Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

61. Nie mogłam inaczej

Całą piątką ustali przed opuszczonym budynkiem gdzie znajdować się może tabliczka o aniołach.

-Dobra. Pójdę z Cass'em i zabawimy się w Indiana Jonesa. Sam, Monic zostaniecie z Meg na zewnątrz. Będziecie osłaniać tyły.- powiedział Dean i był gotów wejść już do budynku, ale Sam zaszedł mu drogę.

-Co? Nie pozwolę żebyś szedł tam sam.- szatyn oburzył się, że brat każe mu zostać w tyle.

-Nie będzie sam.- powiedział Castiel.

-Nie o to chodzi. Monic może zostać z Meg.

-Czemu to niby ja mam zostać?- zapytała granatowowłosa.

-Będziesz bezpieczniejsza.

-Nie, idę razem z tobą.

-Żadne z was nie pójdzie. Sam widziałem w koszu twoją zakrwawioną chusteczkę. A ty Monic, od pewnego czasu nie jest z tobą dobrze i nie zaprzeczaj. Niech każde z was przestanie mówić że jest w porządku bo nie jest. Możecie siebie na wzajem okłamywać, ale nie mnie. Nie jestem głupi i wiem co się dzieje. Wiec przestańcie odgrywać te szopki. I właśnie dlatego wezwałem Cass'a.

-Mylisz się Dean... -zaczął tłumaczyć się Sam, ale Castiel mu przerwał. Monic za to stała cicho wiedząc że to co powiedział Dean jest całkowitą prawdą wiec po co dalej kłamać?

-Nieprawda. Nawet ja nie mogę was uzdrowić.

-Co?- zapytał niczego nie rozumiejąc Sam i Dean w tym samym czasie, oboje spojrzeli na Monic, która w tej chwili zapadłaby się pod ziemie.

-Monic o czym on mówi? Co ci jest?- zapytał szatyn z przejęciem i obawą o swoją dziewczynę.

-Porozmawiamy o tym później. Teraz trzeba zdobyć tabliczkę.

Dean wyciągnął spod kurtki nóż na demony i dał go bratu.

-Gdy wrócę będziemy musieli pogadać.

Dean wszedł razem z Castiel'em do opuszczonego budynku. Monic wycofała się i poszła do Impali po farbę by namalować ochronne znaki na budynku.

Gdy wróciła rozdała pędzle oraz farbę i w ciszy zaczęła rysować symbole na ścianach. Sam zerkał co chwila na nią gdy uparcie malowała, w końcu przybliżył się do niej.

-O co chodziło Cass'owi?- zapytał szeptem pochylając się w jej stronę i przestał na moment malować.

-To nie jest najlepszy moment na tą rozmowę.- granatowowłosa również obniżyła swój głos do szeptu.

-Coś ci dolega, muszę to wiedzieć bo się o ciebie martwię.

-Rozumiem, ale to na prawdę kiepski moment. Nie jest mi łatwo ci to powiedzieć.

-No dobrze, niech ci będzie. Ale powiesz od razu gdy skończymy to.

-Jasne.

-Co tam szepczecie?- zapytała Meg malując farbą na innej ścianie, ale nie odpowiedzieli jej tylko kontynuowali malunki.- Spoko jeśli nie chcecie nie mówcie. Tak właściwie to w ogóle mnie szukaliście?- ale i na to dostała jedynie milczenie bo prawdą jest to że faktycznie żadne z nich nie pomyślało co mogło się z nią tak na prawdę stać.- Wcale? Trochę przykre.

-Wiesz niezbyt miałam na to czas, miałam własne problemy na głowie. Siedziałam ponad rok w Czyśćcu, a przez pewien czas, sama wiesz, nie byłam zbyt moralna aby w ogóle o tym pomyśleć.

-Ciebie rozumiem. A ty Sam masz jakąś wymówkę?... Hm? Nic nie powiesz? Jak chcesz. Po tym wszystkim myślałam, że jestem w waszej drużynie.

-Nie żeby to miało jakieś większe znaczenie, ale jak na demona jesteś w porządku.- Monic na moment odwróciła się do Meg, która uśmiechnęła się delikatnie.

-To najmilsza rzecz jaką kiedykolwiek słyszałam.

-Nie ma za co. Ostatnio trochę rzeczy się zmieniło.- granatowowłosa też się uśmiechnęła, a następnie wróciła do malowania.

-Jak to się stało że jesteście razem?- zapytała demonica.- Coś nadzwyczajnego wydarzyło się i bum wyznaliście co do siebie czujecie? Bo uwierzcie widać było od samego początku że coś między wami było. Masz wyjątkowego jednorożca Sam, mam podobnego.

Meg nagle spoważniała i odstawiła farbę na ziemie wyczuwając nadchodzących nieproszonych gości.

-Mamy towarzystwo.

Sam i Monic przestali malować i odwrócili się by zobaczyć jak w ich kierunku zbliżają się trzy demony z łomem w dłoniach. Sam wyjął swój nóż, a Monic anielskie ostrze, które ma od Crowley'a. Rzucili się na nich, na szczęście sprawnie sobie z nimi poradzili, a Meg ochoczo im w tym pomogła. I właśnie gdy skończyli walczyć usłyszeli głośne grzmoty, które oznaczają że tabliczka została odnaleziona.

-Grają moją ulubioną piosenkę.- niedaleko tuż przed nimi pojawił się Crowley.- Podoba mi się aranżacja tego miejsca. Myślicie że to mnie powstrzyma na zawsze?

-Wystarczająco by Dean i Cass mogli uciec z tabliczką.- powiedział Sam.

-Castiel? To dlatego szturchał moich chłopców i to nie w ten seksowny sposób. Mam z tobą do pomówienia, łosiu. Skrzywdziłeś mojego psa. Oczywiście nie zapomniałem o tobie skarbie.- zwrócił się do Monic.- Nie ładnie zabierać zabawki tatusia. Nie posłuchałaś się. Wiedzą? Po minie łosia sądzę że nie i wcale nie ma czym się chwalić. Nie możesz tak po prostu uratować czyjejś duszy przed Piekłem, choć ci się to udało. I chyba nie myślałaś że tego nie zauważę. Widzę że już ponosisz tego konsekwencje. Czy warto jest umrzeć za jakiegoś żałosnego człowieka?

-Chcesz nas zagadać na śmierć?- wtrąciła mu się Meg.

-Jest i moja dziwka. Nie przyszedłem w sprawie moich nieżyjących ludzi. Chce kamień z wyrytymi śmiesznymi bazgrołami.

-Nie ma mowy.- powiedział twardo Sam.

-To się jeszcze okaże.

-Uciekajcie, zajmę go.- Meg zwróciła się do Sam'a i Monic.- No już, idźcie uratować Dean'a i mojego jednorożca.

Sam chwycił granatowowłosą za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wejścia do budynku. Ale zanim zniknęli Monic niemo poruszyła ustami dziękując demonicy. Meg posłała jej uśmiech po czym zwróciła się do Crowley'a.

Szatyn i granatowowłosa wpadli jak burza do piwnicy gdzie zastali tylko Dean'a bez tabliczki.

-Gdzie Cass?

-Odszedł. A Meg?

-Musimy uciekać.

Wybiegli z budynku i w pośpiechu wsiedli do samochodu. Dean odpalił silnik i z piskiem opon ruszył. Monic odwróciła się za siebie i zobaczyła w oddali jak Crowley zabija Meg anielskim ostrzem. Gdy ciało Meg upadło na ziemie król Piekła spojrzał na odjeżdżający samochód, Monic czuła jak patrzy prosto na nią. Szybko odwróciła się i usiadła prosto na siedzeniu.

-Co się tam stało, Dean?

-Cass był cały czas kontrolowany przez Naomi, jakąś parszywą anielice. A gdy dotknął tabliczki coś mu się poprzestawiało i zerwał z nią wieź. Tak jakby tabliczka przywróciła mu ustawienia fabryczne. Teraz lata nie wiadomo gdzie z bronią masowego rażenia.- powiedział na jednym tchu blondyn po czym zapadła nieprzyjemna cisza. Monic czuła że lada moment Sam zapyta ją o co chodziło Crowley'owi i o to co z nią się dzieje. I nie miliła się.

-To chyba już dobra pora abyś nam coś wyjaśniła.- odezwał się szatyn i odwrócił się do niej przodem. Monic nerwowo westchnęła, wiedziała że prędzej czy później to wyjdzie. Ale wolała powiedzieć im to w innych okolicznościach.

-Wolę powiedzieć to gdy dotrzemy do bunkra. Dean mógłby jeszcze spowodować wypadek.

Blondyn spojrzał w lusterko marszcząc brwi.

-Co masz na myśli?

-No dobrze, ale w bunkrze powiesz wszystko.- powiedział Sam, Monic skineła głową że rozumie.

~~~~

Po trzech godzinach dojechali do bunkra. Większość czasu spędzili w ciszy. Gdy weszli do środka rozpakowali swoje rzeczy.

Monic poszła do biblioteki i usiadła przy stole czekając na braci. Gdy przyszli usiedli na przeciw niej i czekali aż coś powie. Granatowowłosa milczała chwilę po czym wzięła głęboki oddech i powiedziała im o tym co zrobiła, o tym o czym mówił Crowley oraz przed czym ją ostrzegał.

-Co zrobiłaś?!- Dean wstał gwałtownie z miejsca prawie przewracając krzesłko na którym siedział i zaczął niespokojnie krążyć w tą i spowrotem przy stole.- Coś ty sobie myślała, że wszystko skończy się happy end'em?!

-Nie potrafiłam tego tak zostawić. Mogłam jej pomóc więc to zrobiłam. Wiem, to było lekkomyślne i ryzykowne, ale musiałam. Gdyby nie chciała to nie zrobiłabym tego. Wiedziałam jak to się skończy.

-A jednak to zrobiłaś. Wiedziałaś że możesz umrzeć. Pomyślałaś wtedy o nas?!- blondyn spojrzał zdenerwowany na Monic, która teraz wstała ze swojego miejsca.- A co z Sam'em, hm?- granatowowłosa odwróciła wzrok i spojrzała na siedzącego w ciszy długowłosego, który wyczuwając jej spojrzenie przeniósł swój wzrok z blatu stołu na nią. - Pomyślałaś jak się poczuje, jak my się poczujemy?! Jesteś naszą rodziną i nie powinnaś przed nami nic ukrywać.

-Nie chciałam was skrzywdzić, rozumiesz? Po prostu nie mogłabym spokojnie zasnąć wiedząc że mogłam uratować Ellie przed wieczną męką w Piekle. Dobrze wiesz że na to nie zasługiwała.

-Ten pakt był jej decyzją i wiedziała na co się pisze.

-Ja też, Dean.

-I właśnie dlatego to boli najbardziej.- powiedział spokojnym tonem Sam przerywając im, oboje spojrzeli na niego.- Szkoda, że nam nie powiedziałaś, ale czasu nie cofniemy. Rozumiem dlaczego to zrobiłaś i nie mam ci tego za złe, sam na twoim miejscu bym tak postąpił.

-Co ty gadasz Sam? Oszukała nas, a ty zachowujesz się jakby nic się nie stało.- powiedział z wyrzutem blondyn krzyżując ręce na klatce piersiowej.

-Stało się, wiem, ale kłótniami tego nie rozwiążemy.

-Dziękuję.- Monic posłała wdzięczny uśmiech, który Sam odwzajemnił i wziął ją za dłoń.

-Nie masz za co. Jesteśmy w tym razem. Dzisiaj nie ma co dalej się męczyć. Odpocznijmy, a jutro poszukamy sposobu jak ci pomóc.

-Tyle że wiemy co mi pomoże i tym razem nie starczy tylko jedna czy dwie fiolki. Potrzebuję więcej.

-I właśnie dlatego jutro zaczniemy szukać innego sposobu.

-Oby się udało.- powiedział Dean.

-Miejmy nadzieję. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro