Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Brat krwi

Siedzę sobie na kanapie i oglądam jakiś durny film. Właściwe to dawno przestałam śledzić poczynania głównego bohatera i tylko wpatruje się pusto w ekran.

Skończyliśmy parę godzin temu koleją sprawę. Dean poszedł do baru, Sam teraz bierze prysznic, a ja siedzę bezczynnie w motelu, w którym się zatrzymaliśmy aby trochę odpocząć.

Mój spokój przerwał dźwięki mojego telefonu leżącego na stole. Wstałam i ociężałym krokiem podeszłam w tamto miejsce.

-Ostatnio dość często dzwonisz Benny.

-Ciebie też miło słyszeć. Masz chwilę?- głos mojego przyjaciela zdaję się być zmęczony.

-Co zrobiłeś?- mam nadzieję że nic głupiego.

-Obawiam się że nabałaganiłem.

-Proszę, tylko nie mów że to o czym myślę.

-Nie tym razem, załatwiłem paru z mojego byłego gniazda. Teraz mam problem bo moje nogi nie pracują za dobrze. Niedaleko jest barka do transportu paliwa, myślę że uda mi się do niej doczołgać. Miałem nadzieję że mógłbym prosić cię o jeszcze jedną przysługę.- powiedział z nadzieją.

-Za niedługo będę.

-Dzięki, siostro.- rozłączyłam się.

Westchnęłam zastanawiając się co powiedzieć Winchester'om.

Wzięłam kartkę i napisałam na niej, że muszę załatwić osobistą sprawę i żeby się nie martwili o mnie. Położyłam ją na stole aby była dobrze widoczna. Zabrałam torbę ze swoimi rzeczami i wyszłam z pokoju. Rozejrzałam się po parkingu aby wybrać samochód, który mogę ukraść. Wybrałam stojący najbliżej.

~~~

Jadąc samochodem ktoś znowu do mnie zadzwonił. Odebrałam połączenia i włączyłam na głośno mówiący aby nie przeszkadzać sobie w prowadzeniu.

-Gdzie ty jesteś?!- z głośnika usłyszałam nie zadowolony głos Sam'a.

-Tego nie mogę powiedzieć.

-A to nibym dlaczego?- chyba jeszcze bardziej go to zdenerwowało.

-Uspokój się. Przecież napisałam ...- brunet przerwał mi zirytowany.

-No właśnie napisałaś, zamiast poczekać chwilę i powiedzieć mi to w twarz ty jak dzieciak zwiałaś nie tłumacząc się czemu.

-To moja osobista sprawa ...- chciałam się wytłumaczyć ale on znowu mi przerwał.

-Co to niby znaczy, co?! Jeśli potrzebujesz pomocy to ci pomożemy. Nie możesz ciągle czegoś przed nami ukrywać.

-Ja nie ukrywam tylko ...

-Tylko co?! Znowu to robisz, odsuwasz się od nas.

-Wiesz co, rozłączam się.

-Nie!  Monic, poczekaj! ...- nie usłyszałam reszty tego co do mnie mówił bo zakończyłam połączenie.

Sam ma rację nie powinnam tego ukrywać ale oni raczej tego nie zrozumieją.

~~~

Eagle Harbon, Waszynkton

Zaparkowałam nad przystanią obok innego samochodu, zapewne Benny'ego. Wysiadłam i poszłam otworzyć bagażnik~tego drugiego pojazdu. Wyjęłam z niego przenośną lodówkę z krwią.

Przeszłam po drewnianej kładce i weszłam na barkę. Zaczęłam szukać wejścia, a gdy je znalazłam weszłam do środka. Zeszłam schodami na dolną część barki. Na korytarzu zobaczyłam siedzącego przy ścianie Benny'ego. Podeszłam do niego.

-Nie wygląda to za dobrze.- jest cały we krwi i do tego poważnie ranny.

-A ty za to wyglądasz dobrze.- uśmiechnął się lekko.

Podeszłam do stołu pełnego jakiś różnych papierów. Z drugiego pomieszczenia wyszedł Benny wycierając twarz w ręcznik i w czystych ubraniach.

-Szybko doszedłeś do siebie, a miałeś poszatkowane ścięgna nóg.

-Trochę odpoczynku, pół lodówki AB Rh i większość ran bliskich amputacji się zagoi. Mówiąc po wampirzemu nim się obejrzysz będę całkiem zdrów.- założył swoją kurtkę i czapkę.

-Co to jest za miejsce?

-Tymczasowa kryjówka gniazda, do którego należałem wcześniej.

-Pełno tu jakiś papierów.- rozejrzałam się po pomieszczeniu.

-Dziękuję za pomoc, siostro. Możesz już wracać. Uratowałaś sytuację.- podniosłam brew do góry nie wierząc w to co przed chwilą powiedział.

-Poważnie? Lepiej mów co się dzieje.- skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam poważnie na przyjaciela. Ten pokręcił głową rozbawiony.

-Ty i ta twoja przyjaźń. Dobrze wiedzieć że nic nie zmądrzałaś.

-Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Czemu wdajesz się w walki na meczety ze swoimi?

-Quentin, ten po którego przyszedłem, byliśmy w tym samym gnieździe. Poluję na wampira który mnie stworzył, na mojego stwórcę.

-Miałeś się z tego wycofać, a nie mieszać znowu.

-Wiem ale muszę go zabić zanim on zabije mnie ...

-Mówiąc w skrócie, chcesz się zemścić.

-Można tak powiedzieć. Znałem się z Quentinem od dawna. Byliśmy jednymi z ulubieńców staruszka.

-Więc ci pomogę.

-Nie ustąpisz, prawda?- zaprzeczyłam głową, Benny znowu się zaśmiał.

Wzięłam ze stołu jedną kartkę i przeczytałam ją.

-"Era Wodnika II, 08:00"- przeczytałam na głos.- Potem jakieś skreślone numery. Są też inne dziwne nazwy. Wielka Syrenka, Soliter... Wszystko przekreślone oprócz Szczęśliwej Myry.

-To nazwy jachtów. Godziny i miejsca docelowe. Tyle że żaden z nich do nich nie dotarł.

-Szczęśliwa Myra wypłynęła wczoraj po południu.- przeczytałam z kartki.

-Na bank już się za nią wzięli.

-Co masz na myśli?- spojrzałam na niego niezrozumiale.

-Weszli na pokład, spalili i zatopili. Moje gniazdo zawsze w ten sposób się żywiło. Mieliśmy małą flotę, może z sześć łodzi, zwykle barki turystyczne. Kilku z nas udawało pismaków i patrolowało przystanie, szukając celu. Dużych, bogatych jachtów płynących do odległych portów. Spisywano nazwę łodzi i port docelowy, przekazując przez radio do bandy na wodzie. Potem pozwalaliśmy by ocean pochłoną nasze grzechy.- zdumienie wpłynęło na moją twarz.

-Jesteście wampirzymi piratami? Wampiratami?

-Nie mogę uwierzyć że przez tyle lat nikt na to nie wpadł.

-Wow, szczerze mówiąc to sama bym o tym nie pomyślała. Wygląda na to że twój stwórca chce się gdzieś pożywić. Czego szukamy?

-Lubi żyć wystawnie. Zwykle wynajmuje legalnie mieszkanie. Zawsze nad morzem.- zaczęłam jeszcze raz przeglądać papiery.

-Może na wyspie? Jest tu rachunek za kablówkę. Prentiss Island. Słyszałeś o niej?- przeczytałam z rachunku który znalazłam.

-Tak.

~~~

Spojrzałam na chwilę na przyjaciela prowadząc samochód.

-Skoro byłeś ulubieńcem stwórcy to dlaczego cię zabił?

-Przemiana to jak ponowne narodziny w wampirzym gnieździe. Stwórca jest dla Ciebie wszystkim. Zaczynasz wierzyć że jest Bogiem.- Benny zaczął sączyć krew z woreczka.

-Serio? Musisz to teraz robić?- niezbyt podoba mi się ten widok.

-Wybacz siostro. Lepiej mi ale nadal leczę rany. W każdym razie nasz ojciec był zazdrosnym Bogiem. Trzymał rodzinę w kupie, ale izolował nas od reszty świata. Zawsze na morzu. Zawsze robiłem wszystko co dla gniazda najlepsze ...

- Dopóki coś się nie~zmieniło.- kiwną głową potwierdzając moją wypowiedź.

-Andreia Kormos. Nie da się tego opisać. Greczynka, dziedziczka.- powiedział rozmarzonym głosem.

-No weź. Serio?- zaśmiałam się.

-Żeglowała slupem na wyspy Kanadyjskie. Powinienem podać cel podróży swojej załodze ale zamiast tego przyłączyłem się do niej. Z jej pojawieniem się moje życie się zmieniło. To kim byłem i co robiłem do tamtej chwili wydawało się zniknąć w tym kim się stawaliśmy. Znaleźliśmy to. W końcu osiedliśmy się w Luizjanie. Pewnego wieczoru wróciliśmy do domu, gdzie czekał na nas staruszek. Razem z Quentinem i Sorento, z którymi byłem w gnieździe najdłużej. Tamtej nocy zrozumiałem jaką zbrodnią dla niego było moje odejście. Przygnietli mnie i odcięli mi głowę. Ostatnią rzeczą jaką widziałem był staruszek rozszarpujący gardło Andrei.- Benny posmutniał mówiąc ostatnie zdanie.

-I właśnie o to chodzi w zemście, prawda?-spojrzałam na niego. Pokiwał głową.

-Przed nami doki. Musimy znaleźć jakąś łódź.

~~~

Dojechaliśmy na miejsce. Tak zaparkowałam auto by nie było zbyt widoczne. Idziemy leśną dróżką, Benny prowadzi bo wie gdzie dokładnie jest to miejsce. Przy porcie zabraliśmy jedną łódkę i popłynęliśmy nią na wyspę.

-Niezła chata.- skomentowałam gdy dotarliśmy na miejsce. Stoimy przed dużą posiadłością. Biały dom z kolumnami z marmuru. Weszliśmy do środka trzymając w dłoniach ostrza. Przeszliśmy przez korytarz i weszliśmy do salonu przy których są kręte schody na górę. Benny podszedł do pianina i dotknął go.

-Czas ruszyć, Benny.- szepnęłam do przyjaciela. Ten ani drgnął, w tym samym czasie usłyszałam że ktoś zaczął schodzić po schodach. Zrobiłam się niewidzialna i schowałam za framugę drzwi prowadzących w głąb budynku.

Po schodach najpierw zeszła kobieta, później jeszcze inne wampiry. Jest ich za dużo żeby na raz zaatakować. Poszłam dalej korytarzem. Naraz znowu ktoś zadzwonił do mnie, szybko odebrałam telefon żeby nikt nie usłyszał.

-Sam idioto chcesz mnie zabić.- szepnęłam zdenerwowana rozglądając się wokół czy ktoś to usłyszał.

-Dlaczego szepczesz?- zapytał mój rozmówca.

-Trudno to wyjaśnić ale jestem w trakcie oczyszczania wampirzego gniazda i sprawa się rypła.

-Co?! Oszalałaś?!

-Ciszej.- uciszyłam go. Z innego korytarza wyszły dwa wampiry. Zwinnym ruchem zcięłam im głowy.

-Wiesz że do ich gniazda nie wchodzi się samemu.

-Nie jestem sama. Mam wsparcie.

-Tą starą znajomą, o której wspominałaś wcześniej?

-Ta.- otworzyłam kolejne drzwi, zaglądając do środka, pusto.- Prześlę ci adres.

-Jeśli sobie radzicie to super. Postawie twojej znajomej kolejkę. Ale posłuchaj mnie to polowanie...

-Przestań gadać.- przerwałam mu i rozłączyłam się.

Trzeba jakoś wybić po kolei te paskudny. Podeszłam do stołu i zbiłam stojącą wazę obok. Rozniósł się po pomieszczeniu trzask tuczącego się szkła. Ustałam niedaleko drzwi czekając na krwiopijców. Do środka weszło trzech. Dwóm bez problemu odcięłam głowy,trzeci zdezorientowany chciał uciec z pomieszczenia ale postrzeliłam go w nogę, upadł na ziemię. Podeszłam do niego i zamachnęłam się maczetą. Wyszłam na korytarz, którym szło trzech kolejnych. Szybko schowałam się za posągiem, dwóch weszło do pokoju w którym przed chwilą byłam. Temu co został wychodząc za posągu ucięłam głowę, która upadła na ziemię tak jak i tułów. Poprzednia dwójka usłyszała to i gdy wyszli spotkało ich to samo co ich kumpla. Mam nadzieję że Benny też sobie radzi. Zaczęłam iść korytarzem prowadzącym do salonu, w którym ostatni raz widziałam Benny'ego. Wchodząc zobaczyłam jak kobieta, którą wcześniej widziałam rzuca się na mojego przyjaciela. Podbiegłam do niej i jednym płynnym ruchem zcięłam jej głowę. Znowu zrobiłam się widzialna.

-Staruszek przemienił Andrei w wampira w ten sposób chciał mnie jeszcze bardziej zranić.- Benny spojrzał na martwą kobietę, która pewnie jest Andreią.

-Przykro mi.- jest smutny wręcz przygnębiony.

-Dlaczego to zrobiłaś?

-Co?- zapytałam.

-Wskrzesiłaś mnie.- spojrzał na mnie przybity- Mogłaś spuścić moją duszę w jakiś kanał i nikt by się nie o tym dowiedział.

-Co ty bredzisz?

-Nie wiem czym jestem.

-A ja wiem.-  podeszłam bliżej niego i położyłam mu rękę na ramieniu patrząc prosto w oczy- Jesteś Benjamin Lafitte, wampir który uratował mi życie, pokazał że potrafi być człowiekiem mimo że jest potworem i stał się dla mnie rodziną, bratem.- przytuliłam go, odwzajemnił uścisk.

-Dziękuję, za wszystko.- uśmiechnął się lekko.

-Od tego tu jestem, bracie.

~~~

Wsiedliśmy do łodzi i ruszyliśmy w kierunku przystani, na której stoją teraz Winchester'owie. Przeklnęłam pod nosem. Czeka mnie cholernie ciężka rozmowa.

-Szybko przyjechali.- skomentował moją reakcję Benny.

-Zawsze kiedy nie trzeba.

-Spokojnie, przecież cię nie zabiją.- spróbował pocieszyć mnie.

-Mnie może nie, ale ciebie mogą.

-Nie zdziwiłbym się gdyby to zrobili.

Dopłynęliśmy do brzegu i wysiedliśmy z łodzi. Podeszliśmy do Winchester'ów. Mina Sam'a świadczy że nie jest zadowolony z widoku Benny'ego tak samo Dean.

Benny pewnym krokiem podszedł i się przywitał. Uścisnął im po kolei dłonie przedstawiając się. Chłopcy spięli się i chcieli wyciągnąć broń ale ruchem głowy zakazałam im.

-Dużo o was słyszałem, zwłaszcza o tobie Sam.

-To dziwne bo my o tobie nic.- powiedział oschle Sam zaciskając usta w wąską linię.

-Pójdę już, macie wiele do omówienia.- poklepał mnie pociesznie po ramieniu i poszedł sobie.

Atmosfera tak się napięła że można by ją kroić nożem. Staliśmy w ciszy do póki Sam jej nie przerwał.

-I co? Nic nie powiesz.

-Monic, co to ma znaczyć?- zapytał rozczarowany Dean.

-Właśnie dlatego nie chciałam wam tego powiedzieć, nie zrozumielibyście.

-Masz rację, nie rozumiem tego!- wybuchnął Sam.- Cały czas kłamałaś! Jak mogłaś? A do tego przyjaźnisz się z potworem?! Co z tobą jest nie tak?!

-Nie mam pojęcia, Sam! Zawsze byłam inna, okay! A jeśli chodzi o tego "potwora", on uratował mi życie, bardzo dużo mu zawdzięczam. Jest dla mnie jak brat.

-Czy ty dobrze się słyszysz, to potwór!

-W każdym z nas kryje się potwór. I tylko od nas zależy czy damy mu wolną rękę.

-Nie tłumacz go, on zabija ludzi!

-Przestań do cholery! To mój wybór, nie mieszaj się w moje życie.

-W takim razie jesteś głupia i ślepa! On cie pewnie tylko wykorzystuje.

-Czyli tak o mnie myślisz, hm? Ja twoje decyzje akceptuję, mimo że czasem mi się w ogóle nie podobają, a ty nie możesz zaakceptować moich. To ty jesteś niedojrzałym, zarozumiałym i nadopiekuńczym dupkiem!

-Bo się o ciebie martwię! A ty mnie okłamujesz, to ma być w porządku!? Okazuje się że ta twoja stara znajoma to pieprzony wampir!

-Wiesz co? Mam tego dosyć, tej kłótni, tego wszystkiego!

-Co masz na myśli?- zapytał zmartwiony moją wypowiedzią Dean, który do tej pory tylko stał i słuchał naszej kłótni.

-To że robię sobie przerwę, od polowań, od was, od wszystkiego. Wracam do mojego rodzinnego domu.

-Nie możesz tego zrobić.- powiedział Sam pewnym tonem jakby tym chciał zmusić mnie abym została.

-Więc patrz.- odwróciłam się i zaczęłam iść przed siebie.

-Monic! Stój! Poczekaj proszę ... Porozmawiamy! - zaczął krzyczeć za mną Sam. Chciał też pobiec za mną ale Dean go zatrzymał mówiąc do brata:

-Daj jej czas, potrzebuje go teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro