-10-
Policjant zbliżał się do nich, a Gerard czuł za swoimi plecami przyśpieszony oddech chłopca.
Nie mogli uciekać. Wtedy byłoby jeszcze gorzej.
- Proszę się odsunąć - powiedział stanowczym głosem.
- W czym problem, panie władzo? - Way próbował udawać, że nie wie, o co chodzi mężczyźnie w mundurze.
- Proszę się nie wygłupiać - policjant dalej był nieugięty. Zaraz obok, w niewielkiej odległości stanął drugi mundurowy.
- Ale ja na prawdę nie wiem, co się dzieje - poczuł, jak mała piąstką zaciska się na jego koszulce.
- Wiadomości pan nie ogląda? Z domu dziecka uciekł chłopiec. Chcemy się upewnić, czy pana towarzysz nim nie jest - odparł drugi policjant zachowując kamienną twarz.
- Proszę się odsunąć, inaczej zostanie pan odepchnięty siłą, czego chyba oboje chcielibyśmy sobie oszczędzić
- Ale panowie, po co te nerwy! To mój siostrzeniec, a nie żaden uciekinier z domu dziecka. Jest tylko bardzo wstydliwy
- Więc nie chce pan współpracować?
Gerard nie odpowiedział. Przełknął tylko głośno ślinę, próbując w myślach ułożyć jakiś dobry scenariusz. Było już jednak na to za późno.
Jeden z policjantów chwycił Way'a, a drugi złapał kryjącego się za jego plecami Franka. Zamaszystym ruchem zrzucił mu kaptur i niedelikatnie złapał go za podbródek.
- To on
- Bierzemy go - odparł policjant, trzymający Gerarda.
- Zostawcie go!
Policjant wykręcił ręce Iero do tyłu, prowadząc go do radiowozu. Chłopiec próbował mu się wyrwać, krzyczał w niebogłosy, zanosząc się płaczem. To samo próbował uczynić Gerard, nadal będąc w zamknięciu szczelnych ramion policjanta. Czuł, jak serce rozsypuje mu się na milion kawałeczków, kiedy ujrzał zapłakaną twarz jego Frania, ukochanego Frania, który bezskutecznie wyrywał się z rąk mężczyzny.
- Gerard! - krzyczał, wykręcając głowę w jego kierunku. Po policzkach czerwonowłosego popłynęły błyszczące łzy. Nie próbował się jednak wyrywać. Był bezsilny. Widział, jak przestraszony Iero zostaje siłą wrzucony na tylne siedzenie, a drzwi od jego strony zostają szybko zablokowane. Słyszał jego okropny krzyk, łapczywe połykanie łez i głośne walenie o szyby pojazdu.
Wiedział, że ta bajka może mieć takie zakończenie. Był tego w pełni świadomy. Jednak po cichu liczył na to, że reżyser, pisząc ich scenariusz jednak postanowił zakończyć wszystko happy endem. Takiego zwrotu akcji jednak się nie spodziewał.
Reżyser chciał dobrze, jednak ktoś wtargnął do jego biura i wykradł dobre zakończenie...
Policjant puścił Gerarda. Way, mimo bólu próbował dogonić mężczyznę zmierzającego w stronę pojazdu. Dopadł do radiowozu, jednak w tym samym momencie samochód ruszył z piskiem opon oraz głośnym wyciem syreny.
- Frank!!! - ryknął, upadając całą siłą na posadzkę. Bił pięściami o chodnik, czując, jak zaczyna krwawić. Ból fizyczny był jednak niczym w porównaniu z bólem straty.
Stracił swoją małą istotkę. Stracił swój promyczek, który świecił w każdy pochmurny dzień. Stracił swój dzień, swoją noc.
Stracił wszystko...
- Mówiłam, że tego pożałujesz
Osoba, która wykradła reżyserowi dobre zakończenie. Ktoś okropny, podły i bez serca. Ktoś o czarnych jak smoła włosach i czerwonych ustach, wykrzywiający się w złośliwy uśmieszek.
Lindsey.
- To ty nasłałaś na nas policję! - Gerard obrócił się. Miał niezwykłą ochotę rzucić się na dziewczynę i skrzywdzić ją tak, jak ona skrzywdziła jego. W sekundzie jednak się opanował, przypominając sobie słowa matki, że kobiety to nie worki treningowe.
- Ups! Tak jakoś wyszło - zaśmiała się
Łzy Gerarda kapały na chodnik, mieszając się ze śladami krwi, które zostawiły po sobie pięści chłopaka. Był bezsilny. Nie mógł już nic z tym zrobić. Zabrali go. Oddadzą do domu dziecka, gdzie będzie musiał ponieść karę za ucieczkę. Będzie cierpiał. Będzie tęsknił. Będzie się bał. A Way? Ten Gerard Way, który stracił głowę dla tej małej istotki? On już nie ma po co żyć...
***
Pustka. Właśnie tak można by określić mieszkanie czerwonowłosego. Przez ostatni czas panowała tutaj radość.... miłość. Teraz nie zostało tutaj nic. Cztery ściany, parę mebli. I nic więcej. A pośrodku tej otchłani on - niczym pozbawiona tlenu roślina.
Mawiają, że przedstawienie musi trwać. Jednak jego przedstawienie właśnie się skończyło.
Wróciły dawne myśli: a co, jeśli bym odszedł? Czy ktoś by to zauważył? Czy ktoś by płakał, żałował, cierpiał?
Musiał się otrząsnąć, ale nie potrafił. Czarne myśli powoli pożerały całe jego wnętrze, zostawiając sobie dłonie na koniec. Dłonie, którymi sięgnie po leżące na dnie szuflady pudełko żyletek.
Potrzebował pomocy, lecz nie miał odwagi. Nie umiał poprosić, przyznać się do bólu, jaki przeżywa. To jest tylko jego sprawa... i będącego nawet nie wie gdzie Iero.
Czarne myśli wypełniły całe jego wnętrze. Dłonie jednak pozostały nietknięte. Chyba pora sobie pomóc. Inaczej może być za późno.
Gerard złapał za leżący na szafce telefon i wykręcił numer, który dawnej pomagał mu w najcięższych momentach.
Już po pierwszym sygnale usłyszał jego głos. Taki jak dawnej.
- Halo?
- Potrzebuję cię - wyłkał przez łzy
- Gdzie jesteś? - usłyszał przerażenie w jego głosie. Martwił się.
- W mieszkaniu
- Zaraz tam będę. Nie rób nic głupiego, okej?
Jednak Gerard już się rozłączył.
Przepraaaszam, że rozdział nie pojawił się rano, ale zapomniałam.
Jak tam w nowym roku szkolnym? Bo ja coś czuję, że jutro czeka mnie już sprawdzian z angielskiego...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro