Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

51. Zaklęcie

-Mamy problem, a raczej dwa.- powiedział Crowley.

-Mógłbyś powiedzieć kiedyś coś pozytywnego.- mruknął Dean.

-Uwierz mi że w tej sytuacji też bym wolał.- dodał demon.

-Wyjaśnij o co chodzi.- poprosił Sam.

-Po pierwsze, egzorcyzmy nie działały bo to nie jest zwykłe opętanie, Rey użyła zaklęcia. A po drugie, Monic już tam nie ma- wskazał na granatowowłosą za sobą- Jej dusza jest gdzieś indziej, zgaduje że w ciele, które Rey postanowiła wcześniej opętać.- wyjaśnił.

-Cholera.- szatyn westchnął jeszcze bardziej przytłoczony, przetarł twarz dłonią próbując poukładać myśli. Miał nadzieje że Crowley pomoże rozwiązać problem, a okazuje się że jest jeszcze gorzej niż myślał.

-Spokojnie łosiu, w końcu jestem królem, załatwię to. A teraz wybaczcie chłopcy muszę wydobyć z pewnych osób informacje i nie będzie to dla nich nic przyjemnego.- zanim Sam zdążył powiedzieć by przestał go tak nazywać demon rozpłynął się w powietrzu zostawiając po sobie nikły swąd siarki.

-Ja też poszukam informacji. Popytam o zaklęcie, którego użyła demonica.- po chwili i Castiel zniknął, tyle że przy akompaniamencie trzepotu skrzydeł.

-No i świetnie zostawili nas samych.- rzekł zirytowany Dean.

-Oby udało im się dowiedzieć czegokolwiek.- rzekł z nadzieją młodszy z nich.

Dean spojrzał na przygnębionego brata i położył mu rękę na ramieniu w geście wsparcia, ale to nie pomogło szatynowi. Myśl że jego ukochana jest gdzieś sama i nie wiadomo co z nią się dzieje zcisneła mu gardło, a oczy zaszkliły się od pojawiających się łez. Nawet nie wie czy żyje, czy cierpi, może nawet już jej więcej nie zobaczy.

~~~

W głębi lasu opanowanego przez mrok gdzie nawet blask księżyca nie może przedostać się przez geste konary drzew na ziemi leży brązowowłosa kobieta, jest poturbowana i ma ranę na głowie. Kobieta nagle gwałtownie podniosła się do siadu. Syknęła i dotknęła dłonią głowy. Wystraszyła się gdy zobaczyła plamy bordowej cieczy na dłoni. Zaczęła trząść się z zimna gdy powiał chłodny wiatr, zaczęła szybko pocierać dłonie aby chociaż je trochę rozgrzać. Mimo że ma na sobie kurtkę, ten ubiór nie wystarczy na chłodną noc w środku lasu.

Kobieta wstała ociężale czując okropne zmęczenie i obolałe mięśnie, miała wrażenie że od dawna ich nie używała. Nagle poczuła szumiący ból głowy. Złapał się za nią i zdała sobie sprawę że niczego nie pamięta, żadnych wspomnień. Zaczęła histeryzować próbując sobie przypomnieć cokolwiek.

-Nazywam się... mam na imię... Mo... Monic!- wykrzyknęła- Tak, nazywam się Monic... Salvatore.- dodała przypominając sobie jeszcze swoje nazwisko.

Przez chwile cieszyła się że chociaż wie jak się nazywa, ale jej uciecha nie trwała długo. Spróbowała przypomnieć sobie co tu robi albo chociaż cokolwiek, ale nie udało się jej. Choć przez moment miała wrażenie że coś jej świta, ale ta myśl szybko uciekła i zniknęła w głębi jej umysłu. Przerażona zaczęła rozglądać się wokół, ale mrok panujący tu nie dał jej możliwości zobaczenia niczego oprócz niewyraźnych konturów drzew. Usiadła przy drzewie i podciągnęła kolana pod brodę chowając w nie swoją twarz. Nie ma pojęcia kim jest, ani dlaczego tu jest. Łzy zaczęły płynąć po jej policzkach. Czuje się cholernie zagubiona i bezsilna. Kto mógł zrobić jej coś takiego i czemu to zrobił? Może zrobiła coś złego, a to jest kara? Przez chwile myślała że może to prawda, ale przeczucie jej podpowiedziało że wcale tak nie jest.

Zdała sobie sprawę, że siedząc tak nic nie wskóra. Dlatego wstała prostując się mimo obolałych mięśni, rozejrzała się ponownie, na ziemi zauważyła niedużą uschniętą gałąź niedaleko niej. Wzięła ją do reki na wszelki wypadek gdyby coś wyskoczyło z mroku chcąc zrobić jej krzywdę. Sprawdziła jeszcze kieszenie kurtki i spodni, ale nic w nich nie znalazła.

Westchnęła i ruszyła przed siebie mając nadzieje że natrafi na jakąś cywilizacje albo chociaż drogę, którą mogła by gdzieś dojść.

Nie wiedziała jak długo była nie przytomna ani tym bardziej jak długo już idzie. Ale stwierdziła, że robi się już ranek bo słońce zaczęło wschodzić i oświetlać jej drogę. Szła jeszcze kawałek aż zobaczyła strumyk, nagle zdała sobie sprawę jak bardzo jest spragniona i głodna. Przykucnęła przy nim, szybko obmyła dłonie i twarz, a następnie robiąc z dłoni łódeczkę napiła się przejrzystej cieczy. Poczuła jak pragnienie częściowo ustępuje, a suchość w gardle znika. Wytarła mokre dłonie w spodnie i spojrzała w płynącą tafle wody. W odbiciu zobaczyła brązowowłosą kobietę przed trzydziestką z ciemnymi oczami oraz jasną cerą z zaczerwionymi policzkami i nosem od przemarznięcia. Przez myśl przeszło jej że to wcale nie jest jej prawdziwy wygląd, wręcz czuła się jakby była w obcym ciele. Mimo że miła ochotę położyć się i już więcej nie wstać ustała prostując się, ma wrażenie jakby gdzieś tam na świecie ktoś bardzo za nią tęsknił i zamartwiał się co się z nią stało. To dało jej siłę i nadzieje. Ponownie zaczęła iść przed siebie podpierając się kijem bo nogi z wyczerpania zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa.

Szła nieprzytomnie aż w końcu poczuła pod stopami, że podłoże zmieniło się. Zaskoczył ją fakt że stoi właśnie na środku jezdni otoczonej z obu stron lasem. Z ulgą odetchnęła, że w końcu natrafiła na coś cywilizowanego. Nagle usłyszała klakson i pisk hamowanych opon. W idealnym momencie uskoczyła na bok unikając potrącenia przez samochód, który gwałtownie zatrzymał się kawałek od niej. Monic upadła na pobocze obijając się i obdzierając sobie skórę na prawej dłoni i przedramieniu chroniąc tym głowę od uderzenia o ziemie. Jęknęła głośno krzywiąc się z bólu i przewróciła na plecy przyciskając zranioną rękę do klatki piersiowej. Z samochodu jak poparzony wyskoczył mężczyzna około trzydziestki. Jak najszybciej podbiegł do zwijającej się z bólu Monic.

-Boże tak bardzo cie przepraszam. Wyszłaś tak nagle na jezdnie... przepraszam. Cholera, co za idiota ze mnie. Jesteś cała?- mężczyzna zaczął chaotycznie mówić klęcząc przy kobiecie i niemal wyrywając sobie z głowy jasno brązowe włosy krótko zcięte.

Monic spojrzała na niego. Wtedy zobaczyła jego oczy koloru przejrzystego nieba w tej chwili pełne obaw i paniki.

-Przeżyje.- wysiliła się jeszcze na słaby uśmiech, który wyszedł jej raczej jak grymas. Obraz zaczął jej się zamazywać, a po chwili wyczerpana zemdlała.

Mężczyzna przyglądał jej się moment po czym wziął ją na ręce i zaniósł do swojego samochodu. Położył Monic na tylne siedzenie. Usiadł za kierownice i ruszył drogą w stronę najbliższego szpitala.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro