Prolog
Jadąc z jakimś gościem, który miał odstawić mnie na lotnisko, szczelnie zamknęłam wszystkie okna z tyłu i dopilnowałam, by drażniące dudnienie lecących z nieba kropel wody, nie docierało do moich uszu. W tym celu założyłam słuchawki i puściłam sobie muzykę Skilleta, mojego ulubionego zespołu muzycznego. Rzuciłam okiem w kierunku moich dwóch przyjaciółek, po czym szczelniej docisnęłam słuchawki. Podczas tej czynności, utkwiłam swój wzrok w pierwszej książce, którą udało mi się wygrzebać z dna mojej wielgachnej torebki. Normalnie deszczyk nie był dla mnie niczym wielkim i nawet lubiłam taką pogodę, ale teraz miałam jej po dziurki w nosie. Podobnie jak całego Forks.
Przyczyną tego stanu rzeczy były okoliczności. Nie dalej jak dwa tygodnie temu, zmarła moja mama. W prawdzie nie wyjeżdżałam z Forks po to, by o niej zapomnieć, ale po prostu nie chciałam aż tyle o niej rozmyślać. A tam, gdzie się aktualnie przeprowadzałam, nic mi nie będzie o niej przypominać.
Celem mojej podróży samochodem było miasto Seattle, leżące między zatoką Puget a jeziorem Washington, w rzeczonym Stanie na północnym zachodzie kraju. Jeszcze dziś miałam stamtąd zarezerwowany lot do RPA, kraju Południowej Afryki. Kiedyś o wiele częściej odwiedzałam tamtą półkulę, ale to było jeszcze przed śmiercią taty oraz wcześniejszym rozwodem rodziców.
Teraz moją jedyną rodziną był brat. Przyrodni brat. Chciałam go zobaczyć. Od zawsze był moim najlepszym przyjacielem, nawet jeśli byliśmy dziećmi dwóch różnych kobiet. Rozumiał mnie, a ja jego. Nawet jeżeli pomiędzy nami są dwa lata różnicy.
Miałam nadzieję, że tera też tak będzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro