Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24

Śmiałam się w najlepsze siedząc w autokarze z czegoś co powiedział Irwin. Właśnie wracaliśmy do hotelu. Pomińmy fakt, że podczas koncertu zmniejszyliśmy trochę zawartość mojego i jego plecaka, co zdecydowanie mnie rozluźniło i poprawiło humor.

Spojrzałam na blondyna, który już nie wytrzymywał i ledwo siedział, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Śmiał się bardziej z tego co powiedział niż ja! Zasłoniłam dłonią usta, nie chcąc być jeszcze głośniej. Oparłam czoło o jego ramię cała się trzęsąc ze śmiechu. Boże, jak to musiało wyglądać.

- Kurwa..- usłyszałam, a po chwili głowa Marka wystawała zza fotela znajdującego się naprzeciwko mnie.- Czy wyście coś brali?

- Ciiii.- powiedział blondyn patrząc na niego z załzawionymi oczami, bananem na ustach i palcem przy nich.

- Chyba coś nas ominęło.- mruknął Stan. Chyba był wkurzony, dlaczego? Nie mam pojęcia.

- Nic nie braliśmy.- mruknęłam, kiedy jakoś się uspokoiłam. Otarłam łzy.- Boże... jesteś pojebany Ashton.- poklepałam go po plecach. Zaznaczmy, że wciąż się pochylał do przodu.

- Więc co piliście?

- Nic.- odpowiedzieliśmy równo, co od razu było podejrzane.

- Taa.- burknął wracając na swoje miejsce.- Cicho ma być.

- Dobrze tato.- mruknęłam, a blondyn znów zaczął się śmiać.- To było takie mocne czy jesteś aż tak głupi, że wszystko Cię bawi.

- Ej, nie obrażaj mnie.- momentalnie przestał się śmiać i spojrzał na mnie z powagą.

- Oo podziałało.- autokar się zatrzymał i wszyscy zaczęli wychodzić. Nam się nie spieszyło i opuszczaliśmy busa jako ostatni.

- Abby, Ashton, co was tak bawiło?- zapytała pani Smith. Dobre pytanie.

- Ashton opowiada naprawdę beznadziejne kawały.- odpowiedziałam.

- Wcale nie.

- Twoim zdaniem.- popchnął mnie lekko przez co się zachwiałam ale chwilę później oddałam mu.- Dzieciuch. Nie gadam z tobą!- skierowałam się do wejścia od hotelu.

- Wszyscy do swoich pokoi, sprawdzimy to!- usłyszałam jeszcze Wilsona.

- To jak robimy?- zapytał Irwin, kiedy byliśmy już na schodach, bo większości grupy zachciało się jechać windą, a ja nie zamierzałam czekać jak głupia.

- Jak to jak? Idziesz do siebie i jak sprawdzą twój pokój, wymykasz się. Napisze Ci kiedy pójdą sobie ode mnie.

- Okay.- zatrzymał się zagradzając mi drogę, kiedy znajdowaliśmy się między trzecim, a czwartym piętrem. Zadarłam bardziej brodę do góry aby móc na niego spojrzeć. Jedna z jego rąk znalazła się na moim policzku, a koniuszki palców wplątał w moje włosy. Pochylił się i złączył nasze usta od razu angażując w to język, co odwzajemniłam. Złapałam za jego kurtkę i po chwili odsunęłam się od niego.

- Nie zapomnij przekąsek.- powiedziałam i wyminęłam go szybko wbiegając po schodach na swoje piętro i od razu skierowałam się do swojego pokoju.

Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do łóżka odkładając na nie plecak. Ściągnęłam buty i kurtkę. Podeszłam do walizki wyciągając z niej czyste, grube skarpetki i bieliznę, spod poduszki wyjęłam swoją piżamę składającą się z krótkich, dresowych spodenek i koszulki na ramiączkach. Skierowałam się do łazienki, a po moim pokoju rozeszło się pukanie i drzwi się otworzyły. Spojrzałam z zaskoczeniem na pana Wilsona.

- Jak Ci sprawuje się pokój?- zapytał rozglądając się. Tak, masa ludzi tu jest.

- Świetnie, nikt mi na nerwy nie działa.- zaśmiał się.- Oprócz Ashtona, ale on nawet nie musi tu być, żeby to robić.

- Dogadujecie się coraz lepiej.

- Można tak powiedzieć, chyba go polubiłam.- wzruszyłam ramionami.- Ale nadal czasami mnie denerwuje.

- Tak bywa z facetami, bywają upierdliwi.- zaśmiałam się cicho.- Okay, nie przeszkadzam Ci już. Dobranoc.

- Dobranoc.- zamknął za sobą drzwi, a ja przeszłam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i wysuszyłam włosy. Zostawiając je rozpuszczone opuściłam pomieszczenie. Wyjęłam z telefonu telefon i napisałam do Irwina, że Wilson był u mnie już jakiś czas temu. Zaczęłam wypakowywać zawartość swojego plecaka. Z czternastu zostało nam osiem drinków i po jednym piwie, do tego przekąski, które miał on, a ja miałam na nie ochotę, a jego wciąż nie było.- Cholera.- mruknęłam, kiedy niechcący zwaliłam jeden kieliszek na podłogę. Uklęknęłam na pościeli i wychyliłam się znad łóżka wyciągając rękę. Usłyszałam jak drzwi się otwierają, a po chwili do tego doszedł gwizd. Złapałam za kieliszek podciągając się i odwróciłam w ich stronę.- Serio Irwin?- burknęłam.

- No co? Miałem niezły widok.- przewróciłam oczami. Podszedł do mnie rzucając plecak na łóżko i usiadł naprzeciwko mnie.- Sorki, że tak długo zająłem jeszcze łazienkę, za nim któryś by mi się tam wpierniczył.

- Mogłeś skorzystać z mojej.- minę miał jakby to właśnie dopiero sobie uświadomił.

- Kurwa... po cholerę rano czekałem na swoją kolej, jak mogłem przyjść tutaj?

- Wiesz, myślenie nie boli. Może bym Cię nie wywaliła za drzwi.- zachichotałam.- Zamknąłeś drzwi?

- Po co?- zmarszczył brwi. Westchnęłam wstając i kierując się do nich.

- Żeby nikt mi tu nie wlazł. Słyszałam, że planują robić kawały. Powinni być bardziej dyskretni.- wróciłam na swoje miejsce.- Pytali gdzie idziesz?

- Kto?- spojrzałam na niego jak na idiotę.- Aaaa oni, nie.

- Dopiero pojąłeś? Myślisz czasami? Nie mogę uwierzyć, że mi się podobasz.- zamrugał kilkukrotnie przetwarzając moje słowa.- I że to powiedziałam na głos.- odwróciłam do niego wzrok.- Zapomnij.- burknęłam patrząc na niego i sięgając po kieliszek. Złapała za mój nadgarstek przeszkadzając mi tym samym w otworzeniu go i wypiciu.

- Podobam Ci się?- czułam na sobie jego palące spojrzenie, ale za nic nie chciałam spojrzeć mu prosto w oczy. Nie żebym się bała, po prostu nie chciałam mu tego mówić, a już na pewno nie w taki sposób, no i do tego zachowuje się jakby mi nie wierzył...

- A czy ja mówię niewyraźnie?- burknęłam.- I tak, pozwalam Ci się całować z kaprysu, weź się puknij w ten łeb...

- Nawet teraz musisz być wredna.

- Wcale nie jestem wred...- poczułam jego usta na swoich, chwilę później jego dłonie znalazły się na mojej talii, bez problemu mnie uniósł, wrócił na swoje miejsce i usadził mnie na swoich kolanach obejmując ramionami w talii. Oparłam dłonie o jego klatkę piersiową, zaciskając je na jego koszulce. Z każdą kolejną chwilą nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Ręce chłopaka błądziły po moich plecach, przez biodra do ud i z powrotem. Odsunęłam się od niego, kiedy znalazły się pod moją koszulką.- Ashton.- złapałam za jego przedramiona, aby jego dłonie nie powędrowały za wysoko.- Powiedziałam, że mi się podobasz, a nie że się z tobą prześpię.- zeszłam z jego kolan.

- Od razu prześpię...- burknął.

- A twoje ręce pod moją bluzką, to niby co robiły?- uniosłam jedną brew.

- Badały teren.- uśmiechnął się niewinnie.

- Bo jak ja Ci zaraz zbadam teren...

- Proszę bardzo. Zdjąć koszulkę czy sama to zrobisz?

- Mam Ci pomóc czy sam wyprowadzisz swój tyłek z mojego pokoju? Tam są drzwi.

- Abby nie bądź taka.- popatrzyłam to na niego, to w kierunku drzwi.- Abigail... będę grzeczny.- spojrzałam na niego całkowicie nie wierząc w jego słowa. Patrzył na mnie szczenięcymi oczami. Wypuściłam głośniej powietrze z ust.- Wiesz, że do niczego bym Cię nie zmuszał, a moje ręce jakoś tak samo się...

- Samo się?- zaśmiałam się.- Boże...- pokręciłam głową z niedowierzaniem.- Rozumiem, że każdej automatycznie wkładasz ręce pod bluzkę?

- Nie, nie każdej.- westchnął.- Wiesz co do Ciebie czuję i...

- Wiem.- odwróciłam od niego wzrok.- Ale nie wiem czy potrafię...

- Co?

- Pozwolić Ci zbliżyć się do mnie całkowicie, pozwolić abyś mi ufał.

- Już Ci ufam Abby, nie zmienisz tego.

- Nie powinieneś.

- Zapomnij o przeszłości, nie powinnaś nią żyć.

- Nic nie rozumiesz. Gdyby przez Ciebie zginął Harry albo Lauren czuł byś się tak samo!- zacisnęłam dłonie na pościeli.- Chcesz wiedzieć jak to było? To proszę!- czułam zbierające się w oczach łzy.- Była zimna, wszędzie mokro i ślisko. Byliśmy u Tracy i chociaż mieliśmy wrócić wcześniej, naciskałam na niego aby zostać dłużej. Zgodził się, nigdy mi nie odmawiał, a Tracy tym bardziej. Podobała mu się, niby szczenięce zauroczenie, ale to zawsze coś. Wracaliśmy do domu jakoś po dziesiątej w nocy. Wiesz jak wygląda u nas zimna, rzadko kiedy śnieg utrzymuje się na dłużej. Tamtej nocy śnieg mocno padał i choć nie zostawał za bardzo na ziemi, tworzył śliską powłokę na niej, co mi się podobało bo wygłupiałam się i ślizgałam.- wzięłam głęboki wdech.

- Abby nie musisz...- poczułam jego dłoń na swojej.

- Ale chce. Chce żebyś wiedział.- spojrzałam na niego, a ten kiwną lekko głową na znak abym kontynuowała przyglądając mi się ze zmartwieniem.- Biegałam jak głupia z jednej strony ulicy na drugą ślizgając się po ulicy i chodniku. Dylan ostrzegał mnie i prosił abym się uspokoiła co po prostu komentowałam tym, że nie potrafi się bawić. Pamiętam to jak przez mgłę, nawet jeśli czasami mi się to śni, nie potrafię tego dokładnie opisać...- zacisnęłam mocniej powieki.- Wywróciłam się na ulicy akurat kiedy jechał jakiś samochód. Pamiętam głośny klakson, pisk opon, szarpnięcie... Możliwe, że chwilowo straciłam przytomność. Jakoś się podniosłam, wtedy nawet nie czułam bólu w biodrze i ręce, która była złamana. Dylan leżał kilka metrów od samochodu, kierowca rozmawiał przez telefon, ale żadne z jego słów nie docierało do mnie, chyba dzwonił po pogotowie, tak sądzę. Podeszłam do Dylana i jedyne co pamiętam to krew sącząca się z rany na jego głowie.- pociągnęłam nosem i przetarłam twarz dłońmi.- Odciągnął mnie od samochodu, dzięki czemu uderzyłam nie dość mocno w jego bok i nic takiego mi się nie stało, za to sam się poślizgnął i...- łzy spływały po moich policzkach jedna za drugą. Przełknęłam ślinę.- Zmarł w szpitalu, miał zbyt rozległe obrażenia wewnętrzne i krwotok.- mój głos się łamał.- Wszystko przeze mnie. Gdybym choć raz go posłuchała, gdybym nie zachowywała się jak dzieciak... on nadal by żył. To ja powinnam była wylądować pod kołami tego samochodu nie on. To moje życie powinno się skończyć, nie jego.- ledwie byłam w stanie to powiedzieć.- To on powinien tu być...- szepnęłam.- On mi ufał, rozumiesz? Ufał mi i jak skończył? To moja wina, wszystko to moja wina...- poczułam jak mnie obejmuje i przyciąga do siebie. Wtuliłam się w niego niemal od razu, układając głowę na jego obojczyku, tak że czołem opierałam się o jego szyję. Czułam się dziwnie, jednocześnie okropnie źle i okropnie dobrze. Wszystkie negatywne emocje i odczucia z tamtej chwili powróciły, skręcało mnie w żołądku i cała się trzęsłam, z drugiej jednak strony czułam się tak jakby lżej, lżej dlatego, że w końcu komuś o tym opowiedziałam. Nikt nigdy nie słyszał ode mnie od początku do końca nic na temat tego wydarzenia, nikt. Nawet rodzice. Ale oprócz tego, że było mi lżej, czułam się też bezpiecznie, wszystko za sprawą silnych ramiona Ashtona, który obejmowały mnie delikatnie, jakby bał się, że mógłby mi coś zrobić.

Poczułam pocałunek na głowie. Byłam wdzięczna za to, że nic teraz nie mówił. Pociągnęłam nosem i przetarłam twarz dłońmi, po czym wyprostowałam się.

- Jeszcze nie zwiałeś?

- Nie zamierzam.- odpowiedział.- Dziękuję, że mi powiedziałaś. Wiem, że sporo Cię to kosztowało.

- To chyba powinno utwierdzić Cię w przekonaniu, że nie powinieneś się do mnie zbliżać.

- Widocznie lubię życie na krawędzi.- zaśmiałam się.

- Jesteś taki głupi Ashton.

- Nie zliczę ile razy nazwałaś mnie głupkiem albo idiotą.- odpowiedział.

- Ja tym bardziej. Dziękuję.

- Za co?

- Po prostu, że jesteś. I mnie wysłuchałeś, nie zwiałeś i byłeś cholernie uparty i denerwujący, ale wciąż za mną łaziłeś.

- W końcu przełamałem twoją skorupkę. Nie jesteś taka groźna i zimna, jak Ci się wydaje, a ja jestem jednym z nielicznych, którzy się o tym przekonali.- musnęłam jego usta i odsunęłam się od niego z lekkim uśmiechem.- Napijmy się.- sięgnął po dwa kieliszki. Podał mi jeden i otworzyliśmy je.

- Za co?

- Za nas, nawet jeśli przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać na Ciebie, ale wiedz, że nigdzie się nie wybieram.- zachichotałam.

- Za nas.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro