-6-
Nadeszły deszczowe dni. Gerard i Frank byli zmuszeni zmienić miejsce swoich spotkań i schować się wewnątrz starego młynu. Niestety, stary budynek nie był w najlepszym stanie, więc kiedy Way usiadł na starym materacu w prowizorycznym pokoju Franka, znajdującym się na parterze, co chwila krople deszczu spadały to na jego włosy, to na jego nogi lub z cichym brzdękiem uderzały o podłogę.
To właśnie tego deszczowego dnia, po dwóch tygodniach ich znajomości, Frank postanowił wyjaśnić Gerardowi wszystko. Dosłownie wszystko.
- Moje życie było piękne - zaczął, kładąc duży nacisk na trzecie słowo - Razem z mamą i tatą mieszkaliśmy w dużym domu na przedmieściach. Nie miałem rodzeństwa, ale nie narzekałem na nudę. Rodzice często zabierali mnie na wycieczki, do restauracji, do kina, dużo podróżowaliśmy - uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na tworzącą się obok jego nogi kałużę. Zanurzył w niej czubek swojego zniszczonego trampka i z uwagą obserwując ruszającą się taflę wody, kontunuował - Niczego mi nie brakowało. Byłem oczkiem w głowie rodziców - po tych słowach malutki uśmiech zniknął z jego twarzy - Gdy miałem trzynaście lat moja mama zaczęła chorować. Rak wątroby. Choroba szybko się rozprzestrzeniała, występowały liczne przerzuty. Lekarze nie dawali jej szans na przeżycie. Zmarła po trzech miesiącach walki z chorobą - uciął na chwilę, aby opanować drżenie głosu. Gerard nie poganiał go, siedział obok cierpliwie dając mu czas na opanowanie emocji oraz demonów przeszłości - Ojciec nie mógł się z tym pogodzić. Jego firma splajtowała, stracił pracę, popadł w depresję. Zaczął pić. Ale nie, on nie pił tak, że chodził o ścianach. Był na to zbyt... kulturalny. Nie chciał, żebym widział, ale parę razy przez przypadek zastałem go w gabinecie ze szklanką do połowy wypełnioną dwunastoletnią whiskey. Mimo to nie stoczył się na dno... a przynajmniej tak mi się wydawało. Niedługo potem znalazłem go wiszącego na sznurze w garażu. To był dla mnie szok, zobaczyć jak jego bezwładne ciało jeszcze delikatnie się buja - po jego policzku popłynęła samotna łza - Oprócz nich nie miałem już nikogo. Rodzice nie mieli rodzeństwa, a dziadkowie już dawno nie żyli. Sąsiedzi nas nienawidzili, całe życie byli zazdrośni, że rodzice byli bogaci. Nie dziwi mnie, że nie interesowało ich to, że zostałem na tym świecie sam. Więc trafiłem do domu dziecka - zakończył drżącym głosem, pełnym bólu przeszłości i strachu przed jutrem.
- Bardzo mi przykro - odezwał się w końcu czerwonowłosy - Wiem, że to oklepane słowa, ale to co mi powiedziałeś... nie ma słów żeby opisać, jak mi ciebie cholernie szkoda
Frank nie odezwał się. Spomiędzy kolan, w których schował głowę, rozległo się cichutkie szlochanie. Gerard usiadł bliżej niego, przysuwając chłopca do siebie i zamykając go w szczelnym uścisku. W tamtym momencie zapragnął ochronić go przed złem, które czyhało na niego na każdym kroku. Pragnął wypędzić z niego demony przeszłości i pokazać, że nie jest sam. Że ma jego i może zawsze na niego liczyć. Trzymając tą niewielką istotkę w swoich ramionach, Way poczuł, że jest jedyną osobą, która może mu pomóc. Tak więc kiedy tylko Frank nieco się uspokoił, Gerard zaczął mówić do niego kojącym głosem:
- Pomogę ci. Razem przez to przejdziemy. Jeśli chcesz, mogę nawet iść do domu dziecka i zostać twoją rodziną zastępczą przez ten rok. Zrobię wszystko, żebyś poczuł się lepiej
- I tu zaczyna się problem - załkał, odrywając twarz od jego piersi - Zostało wydane oświadczenie zabraniające oddania mnie w ręce rodziny zastępczej. Dyrekcja stwierdziła, że nie jestem gotowy i w pełni sprawny do funkcjonowania z nową rodziną
- Co? O czym ty mówisz?
- Stwierdzono u mnie zaburzenia psychiczne. Może i racja, na początku, kiedy trafiłem do przytułku mogli mnie wziąć za psychola. Co noc krzyczałem, nie dałem się nikomu dotknąć, każdego, kto tylko próbował się zbliżyć, gryzłem, kopałem lub biłem. Nie chciałem nic jeść, nie wychodziłem z pokoju nawet na porę kąpania. Gadałem do siebie, bo nie miałem do kogo. W końcu dyrektor ośrodka zlecił zbadanie mnie. No i wyszło, że jestem psycholem i nie mogę trafić do rodziny zastępczej. Wiem, że zachowywałem się jak ostatni idiota, ale nie potrafiłem tego kontrolować
- Coś wymyślimy - odparł Gerard jakby nie wzruszony tym, że trzyma w ramionach psychopatę - Na pewno nie pozwolę ci tu zostać samemu z tymi ćpunami na górze. Jesteś zbyt delikatny, żeby tutaj być
- Uważasz, że jestem delikatny? - prychnął - Jestem psycholem, Way! Mogę ci coś zrobić!
Gerard nic nie odpowiedział, tylko czule pogłaskał chłopca po włosach.
- Teraz ty opowiedz mi coś o sobie - usłyszał cichutki głosik i napotkał się z jego błagalnymi oczami.
- Nie ma za bardzo co opowiadać - odparł krótko, opierając się plecami o niezbyt stabilną murowaną ścianę - Jako dzieciak byłem małym, tłustym pączkiem, który grzecznie się uczył, a w wolnym czasie siedział z nosem w komiksach. Kiedy podrosłem, zmieniłem nieco swój styl życia. Książki poszły w kąt, a całe moje serce wypełniły stare komiksy i muzyka. Również wygląd nie pozostawiał wiele do życzenia. Zapuściłem włosy, zacząłem się malować, nosić czarne ciuchy. Możliwe że moją drastyczną zmianę wywołał rozwód rodziców. Ale nie tylko. W szkole nie miałem łatwego życia. Wyśmiewali się ze mnie, z mojego wyglądu, dodatkowych kilogramów oraz tego, że nigdy nie myślałem tym tutaj - poklepał się po rozporku - Tylko głową. Kiedy skończyłem szkołę, zapragnąłem wyjechać do miasta. Zostawiłem więc matkę pod opieką brata i przyjechałem tutaj - zakończył, spoglądając na przytulonego do jego boku Iero - Tak jak mówiłem, nie ma co opowiadać
- Uwielbiam cię słuchać - odparł, wpatrując się w niego jak zaczarowany - Masz taki przyjemny głos... i twoje usta układają się w taki imponujący sposób
- To przez papierosy - wyjaśnił - Przyzwyczaiłem się do gadania z fajką między zębami i tak mi zostało
Nagle z piętra doszedł do nich krzyk. Jednak nie był to krzyk bólu, cierpienia ani nic z tych rzeczy. Bardziej okrzyk dzikiej namiętności i błogości. Gerard spojrzał kątem oka na Iero, który nieco mocniej wtulił się w jego ramię, próbując ukryć wyraźne rumieńce na jego policzkach.
- Może się gdzieś przejdziemy? - spytał podnosząc głos, aby zagłuszyć dzikie odgłosy z góry.
- W taką pogodę?
- Byle jak najdalej stąd
***
Gerard nie przepadał za spacerami w deszczu, jednak kiedy obok niego dreptał chłopiec o kruczych włosach, pogoda panująca wokół przestawała być ważnym czynnikiem do odbycia spaceru. Oboje w kapturach naciągniętych na oczy, spacerowali pośród drzew, które przynajmniej po części tłumiły płynące z nieba strugi deszczu. Przez gałęzie przebijał się widok skąpanego w deszczu miasta, pływających ulic i mórz ludzi z kolorowymi parasolami nad głowami.
- Przepraszam, to nie najlepsza pora na spacery - odezwał się Frank, jeszcze niżej schylając głowę i kuląc ramiona - Ale...
- Nie musisz tłumaczyć - przerwał mu czerwonowłosy, zatrzymując się pod jednym z rozłożystych drzew, przez które przeciskała się tylko niewielka część deszczu.
- Jest mi za nich okropnie wstyd - kontynuował, zatrzymując się na przeciw niego - Ale nie mogę stamtąd odejść. Nie kiedy poluje na mnie pół miasta. Nie mam innego wyjścia, chociaż czasami są na prawdę denerwujący. Ale ja wierzę, że kiedyś przejrzą na oczy, wiesz?
- Frank, nie wiesz, jak trudno wyjść z nałogu. Zwłaszcza takiego silnego
- A ty wiesz?
- Wiem - odparł, ciężko wzdychając i opierając głowę o mokry pień drzewa - Wiele chwil w przeszłości spieprzyłem. Chwile większe i mniejsze, ale ból przegranej taki sam. I w każdej z tych chwil było jedno wyjście. Oczywiście, gdyby ratunek był jeden, byłoby o wiele łatwiej. Ale ratunków było kilka. Kokaina, marihuana, amfetamina, czysta wódka, wszelakie wina, te najtańsze oczywiście. Często mieszane ukajały smutki. Mi było dobrze, ale kiedy patrzyłem na moją matkę, czułem się przegrywem - Gerard przerwał na moment, aby powstrzymać cisnące się do oczu łzy - Widziałem przerażenie w jej oczach, tą okropną bezsilność. I kiedy opróżniałem kolejną butelkę, myślałem o niej. Jakim jestem zerem, jak się stoczyłem i kim jestem w jej oczach. W końcu pomógł mi mój brat. Zamykał mnie w pokoju, uprzednio sprzątając go z wszelkich ,,pomocników" i zabezpieczając wszystkie okna. Wtedy go za to nienawidziłem. Teraz dziękuję
Frank nie powiedział nic. Stał w przemoczonym ubraniu z mokrymi kosmykami włosów, wystającymi spod kaptura i wzrokiem skierowanym prosto w jego oczy. Po chwili, kiedy w miodowo-złotych tęczówkach rozbłysnęły łzy, chłopiec podbiegł do niego i mocno wtulił się w jego pierś.
- Jesteś bohaterem, Gerard - zachlipał - Dla twojej mamy, brata... i dla mnie
Czerwonowłosy po tych słowach ukrył twarz w jego kruczych włosach, pozwalając swoim łzom schować się w jego czuprynce.
Ahhh, nie wiem czemu, ale jestem tak cholernie dumna z tego rozdziału. Bo do tragedii, to Milkson się pcha przecież pierwszy.
Dajcie znać, jak wam się podobało i do następnego! ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro