Hello, Dean /DESTIEL
Spoilery z 15x18, 15x19, 15x20
Istnieją różne rodzaje ciemności. Półmrok letniego wieczoru, kiedy pod gwiazdami skradasz pocałunki z ust ukochanej. Twoja ciemna sypialnia w domu rodzinnym, w której w nocy jako dziecko musiałeś mieć zawsze zapalone światło, z obawy przed potworami mieszkającym pod łóżkiem. Ciemność ogarniająca cię pod wpływem nadużycia alkoholu. Ciemność bezksieżycowej nocy, którą spędzasz stojąc na ulicy, ponieważ nie musisz spać.
Castiela ogarnął inny rodzaj ciemności. Nigdy wcześniej nie zaznał tego uczucia, ponieważ mrok trzymał się od aniołów z daleka, nigdy nie zasnuwając im wzroku. Przedtem po prostu wiedział, że było ciemno, ale nie robiło mu to większej różnicy. Tym razem nie widział nic ani nie wyczuwał żadnego ciepła. Było to zaskakująco dobre uczucie, zważywszy na okoliczności. Tak, wtedy ciemność wydała mu się być czymś właściwym.
Później nie potrafił stwierdzić, jak długo trwał w tym stanie uśpienia. Czas zdawał się nie płynąć, a on nie umiał zebrać myśli nawet na tyle, by przeanalizować, co się tak właściwie stało przed jego śmiercią. Egzystował, jednocześnie nie istniejąc. Bezgraniczną ciemność zakończyło światło. Oślepiło Castiela i wypełniło go ciepło, jakiego nie zaznał od dawna. Zdołał pomyśleć, że to uczucie było pewnie podobne do tego, jakie odczuwał Dean, gdy przybył po niego do Piekła. Potem znowu nie myślał nic.
Pierwszą rzeczą jaką zarejestrował były białe ściany. Miła odmiana. Usłyszał trzask skrzydeł. Potem już nie widział nic wokół siebie, bo objęły go szczupłe ramiona. Mocno odwzajemnił uścisk.
- Witaj, Jack.
Według czasu ludzkiego spędzili dwa tygodnie na odnawianiu Nieba. Po tym, jak Jack przejął moc Chucka, zdezorientowane anioły rozproszyły sie, czując nagły przepływ ogromnej ilości energii. Potrzeba było czasu, by z powrotem zebrać ostatnie żyjące istoty niebieskie w Niebie, ale to mogło poczekać. Na obecnym etapie prac jedynie by zawadzały. Castielowi nawet to pasował taki obrót rzeczy, bo mógł spędzać czas ze swoim przybranym synem i dokonywać najpiękniejszego aktu tworzenia bez przejmowania się, że któryś z braci wbije mu nóż w plecy. Na myśl o tym, czego dokonał Jack, czyli dziwne ciepło w piersi. To chyba tak czuli się rodzice obserwując swoje dorastające pociechy. Jedyni członkowie rodziny, których jeszcze potrzebował, znajdowali się poza jego zasięgiem. Nie to, że nie mógł się z nimi spotkać, raczej nie był na to gotowy. Jeszcze nie.
Podczas tych dwóch tygodni zaczął rozumieć, dlaczego Chuck opis każdego dnia pracy kończył słowami: "I wiedział, że to było dobre". Tworzenie było proste, ale czasochłonne. Mimo to nigdy nie czuł takiej wdzięczności za swoje moce, niż kiedy zobaczył łzy wzruszenia u pierwszego człowieka, który dostał własne Niebo, na które zasługiwał. Niebo, które nie było wspomnieniem, ale w którym wszystko działo się w czasie rzeczywistym i było prawdziwe. Ktoś musiał w końcu zaprowadzić porządek i uhonorować życie zmarłych, zwłaszcza tych, którzy oddali swoje życia dla lepszego świata. Ogólnie rzecz biorąc, Ziemia po wielu latach była bezpieczna, przynajmniej na jakiś czas. Ludzie często używają zwrotu: "Niebo na Ziemi". Cas pomyślał, że wreszcie nadszedł czas, by Ziemię sprowadzić do Nieba. Do tej pory życie pozaziemskie opierało się wyłącznie na minionych wspomnieniach. Jack, przy doradztwie Castiela, dawał ludziom możliwość tworzenia nowych.
Cas nie przyznał się do tego nawet przed samym sobą, chociaż Jack zauważył to na samym początku: wszystkie jego starania, by ludzie po śmierci byli szczęśliwi, pozbawieni doczesnych trosk, wynikały z jednej przyczyny. Chciał, by Oni byli w końcu szczęśliwi. Zwłaszcza On, który tyle wycierpiał. Castiel nie chciał już nigdy oglądać trosk malujących się na Jego pięknej twarzy.
Niebo Winchesterów miało zostać wykończone na sam koniec. Mieszkali już w nim wszyscy najbliżsi braci, a także ich rodzice. Castiel przechadzał się po Niebie oceniając je i pomyślał, że było już prawie idealne. Brakowało ostatniego, najważniejszego elementu - lokatorów.
Wtedy wyczuł zmianę. Wiedział, że była to obecność nowej duszy w Niebie w którym aktualnie przebywał. Oczywiście, wiedział do kogo należała. Ale to musiała być jakaś pomyłka. Jack już dawno uleczył złamane skrzydła Castiela, więc ten w czasie krótszym niż mgnienie oka przeniósł się do wyżej wspomnianego nefilima. Jack właśnie jadł lunch w przydrożnej restauracji. W niedzielę zwykł robić sobie wolne po całym tygodniu ciężkiej pracy. O ironio. Nefilim był właśnie w trakcie drugiego burgera. Anioł usiadł naprzeciwko niego.
- Co on tutaj robi?
Jack uśmiechnął się i wytarł sobie usta serwetką:
- Witaj Cas. Nie powinieneś teraz witać Deana w Niebie? Dobrze, że Bobby jest na miejscu, ale myślałem, że może sam będziesz chciał to zrobić...
Castiel westchnął, a w jego głosie słychać było ból.
- On nie powinien tutaj być. Miał żyć długo i szczęśliwie. Miał założyć rodzinę, mieć psa i dom z ogródkiem. Czemu go nie uratowałeś? Mogłeś...
- To tylko twoje wyobrażenie o tym, na co Dean zasłużył - Jack zmarszczył czoło - Przecież znasz go. Nie umiałby zrezygnować z bycia łowcą, w końcu to było całe jego życie. Poza tym, on nie chciał żebym go uratował. Spytałem go o to. Powiedział, że jeśli to zrobię, to skopie mi tyłek. Kazał mi tylko dbać o Sama, by mógł dożyć starości. On też.. nie powiedział tego, ale ciężko było tego nie zauważyć, wybacz. Ale on myślał o tobie, Cas. Wtedy gdy umierał. Bolało go to, że trafiłeś to Pustki i pewnie już nigdy cię nie zobaczy. Nic mu nie powiedziałem oczywiście...
Twarz Castiela nie zdradzała żadnej emocji, ale w środku odzywał taki natłok myśli, jakiego nie czuł od momentu, gdy stracił swoją łaskę i stał się człowiekiem.
Pamiętał każde słowo ostatniej rozmowy z Deanem, a raczej swojego monologu. To całkiem zabawne, pomyślał. Żyję dłużej niż istnieje ta planeta, a mam wrażenie, że moje życie sprowadza się do tych paru lat spędzonych na Ziemi.
Nie planował spotykać się z Deanem, gdy ten umrze. Przede wszystkim dlatego, że nie spodziewał się, że stanie się to tak szybko. Przewidywał, że Dean założy rodzinę i zapomni o jego istnieniu, a nawet gdyby nie zapomniał, pewnie nie miałby ochoty na powrót anioła do swojego życia. Cas nie żałował swojego wyznania, co nie zmieniało faktu, że wystarczyłaby mu tylko świadomość tego, że Dean jest szczęśliwy. To uczyniłoby szczęśliwym także jego samego.
Dean zawsze miał nawyk wzywania go nieświadomie, co nie zmieniło się nawet po śmierci Castiela. Ciężko było rozczytać te przypadkowe myśli, ale po kilku takich sytuacjach Cas był zmuszony wyciszyć się na Deana Winchestera. Miał wrażenie, że prędzej czy później usłyszałby coś, czego nie powinien, czego Dean nigdy by mu nie powiedział, gdyby zdawał sobie sprawę, że słucha, dlatego chciał dać mu trochę prywatności. Mimo to zerwanie więzi bolało zarówno jego anielską, jak i ludzką postać.
A teraz Dean tu był. Pewnie rozmawiał teraz z Bobbym, może już nawet znalazł Impalę i nadal nie wiedział, że Cas znajduje się dwa machnięcia skrzydeł dalej.
Mimowolnie serce jego naczynia przyspieszyło. Nadal nie przyzwyczaił się do tak szybkich reakcji swojego ciała.
Nie zauważył, kiedy Jack skończył jeść, spojrzał z uśmiechem na jego zamyśloną twarz i zniknął, zostawiając go samego. W głowie kołatała mu jedna myśl: A co, gdyby...?
Mógł unikać Deana przez następne tysiąclecia, obserwować go z oddali i nie zdradzać swojej obecności. W tym był dobry. Jednak w głowie pojawiła mu się wizja spędzenia tych samych lat spędzonych u boku swojego najlepszego przyjaciela, człowieka, do którego poczuł silniejsze uczucie niż do własnego Ojca. Nie mógł tracić czasu, musiał przynajmniej znać odpowiedź na pytanie, czy kiedykolwiek będzie miał szansę.
I musiał sprawdzić, czy odcisk jego dłoni, którym po raz kolejny naznaczył ramię Deana, jeszcze tam się znajduje.
Wszystkie te myśli przemknęły mu przez głowę w ciągu niespełna minuty, po czym anioł teleportował się z cichym trzepotem.
***
Dean stał na moście, opierając się o barierkę. Na znajomy dźwięk skrzydeł uniósł głowę i odwrócił się do przybysza.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, nie przeskoczyła między nimi przysłowiowa iskra (naprawdę, skąd ci ludzie brali te metafory). Castiel pomyślał, że bardziej przypomniało to uczucie, że wszystko wróciło na właściwe miejsce, tak jakby wrócił do domu. Ile razy stali w ten sposób: anioł, po raz kolejny pojawiający się znienacka w przestrzeni osobistej Deana, i łowca, u którego pierwsze zaskoczenie szybko ustępowało miejsca irytacji. Tym razem było inaczej. Zamiast irytacji, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, którego Castiel tak długo już nie widział, a za którym tak bardzo tęsknił. I jakimś magicznym sposobem w tym uśmiechu zawarta była odpowiedź, po którą przyleciał. I mogliby tak stać do skończenia świata, ale Cas wiedział, że teraz nadeszła pora na jego krok i nie chce stracić ani minuty więcej.
- Witaj, Dean.
Aż nie wiem jakimi słowami się z Wami przywitać, tak długo mnie tu nie było. Od razu zaznaczę, że nie pisałam nic od ponad 2 lat, dlatego wygląda to ok wygląda. Ale celem było nie powalenie Was moim stylem literackim, tylko zagranie Wam na emocjach, więc mam nadzieję, że to się udało. Zakładam, że większość z Was skończyła już serial, dlatego zapraszam do dyskusji w komentarzach.
Od siebie na ten temat chciałabym powiedzieć, że mimo wsyztsko ten serial zostanie ze mną na zawsze, zarówno emocje jakie mi dał, niezwykle inspirująca obsada, jak i oczywiście WY, najlepsza na świecie Supernatural Family.
#ThankYouSupernatural
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro