Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

46. Todd


Słońce zaszło już za horyzontem ustępując miejsce księżycowi, który rozświetla dzisiejszą noc.

Hotel wygląda jak totalna ruina. Tynk odpada, a dach jest dziurawy. Razem z Sam'em czekamy na przyjazd Dean'a i Jasona. Przygotowaliśmy się już odpowiednio.

Po paru minutach w końcu przyjechali.

-Łap.- rzuciłam blondynowi kluczyki od jego skarbu. Dokładnie przyjrzał się Impali, szukając czy aby na pewno jest cała. Gdy skończył podszedł do naszej trójki trzymając w dłoni łopatę tak jak Jason oraz karnister z benzyną.

We czwórkę weszliśmy do hotelu. Zapaliliśmy latarki i wyciągnęliśmy przed siebie broń z nabojami z solą. Z zewnątrz wydawał się znacznie mniejszy. Hol wydaje się być jak ogromna sala balowa tyle że pełna kurzu i zniszczona.

-Ktoś musi pójść do ogrodu za hotelem poszukać grobu tej laski i ją sfajczyć, zgłaszam się na ochotnika.- powiedział Dean i już chciał iść gdy nagle za murkiem od recepcji usłyszeliśmy hałas.

Wycelowaliśmy w tamtym kierunku broń, ale szybko ją opuściliśmy gdy zobaczyliśmy kto stamtąd wychodzi.

-Kassy, nie powinnaś tu być.- podeszłam do dziewczynki.

-Wiem, ale chciałam dowiedzieć się czy ten duch na prawdę zabił Rossa.- spuściła zawstydzona wzrok.

-Chodź zabiorę cię stąd.- chwyciłam ją za dłoń by ruszyć w kierunku wyjścia. Ale gdy zrobiłyśmy ledwo dwa kroki drzwi z hukiem zatrzasnęły się.

Poczułam jak robi się zimno. Po pomieszczeniu rozniósł się cichy śmiech.

-Schowaj się za mną.- powiedziałam do Kassy osłaniając ją swoim ciałem. Szatynka kurczowo złapała się mnie.

-Idźcie odwrócę jej uwagę!- krzyknął Jason do Dean'a i Sam'a.- Choć tu pieprzony duszku!- obrażając ducha ruszył korytarzem w głąb hotelu.

Chłopcy zabrali łopaty i benzynę. Jak najszybciej popędzili w stronę tylnego wyjścia do ogrodu.

Zdjęłam z ramienia plecak i wyjęłam z niego sól. Narysowałam nim okrąg i nakazałam Kassy żeby pod żadnym pozorem go nie opuszczała.

-Tu będziesz bezpieczna. Duchy nie znoszą soli i żelaza.

Rozejrzałam się po holu. Jest cicho, zbyt cicho. W innym pomieszczeniu usłyszałam strzał i huk. Nagle duch dziewczyny pojawił się obok mnie i niewidzialna siła rzuciła mną o ścianę. Po drodze przewróciłam stolik. Zabolało jak cholera.

Pisk Kassy. Odrzuciłam na bok krzesło, które przysłaniało mi widok i zobaczyłam jak duch próbuje dopaś Kassy. Wstałam z jękiem i wycelowałam bronią w ducha.
Żryj sól! Postrzeliłam ją i zniknął. Podeszłam do szatynki i lekko się do niej uśmiechnęłam. Do holu wrócił Jason trzymając w ręku żelazny pręt, wygląda jakby ktoś go poturbował.

-Wszystko będzie dobrze.- chciałam jakoś zapewnić przerażoną szatynkę, że nic jej nie będzie.

-Uważaj!

Zanim zareagowałam ponownie niewidzialna siła rzuciła mną. Uderzyłam w murek od recepcji, a w głowie mi zaszumiało. Widziałam jak Jason uderza prętem w ducha, ten zniknął i po chwili pojawił się za nim. Rzucił nim i przyszpilił do ściany, zaczął go dusić. Na czworaka przeciągnęłam się w stronę broni, którą upuściłam. Załadowałam ją i strzeliłam w ducha, zniknął, a Jason upadł na ziemię. Wstałam i skierowałam się w stronę Kassy, lepiej żebym była obok niej.

Duch pojawił się niedaleko dziewczynki, a nagły podmuch wiatru zwiał części soli niszcząc okrąg. Zastawiłam drogę potworowi zanim ten zbliżył się do niej. Duch złapał mnie za gardło i zaczął podduszać. Zaczęło już brakować mi tlenu gdy niespodziewanie uścisk zniknął. Upadłam na ziemię łapczywie łapiąc powietrze. Zobaczyłam że Kasst trzyma w dłoniach żelazny pręt.

- Zuch dziewczynka.- wyśliłam się na wdzięczny uśmiech. Podeszła do mnie i pomogła mi wstać.

Przed nami ustał Jason celując w coś przed sobą, zapewne ducha. Nagle po holu rozniósł się krzyk, a duch stanął w ogniu po chwili znikając na dobre.

-Udało im się.

~

Odwieźliśmy Kassy do domu. Powiedziałam jej aby dzwoniła gdyby coś się złego działo, pożegnała mnie czułym przytulasem.
Wróciliśmy do wynajętych pokoików w motelu, znaczy się tylko ja i Sam. Dean poszedł do baru, a Jason stwierdził że musi już jechać.

Przyłożyłam sobie lód do skroni opierając łokcie o stół. Przez cały dzień myślałam tylko o jednym, wszystko przypominało mi o tamtym chłopaku, a wszystko zaczęło się od imienia tego łowcy, Jason. Nie potrafię sobie tego wybaczyć, jak tak dalej pójdzie to wyrzuty sumienia mnie wykończą.

-Na pewno jesteś cała? Może powinnaś jechać do szpitala.- odłożyłam lód na stół i spojrzałam na Sam'a.

-Jest dobrze.- posłałam mu delikatny uśmiech.

-A co z tamtym co zrobiłaś nie będąc sobą? Chcesz o tym porozmawiać?

-Raczej nie. Chyba się przejdę.- wstałam od stołu.

-Pójść z tobą?- zapytał podnosząc się z łóżka. Podeszłam do niego i wspinając się na palcach złożyłam na jego ustach pocałunek.

-Jestem już dużą dziewczynką, mamo.- uśmiechnęłam się niewinnie puszczając mu oczko, a szatyn pokręcił rozbawiony głową. Chciałam już iść, ale Sam objął mnie w pasie i czule pocałował.

-Za co to było?- zapytałam trochę się odsuwając. Szatyn wzruszył ramionami.

-A co? Nie mogę pocałować po prostu mojej dziewczyny?

-Musisz mieć na to jej specjalne pozwolenie.- zalotnie się uśmiechnęłam i przesunęłam palcem po jego klatce piersiowej. Oczy mu pociemniały.

-Może być takie?- zaczął obcałowywać moją szczękę zjeżdżając w dół na szyje, chciał zjechać niżej, ale odsunęłam się co spotkało się z jego niezadowolonym mruknięciem.

-Dokończymy gdy wrócę.

-Zostań, jeszcze tam zmarzniesz, a tu na pewno na to nie pozwolę.- kąciki jego ust powędrowały do góry ukazują urocze dołeczki, następnie przygryzł dolną wargę dając mi do zrozumienia co ma na myśli. Zarumieniłam się.

-Niegrzeczny, ale jak już mówiłam, dokończymy gdy wrócę.

Wyszłam z pokoju zakładając kurtkę i odetchnęłam chłodnym nocnym powietrzem. Ruszyłam przed siebie dając się aby nogi mnie poniosły.

Nie mogę bez końca tak trwać. Zrobiłam coś złego, ale muszę z tym jakoś żyć. Muszę jakoś wynagrodzić to światu. Polując na potwory, choć sama jestem jednym z nich. Dziś pomogłam Kassy, może jutro ocalę kogoś innego?

Ponad pół godziny chodziłam po okolicy i rozmyślałam nad tym wszystkim. Gdy byłam już blisko motelu zauważyłam że drzwi od naszego pokoju są lekko uchylone. Wyciągnęłam pistolet i ostrożnie zajrzałam do środka. Zapaliłam światło bo było ciemno. Wtedy zobaczyłam, że pokój wygląda jakby przeszło tu tornado, ale Sam'a nigdzie nie ma.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i zadzwoniłam do Dean'a.

-Wracaj i to natychmiast. Ktoś porwał Sammy'jego.- powiedziałam z trzęsącym się głosem.

~

Dean chyba pędził jak błyskawica bo gdy wpadł do pokoju prawie wyważył drzwi i miał zaczerwienione policzki oraz ciężko oddychał.

-Jak już mówiłam poszłam na spacer, a gdy po mniej więcej pół godzinie wróciłam jego już nie było.- blondyn krąży po pokoju w tą i we wte, a ja siedzę na łóżku i przyglądam się mu.

Nie udało nam się znaleźć żadnych konkretnych śladów, które mogły by nam pomóc go znaleźć.
Po chwili poczułam w kieszeni wibrację przychodzącego SMS'a. Wyciągnęłam telefon i sprawdziłam ekran, na którym zobaczyłam wiadomość od Sam'a.

-Sam do mnie napisał.- zanim odczytałam wiadomość Dean wyrwał mi telefon z dłoni.- Ej!

-Przyjdź sama i bez broni albo odstrzelę mu głowę. Pozdrowienia od Jasona. Podał jeszcze adres.- przeczytał na głos wiadomość.- Myślałem że nie znasz tego pieprzonego dupka!- spojrzał na mnie. Wstałam z łóżka i zabrałam mu swój telefon.

-Bo nie znam, ale najwyraźniej on mnie tak. Mamy poważny problem, a raczej ja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro