Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

lovers

[a/n: jak zobaczycie gwiazdkę, to włączcie piosenkę albo zaplętlajcie cały rozdział, bo nadaje ładnie klimatu]

— Możesz mi zaufać, synu — zadeklarowała matka, mierząc go wzrokiem z wyraźnym zmartwieniem. — Co się stało?

Po raz setny odpowiedziała jej cisza. Obserwowała, jak Jimin wciąż zanosi się płaczem, wrzuca ze złością ubrania do walizki, nie dbając o chociażby złożenie ich i ciężko oddycha.

— Nie umiem ci pomóc, skoro nie chcesz nawet...

— "Nawet"? — zarzucił, wreszcie na nią patrząc. — Tu nie ma żadnego "nawet"! Gdybym ci powiedział, o co chodzi, nie zrozumiałabyś mnie, bo mnie nie znasz!

Ostatnie słowa wykrzyczał na tyle dosadnie, że cały dom był w stanie je usłyszeć. Nie żałowal tego, co powiedział, ale nie przyniosło mu to też oczekiwanej ulgi. Potrzebował ukojenia.

— Nie powinieneś tego mówić, Jiminnie — wyszeptała, gniotąc w palcach poduszkę. Nie potrafiła przyznać, że jej syn miał rację.

— Nie nazywaj mnie tak — odparł surowo, ale i drżąco. Był jednym wielkim bałaganem i nie mógł nic na to poradzić.

— Dlaczego?

— Bo nie masz do tego prawa.

Matka wiedziała, że to jej wina. Rosnącą przepaść między nią a Jiminem zaczęła zauważać wiele lat wcześniej, ale szczerą rozmowę z nim odkładała na powrót z kolejnej delegacji, potem następny i następny, a gdy się obejrzała, stał się zupełnie obcym dla niej dzieckiem. Nie miała pojęcia o niczym, co go otaczało. Nie znała jego zainteresowań, pasji, nie była w stanie podać nawet tak podstawowych informacji na jego temat jak ulubiony zespół czy kolor. Była po prostu jakąś matką jakiegoś Jimina. Dzielili jeden dach i pokrewieństwo, ale to wszystko, co ich łączyło.

Miała nadzieję, że po powrocie z wakacji dziadków dostanie szansę na poznanie na nowo własnego syna i za każdym razem, gdy wraz z jego ojcem, a swoim mężem przyjeżdżała w to miejsce, utwierdzała się w przekonaniu, że wysłanie go tu okazało się dobrą decyzją. I faktycznie, Jimin sprawiał wrażenie, że się zmienił. Wydawało jej się, że przedwczesny powrót do domu tylko go ucieszy, jednak wyszło zupełnie inaczej. Patrząc na niego, zapłakanego, roztrzęsionego i zamkniętego w sobie, docierało do niej, jak bardzo się pomyliła. Jej syn nie zmienił się ani trochę, a na pewno nie postanowił dać im szansę bycia nowymi, lepszymi rodzicami po zniszczeniu mu dzieciństwa. Gdyby sprawy potoczyły się w inny sposób, mógłby teraz siedzieć obok niej i zwierzać jej się z tego, co go bolało.

— Jestem z ciebie naprawdę dumna za wszystko, co do tej pory zrobiłeś — wyszeptała w końcu, nie będąc w stanie spojrzeć na niego. Usłyszała sarkastyczny, pełen pogardy śmiech.

— Przecież ty nawet nie wiesz, co takiego zrobiłem — odpowiedział. Wciąż płakał i nie zanosiło się na to, że za moment się uspokoi. — Zostaw mnie.

Odnotował tylko dźwięk zamykanych drzwi, po czym wywnioskował, że został sam. Położył się na podłodze i zaniósł płaczem. Był roztrzęsiony i zmęczony. Bolała go głowa. Zakrył twarz dłońmi i starł szybko wszystkie łzy, które zdążyły zmoczyć mu policzki. Marzył o tym, by znaleźć się w swoim pokoju i zakopać pod kołdrą, zapominając o całym świecie, a potem zasnąć, najlepiej na tak długo, by budząc się, nie pamiętać, kim jest Min Yoongi i jaką krzywdę mu wyrządził. Już nie czuł się tak winny, jak wcześniej, a przynajmniej nie sądził, że zawinił w takim stopniu, by zostawiać go w ten sposób.

Wiedział, co oznaczało to pożegnanie. Nie chodziło tu tylko o powrót do domu, ale fakt, że Yoongiemu przyszło to tak łatwo, by go zostawić. Wszystkie pocałunki, gry, filmy i posiłki, które ze sobą dzielili, straciły zupełnie na znaczeniu. Jimin nie mógł uwierzyć w swoją naiwność. Był w stanie przełożyć kilkuletnią, nieważne jaką przyjaźń nad chłopaka, a właściwie mężczyznę poznanego półtora miesiąca wcześniej. Dał się owinąć wokół palca i stracił głowę dla kogoś, kto go mógł nigdy nie lubić.

Ból w klatce piersiowej zdawał się nie zmniejszać, a nawet powiększać. Ciałem Jimina co chwilę wstrząsały dreszcze, a on sam przeklinał swoją głupotę. Potrzebował się na czymś wyżyć, ale wiedział, że to nic nie zmieni, bo Min Yoongi nadal pozostanie w jego pamięci nawet miesiąc czy rok po zrobieniu czegokolwiek głupiego.

Zamiast tego zasunął walizkę i postawił przy drzwiach. Wyszedł po raz ostatni na balkon i spojrzał na znany mu, wcześniej ukochany domek z ukochaną osobą w środku. Teraz nie był w stanie na niego patrzeć. Nienawidził tego miejsca.

Zebrał resztki energii w sobie i wyszedł z pokoju, ciągnąc za sobą torbę na kółkach. Zszedł na dół, skierował się w stronę wyjścia i po chwili znalazł się na zewnątrz. Rodzice już czekali na niego przy samochodzie, robiąc miejsce na dodatkowy bagaż. Zapakował swoją walizkę i stanął przy drzwiach. Był gotowy do odjazdu.

— Pożegnaj się z dziadkami — nakazał mu łagodnie ojciec. Nie wiedział, na ile może sobie pozwolić w takiej sytuacji.

Chłopak posłusznie podszedł najpierw do babci. Ukłonił się przed nią, przytulił z całej siły, szeptając przy tym słowa podziękowania i mówiąc, że wiele dla niego znaczy. Potem przeniósł wzrok na dziadka.

Jimin z całych sił próbował nie płakać. Zaciskał więc usta i mrugał nienaturalnie, by powstrzymać łzy przed wypłynięciem. Szło mu całkiem dobrze, dopóki jego dziadek nie odezwał się do niego.

— Nie żegnaj się jeszcze. Ktoś na ciebie czeka.

Chłopak spojrzał na niego ze zmęczeniem i powiódł wzrokiem tam, gdzie staruszek się wpatrywał. Kilkanaście metrów od niego, na ścieżce, stał Min Yoongi, patrząc na niego z bólem wymalowanym na twarzy. Ten widok złamał jego serce po raz kolejny. Nie był gotowy na konfrontację ze swoim hyungiem. Nie chciał go widzieć.

— Dziękuję, dziadku, za wszystko — powiedział pospiesznie. Chciał jak najszybciej się pożegnać i móc jechać do domu. — Naprawdę mi pomogłeś i nigdy tego nie zapomnę — wyszeptał, z coraz większym trudem powstrzymując się przed płaczem.

— Nie myśl, że wyjedziesz stąd w takim stanie — zaoponował dziadek. — Powinieneś z nim wszystko wyjaśnić.

— Nie widzę sensu — odparł chłopak, przymykając powieki. Znów wypływały spod nich łzy i znów dawał upust emocjom.

— Możemy jechać? — zapytał ojca, na co uzyskał skinienie głową. — Do zobaczenia, dziadku — powiedział jeszcze, odwracając się i stając przy drzwiach.

Nie mógł oddychać. Chciał być w domu i móc się tam wypłakać na spokojnie, ale potrzebował chociaż ten ostatni raz zobaczyć twarz Min Yoongiego.

— Jedziemy?

Zamarł na moment. Starł wierzchem dłoni kilka łez i oparł się o samochód. Nie mógł powstrzymać drżenia rąk. Znienawidzona gula w gardle znów zaczęła rosnąć, a on stawał się bałaganem. Nikt nie wydawał się zdziwiony, gdy zamiast wsiąść do auta, odbił się od niego i ruszył powoli w stronę Yoongiego.

Czas się zatrzymał, a wszystko dookoła przestało istnieć, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Yoongi już nie wyglądał na obojętnego, a Jimin przestawał płakać.

— Chodź do środka, nie chcę rozmawiać tutaj — poprosił miękko.

— Nie mam czasu. Wyjeżdżam — przypomniał młodszy prawie szeptem.

— Nie rób tego. Zostań ze mną — odparł blondyn, zbliżając się o krok do niego. — Przepraszam, Jiminnie, kurwa, przepraszam — westchnął w akcie frustracji.

— Dlaczego to zrobiłeś?

— Byłem zły i nie myślałem, że mówisz poważnie, a potem zobaczyłem, jak twoi rodzice się pakują i zrozumiałem, co się dzieje. Zacząłem żałować od razu, jak zamknąłem te cholerne drzwi, przysięgam — zadeklarował, zaciskając szczękę. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że przez niego jego chłopak płakał.

— Jest już trochę za późno — mruknął tamten, oglądając się za siebie. Cała czwórka im się przyglądała. — Spóźniłeś się, hyung — szepnął.

— Dobrze — zgodził się Yoongi. — Pozwolę ci pojechać, jeżeli ty mi też pozwolisz na jedną rzecz.

— Na jaką? — Jimin wytarł twarz w rękaw koszulki i pociągnął nosem. Wciąż odczuwał ból w klatce piersiowej, ale sama obecność Yoongiego, niezależnie od tego, co zrobił, uspokajała go.

— Chcę cię pocałować — usłyszał.

Mógł odjechać stamtąd z poczuciem niespełnienia, ale spokojem ze strony rodziców, a mógł zapamiętać ich pożegnanie w taki sposób, że przy okazji ujawniłby przed wszystkimi to, kim jest naprawdę.

— Proszę — wyszeptał, by w następnej chwili poczuć usta starszego na swoich.

*Silny, zaborczy ucisk na jego szczęce utwierdził go w przekonaniu, że to, co się działo, nie było wymysłem jego wyobraźni. Dotyk Yoongiego palił go, palił, wypalał blizny na skórze i pozostawiał ślad na duszy. Całował tak zachłannie, jak nigdy wcześniej, sprawiając, że Jimin nie potrafił nie zacząć płakać. Obaj czuli smak słonych łez na ich wargach, ale nawet to im nie przeszkodziło. Młodszy wreszcie zaczął oddawać każdy pocałunek z osobna, ale w pierwszej chwili nie potrafił się dostosować do tempa blondyna, jednak gdy ostatecznie złapał odpowiedni rytm, nie umiał się uspokoić. Dreszcze przyjemności przeszywały jego ciało, a stado motylków w brzuchu sprawiało, że się dusił z emocji. Yoongi wkładał w ten pocałunek całą pasję i namiętność, jakimi darzył chłopaka. Po części chciał w ten sposób wyrazić swoje uczucia, a po części traktował to jako ich pożegnanie.

Gdy odsunęli się od siebie, nagle wszystko przestało mieć znaczenie. Obaj próbowali uformować oddechy i wrócić do normalności, ale nie byli w stanie. Jimin chciał zacząć krzyczeć od nadmiaru emocji.

— Czy możesz nam to wytłumaczyć?

Głos tuż za jego plecami sprowadził go na ziemię. Odwrócił się w stronę rozwścieczonych rodziców i uśmiechnął słabo.

— Chyba sam nie wiem, co się dzieje — wyznał szczerze. — Wydaje mi się, że Min Yoongi jednak mnie lubi i mu nie przeszkadzam. Zmienił zdanie.

— Co to ma znaczyć? — zapytała matka, nie mogąc opanować złości. — Zostajesz tutaj?

Jimin spojrzał pytająco na blondyna. Nie wiedział, czy podjęcie takiej decyzji okaże się słuszne.

— Zostaje — potwierdził Yoongi. — Wypadałoby się przedstawić z innej strony, niż tylko jako znajomy państwa syna. Jest moim chłopakiem — oznajmił, a w jego głosie dało się wyczuć dumę.

— To chyba jakiś żart. Niemożliwe — skomentował ojciec, wyrzucając ręce w powietrze. — Koniec. Wracasz z nami — nakazał stanowczo, łapiąc chłopaka za ramię i ciągnąc go w stronę samochodu.

— Jestem dorosły. Potrafię sam za siebie zdecydować. Wrócę, kiedy dziadkowie się przeprowadzą — postawił się Jimin, wyrywając przy tym z uścisku mężczyzny.

— Nigdy tego nie zaakceptuję! — krzyknęła matka ze łzami w oczach. Podeszła do bagażnika i wyjęła z niego walizkę swojego syna, po czym rzuciła nią o ziemię. — Żałuję, że się urodziłeś!

Jej słowa odbiły się echem po lesie. Nikt nie spodziewał się, że jest ona zdolna do powiedzenia czegoś takiego. Wzrok każdego skupił się na Jiminie, jakby czekali na jego reakcję.

— Rozumiem — odpowiedział, zachowując pozory obojętności. W środku drżał z żalu. — Nie potrzebuję niczego od ciebie. Szkoda mi tylko — mruknął z wyczuwalnym zawodem w głosie, cofając się kilka kroków i znajdując ręką drogę do dłoni Yoongiego — że nie potrafisz mnie zrozumieć. Miłość nie wybiera, mamo. Nie kocha się płci, tylko człowieka.

Później wszystko potoczyło się tak szybko, że zanim ktokolwiek mógł zareagować, rodzice wsiedli do auta i odjechali bez pożegnania. Jimin nie płakał, nie był nawet smutny czy zawiedziony. Opierał się o swojego chłopaka. Chciał, żeby wszystko było w porządku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro