Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Cacao

Boulder

W południe udało nam się dojechać do posiadłości Holmes'a.

-Bardzo pani współczujemy, pani Holmes.- powiedziałam siadając na kanapę, bracia również.

-Gdy byłem w liceum Brick Holmes był moim idolem. Niesamowita kariera, 18 sezonów gry. Brick żył dla rywalizacji i sportowej perfekcji.- zachwycił się Sam. Posłałam mu spojrzenie aby przestał, gdy to zobaczył spoważniał trochę i przybrał formalną postawę.

-Wie pani, że syn był dawcą organów?- zwróciłam się do starszej kobiety siedzącej na przeciwko nas.

-To dlatego dotyczy to FBI?- zapytała kobieta.

-Jak tłumaczyliśmy, chcemy postawić kropkę nad i, w innej sprawie.- wytłumaczył jej Dean.

-Kilka lat temu była akcja społeczna, w której uczestniczyło wiele gwiazd sportu. Brick na pewno dwa razy się nie namyślał bo nigdy nie sądził że umrze. Wielu sportsmenów tak ma.

-Nadal się zastanawiam co stało się na moście. Ruch był niewielki, Brick był podobno trzeźwy, żadnych śladów poślizgu. Jak to możliwe że taki wielki sportowiec o refleksie kota mógł tak po prostu zjechać z mostu, czy to nie dziwne?- założyłam noga na nogę i dokładniej przyjrzałam się ruchom kobiety, może się w jakiś sposób zdradzi. Zestresowała się i nerwowo poprawiła się na fotelu.

-Gdy zdarzają się rzeczy, które nie powinny mieć miejsca, nazywają to chyba wypadkami.- odpowiedziała.

-Był kiedyś żonaty?- zapytał Sam

-Poślubił sport. Oddał mu wszystko co miał.- odpowiedziała pani Holmes.

-Zauważyła w nim pani jakieś zmiany przed śmiercią? Zmiana zainteresowania, wędkarstwo, zbieranie znaczków, okultyzm?- na ostatnie słowo, które powiedział Dean drgnęła nerwowo. Czyli coś wie.

-Niestety nie mam już czasu dla państwa. Nie mogę spóźnić się na otwarcie uniwersytetu nazwanego imieniem Bricka.

Wyszliśmy z budynku.

-Ukrywa coś.- powiedziałam wchodząc do samochodu.

-Za wiele nie chciała powiedzieć.- rzekł Sam. Mój telefon zadzwonił, odebrałam go.

-Dzięki, prześlij mi to.- rozłączyłam się.

-O co chodzi?- dopytał blondyn ruszając do motelu. Dostałam SMS.

-Znajomy przetłumaczył bełkot Arthura Swensona.- przeczytałam sms- Mówił:" Rodzi się bóg Cacao".

-Cacao?- zdziwił się Dean.

-Majański bóg kukurydzy. Był najważniejszym bogiem dla Majów.- wyjaśniłam.

-Więc szukamy starego jak świat boga upraw kukurydzy?

-Lepiej szybko go dorwijmy bo ktoś w Phoenix straci serce jako następny. Przesłałem nazwisko glinom. Dostałem odpowiedź. Nie widzieli go od wielu dni.- powiedział Dean.

-Jeżeli pojedziemy do Phoenix będziemy ganiać za własnym ogonem bo ten koleś raczej nie poda nam się na tacy.- powiedziałam.

-Więc po zmroku wróćmy do domu Holmesów.- zaproponował Sam, zgodziliśmy się.-Może wtedy coś znajdziemy.

~~~

Nocą włamaliśmy się do posiadłości Holmesów. Pani Elenor jest na wyjeździe więc mamy czas. Weszliśmy na wyższe piętro.

-Rozdzielmy się.- rzekł Sam.

Weszłam chyba do byłego pokoju Bricka. Rozsunęłam drzwi do jego garderoby. Gdy zapaliłam światło zdziwiłam się.

-Chłopcy chodźcie tu!- bracia weszli do pomieszczenia.- Czyżby Brick lubił zakładać damskie ciuszki?- zażartowałam podchodząc do wiszących ubrań. Wyjęłam jeden komplet.

-Spójrzcie, Elenor miała na sobie dzisiaj taki sam jak ją wcześniej odwiedziliśmy.- pokazałam im.

-Myślicie że oni ... no wiecie razem...- Dean sugestywnie poruszył brwiami.

-Jesteś obrzydliwy. Teraz ten obraz wyrył mi się na siatkówkach.- rzekł z obrzydzeniem Sam otwierając drugą garderobę.

-Mam nadzieję że to tylko twoje chore przypuszczenia Dean.

-Zobaczcie co znalazłem.-zawołał nas Sam, weszliśmy do garderoby tym razem na pewno Bricka. Ukryte przejście tu jest, przeszliśmy przez nie.

-Wiedziałem że ma coś takiego w domu.- powiedział zadowolony Dean.

-Sporo tego sprzętu.- w pokoju znajduje się bardzo dużo przedmiotów związanych ze sportem na przestrzeni stulecia. Piłki, kije, miecze, stroje itp.

-Szanował każdy rodzaj sportu.- rzekł Sam podchodząc do szklanej szafy. Ja usiadłam przy biurku, na którym leży wiele papierów, wzięłam jeden do ręki.

-"Najdroższa Betsy"- przeczytałam początek listu. Chłopcy podeszli do mnie.

-Co to?

-Chyba list, jest ich tu sporo.- zajrzałam do szuflady, w której jest tego więcej.- Wszystkie są do Betsy.

-To jego dziewczyna?- blondyn wziął do ręki jedną kartkę.

-Elenor nic o niej nie wspominała.- Sam też zaczął czytać.

-To nie ma sensu. Tu pisze że "Sugar Ray będzie twardym przeciwnikiem " przecież ten koleś boksował w latach 40. A tu "Dam popalić Red Sox i wracam do ciebie" oni byli światowymi hokeistami w latach 60. Jest tu jeszcze sporo podobnych rzeczy.- powiedziałam czytając fragmenty różnych listów.

-To dziwne.- powiedział Sam.

-Dobra, lepiej już chodźmy. Dokończymy w motelu.- powiedział blondyn.

Motel, wieczór

-Sprawdziłam kilka nazwisk z trofeów Bricka. Spójrzcie, ci kolesie są do siebie bardzo podobni.- chłopcy ustali przy mnie i pochylili się by dokładniej przyjrzeć się co jest na ekranie laptopa.

-Jeśli to jedna osoba to jak możliwe że oni wszyscy wyglądają na tego samego faceta przed trzydziestką?- zapytał Sam wracając na swoje miejsce.

-Cacao był też bogiem sportu. Majowie uwielbiali wojować, torturować ale także kochali sport. Składali ofiarę Cacao bo wierzyli że rytuał ten da im wieczną młodość.- odłożyłam laptop.

-Wychodzi na to że Brick zawarł pakt z Cacao. Ale co z frajerami, którzy noszą jego części zamienne?- Dean wyciągnął z lodówki piwo i napił się go siadając na łóżku.

-Może zaklęcie przeniosło się na biorców jego organów i zmusiło do kontynuowania rytuału.

-Coś jak ugryzienie przez wilkołaka? Po zarażeniu robisz co musisz.- rzekł Sam.

~~~

Następnego dnia znów odwiedziliśmy Elenor, a raczej Betsy bo okazało się że ona jest jego ukochaną. Wiedziała o prawdziwym ja Bricka. Miał prawie 1000 lat. Zawarł układ z Cacao, że będzie wiecznie młody w zamian miał składać ofiary dwa razy w roku. Żeby nikt niczego nie podejrzewał, co 10 lat pojawiał się z nowym wyglądem i nazwiskiem. Byli w sobie bardzo zakochani. Brick nie mógł znieść że jego ukochana się starzeje i że niedługo umrze. Dlatego popełnił samobójstwo. Dowiedzieliśmy się że musimy teraz walczyć z ośmioma mordercami. Brick mawiał że kluczem jest sece. Elenor powiedziała nam kto nosi serce Bricka i gdzie możemy ją znaleźć. Oraz czym ją zabić, ostrzem które nam dała.

Podjechaliśmy pod bar ze striptizem.

-Serio, stary potwór jest striptizerką?- zakpiłam sobie. Wysiedliśmy z samochodu.

-Może da nam mały pokaz.- zaśmiał się Dean.

-Jedyne co może nam pokazać to to jak wyrywa nam serca i je pożera.- zgasiłam podniecenie blondyna.

-Masz naprawdę optymistyczne nastawienie.- rzekł ironicznie Dean, Sam zaśmiał się.

Weszliśmy tylnym wejściem. Było ciemno ale gdy doszliśmy do sali światła się zapaliły. A na scenie zobaczyliśmy kobietę, a raczej boga Cacao. Wycelowałam w jej stronę pistolet.

-Elenor was przysłała, prawda? Wiedziałam że pęknie i mnie wyda. Rzecz jasna źle się to dla niej skończy, dla was też.- gdy skończyła, ktoś złapał mnie mocno od tyłu, upuściłam broń. Chłopców też to samo spotkało. Obok Cacao ustało dwóch facetów.

-Nie sądziliście chyba że wam pozwolimy.- zaśmiała się wrednie. Zaczęłam się szarpać. Moje oczy przybrały kolor ognistej czerwieni, a ciało zwiększyło swoją temperaturę aż facet, który mnie trzymał puścił mnie. Wyjęłam drugi pistolet z płaszcza i postrzeliłam go w klatkę piersiową, padł na ziemię martwy. Dwóch gości co stało przy kobiecie ruszyło w moją stronę, jednego trafiłam w głowę ale drugiego nie zdążyłam postrzelić. Złapał mnie i rzucił mną na scenę. Przeleciałam kawałek i uderzyłam w ścianę. Uderzenie było tak mocne że mnie przymroczyło. Przewróciłam się na lewy bok mrugając szybko by przestało kręcić mi się przed oczam. Zobaczyłam jak dwóch kolesi przyciska do ziemi Dean'a, a kobieta stoi nad nim i przygniata jego szyję butem. Sam'a nadal trzyma grubas. Zobaczyłam że niedaleko kobiety leży ostrze. Zrobiłam się niewidzialna i powoli wstałam w kierunku przedmiotu. Wzięłam je do ręki. Gdy Cacao zamachnęła się by zabić Deana wbiłam ostrze głęboko w jej plecy przebijając ją na wylot. Zaświeciła się na czerwono i upadła martwa na ziemię. Reszta też padła martwa. Podeszłam do blondyna i pomogłam mu wstać.

-Dobrze ci poszło.- powiedział uśmiechnięty Sam podchodząc do nas i poklepał mnie dość nisko po plecach, to było dziwne.

-Fajnie leciało się przez pomieszczenie?- spytał mnie głupkowato Dean.

-A fajnie ci było jak zgniatała ci tchawicę butem?- wskazałam na martwą kobietę.

-Nie za bardzo.

-Mi też.- szturchnęłam go w ramie, on po chwili też mnie szturchnął.-Idiota.

Zaśmialiśmy się we trójkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro