sobie przypomniałam.
Światło...
Schyliłam się szybko pod łóżko, gdzie wcisnęłam stare, brudne ubrania, i gorączkowo przetrząsnęłam kieszenie – ku mojej uldze nadal tam był.
– Ailey, o co cho... – zaczęła zaskoczona Risa, ale natychmiast urwała, kiedy zamachałam jej przed twarzą drobnym sześciokątem z figurą nieskończoności na środku.
– Miasto Światła – rzuciłam krótko, od razu przechodząc do rzeczy. – To podobno Klucz do niego. Wiesz, co to jest? Zabrałam to Akirze, tamtej dziewczynie, która próbowała mnie zabić... i nie czuła bólu. – poczułam, że głos zaczyna mi drżeć na samą myśl o tamtej chwili. Oczy Risy rozszerzyły się nieco.
– Nie wiem, czym dokładnie jest Miasto Światła, ale... słyszałam o nim – wyszeptała, biorąc ode mnie sześciokąt i obracając go z zamyśleniem w dłoni. – Nikt kogo znam tam nie był, ale wiem, że to na pewno nie jest dobre i bezpieczne miejsce. Niektórzy tutaj podobno stracili przez nie rodziny, ale wolałam o to nie dopytywać. Zaraz, zaraz... – zmarszczyła lekko brwi i zaczęła wodzić palcem wzdłuż symbolu nieskończoności. – Przecież ja znam ten znak. Widziałam go w stolicy. To święty symbol Hedy.
– Hedy... Hedy Lexy? – serce zabiło mi mocniej. Risa skinęła w zamyśleniu głową.
– Tak mi się przynajmniej wydaje... ale naprawdę nic więcej nie wiem na ten temat. Powinnaś to ukryć – ostrzegła mnie, włożywszy mi sześciokąt z powrotem do ręki. – I nie mów nikomu, że to masz. Możesz mieć kłopoty.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem, i wsunęłam Klucz głęboko do kieszeni spodni. Nadal nie dawało mi spokoju uczucie, że już gdzieś na Ziemi widziałam symbol nieskończoności, który na nim widniał – ale na pewno nie dotyczyło to Hedy Lexy, której przecież nigdy nie spotkałam. Zapewne dowiem się wszystkiego, gdy już dotrę do stolicy, pomyślałam.
Gdy udało mi się oporządzić, zjedliśmy w pośpiechu śniadanie, a potem zabrałam się do ubierania i czesania dzieci. Ich dobry humor w końcu zaczął mi się udzielać – fakt, że były tak zachwycone każdym przedmiotem w Azylu tą swoją dziecięcą, szczerą, nieskomplikowaną radością, naprawdę chwytał mnie za serce. Tą samą reakcję zauważyłam u Risy, która wydawała się nimi zachwycona niezmiennie od pierwszej chwili, gdy ich zobaczyła.
– Pójdziecie teraz z ciocią Risą zobaczyć maszyny, dobrze? Macie być grzeczni i słuchać jej we wszystkim – poinstruowałam ich, zapinając ostatnie guziki na koszulce Shaelyn. – Mamusia idzie teraz pracować, żebyśmy mogli dostać kolejną pyszną kolację. Obiecajcie mi, że będziecie się trzymać cioci.
– Obiecujemy – odpowiedział Kael, pewnie chwytając Risę za rękę. Shaelyn, jeszcze niedawno nieufna wobec Ziemianki, po chwili wahania zrobiła to samo – uśmiechnęłam się lekko na myśl, że to zapewne dlatego, że nigdy nie chce być gorsza od braciszka.
– Kael, masz się nią opiekować – spojrzałam chłopcu prosto w oczy z powagą. – Tak samo, jak w domu. Nie spuszczasz jej z oka, jasne?
– Spokojnie, Ailey. To bunkier, a nie las, tutaj nikt się nie może zgubić – dobiegł mnie łagodny głos Risy. – Będą bezpieczni. Dopilnuję tego.
Skinęłam głową, nadal czując wyraźny ucisk w żołądku. Nie zostawiałam dzieci samych na dłużej od naszego ostatniego dnia w stolicy – który teraz wydawał mi się tak przerażająco odległy, jak miał miejsce kilka lat, a nie tygodni temu. Mimo że ufałam Risie całkowicie, instynkt nadal zabraniał mi odchodzić od Kaela i Shaelyn choćby na minutę.
Ale gdy odsunęłam się nieco i spojrzałam na dziewczynę, stojącą z moimi dziećmi – na całą trójkę, patrzącą na siebie z podekscytowaniem w oczach – mój niepokój zaczął powoli znikać.
Bo w tamtej chwili dotarło do mnie wyjątkowo dobitnie, jak bardzo są do siebie podobni. Te same oczy, te same nosy – te same urocze uśmiechy, które tak kochałam. Dotarło do mnie, że są moją prawdziwą rodziną.
Jedyną, jaką kiedykolwiek chciałabym mieć.
– Żałuję, że nie było cię z nami wcześniej – wyszeptałam do Risy, z trudem tłumiąc wzruszenie.
Dziewczyna drgnęła na dźwięk moich słów i uśmiechnęła się, a w jej oczach, tak samo jak w moich, zaszkliły się łzy.
– Ja też. I żałuję, że nie ma tu z nami Theo. – podeszła bliżej, by spojrzeć mi pewnie prosto w oczy. – Ale pewnego dnia będzie, Ailey. Musimy wierzyć, że będzie.
Pokiwałam głową i wzięłam głęboki oddech. Tak... musimy, powtórzyłam sobie w myślach. To jedyne, co nam teraz pozostało.
– Widzimy się na obiedzie. Bądź w sali do uczt, na drugim poziomie w prawo – dobiegł mnie głos Risy, gdy skierowała się z dziećmi do drzwi. – Za chwilę przyjdzie po ciebie Eria i zaprowadzi na stanowisko.
– W porządku. Zaraz będę gotowa – podeszłam do drzwi, by zamknąć je za nimi. Kael pomachał mi wesoło na pożegnanie, a Shaelyn wysłała buziaka w moją stronę.
– Miłej zabawy – odesłałam buziaki obojgu, śmiejąc się. – Bądźcie ostrożni.
– Będziemy – zapewniła mnie Risa, ale nagle spoważniała nieco. – I... dziękuję, Ailey.
– Za co? – zamrugałam ze zdziwieniem.
– Za to, że mi ufasz.
Poczułam, jak przyjemne ciepło zaczyna wypełniać pustkę w moim żołądku. Posłałam Risie najszczerszy uśmiech, na jaki mogłam się zdobyć, i zamknęłam za nimi drzwi.
* * *
Elektryczna maszyneria w Azylu okazała się bardziej skomplikowana, niż myślałam, ale Risa miała rację – nie było tam niczego, z czym nie potrafiłabym sobie poradzić. Naprawiłam zepsute przewody na tyle szybko, że nawet Eria, wiecznie poważna Ziemianka, która nadzorowała moją pracę, była pod niemałym wrażeniem. Do pory obiadowej zdążyłam zreperować całe oświetlenie na poziomie trzecim i poznać dogłębnie cały system, który nieoczekiwanie okazał się działać równie sprawnie, jak maszyny na Arce.
Ku mojemu zaskoczeniu odkryłam, że czułam się wręcz dobrze w czasie pracy – jakbym znów była na swoim miejscu. Przez wszystkie lata spędzone na Ziemi zdążyłam już niemalże całkowicie zapomnieć o podekscytowaniu towarzyszącym byciu inżynierem na Arce i o tym, jak uwielbiałam naprawiać i rekonstruować najróżniejsze urządzenia. Robiąc to w tym niezwykłym, podziemnym bunkrze, który tak przypominał mi o mojej przeszłości, choć przez kilka chwil mogłam poczuć się prawie jak w domu.
Nadal zachowywałam czujność po wydarzeniach ostatniej nocy, wiedząc, że los mój i moich dzieci nadal tkwi pod znakiem zapytania – ale im dłużej przebywałam w Azylu, tym bardziej mimowolnie zaczynałam uświadamiać sobie, że gdyby moje życie wyglądało inaczej, być może byłabym w stanie się tutaj odnaleźć. Sposób, w jaki to miejsce było zorganizowane, przypominając żywy organizm, w którym każdy jego organ, mimo wszelkich różnic, współpracuje ze sobą, coraz bardziej mi imponowało.
Rozumiałam już, dlaczego Risa tak bardzo chciała tutaj zostać. Miała tu wszystko, czego tak brakowało jej w świecie Ziemian na powierzchni; bezpieczeństwo, spokój, szacunek, pracę, którą uwielbia – i kochających ludzi, którzy zastąpili jej rodzinę, gdy tego najbardziej potrzebowała. Nadal czułam się winna, gdy myślałam o tym, co dziewczyna musiała przejść przez te wszystkie lata. Najciężej było mi z myślą, że po tym wszystkim, co się stało w jej życiu, i tak nie potrafiłabym jej pomóc; gdyby nie odnalazła Azylu, tak naprawdę nadal czułaby się nieszczęśliwa.
Niejednokrotnie przemknęła mi przez głowę zastanawiająca myśl, co Theo sądziłby o tym wszystkim, gdyby się tu znalazł. Znałam go i wiedziałam, że od zawsze traktował pokój jako priorytet. A w Azylu nie było przecież kary śmierci – serum od lat sprawdzało się idealnie w swojej roli, ratując wiele żyć – krew nie przelewała się za krew, a Czarnokrwiści nie musieli całe życie przygotowywać się do walki, by zdobyć władzę. Trójka Przywódców przypominała mi nieco system demokratyczny na Arce, z Radą podejmującą wspólnie decyzje.
Zastanawiało mnie, w jaki sposób Założyciele wpadli na taki sposób sprawowania rządów, tak niepodobny do stylu życia Ziemian. Szczególnie interesowała mnie ta legendarna postać Bekki Pramhedy – bo tak naprawdę jedyną rzeczą, którą o niej wiedziałam, był fakt, że po nuklearnym kataklizmie jako pierwsza Czarnokrwista stała się również pierwszą Hedą.
Nuklearny kataklizm...
Co może dziać się teraz w stolicy Theo? Czy parzące deszcze się powtórzyły, czy zaczęły się rozprzestrzeniać – czy inne lasy też zaczęły niszczeć? A co stało się z ludźmi? Przecież zbyt duża ilość promieniowania z łatwością może zabić całe wioski. Czy Potamikru zrozumieli, że dzieje się coś złego, i zaczęli uciekać?
A nawet jeżeli tak... to co będzie z nimi dalej? Co będzie z nami? Co jeśli na terenach Lexy wkrótce również nie będzie bezpiecznie? Co jeśli nie będziemy w stanie się przed tym wszystkim ochronić? Co jeśli wszystkie lasy umrą, a Ziemia znów przestanie być zdatna do zamieszkania – i nie będzie w stanie się już odrodzić?
Pytań było coraz więcej, a odpowiedzi – prawie żadnych. Wiedziałam, że jedynym sposobem, żeby zrozumieć cokolwiek, jest dostać się do stolicy Lexy i odnaleźć Theo. Nie miałam jednak wyboru – musiałam zagryźć zęby i zaufać Risie, mimo że narastało we mnie wrażenie, że każda kolejna godzina spędzona w Azylu sprawia, że czasu jest coraz mniej.
– Nomon, nomon, zwiedziliśmy wszystkie piętra, wiesz?! – radosny krzyk Kaela słychać było w całej sali, gdy razem z Shaelyn biegł pomiędzy stolikami prosto w moją stronę. Wyszłam im naprzeciw i chwyciłam z radością w objęcia, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu na ich widok.
– Widziałam owieczki, nomon! – dobiegł mnie wesoły szczebiot córeczki. – Są tu owieczki, i koniki, i nawet kózki!
– Naprawdę? To super! Zaraz mi wszystko opowiecie – posadziłam oboje na ławce przed parującymi talerzami z gulaszem. Risa usiadła naprzeciw mnie, uśmiechając się promiennie do dzieci; w jej oczach widziałam znajome, radosne iskierki.
– Mam nadzieję, że byli grzeczni – posłałam jej znaczące spojrzenie.
– Oczywiście. Najgrzeczniejsze dzieci w Azylu, a uwierz, miałam do czynienia z niejednym – odpowiedziała ze śmiechem Ziemianka. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością – ulga, którą poczułam na widok moich dzieci po całym dniu pracy bez świadomości, co się z nimi dzieje, była jak balsam na wszystkie moje lęki i niepokoje.
– Widzieliśmy maszyny, które sprawiają, że woda jest czysta – Kael zaczął trajkotać jak nakręcony. – I magazyn z bronią, nawet większy, niż u nas w domu! I wiesz, tu jest takie urządzenie, które samo jeździ w górę i w dół, i w górę i w dół!
– To się chyba nazywa winda – sprostowałam z rozbawieniem. Kael pokiwał z entuzjazmem głową, wkładając do buzi całą łyżkę gulaszu.
– Tak, tak, właśnie. I było super, nomon, naprawdę! I poznaliśmy nowych kolegów, jeden miał taką dziwną, szponiastą rękę... – Risa odchrząknęła nagle znacząco, na co chłopiec zmieszał się nieco i zreflektował się: – Ale to nic dziwnego ani złego, bo ciocia Risa mówi, że nie wolno nikogo oceniać po wyglądzie.
– Nie wolno – powtórzyła po nim Shaelyn, oblizując się.
Aż otworzyłam usta z zaskoczenia. Nie spodziewałam się usłyszeć przy tym stole tak dojrzałych słów.
– Naprawdę cię słuchają – szepnęłam z podziwem do Risy, wycierając Shae umorusaną gulaszem buźkę. – Jak to zrobiłaś? Macie tu jakieś serum grzeczności i ułożenia, o którym mi nie mówiłaś?
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
– Twoje dzieci są po prostu naturalnie cudowne – odparła lekko, a w jej oczach zobaczyłam błysk. – Naprawdę dobrze się z nimi dziś bawiłam, Ailey. Jesteś ogromną, ogromną szczęściarą, że je masz.
Poczułam, jak robi mi się cieplej na sercu, i pogłaskałam Shaelyn i Kaela z czułością po główkach, uśmiechając się szeroko, gdy wtulili się we mnie w odpowiedzi.
– Zgadzam się z tobą całkowicie – westchnęłam cicho. – Owszem, zmieniły dosłownie wszystko w moim świecie, ale... są głównym powodem, dla którego jeszcze żyję.
Risa skinęła głową w zamyśleniu. Wyglądała, jakby zamierzała coś powiedzieć – ale zanim zdążyła to zrobić, Kael wspiął mi się na kolana i ujął moją twarz w swoje drobniutkie dłonie.
– Nomon, w Azylu jest tak, tak, tak fajnie! Czy możemy zostać tutaj na zawsze? Proooszę!
Poczułam, jak uśmiech powoli zaczyna znikać mi z twarzy. Widziałam po pełnym nadziei błysku w szarozielonych oczach chłopca, że mówił poważnie.
Tak naprawdę nie miałam prawa mu się dziwić, szczególnie po morderczej drodze, jaką musieliśmy przebyć – w Azylu mieliśmy przecież dach nad głową, wyżywienie i bezpieczeństwo, a cały bunkier był dla dzieci jak wielki plac zabaw kipiący atrakcjami. Nie miałam serca im tego odbierać – ale wiedziałam też, że nie mogę ich okłamywać.
– Pomyślę nad tym – odpowiedziałam mu w końcu i, posadziwszy go z powrotem na ławce, posłałam Risie ostre spojrzenie. Dziewczyna natychmiast spoważniała.
– Pracujemy nad tym, Ailey, naprawdę – wyszeptała, patrząc mi błagalnie w oczy. – Proszę, daj mi więcej czasu.
Zacisnęłam usta i odwróciłam wzrok, czując, jak supeł w moim żołądku znów zaczyna się zacieśniać.
– Pamiętaj tylko, że nie mamy go zbyt wiele, Risa.
* * *
Następny dzień również upłynął mi w całości na pracy. Kael i Shaelyn, całkowicie zaaklimatyzowani w Azylu, bawili się radośnie z resztą dzieci pod czujnym okiem Risy, a ja uszczelniałam rury, dokręcałam poluzowane śruby i sprawdzałam stan techniczny prawie wszystkich urządzeń w bunkrze. Poznałam także kilku Ziemian, pracujących przy maszynach, i mimo początkowego wrażenia bijącego od nich chłodu udało nam się dogadać, przez co zaczęłam czuć się tu nieco pewniej.
Ciągłe zajęcie nieco mi pomagało – ale gdy tylko nie skupiałam na czymś myśli, przed moimi oczami znów pojawiała się twarz Theo i zniszczone promieniowaniem lasy. Musiałam nieustannie walczyć z chęcią wparowania prosto do sali Przywódców i błagania, by pozwolili mi stąd wyjechać, ale zgodnie z prośbami Risy wytrwale milczałam i wykonywałam powierzane mi zadania. Ufałam jej – ale świadomość, że tracę cenny czas, z każdą godziną coraz bardziej dawała o sobie znać.
Gdy drugi dzień pracy zaczął dobiegać końca, obiecałam sobie, że dam Risie czas do rana i w końcu sama wezmę sprawy w swoje ręce. Nie wiedziałam jeszcze, jak to zrobię – szczególnie z dwójką dzieci na głowie – ale wiedziałam, że muszę chociażby spróbować.
Bo chociażbym musiała przez to walczyć ze wszystkimi wojownikami w Azylu, nie pozwolę nikomu się powstrzymać przed znalezieniem mojego męża.
– Mamo, chodźmy powiedzieć cioci Risie dobranoc – Kael pociągnął mnie za rękaw, kiedy wracaliśmy do naszej kabiny po kolacji. Skrzywiłam się lekko na ten pomysł – czułam się wyjątkowo obolała po czyszczeniu szybów wentylacyjnych i nie miałam ochoty włóczyć się dłużej po korytarzach.
– Chodźmy, nomon, chodźmy! – zaczęła powtarzać za bratem Shaelyn. – Chcę do cioci Risy!
Przez chwilę miałam zamiar im odmówić – ale jednocześnie sama chciałam się dowiedzieć, czy dziewczynie nie udało się ustalić czegoś nowego, szczególnie że ostatni raz widziałam ją w czasie pory obiadowej. Westchnęłam więc z rezygnacją i skinęłam głową.
– Dobrze, tylko szybko – zastrzegłam. – Powinniście już spać.
Dzieci podskoczyły z radości i zaczęły ciągnąć mnie w stronę schodów na poziom czwarty, gdzie jakieś trzy poziomy pod naszą znajdowała się kabina Risy i Elisei. Gdzieś w oddali zabrzmiał pierwszy sygnał – znak, że słońce właśnie zaszło. Zdążyłam już zapamiętać, że najdalej za dwie godziny połowa świateł będzie wyłączona, a reszta przyciemniona dla oszczędzania energii. Wszystkie te ustawienia są zaprogramowane niezmiennie od lat w systemie bunkra, który miałam okazję podziwiać przez ostatnie dwa dni pracy.
Gdy w końcu dotarliśmy na właściwy korytarz, w oddali przed sobą zobaczyłam niewielkie skupisko ludzi. Zmrużyłam oczy ze zdziwieniem – o tej porze zwykle większość społeczności Azylu szykowała się już do snu. Gdy podeszliśmy bliżej, z zaskoczeniem zauważyłam, że ta grupka stoi dokładnie pod drzwiami kabiny Risy i Elisei.
Gdy już zaczynałam się zastanawiać, w jaki sposób ją obejść, w samym środku zgromadzenia dostrzegłam ciemny warkocz Risy. Zanim jednak zdążyłam choćby otworzyć usta, by ją zawołać, dziewczyna sama nas zauważyła. Zobaczyłam, jak jej oczy rozszerzają się i szepta coś do pozostałych, a potem wychodzi nam naprzeciw. Kael i Shaelyn od razu podbiegli do niej z radosnymi uśmiechami na twarzach – ale ja zatrzymałam się, już z daleka czując na sobie palące spojrzenia towarzyszy Ziemianki.
– Ailey... Nareszcie. Jak dobrze, że przyszłaś – głos Risy niemalże drżał z podekscytowania, kiedy wzięła Shaelyn na ręce i podeszła do mnie. – Wybacz, że tyle to trwało, ale dopiero teraz wrócili... i wiem, że robiłam z tego tajemnicę, ale naprawdę chciałam zrobić ci niespodziankę, bo gdybyś wiedziała wcześniej, na pewno nie dałabyś mi spokoju, żeby się wszystkiego dowiedzieć...
– Risa, ale o czym ty mówisz? – zmarszczyłam brwi, nic nie rozumiejąc. Dziewczyna westchnęła ze zniecierpliwieniem i bezceremonialnie chwyciwszy mnie za ramię, pociągnęła w stronę grupki. Dopiero z bliska mogłam dostrzec ich twarze, na pierwszy rzut oka zupełnie mi obce.
Ale...
To nie byli Ziemianie.
Zatrzymałam się gwałtownie, czując, jak serce momentalnie przestaje mi bić. Cztery pary oczu, wpatrzone we mnie, należały do ludzi w zwyczajnych strojach Ziemian – ale o jasnych skórach, pozbawionych jakichkolwiek znaków czy tatuaży. Łagodne rysy ich twarzy, całkowicie inne, niż znane mi na Ziemi, przywodziły mi na myśl tylko jedną możliwość.
Nie. To przecież niemożliwe.
To nie mogą być...
– Ailey, poznaj naszą czwórkę nowych mechaników – dobiegł mnie przepełniony dumą głos Risy. – Znanych tutaj także jako Skaikru.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro