35. Zamknięta
Światło rozświetliło pomieszczenie. Drzwi rozsunęły się, a przez nie do środka weszli bracia Winchester. Monic uniosła, jeszcze chwilę temu opadnięto głowę do góry. Zmrużyła swoje krwisto czerwone oczy by przyzwyczaić je do panującej jasności. Z kpiącym uśmiechem spojrzała na podchodzących w jej stronę braci, którzy zatrzymali się tuż przed narysowaną na ziemi pułapką na demony, gdzie granatowowłosa skuta siedzi na krześle na samym środku.
-Macie ochotę na pogawędkę?- zapytała znużona, jakby siedzenie samej w ciemnościach było po prostu nudne.
-Raczej podziękujemy.- odpowiedział jej Dean.
-Oh, a to czemu? Czyżbyście bali się tego co wam powiem? Ale po coś tu przyszliście, prawda?
-Chcemy ci pomóc.- powiedział Sam z bólem i żalem w oczach patrząc na dziewczynę, w której się zakochał, choć teraz nie jest ona sobą.
-Pomóc?- prychnęła pogardliwie i zmarszczyła wściekle brwi.- Taka jestem na prawdę!- wrzasnęła mocno szarpiąc łańcuchami. Chłopcy instynktownie wyjeli wodę święconą i broń celując w dziewczynę. Monic uspokoiła się ponownie przybierając obojętny wyraz twarzy.- Oh, nie chciałam was wystraszyć.- powiedziała z sztuczną skruchą.- Ale teraz nasuwa się pytanie, czy na prawdę dałbyś radę mnie zabić?
-Jeżeli innego wyjścia nie byłoby.- powiedział Dean.
-Nie ciebie pytałam. Zrobiłbyś to Sammy?- spojrzała na szatyna, który opuścił swoją broń i ją schował.
-Nie. Znalazł bym inne wyjście.- jego pewność trochę zdziwiła granatowowłosą. W takim razie to jego brat będzie musiał go wyręczyć.
-To nie dobrze bo ja bez zawachania bym cię zabiła. Wbiłabym haki w twoje nadgarstki i zawiesiła jak świniaka. Następnie jeździłabym rozgrzanym nożem po twojej skórze tak długo aż się wykrwawisz.- bracia wzdrygneli się słysząc jej ton w jakim wypowiedziała te słowa.
-Nie prawda. Nie jesteś zła.- zaprzeczył szatyn.
-A podobno to ty jesteś ten mądrzejszy. Ja się taka urodziłam, tego nie zmienisz.
-Mówi przez ciebie demoniczna krew. Wiem jak to jest, sam przez to przechodziłem i wiem że ty też dasz radę...
Monic zaczęła się śmiać przerywając tym szatynowi.
-Oh Sammy, taka gadka na mnie nie działa. Nawet nie wiesz jakich potwornych rzeczy się poduściłam, ludzie błagali mnie abym skończyła ich męki i wiesz co? Nigdy im tego nie dałam. Mam krew na rękach niewinnych ludzi. I co, nadal chcesz mnie ratować? Gdy tylko się uwolnię zdechniecie w menczarniach. Sądzicie że jesteście bochaterami? Jesteście mordercami, ilu ludzi przez was zginęło. Jesteście żałośni.- wysyczała potwornie się uśmiechając. Sam'a coś zakuło w serce, a Dean mocniej zacisnął szczękę tylko po to aby nie dać się sprowokować.
-Co prawda boli?- dalej ciągnęła- Nie zasługujecie na bycie kochanymi, w końcu te które obdażyły was tym uczuciem nie żyją. Przynosicie tylko cierpienie i śmierć. A ty Sam, myślisz że pokochałabym kogoś takiego jak ty?- Monic zakpiła, a szatyn tylko z bólem przygląda się jej i czeka na kolejny cios z jej ust. Dziewczyna nawet nie musi kiwnąć palcem aby zadać mu takie cierpienie jak teraz gdy osoba którą kochasz mówi takie rzeczy.
-Dobra wystarczy tego.- warknął Dean, a następnie wyją strzykawkę z kurtki brata i ruszył w stronę siedzącej na krześle Monic.
-Ja dopiero się rozkręcam.- uśmiechnęła się podle gdy blondyn przybliżył się do niej.
-Raczej nie.- wbił igłę w jej ramię i wstrzyknął zawartoś strzykawki.
Monic wrzasnęła czując jak zawartość rozchodzi się przez żyły po całym jej ciele. Zaczęła przerażająco wyć i szarpać łańcuchy czując jak okropny ból rozrywa każdą komórkę jej ciała.
-Co mi zrobiliście?!- ryknęła z trudem zadając im pytanie.
-W liście twoja mama napisała jak można ci pomóc, minus jest taki że to bardzo nieprzyjemne.- wyjaśnił Dean.
-Zabiję was!!- wrzasnęła mocniej wierzgając na krześle.- Jeśli myślicie że mi to pomoże to jesteście jeszcze większymi idiotami. Pożywiłam się tak dużą ilością krwi że prędzej mnie to zabije!
-Choćmy.- blondyn pociągnął za ramię swojego młodszego brata w stronę wyjścia.
Zamkneli drzwi, przez które nadal słychać wrzaski Monic tyle że ściszone.
-Myślisz że to się uda?- zapytał Sam nadal wpatrując się w drzwi.
-Musi. Inaczej albo nadal taka będzie albo to ją... - tu na moment się zaciął nie chcąc mówić tego na głos i nie dopuszczając do siebie takej możliwości.
-Zabije.- dokończył szatyn, a blondynowi ścisnęło się serce widząc w jakim stanie jest jego brat.
-Będzie dobrze.- musiał to powiedzieć choć sam nie jest tego pewien czy faktycznie tak się to skończy. Przecież tyle już stracili. Czy tym razem los będzie dla nich łaskawszy, czy odbierze im kolejną bliską osobę?
~
Kolejne dawki nic nadal nie dają.
Sam wyją igłę z ramienia Monic, która zaczęła się rzucać z bólu, ale już nie tak jak na początku. Teraz jest zbyt słaba. Jej blada prawie jak śnieg skóra, podgrążone oczy, sine miejsca po ukuciach i przechylona na bok głowa. Wygląda jak wrak człowieka, ale czerwień jej oczu nie zbladła nawet o jeden odcień. Nadal widać w nich rządźę mordu.
Monic zamknęła oczy czując mniejszy ból, a jej głowa opadła bezwładnie do przodu. Sam zbliżył się do niej i wziął jej twarz w swoje dłonie uprzednio sprawdzając puls czy żyje.
Powoli jej powieki otworzyły się, a zamiast krwiosto czerwonych tenczuwek szatyn ujrzał granatowe, te w które mógł godzinami wpatrywać się.
-Monic.- głos mu zadrżał, a gardło ścisnęło się czując jak w oczach zbierają mu się łzy.
-Sam?- zapytała dziewczyna zdezorientowana.
-Tak. Już dobrze.- pogładził ją po policzku uśmiechając się i pozwalając łzom spłynąć mu po policzkach.
Monic uśmiechnęła się diabelsko z pogardą, a jej oczy znowu stały się czerwone i zaczęła się szyderczo śmiać na tyle ile siły jej pozwalają. Sam odsunął się gwałtownie czując gorycz, nabrała go, bawi się nim jak zabawką.
-Oj, chyba się teraz nie popłaczes, znowu. Biedactwo.
Sam odwrócił się na pięcie by jak najszybciej opuścić pomieszczenie i nie dać jej jeszcze większej satysfakcji.
-Prawda jest taka, że mnie nie uratujesz. Umrę, a ty do tego się przyczynisz. No chyba że mnie wypuścisz. Zaryzykujesz? Czy pozwolisz żebym umarła tak jak Jessica?- to wystarczyło żeby go złamać odwrócił się i doskoczył do Monic wbijając jej kolejną dawkę lekarstwa, której nie powinien jej jeszcze dawać, powinien odczekać odpowiednią ilość czasu. Dziewczyna zawyła z bólu, ale szyderczy uśmiech nie zniknął z jej twarzy. Sprowokowała go wychodząc poza granicę.
-Zamknij się! Nic nie wiesz!- wrzasnął.
-Prawda jest czasem gorsza od kłamstwa. To twoja winna...- powiedziała słabo, a obraz zaczął jej wirować przed oczami.- Zabijasz mnie...- poczuła nagłe mdłości i zbierającą się krew w ustach i splunęła przed siebie. Z nosa zaczęła się sączyć struszka bordowej cieczy.
Sam spanikował. Zesztywniał na moment zdając sobie sprawę co zrobił. Jak skończony idiota dał jej się sprowokować, przecież ona nie jest sobą i robi jej krzywdę.
Szatyn przerażony zaczął nawoływać brata, który najwyraźniej właśnie szedł tu bo od razu się pojawił tyle że razem z nim przyszedł też Castiel.
-Co się stało?- zapytał blondyn podchodząc do brata.
-Dałem jej za dużo, sprowokowała mnie i...- zaczął się chaotycznie tłumaczyć.
-Wyprowadź go.- rozkazał anioł podchodząc do Monic, która straciła już przytomność.
-Choć.- Dean złapał brata za ramię i zaczął ciągnąć do wyjścia. Szatyn przed zamknięciem drzwi spojrzał ostatni raz na Monic i Castiela z poważną miną zanim Dean zamknął drzwi.
-Co ja zrobiłem?- zaczął łkać i złapał się za głowę.
-Nie obwiniaj się.- Dean chciał go pocieszyć, ale szatyn jak poparzony odskoczył od brata zanim ten go dotknął i posyłając mu posępne spojrzenie zaczął się cofać.
-Zostaw mnie.
-Sammy...
Drzwi otworzyły się, a przez nie wyszedł na korytarz Castiel wycierając w szmatkę brudne od krwi dłonie. Bracia z napięciem spojrzeli na anioła, z którego twarzy nie mogli odczytać nic.
-Nic jej na razie nie będzie. Ale następnym razem postępuj według wskazówek. To mogło ją zabić.- rzekł anioł. Bracia odetchneli.
W tej chwili nie jest najgorzej, ale co jeszcze może się stać?
Słowa bywają jeszcze gorsze niż najokrutniejsze totury. Nic innego nie potrafi tak złamać ducha jak śmierć ukochanej osoby.
~~~~~~
Nie wierzę że jednak udało mi się napisać kolejną część! 😀
Mam nadzieję że nie macie urazy do mnie że tak długo nic nie wstawiałam. Po prostu nie miałam do tego głowy i do tego miałam kilka ważnych spraw.
I jak wam się podoba? Jak myślicie jak to może się skończyć? Czy uda się uratować Monic?
Tyle pytań tak mało odpowiedzi.
Z góry ostrzegam że nie wiem kiedy będzie kolejny rozdział. Trzymajcie kciuki żeby wena mnie nie opuściła.
Pozdrawiam gorąco 😇👋
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro