Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-3-

Z każdym dniem pogoda robiła się coraz ładniejsza, co równało się z tym, że większość ludzi opuszczała swoje nory i wychodziła na zewnątrz.

Gerard nie odstawał od reszty. Codziennie po pracy szedł do parku, gdzie przez kilka godzin po prostu siedział na ławce, wystawiając bladą twarz do słońca. Jednak nie tylko to było powodem jego częstych pobytów w tym miejscu. Miał cichą nadzieję, że uda mu się ponownie spotkać tą intrygującą postać, którą widział po drugiej stronie stawu tydzień temu. Kątem oka ciągle spoglądał na ścianę drzew, jednak za każdym razem natrafiał tylko na kłaniające się ku ziemi gałęzie.

***

Według Way'a piątek był jednym z najlepszych dni w tygodniu. Tego dnia, kiedy już udało mu się wywinąć ze spotkania z Ray'em w jednym z nocnych klubów, opuścił kawiarnię z kubkiem kawy w jednej ręce i z kawałkiem wczorajszej drożdżówki w drugiej. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a nogi same powiodły go do parku. Zajął swoją ulubioną ławkę i rozkoszując się otaczającą go samotnością, rozsiadł się wygodnie, krzyżując nogi na brązowych deskach. W piątkowe popołudnia park świecił pustkami, dzięki czemu w ten dzień Gerard czuł się tu wyjątkowo swobodnie.

Jednak kiedy gasił wypalonego papierosa, dziwne uczucie obserwowania znowu powróciło. I tym razem nie był to podstępny gołąb. Way podniósł głowę i zobaczył go. Ciemna postać bezszelestnie wyłoniła się spomiędzy drzew, przycupując obok jednego z nich i mocno wtulając się w spróchniałą korę. Gerard delikatnie spuścił nogi na ziemię i pochylił się do przodu. Postać jak z automatu oderwała się od drzewa i przestraszona odskoczyła w głąb lasu. Czerwonowłosy ponownie usiadł, uważnie obserwując rozkołysane delikatnym wietrzykiem gałęzie. Po chwili czekania postać znów nieśmiało wyszła spomiędzy drzew, zajmując wcześniejszą pozycję. Gerard tym razem się nie wychylał, nie chciał ponownie go wystraszyć. Oparł się spokojnie o ławkę i wstrzymując oddech, próbował złapać z postacią kontakt wzrokowy. Było to jednak nie łatwe zadanie. Oczy istoty schowane były pod grubą czapką. Mimo to Way czuł, jak postać dokładnie mu się przygląda, oglądając każdy fragment jego osoby z wręcz krępującą uważnością.

Po dłuższej chwili tajemnicza istota oderwała się od drzewa i nie wykonując przy tym najmniejszego dźwięku, podpełzła do tafli wody, bezszelestnie siadając przy brzegu.

Gerard delikatnie drgnął. Chciał podejść do tego kogoś bliżej, ale wiedział, że wtedy bardzo szybko mógłby zniszczyć to, co do tej pory zbudował. Tak więc oboje siedzieli tylko, wpatrując się w siebie nawzajem.

***

Nie minęło wiele czasu, a ta dwójka kompletnie obcych sobie osób ustaliła pewnego rodzaju rytm. W każdy piątek, gdy Gerard przychodził do parku i zajmował swoją ulubioną ławkę, tajemnicza postać wyłaniała się spomiędzy drzew i podchodziła do brzegu, gdzie przez następną godzinę w milczeniu i praktycznie bez ruchu wpatrywała się w czerwonowłosego.

Każdy na miejscu Gerarda czułby się niezręcznie w takiej sytuacji, jednak on nie. Uwielbiał piątkowe wieczory, kiedy wiedział, że ktoś na niego czeka. Na początku wydawało mu się to głupie i dość dziwne. W końcu kompletnie obca osoba wpatrywała się w niego, a on nie wiedział o niej nic. I nie mógł jej zobaczyć, ponieważ za każdym razem twarz miała schowaną między materiałem bluzy, a spadającą na oczy czapką. Jednak z czasem Gerard zaczynał czerpać z tych niemych spotkań pewnego rodzaju przyjemność i wyczekiwał tylko, kiedy skończy swoją piątkową zmianę, aby jak najszybciej pobiec do parku, bo wiedział, że ktoś tam na niego czeka. To było naprawdę miłe uczucie.

***

Way z niecierpliwością spoglądał na wiszący na ścianie zegar, próbując nie rozlać przygotowywanej kawy. Ray ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się poczynaniom przyjaciela.

- Od jakiegoś czasu zrobiłeś się strasznie dziwny, Gee - mruknął, gdy czerwonowłosy na zbyt długo zapatrzył się na wskazówki zegara, przez co filiżanka przepełniła się i gorąca ciecz rozlała się po jego palcach.

- Cholera! - krzyknął, odskakując od maszyny i łapiąc się za piekącą dłoń - Możesz zrobić to za mnie? Muszę iść to schłodzić - próbował brzmieć przyjaźnie, jednak niemiłosierny ból i presja czasu znacznie mu to utrudniały.

Ray bez słowa ześlizgnął się z barowego stołka i przejął od czerwonowłosego zamówienie. Gerard wtenczas szybko wyszedł na zaplecze, gdzie wsadził oparzoną dłoń pod kran. Kiedy lodowata woda zetknęła się z rozpaloną skórą, czerwonowłosy syknął tylko cicho i mocno zaciskając zęby, ochładzał oparzenie.

- Spóźnię się, spóźnię się - mamrotał, przyglądając się, jak rana stopniowo zmienia kolor z wściekłej czerwieni na łagodny róż - On już tam na mnie czeka - szybko otrzepał rękę i wytarł ją w spód swojego fartucha. Złapał stojącego w kącie mopa i prawie wypadł na zewnątrz, rzucając się na kawową kałużę.

- Ej, spokojnie! Zaraz mi na tym mopie odlecisz - zaśmiał się Ray, wydając ostatnie tego dnia zamówienie.

- Sorry Ray, ale jestem już spóźniony. Muszę lecieć - Way odrzucił mokrego mopa w kąt i jednym szarpnięciem pozbył się zielonego fartucha - Dasz sobie radę?

- Pewnie, leć dokądkolwiek ci tak spieszno - machnął na niego ręką.

- Dzięki - uśmiechnął się do niego - Do zobaczenia jutro! - krzyknął jeszcze na pożegnanie, biegnąc w stronę wyjścia.

- Tak. Do jutra - mruknął Toro, wycierając poklejony blat.

***

Gerard prawie biegiem pokonał dzielącą go do parku trasę. Szedł ścieżką, prowadzącą do ,,jego'' ławki, kiedy na piaszczystej drodze coś zauważył. Przykucnął, aby lepiej się temu przyjrzeć. Ktoś patykiem lub innym równie cienkim przedmiotem wyrył w ziemi krzywy napis 'IDŹ', od którego wychodziła linia, wyznaczająca najwyraźniej dokładnie zaplanowaną trasę. Przez moment zastanawiał się, czy ta tajemnicza ścieżka została wyryta dla niego. Ale w końcu w piątkowy wieczór nikogo oprócz niego tutaj nie ma.

Way jednak ruszył wzdłuż narysowanej ścieżki, uważnie dreptając po wyznaczonym śladzie. Tym samym obszedł cały staw dookoła i stanął przed ścianą lasu. Czuł się w tym miejscu dziwnie, tak jakby przekroczył teren należący do niego. Linia jednak nie kończyła się w tym miejscu, a biegła dalej, w głąb lasu. Ruszył dalej.

***

Nie musiał długo iść. Linia w pewnym momencie urwała się, a przed czerwonowłosym wyrósł stary, opuszczony młyn, usytuowany w samym sercu lasu. W tym momencie obleciał go strach. Co jeśli ktoś, kto go tutaj przyprowadził, nie ma wobec niego przyjaznych zamiarów? Z drugiej jednak strony Way czuł coś w rodzaju podekscytowania. Bo gdzieś po głowie krążyła mu myśl, że to on stoi za tym wszystkim.

Nagle panującą ciszę przerwał huk upadającej z dużej wysokości cegły. Gerard spojrzał w górę, na piętro budynku, z którego owa cegła wypadła. Na jednej ścianie budynku znajdowała się wielka dziura, przypominająca przestrzenne okno, jednak bez szyby, w której kucała przyczajona postać. Way chciał podejść bliżej, jednak istota była szybsza i z zaskakującą łatwością wypadła z piętra, z wręcz kocią zwinnością i gracją lądując na ziemi, dosłownie parę metrów od niego.

I właśnie w tym momencie Gerard go poznał. Ta sama czarna bluza, naciągnięta na oczy czapka. Był to jego niemy znajomy, z którym spędzał te wspaniałe, bezsłowne wieczory. Ubrana na czarno postać powoli podniosła się, bezszelestnie podchodząc do czerwonowłosego bliżej. Ten przyłapał się na tym, że z każdym jego krokiem serce zaczynało mu mocniej bić. Można by pomyśleć, że czerwonowłosy jest nienormalny. Jednak sposób, w jaki postać się poruszała... ba! Ona płynęła, lekko tylko muskając stopami ziemię, a cała przyroda - drzewa, krzewy, nawet trawa - zastygała w miejscu. Ogarnęła go dziwna radość, gdy spostrzegł prześwitujące spod czarnej grzywy oko, które dokładnie lustrowało go od góry do dołu.

Kiedy tajemnicza istota stanęła na wyciągnięcie jego ręki, Gerard już praktycznie nie oddychał. Bał się, że nawet oddechem może ją przestraszyć. Postać dość nieoczekiwanie i niezwykle delikatnie złapała jego dłoń. Tą samą, która dzisiaj ucierpiała w spotkaniu z gorącym latte. Way poczuł na swojej wciąż piekącej skórze drobne i zimne paluszki, które ostrożnie muskały różowawe pasy.

- Wylałem na siebie kawę - wydukał Gerard, jakby chcąc mu się wytłumaczyć - Zagapiłem się

Postać podniosła na niego swój wzrok, dalej nie wypuszczając jego ręki. Way spostrzegł, jak złote oko wpatruje się w niego uważnie. Przez moment pomyślał nawet, że potrafi czytać mu w myślach i właśnie w duszy śmieje się, że taki ktoś jak on boi się niewielkiej i delikatnej istotki.

- Nie zrobisz mi krzywdy? - usłyszał nieco zachrypnięty głos, od którego aż dostał dreszczy. Przyjemnych dreszczy. Wreszcie potwierdził swoje przypuszczenia co do płci swojego znajomego.

- Dlaczego miałbym zrobić ci krzywdę? - spytał nieco zaskoczony jego pytaniem.

Ten w końcu wypuścił jego dłoń i zrobił krok do tyłu. Delikatnie i jakby nieco niepewnie, sięgnął ręką po swoją czapkę, jednym ruchem zrywając ją z głowy, odkrywając przed Gerardem swoją twarz.

Czerwonowłosy przez chwilę ponownie wstrzymał oddech. Z szeroko otwartymi oczami oglądał twarz chłopca, którą przecież dokładnie znał. Widział ją za każdym razem, gdy podsłuchiwał rozmowy mieszkańców o zbiegłym dzieciaku. Pamiętał również tamte poranne wiadomości i zdjęcie uciekiniera w rogu ekranu. Przypomniał sobie, jak zachwycał się kolorytem jego tęczówek i delikatnymi rysami twarzy. Teraz już wszystko rozumiał...

- Frank?












Dzień doberek wszystkim zgromadzonym!

Kolejny poniedziałek = kolejny rozdział STN :D

Jak tam wrażenia? Wiem, że na razie to są takie flaki z olejem, że aż boli... ale może kiedyś coś się zmieni. Powinnam zapisać się na jakiś kurs pisania i niezanudzania czytelników. Czy ktoś wie, gdzie są takie warsztaty?

Ściskam mocno i do następnego tygodnia! ♥ ( o ile po tym rozdziale nie uciekniecie od tego frerarda jak najdalej się tylko da )

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro