Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

shift

Oczy Jimina momentalnie napełniły się łzami. Przycisnął rękę do ust, by żaden dźwięk z nich nie wypłynął. Spojrzał na swojego chłopaka, który teraz wpatrywał się w niego z bólem i wyglądał, jakby za chwilę miał do niego podbiec. Pokiwiał więc ostrzegawczo głową, przypominając o złożonej obietnicy.

- Yoongi... - szepnął i nim zdążył się powstrzymać, jego policzki zostały zmoczone. Miał nadzieję, że druga osoba tego nie usłyszała.

- Jimin, błagam - usłyszał drżący głos. Wiedział, że ich obu bolała ta sytuacja, ale z całkiem innych powodów. - Pozwól mi - poprosił blondyn, zaciskając palce na rażąco białej pościeli. Patrzył na młodszego z bólem i czuł, jakby cały świat mu się walił, a to tylko dlatego, że jego ukochany płakał tuż przed nim i nie mógł temu zaradzić.

- Zamknij oczy.

Zimne powietrze uderzyło w niego niespodziewanie, dlatego automatycznie naciągnął rękawy swojej bluzy. Zacisnął usta w cienką kreskę, starając się opanować przed niechcianym wybuchem.

- Boże, zastanawiam się, kiedy przestaniecie traktować mnie jak dziecko.

- Wtedy, kiedy ty przestaniesz zachowywać się jak dziecko.

Jimin westchnął tak ciężko, jak tylko potrafił, po czym przymknął powieki. Poczuł, że jego ojciec zawiązuje mu jakąś szmatkę, ale tego nie skomentował, bo miał dość kłótni z rodzicami.

- Może mnie wreszcie oświecicie, łaskawcy, gdzie jedziemy? - zapytał. Dłonią wymacał swój telefon w kieszeni, upewniając się, że jest na swoim miejscu. Musiało minąć już kilka dobrych minut, od kiedy nie odpisał przyjaciołom.

- O, to jeszcze się nie domyśliłeś? - usłyszał głos matki, na co jeszcze bardziej się zirytował. Nie miał siły im odpowiedzieć. - Do dziadków.

- No chyba sobie żartujecie - warknął Momentalnie złapał za materiał i zsunął z oczu. Spojrzał gniewnie na dwójkę rodziców. - Zaczynam w tym roku studia, a wy mnie wysyłacie jak jakiegoś bachora na wakacje tak daleko od domu? Przecież tam nie ma ani internetu, ani pewnie zasięgu! - krzyknął sfrustrowany.

- I dlatego tam będziesz - wzruszył ramionami ojciec. - Załóż chustkę - nakazał spokojnie. 

- Nie, bo jest gówniana - mruknął ledwo dosłyszalnie. Wyciągnął komórkę ze swoich spodni i jak najszybciej wszedł w skrzynkę odbiorczą. Z uśmiechem odpowiedział na SMS-a swojego przyjaciela Jacksona i po krótce streścił mu, jak wygląda sytuacja. Na odpowiedź nie musiał czekać długo. Umówili się, że zadzwoni do niego wieczorem i opowie, jak się ma.

Mimo że skończył rozmowę, nie odłożył telefonu. Zaczął obracać go w dłoni, zastanawiając się, ile czasu jest już nieaktywny na Facebooku. Potrzebował chwili dla siebie, potrzebował słuchawek, potrzebował rozmowy z kimkolwiek, kto nie był tak irytujący jak jego rodzice i potrzebował wielu innych rzeczy, o których nie chciał nawet myśleć, żeby jeszcze bardziej się nie denerwować.

- Odłóż komórkę, bo ci ją zabiorę - upomniała go matka. 

- Nie możesz, jest moja - przypomniał. Z bólem zauważył, że stracił z baterii ponad piętnaście procent, co oznaczało, że musi ją jak najszybciej podłączyć do ładowania.

- Zakryj oczy, Jimin.

Westchnął, po czym pozwolił ojcu zawiązać mu ponownie chustkę na oczach. Nie chciało mu się dyskutować. W głowie obmyślał plan, co zrobi, jeżeli nie znajdzie zasięgu lub jego dane się skończą.

- Po co mi ona tak właściwie?

- Żebyś nie próbował stamtąd uciec. Jesteśmy jakieś dwadzieścia kilometrów od ostatniego miasta, potem prosta droga do miejscowości dziadków i dalej już tylko lasek. Znając ciebie, pewnie byś zapamiętał, jak jedziemy i któregoś dnia chciał się wydostać - wytłumaczyła matka.

- Cholera, może trochę zaufania, co? - odparł wzburzony. Miał ochotę krzyczeć na swoich rodziców. - Jak wy możecie narzekać na to, że mamy słaby kontakt, skoro bawicie się w taką dziecinadę?

Jego frustracja pogłębiła się w momencie, gdy włączono radio na cały regulator, a z jego kolan zniknął telefon. Kłócił się o niego dość długo, prawie pół godziny, ale kiedy wreszcie wynegocjował jego odzyskanie wieczorem, ustąpił. Raz na jakiś czas może zrobić sobie kilkugodzinną przerwę, prawda?

Nie miał pojęcia, kiedy zasnął. Pamiętał tylko, że oparł się na chwilę o ramię ojca, a potem go budzono, kiedy znaleźli się na miejscu. Był zły na siebie. Nie mógł nawet sprawdzić, jak wygląda, czy jego włosy są rozczochrane czy nie, czy się rozmazał, a nawet gdzie właściwie jest.

Zdjął swoją opaskę, rozglądając się zdezorientowany. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że samochód stoi w miejscu, a on jest sam w jego środku. Widział rodziców kilkanaście metrów od niego, widział swoich dziadków, widział piętrowy domek w oddali. Opadł ciężko na siedzenia i zakrył twarz dłońmi. Już miał dość. Chciał swój Busan, gdzie mógł spotykać się z Jacksonem, gdzie mógł wyjść na miasto, chodzić do barów i na imprezy, co planował robić całe wakacje, a jak skończył? W jakimś durnym lesie.

Zachciało mu się płakać. Nigdy nie robił tego w obecności drugiej osoby, w szczególności swoich znajomych, bo nie po to pracował kilka lat na reputację niewzruszonego, pewnego siebie ryzykanta, by teraz ujawniać swoją wrażliwość. Nie potrafił otworzyć się już nawet przed swoim najlepszym przyjacielem, przez co musiał udawać innego, niż był w rzeczywistości. Nie narzekał, nic z tych rzeczy - nie lubił swojego charakteru, bo uważał, że to niemęskie, żeby płakać, przejmować tak bardzo swoim wyglądem i wzruszać głupotami, dlatego każde spotkanie ze znajomymi go cieszyło ze względu na to, że się zmieniał. Z czasem zaczął też przy rodzicach udawać inną osobę, aż mu tak zostało.

Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz niespiesznie. Zatrzasnął je jak najciszej, by rozmawiający w oddali rodzice i dziadkowie nie zwrócili na niego uwagi. Udało mu się - przeszedł za samochód i usiadł na ziemi. Mimo że była końcówka czerwca, czuł, że mu zimno. Ze wszystkich stron otaczały go drzewa. Ich gęste korony uniemożliwiały promieniom słońca przebicia się, dlatego panował dziwny mrok. Jimin zachwycał się jakiś czas śpiewem ptaków. Czegoś takiego nigdy wcześniej nie słyszał. Gdyby tylko miał telefon, już by to nagrał i wysłał swoim znajomym. Uroku temu miejscu dodawały kropelki deszczu spadające z liści. Ulewa nie ustawała całą noc i ranek, dlatego teraz wszędzie było mokro. Nawet ścieżka, na której siedział, wciąż pozostawała wilgotna. Zauważył, że ciągnie się jeszcze jakiś czas, a potem znika za zakrętem. Prawdopodobnie stamtąd przyjechał. Mimo że las prezentował się pięknie i zachwycał, Jimin nie chciał tu zostawać. Jeśli by się sprzeciwił kilka razy swoim dziadkom, oznaczałoby to, że sobie z nim nie radzą, a wtedy wróciłby do domu, tak?

Wstał z ziemi, otrzepał zdecydowanie za szerokie jak dla niego spodnie, przygładził koszulkę i ruszył w stronę rodziny. Nie patrzył na nich, chociaż powinien, jak na pewną siebie osobę przystało. Wpatrywał się intensywnie w czubki swoich czarnych trampków. Wreszcie stanął przed nimi, ale nadal nic nie zrobił. Czuł na sobie ich wzrok. 

- Cześć - przywitał się, wprawiając tym samym wszystkich w osłupienie. Powinien się ukłonić, ucałować dłoń babci, przytulić dziadka, może nawet rzucić jakieś wymuszone "stęskniłem się", a tu potraktował ich jak swoich znajomych. 

- Jimin... - syknęła matka karcąco. Miał ochotę zapaść się pod ziemię, ale nie mógł. Wreszcie obdarzył ich krótkim, przelotnym spojrzeniem, po czym odwrócił głowę i zacisnął mocno usta.

W ciągu tych kilku sekund nie zauważył wielu szczegółów w wyglądzie dziadków. Wiedział tylko, że babcia się raczej nie zmieniła - nadal była niską, wychudzoną staruszką z włosami wiecznie upiętymi w nudny kok na czubku głowy, żywymi oczami i nienaturalnie bladymi wargami. Dziadek za to wyglądał o wiele lepiej niż kilka lat wcześniej, kiedy ostatni raz Jimin go widział - mimo że przybyło mu wiele zmarszczek, roztył się i przestał być tak elegancki, jak wcześniej, wydawał się... weselszy? Uśmiechał się promiennie, jakby chciał się pochwalić swoją protezą, bujał na boki i jakoś też patrzył na niego inaczej. Kiedyś Jimin uważał go za introwertycznego pesymistę, a teraz wydawało się, że podmieniono mu dziadka na zupełnie inną osobę. 

Nie miał odwagi zacząć od nowa, a przecież jeszcze mógł. Wiedział, że dziadkowie by mu wybaczyli tak żałosne przywitanie i o nim zapomnieli. Dostał szansę, by przez całe wakacje być sobą, zachowywać się naturalnie i nie hamować, a tu nie, postanowił to zmarnować ot tak. 

- Idę po moje rzeczy - wymamrotał ledwo słyszalnie i wrócił do samochodu. Wyciągnął z bagażnika walizkę i postawił ją na ziemi. Westchnął ciężko. Chciał wrócić do domu, zakopać się pod kołdrą i najlepiej zniknąć. Łzy stanęły mu w oczach, dlatego zaczął energicznie mrugać, by się ich pozbyć. Nie mógł się teraz rozpłakać. Nie po to się rano malował, by teraz to zepsuć dla chwili słabości. 

W momencie, kiedy ruszył w stronę dziadków, coś przykuło jego uwagę. Spojrzał w lewo i to, co dostrzegł, wprawiło go w osłupienie. Między drzewami zauważył jakiś domek. Wrócił wzrokiem do dziadków i upewnił się, czy się przypadkiem nie przewidział. Drewniana chatka nadal tam stała. Zaczął powoli iść w jej stronę i zdał sobie sprawę, że wcale nie znajduje się tak daleko od ścieżki, jak sądził. Właściwie to była ona naprzeciwko piętrowca dziadków, ukryta w roślinności. Nie wyglądała na nowoczesną, raczej jak stare mieszkanie. Nie mogło być opuszczone - w jednym z okien paliło się światło, co jeszcze bardziej zdziwiło Jimina. Fakt, zbliżał się wieczór, ale wcale nie było tak ciemno, by zapalać lampę. Jak to możliwe, że w dzieciństwie przyjeżdżał tu co roku i nigdy tego nie zauważył?

- Jimin, my już jedziemy - usłyszał głos ojca, na co automatycznie wrócił na ziemię. Podszedł do nich, ciągnąc za sobą walizkę. Chyba myśleli, że ich przytuli, bo nawet rozłożyli wyczekująco ręce, ale ten tylko spojrzał na nich, po czym powiedział:

- Oddajcie mi mój telefon.

Oboje spojrzeli na siebie bezradnie. Zauważył w ich oczach zawód pomieszany ze wstydem, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Zdążył się przyzwyczaić. Odetchnął cicho z ulgą, gdy z powrotem trzymał w dłoni swoją komórkę. Miał ochotę ją odblokować, jednak ledwo się powstrzymał, gdy babcia się do niego zwróciła.

- Chodź, pokażę ci twój pokój. Zrobię kolację - zadecydowała. Jej głos nie zmienił się ani trochę, nadal był równie cienki, co kilka lat wcześniej. - Nie pożegnasz się?

Jimin poczuł nieprzyjemny ucisk w brzuchu, ale nie zrobił nic. Wszedł po drewnianych, skrzypiących schodkach i stanął pod drzwiami. Nie odwrócił się. Słyszał jak rodzice szeptają coś między sobą, a potem odchodzą. Bez słowa wszedł do domu. Nie miał siły ani ochoty patrzeć, co się zmieniło, a co nie, w końcu mógł to zrobić w ciągu dwóch następnych miesięcy. 

Babcia wcale nie pokazała mu pokoju, a on nie zjadł z nimi kolacji. Doskonale wiedział, gdzie ma iść, skoro kiedyś przyjeżdżał tu na każde wakacje. Wspiął się po schodach i znalazł na górze. Mały, kwadratowy przedpokój wydał mu się o wiele brzydszy niż kiedyś. Białe ściany raziły swoją nieskazitelnością i aż prosiły się, żeby coś z nimi zrobić. Zaczął także przeszkadzać mu fakt, że było tu tak pusto. Troje drzwi i zwiędły kwiatek stojący tuż przy barierce wydały mu się tak żałosne, że nie dał rady powstrzymać się przed przewróceniem oczami. Wszedł do odpowiedniego pomieszczenia i znalazł w swoim pokoju.

Tak jak kiedyś go uwielbiał, tak teraz nienawidził. Nienawidził ohydnych ścian w kolorze dojrzałej brzoskwini, na których wisiały plakaty z samochodami i dawno umarłymi piosenkarzami, nienawidził wielkiej szafy stojącej w rogu, nienawidził nawet swojego łóżka z pościelą z motywem Spidermana. Jedyne, co mu się podobało, to drzwi balkonowe na taras. Wyszedł na niego, po czym usiadł na zimnych płytkach. Sięgnął do kieszeni spodni po telefon. Był zmęczony kilkugodzinną podróżą i najchętniej poszedłby spać, ale nie wyobrażał sobie nie odpisać chociażby Jacksonowi. Ledwo powstrzymał się przed zwierzeniem przyjacielowi ze wszystkiego. Na szczęście w porę się opanował i na pytanie, czy jest w porządku, odpowiedział, że tak.

Dopiero po kilkunastu minutach oderwał się od komórki i rozejrzał po okolicy. Wstrzymał na chwilę oddech zauważywszy, że jego okno wychodzi idealnie na dom naprzeciwko. Tym razem światło paliło się w sąsiednim pokoju. Gdy jakiś mężczyzna do niego wszedł, Jimin się zapowietrzył. Nie miał pojęcia, kto to jest. Nawet mimo niewielkiej odległości nie potrafił ocenić, w jakim wieku może być nieznajomy. Podniósł się z pozycji siedzącej na kolana i zbliżył twarz do żelaznych barierek. Zmrużył oczy, wytężając wzrok. Nagle przestał oddychać, gdy tamten podszedł do okna i otworzył je na oścież. Z dziwnego powodu nie potrafił przestać się w niego wpatrywać.

W pewnym momencie jego telefon zawibrował, a on aż podskoczył, wyrwany z transu. Tuż koło jego wiadomości pojawił się komunikat o braku zasięgu, na co przeklnął pod nosem nieco zbyt głośno. Podniósł komórkę do góry, jednak nie uzyskał żadnej kreski. Na moment zapomniał o mężczyźnie z domu naprzeciwko, ale kiedy wrócił do niego wzrokiem i zauważył, że tamten wpatruje się w niego intensywnie, zamarł. Jak mógł zwrócić na siebie uwagę w tak głupi sposób? Zrobiło mu się gorąco i chciał uciekać, ale nie był w stanie się chociażby poruszyć. Blondyn opierał się nonszalancko jedną ręką o parapet, a drugą przeczesywał gęste włosy, co dla Jimina było nieco... prowokujące. Mierzyli się spojrzeniami co najmniej kilkanaście sekund, co wydawało się wiecznością, aż wreszcie nieznajomy odpuścił. Zamknął okno i irytująco niespiesznie zasłonił rolety. Nie minęło wiele czasu, a światło zgasło.

Jimin zapomniał o swoim telefonie, o braku zasięgu, o wszystkim. Wrócił do pokoju tak szybko, jak tylko potrafił i rzucił na łóżko, nie ruszając się z niego do rana.

A/n: kocham Yoongiego w blond włosach, więc będzie w blond włosach

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro