5.
Przez chwilę po prostu stał i patrzył na niego. Słowa Hinaty odbijały się echem w jego głowie, ale nie mógł pojąć ich znaczenia. Czy on sobie ich czasem nie wyobraził?
- O czym ty mówisz?
- Ja... Nie wiem, Kageyama. Naprawdę nie wiem, dlaczego tak jest! - Hinata głośno pociąganął nosem. - Po prostu... Kiedy jesteś obok, to mój dzień staje się lepszy. Zawsze jak cię widzę to mam ochotę się uśmiechnąć, nawet, gdy jesteś gburowaty. I nic nie mogę poradzić na to, że czuję się zazdrość na samą myśl, że ktoś ci się podoba!
Tobio nie mógł uwierzyć. Nigdy dotąd nie przyszło mu do głowy, że Hinata może postrzegać go w podobny sposób jak on jego. Faktycznie, rudzielec znaczenie częściej niż dawniej szukał jego towarzystwa, ale zakładał, że po prostu widzi w nim przyjaciela. Zastanawiał się, czy powinien o tym wspomnieć, ale został uprzedzony przez Shoyo, który najwyraźniej postanowił wszystko z siebie wyrzucić.
- Kageyama... Ja chyba cię lubię. Wiesz, w ten sposób - wypalił. - Proszę, nie gniewaj się o to - dodał prędko i spuścił wzrok.
Cóż, zapewne jak zwykle opatrznie zinterpretował minę Kageyamy. Chociaż tak naprawdę Tobio czuł się, jakby ktoś odpalił mu w sercu fajerwerki, i tak nadal musiał wyglądać na wściekłego. Cóż, to nie jego wina, że miał taką twarz! Hinata jednak nie mógł wiedzieć, co się dzieje w jego głowie; patrzył na niego skonsternowany, wyraźnie zastanawiając się, czy zaraz nie dostanie z pięści.
Dlatego postanowił uspokoić go w jedyny sposób, jaki przyszedł mu do głowy; poszedł do chłopaka i objął jego drobną twarz, a potem zamknął oczy i powoli zbliżył swoje wargi do niego.
Hinata widocznie zesztywniał, ale nie próbował go odepchnąć. Tobio ostatni raz musnął przyjemnie miękkie usta i odsunął się, by spojrzeć prosto w zaskoczone, brązowe oczy.
- Kageyama... Co ty właśnie... Co to było?
- Zdaje się, że cię pocałowałem - odparł i wywrócił oczami. Usiłował udawać niewzruszonego, ale nie wiedział, jak długo jeszcze wytrzyma; miał wrażenie, że jego wnętrzności skręcają się jak węże, bo w końcu, W KOŃCU odważył się zrobić to, co od dawna go kusiło.
- Ale dlaczego? No bo ja... Nie rozumiem.
- A jak sądzisz? - burknął i westchnął ciężko. Najwyraźniej czyny to za mało i będzie musiał je poprzeć słowami. A te, jak na złość, jakoś nie chciały mu przejść przez gardło. - Posłuchaj, Krewetko. Ja też cię lubię. Tak, w ten sposób - opuścił lekko głowę, bo patrzenie się Hinacie w oczy przekraczało jednak jego możliwości. Rudzielec otworzył usta w wyrazie zdumienia, a potem parsknął serdecznym śmiechem.
- Hę? Z czego się ryjesz? - zapytał zdezorientowany Tobio. Reakcje Hinaty były dzisiaj zupełnie nieprzewidywalne. Chociaż, z drugiej strony, trudno mu się dziwić.
- No bo... To straszna ironia losu, nie sądzisz? Każdy z nas czuł się podobnie, ale z obawy przed reakcją tego drugiego ukrywaliśmy się z tym. Jedyne, co osiągnęliśmy, to to, że zrobiło się między nami niezręcznie. A mogliśmy lepiej wykorzystać ten czas - dodał z żalem.
- Tak mówisz? - odpowiedział Kageyama, podchodząc do niego. Dokładnie wiedział, co należy zrobić. - No to trzeba to naprawić.
I pocałował go znowu, tym razem już nie tak szybko i strachliwie. Poczuł, że Hinata odwzajemnia pocałunek, delikatnie splatając ręce na jego karku i gładząc włosy. W końcu, powoli jak we śnie, ich wargi oderwały się od siebie. Otworzył oczy, by spojrzeć z bliska na zarumienione policzki chłopaka i duże, roześmiane oczy. Pomyślał, że to najładniejszy widok na świecie.
Odsunął się nieco; teraz to dopiero powinno zrobić się między nimi niezręcznie. Ale, o dziwo, wcale tak nie było. Shoyo jedynie posłał mu charakterystyczny, pełen entuzjazmu uśmiech.
- Uwielbiam twoje włosy, wiesz? - powiedział, wyciągając rękę z wyraźnym zamiarem ponownego dotknięcia czarnych kosmyków.
- Łapy przy sobie! - prychnął. Teraz, kiedy czar prysł, nie miał zamiaru tak łatwo dać się obmacywać.
- Oj, no weź! Są takie ładne! Nic dziwnego, że z tobą na czele jesteśmy nazywani krukami.
- Jaki to ma związek? - Kageyama zmarszczył brwi. To niesamowite, jak szybko Shoyo potrafił skakać na tematu na temat. I przy okazji znienacka strzelać dziwnymi komplementami.
- Bo kiedy skaczesz i te czarne włosy ci się rozwiewają, to wyglądasz jak prawdziwy ptak. Jakbyś naprawdę leciał.
- Szkoda, że nie widziałeś siebie. A wiesz, z czym ty mi się kojarzysz? - parsknął Tobio, gdy już zebrali się i ruszyli w dalszą trasę, zupełnie jakby w ciągu ostatnich kilku minut nic się nie wydarzyło.
- No?
- Ze słońcem. Bo jesteś zawsze radosny i pełen entuzjazmu.
- Och! Czyli wtedy podczas treningu... To nie było przypadkowe?
- Nie - Kageyama z zażenowaniem potarł kark. Teraz już nie miał po co się z tym kryć, ale i tak było mu głupio. Hinata jednak uważał inaczej.
- Wow, to urocze! Ej, Kageyama... Czy my teraz jesteśmy razem?
- Może. A może nie. Au! - stęknął, gdy niższy chłopak dźgnął go pod żebra. - Dobra, uznajmy, że jesteśmy.
Nie miał zamiaru się do tego przyznawać, ale wypowiedzenie tych słów przysporzyło mu sporo radości, podobnie jak obserwowanie reakcji tradycyjnie podekscytowanego chłopaka. Jego chłopaka.
W końcu stanęli na rozdrożu, na którym ich drogi się rozchodziły.
- Hej, Kruku! To co, jutro rano tradycyjny wyścig? - zapytał na odchodne Hinata.
- Jasne. Tylko wiesz co? Nie oczekuj, że skoro jesteśmy razem, to dam ci fory, Słoneczko...
- Na to liczę!
Odchodzący Tobio uniósł rękę w geście aprobaty, ale nie odwrócił się już; skrywał przed Hinatą uszczęśliwiony uśmiech.
No, to dobrnęliśmy do końca :) Przyznam szczerze, miałam znowu deficyt weny, ale pod wpływem miłych słów Dinu8186 i ochoty na Kagehinę w wydaniu romantycznym jakoś dałam radę ukończyć to opko. Nie jest ono najwyższych lotów, ale i tak bardzo prosiłabym o komentarz osoby, które wytrwały do jego końca. Wiecie, to dla mnie jako autorki jest naprawdę ważne, bo dzięki Waszym wrażeniom i uwagom wiem, nad czym mogę popracować, i że praca włożona w napisanie tego nie idzie w eter. To tyle, dzięki za przeczytanie i miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro