Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Za życia kumpel czy po śmierci też?


Będąc pod pokojem Sama poprosiłam Kevina aby poczekał chwilę na korytarzu. Weszłam do pomieszczenia, od razu w oczy rzucił mi się brązowowłosy. Serce zaczęło szybciej bić. Stał na nogach cały i zdrowy.

-Sam?!- przez chwilę nie dowierzałam własnym oczom. Odwrócił się do mnie mając na twarzy ten swój nieziemski uśmiech.
Nie zważając na to czy jest ktoś jeszcze w pomieszczeniu rzuciłam mu się w ramiona bardzo i mocno go przytuliłam, oczywiście on odwzajemnił uścisk unosząc mnie trochę nad podłogą.

-Zaraz mi żebra połamiesz.- zażartował. Puścił mnie, a ja odsunęłam się trochę od niego nadal mając banana na twarzy.

-Zamknij się, po prostu cieszę się że jesteś cały.

-Poczułem to.- zaśmiał się, a ja razem z nim.

-Hej, czuję się pominięty.- odezwał się za mną dobrze mi znany głos. Odwróciłam się mówiąc i uśmiechając się:

-Nie zachowuj się jak rozpieszczony dzieciak, Dean.- błyskawicznie spoważniałam gdy zobaczył kto obok niego stoi. Szok, czy to ...

-Chyba mam zwidy, czy to ...

-Tak anioł. To nasz kumpel Cas, o którym ci wspominaliśmy.- powiedział Dean śmiejąc się z mojej reakcji.

-Oo. Czy przypadkiem nie powinien no nie wiem ... nie żyć.- powiedziałam niepewnie. Nie sądziłam że anioły są tak jasne, oczywiście w całości nie mogę zobaczyć jego prawdziwej wersji tylko częściowo.

-Też mnie to dziwy.- powiedział anioł niskim tonem.

-Część Cas, miło cię poznać.-podałam mu rękę, którą uścisnął niepewny tego co ten gest oznacza.

-Ciebie również. Przyjaciele moich przyjaciół są też moimi przyjaciółmi.- odpowiedział mi mrużąc dziwnie oczy.

-Dostrzegam w twojej duszy coś niezwykłego.

-Naprawdę?... Co dokładniej?

-Nie jestem pewien, emituje pewną energię, która może dawać nadprzyrodzone zdolności.

-No, właściwie to coś tam nadzwyczajnego umiem.- odpowiedziałam trochę niepewnie.

Chwila, ktoś jeszcze jest w tym pomieszczeniu. Spojrzałam w róg pokoju i dostrzegłam ... demona! Co tu kurna robi demon! Wyciągnęłam nóż na demony i ruszyłam w jej stronę. Nie było mi dane do niej podejść ponieważ ktoś zagrodził mi drogę.

-Przesuń się do cholery Dean!!- spojrzałam na niego gniewnie.

-Pomaga nam.

-Że co proszę? Demony nie pomagają, chyba że mają w tym jakiś niecny plan.- nie dowierzam w to co powiedział. Patrzyłam morderczym wzrokiem na nią.

-Uspokój się, okay?- zaczął masować mnie po ramionach abym trochę ochłonęła. Ale to wcale nie sprawiło że poczułam się lepiej, ból spowodowany przez te kreatury zostanie na zawsze.

-Tak na marginesie jestem Meg.- przedstawiła się demonica lekko się uśmiechając.

-Ty się lepiej zamknij. Ty ... zasrane ścierwo! Nie obchodzisz mnie.

-Uuu, ostra, już cię lubię.

-Dla własnego dobra Meg lepiej bądź cicho.- rzekł poważnie do niej Dean.

-Zmieniając temat gdzie tabliczka?- odezwał się Sam. Odsunęłam się od Deana zastanawiając się co im powiedzieć.

-No ... nie mam jej.

-Jak to nie masz!- lekko uniósł głos blondyn naciskając abym powiedziała gdzie jest.

-Spokojnie. Zaraz ją tu sprowadzę. Poczekajcie.- wyszłam na korytarz gdzie czekał Kevin.

Wprowadziłam do pokoju trzymając za ramię czarnowłosego chłopaka.

-Czemu on ma tabliczkę?- zapytał blondyn.

-Wszystko po kolei, okay. To jest Kevin, licealista poziom rozszerzony... i jest prorokiem.

-Co?- zapytali jednocześnie chłopcy.

-To oczywiste, jest słowo Boże to musi być też prorok.- powiedział anioł jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Naszą rozmowę przerwało podejrzane mruganie światła.

-Coś się zbliża.- powiedziała demonica.

Po chwili w pomieszczeniu znalazły się dwa anioły, kobieta i mężczyzna.
O rany za dużo ich tu.

-Znów ta demoniczna dziwka i Winchester'owie z jakąś dziewuchą tym razem.- rzekła chłodno i patrząc na demona z obrzydzeniem blond włosa anielica.

Kurna, nie sądziłam że anioły mogą być takimi dupkami, czuję się poważnie urażona.
Przybyłe anioły nie zauważyły Cas'a, który stoi z boku.

-Jedyny stróżu słowa na ziemi przyszliśmy cię zabrać.- powiedział drugi anioł do chłopaka.

Zasłoniłam Kevina cofając się do tyłu z nim.

-Trzymaj się blisko mnie. -szepnęłam do niego. Anioły już chciały ruszyć w naszą stronę kiedy odezwał się Cas, a oni byli zaskoczeni jego obecnością.

- Witaj Hester, Inias.

-Ty żyjesz?- tym razem odezwał się mężczyzna.

-Dobrze was widzieć.

-Zabiłeś tysiące w niebie. Wygłosiłeś straszną przemowę, a potem odszedłeś. Co to miało być?!!- anielica bardzo się zdenerwowała.

-Na pewno nieuprzejmość.- rzekł Cas z smutną miną.

- Gdzie byłeś?- zapytał drugi anioł.

-Wiem że chcecie jakichś odpowiedzi, ale nie mogę wam ich dać.

Anioły były bardzo pochłonięte rozmową, nie zwracały za bardzo na nas uwagi dlatego postanowiłam to wykorzystać. Niedaleko mnie stał Dean dlatego przekazałam mu po cichu swój plan. Miał powoli podejść do ściany i narysować krwawy znak, który przegania na jakiś czas anioły. Gdy skończył krzyknął uderzając otwartą dłonią w symbol:

-Spadać stąd anielskie dupki!

Pomieszczenie przez chwilę wypełniło białe światło. Wszystkie anioły zniknęły.

-Anioły zapędzone do swojego narożnika. Mamy góra pięć godzin.- rzekł blondyn.

-Nie chcę kolejnego sporu z tymi skrzydlatymi świrami dlatego musimy zwiewać i się ukryć.- powiedziała demonica.

-Powiedziałaś "my"?- ptychnełam z pogardą.

-Mnie teraz też szukają. A wiadomo że w grupie bezpieczniej.

-Serio ma z nami jechać? - patrzyłam na braci z wyrzutem.

W drodze do domku w Sundbury

Siedzę z skwaszoną miną na tylnym siedzeniu samochodu po środku, po mojej lewej jest Kevin, a po prawej Meg. Nie chciałam aby Kevin musiał obok niej być, wolałam się poświęcić.

-Hej Moni, nie rób takiej miny bo ci tak zostanie.- zerknął na mnie przez ramię blondyn żartując sobie.

- Uważaj na słowa Winchester bo możesz odczuć zaraz na twarzy pewien dyskomfort.- zagroziłam mu, Sam na moje słowa zaśmiał się.

-Nieźle mu pojechałaś.- uśmiechnęła się z uznaniem Meg.

-Ta.

Dean chyba wzioł do serca to co powiedziałam bo przestał się nabijać ze mnie.

Jedziemy w ciszy, nagle do Meg ktoś zadzwonił.

-Tak, to ja, Castiel.- powiedziała do urządzenia.

-To Cass? Gdzie jest? - zaciekawił się Dean.

-Perth?- zapytała Cas'a.

-To w Australii?

-Mówi że otaczają go nieszczęśliwe psy.

-Są nieszczęśliwe bo zając jest fałszywy.- demonica tłumaczy coś Cas'owi. Okay. Jesteśmy na autostradzie nr 94, na północ od Cloud w Minesocie. Mineliśmy 79 milę.

Po chwili zrobiło się ciaśniej, Cas siedzi teraz po mojej prawej. Uśmiechnął się do mnie, niepewnie odwzajemniłam to. Odwrócił się do Meg.

-Meg jesteś ranna?

-Zamknij się.

-Cas co tam się wydarzyło? Kim oni byli?- Sam skierował te pytania do anioła.

- Są z mojego dawnego garnizonu. Hester chyba przejęła pałeczkę. Przydzielono nas do obserwowania ziemi. Często było to żmudne. Wojny były nudne, a seks ... No wiecie, powtarzalność. W każdym razie byłem ich kapitanem.

- Czemu są na nas tacy wkurzeni?- tym razem ja zadałam pytanie aniołowi.

-Przeszkodziliśmy im. Jeśli słowo Boże zostaje wyjawione, budzi się jego strażnik. Jak ten tu kartofelek.- wskazał Kevina, dalej mówiąc-  Kodeks garnizonu nakazuje zabrać strażnika na pustynię by uczył się słowa z dala od ludzi. To Bóg i jego błyszczące czerwone jabłuszka.

- On nie może mieszkać na pustyni.- zaprotestowałm.

- Dokładnie, startuje do Princeton!- odezwał się Kevin.

- Olać garnizon. Potrzebujemy tabliczki żeby nie robić za pożywkę Romana.- powiedział Dean.

- Jeśli chcesz słowa musisz unikać Hester i jej żołnierzy.

- Jesteś w naszej drużynie prawda?- zapytał Sam anioła.

- Ja już nie walczę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro