Supernova
Z przestrzeni kosmicznej Mandalora była podobna do setek innych planet. Przynajmniej dla jego mistrza. Qui-Gon sądził, że to tylko kolejny gazowy olbrzym, który wybuchnie za kilka milionów lat, ale im bardziej się zbliżali, Kenobi coraz mocniej wyczuwał przedziwne zawirowania w mocy.
— Czym się tak stresujesz? — Ciężka ręka Jinna, miękko wylądowała na jego ramieniu.
— Nie stresuje się, mistrzu. — Odwrócił się od szyby, by spojrzeć na człowieka zastępującego mu ojca. Ów ojciec popatrzył na niego dobrotliwie i pogładził po policzku, jakby Obi-Wan wciąż był małym chłopcem.
— Jesteś niezwykłym uczniem, Obi-Wan, ale czasami za dużo myślisz. Co wymyśliłeś tym razem? — Cień uśmiechu przysłonił powagę, zwykle goszcząca na jego twarzy.
— Czuje coś... coś czego nie czułem nigdy wcześniej... to jakby... ee... — urwał, w poszukiwaniu adekwatnego słowa i podrapał się po karku.
— Nie możesz ciągle patrzeć w przyszłość. Skup się, na tym co tu i teraz. — Jinn usiadł na podłodze i wyciągnął nogi w dokładnie taki sam sposób, jak robił to, gdy wybierali się w góry Manarai, by odpocząć i naładować akumulatory po trudnych misjach.
— Mistrzu, ja naprawdę nigdy wcześniej tego nie czułem... to coś innego niż stres...
Qui-Gon klepnął w podłogę, dając Obi-Wanowi do zrozumienia, by usiadł. Przycupnął obok swojego mistrza, krzyżując nogi.
— A teraz zamknij oczy i powiedz, czy boisz się tego co czujesz?
Kenobi przytaknął powoli. Przymknął powieki. Wziął głęboki wdech i wyprostował się jak struna. Poczuł jak moc uderza w niego ze zdwojoną siłą. Jak przenika przez niego, jednocześnie otaczając lekkimi smugami. Znowu poczuł to przedziwne mrowienie w brzuchu, zwiastujące coś wspaniałego i niepokojącego zarazem.
— I?
— Nie, nie boję się tego, mistrzu.
— Dobrze — mruknął bardziej do siebie.
— Podchodzimy do lądowania — oznajmił drugi kapitan, którego pojawienia się, wpatrzony w zamyśloną twarz mistrza, Kenobi nawet nie zauważył. Qui-Gon skinął na niego głową i z powrotem zwrócił się do ucznia:
— A więc chodźmy, Obi-Wan. — Wstał i podał Kenobiemu rękę. Ten, przyjął ją bez wahania.
Trap powoli zaczął się otwierać, wpuszczając do środka świeże powietrze. Padawan wziął głęboki wdech, z lubością pozbywając się z płuc klimatyzowanego i wiele razy filtrowanego tlenu. Nienawidził statków. Latanie jest dla droidów.
Wyszli na platformę kosmoportu. Podczas gdy Qui-Gon witał się z przedstawicielami partii politycznej Obrońców , Kenobi, kierowany tymi dziwnymi zawirowaniami w mocy, kompletnie zignorował obecność poważnych polityków, by zatrzymać wzrok na dwóch, jak się spodziewał, siostrach, które wyszły im na powitanie wraz z rodziną. Nie były bliźniaczkami, ale po zaledwie jednym rzucie oka, można było stwierdzić, że bije od nich pokrewieństwo i mimo że, wielu ludzi przykułoby uwagę do tej wyższej, której blada, piegowata twarz otoczona była rudymi włosami, Obi-Wan z zapartym tchem przyglądał się drugiej siostrze. Jej jasne włosy mieniły się w świetle dnia, a intensywnie niebieski odcień dużych oczu, zdawał się być idealnym odzwierciedleniem koloru kryształu jego miecza.
Moc szeptała mu jej imię, jednak nie był w stanie go usłyszeć.
Młoda księżniczka z zaciekawieniem podniosła oczy na ucznia Jedi.
Kenobi runął na ziemię, powalony jej spojrzeniem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro