Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXII

Mehves czuła napiętą atmosferę w pałacu. Księcia Cihangira kazano przenieść do Seraju i sprowadzono najlepszych medyków z Imperium. Jednak żaden z nich nie potrafił pomóc cierpiącemu księciu. Mihrimah i Hurrem prawie w ogóle nie opuszczały komnat, w których przebywał brat padyszacha, a jeżeli już musiały to sunęły się po korytarzach niczym duchy. Ich skóry były blade i praktycznie przeźroczyste, plecy zgarbione, a oczy czerwone od płaczu. Nie przejmowały się wyniosłą postawą, czy innymi ważnymi dawniej dla nich rzeczami. Teraz był dla nich najważniejszy książę i to, aby wyzdrowiał.

Faworyta sułtana była zdziwiona, gdy usłyszała, że rozkaz o przeniesieniu księcia Cihangira do pałacu wydała sama Valide Sułtan. Przysięgłaby, że śmierć ostatniego żyjącego syna Hurrem przyniesie jej same korzyści, jednak widocznie bała się, że Mustafa ponownie popadnie w rozpacz, gdy dowie się o śmierci swojego jedynego już brata.

Jak zdołała usłyszeć sułtan powinien dostać już wiadomość i to on zdecyduje czy zechce wrócić do Konstantynopola, do swojego prawdopodobnie umierającego brata. Znając wielkie serce sułtana i jego miłość do rodzeństwa, Mehves była wręcz pewna, że Mustafa niemal od razu wyruszy w podróż do stolicy.

- Już niedługo zobaczymy twojego tatusia - szepnęła nachylając lekko głowę nad swoim zaokrąglonym brzuchem, gładząc go delikatnie dłonią i uśmiechając się delikatnie.

Pomimo iż to była bardzo smutna i ciężka sytuacja, która sprawia, że Mustafa szybciej wróci do domu, to Mehves i tak cieszyła się z tego powodu, jednak wolałaby, aby Cihangir wyzdrowiał, bo inaczej jej ukochany będzie ponownie cierpiał, a to była ostatnia rzecz, której pragnęła.

*

Huricihan szła korytarzem, po którym biegali zdenerwowani medycy. Ten fakt wcale jej się nie podobał. Przyśpieszyła swojego kroku i po chwili znalazła się w komnacie swojego kuzyna. Hurrem stała niedaleko łoża na którym znajdował się chory książę, a obok niej ledwo utrzymywała się na nogach Mihrimah. Medycy podawali kolejną porcję księciu opium, ale Cihangir odepchnął ich dłoń i drążącą ręką sięgnął po szklaną butelkę i upił kilka dużych łyków. Nagle rozszerzył oczy i uśmiechnął się delikatnie, a lek wypadł z jego dłoni wylewając się na ciemnej pościeli.

- Wróciłaś - szepnął patrząc w jeden punkt, ale gdy córka zmarłej sułtanki Hatice spojrzała w tą samą stronę, nie zauważyła nikogo. - Przyniosłaś mi różę? Dziękuję - mruknął, a jego dłonie ułożyły się w gest jakby brał coś od kogoś, a następnie zaciągał się zapachem niewidocznego kwiatu. - Chcesz żebym z tobą poszedł? A obiecujesz, że nie będę już cierpiał? - Jego głos niebezpiecznie się załamał, ale z twarzy nie zniknął ten miły uśmiech. Hurrem powoli podeszła do syna i spojrzała niepewnie na niego.

- Cihangir z kim rozmawiasz? - spytała cicho, a zagubiony wzrok księcia powędrował na twarz jego matki.

- Nie widzisz jej? Żałuj matko, ponieważ jest naprawdę piękna - mruknął i przełknął ślinę, a po chwili jego wzrok znów powędrował na osobę z jego wyobraźni. - Chce żebym z nią poszedł. Matko ja pragnę z nią iść, ona obiecuje, że już nigdy nie będę cierpiał. Mówi, że tam jest ojciec i moi bracia. Mehmed, Bayezid i Selim - powiedział i brał coraz słabsze wdechy. - Matko, siostro. - Nagle jego głos był zrozpaczony. - Powiedzcie Mustafie, że już dawno mu wybaczyłem. Powiedzcie mu, że wierzę-że wierzę w to, że to nie on zabił braci. Powiedzcie mu, proszę - ostatnie zdanie wyszeptał, a jego oczy się zamknęły.

Huricihan pokręciła głową, a dłonią zasłoniła usta. Potok łez wydostał się z jej oczu, spływając w dół policzków, a następnie szyi.

Hurrem potrząsnęła najpierw delikatnie ciałem księcia, a następnie coraz mocniej.

- Synku, nie wygłupiaj się - zaśmiała się nerwowo i położyła dłoń na jego policzku. - Obudź się, synku. - Mihrimah zachwiała się i upadła, a przy niej natychmiast znalazła się Huricihan. - Na Boga Cihangir obudź się - krzyknęła rozpaczliwie i zacisnęła dłonie na jego szacie od spania. - Cihangir! - głośny wrzask wydobył się z wnętrza jej, a echo słów rozniosło się po korytarzach seraju. Przycisnęła swoje czoło do dłoni syna, a łzy skapywały na pościel mocząc ją. - Cihangir błagam cię, obudź się - wyszeptała, a jej ciałem, oraz Mihrimah zawładną szloch.

Sułtanka Słońca i Księżyca zakryła swoją twarz dłońmi, a jej ciało drgało. Pomiędzy żałosnymi dźwiękami płakania, powtarzała imię swojego brata.

Kilka strażników odciągało Hurrem od ciała księcia, ale ona za żadne skarby nie chciała oddalić się od swojego syna. Głośne wrzaski rozpaczy zagłuszały wszystkie inne dźwięki.

***

To był jeden z najsmutniejszych dni w stolicy od kilku lat. Niewinny książę Cihangir stanął twarzą w twarz z Allahem. Każdy z mieszkańców seraju był ubrany w czarne szaty, a od kilku dni na ich twarzach nie pojawia się nawet cień uśmiechów, a przygnębiająca atmosfera nie chce nawet zniknąć.

Rudowłosa sułtanka chwiejnym krokiem wstała na nogi i wyszła na balkon, a zimne powietrze uderzyło w jej twarz niczym milion kolców róż. Oparła łokcie o barierkę, a złączone dłonie przyłożyła do twarz i spuściła wzrok. W jej głowie była przez cały czas scena chwili, gdy jej najmłodszy, który nigdy niczemu nie zawinił, odchodzi z tego świata. Pociągnęła żałośnie nosem, a z jej piekących oczu ponownie wypłynęły łzy, które już od dawna są jej codziennością.

Wróciła do komnaty i zasiadła na niskim stolikiem, a w jej drącej dłoni znalazło się pióro. Namoczyła je w atramencie i powoli przysunęła w stronę pustej kartki papieru.

Sulejmanie!

Mój padyszachu, moja miłości, mój ukochany!

Już tyle lat cię nie ma ze mną, a ja każdego dnia cierpię mocniej. Pomimo iż tyle zyskałam, jeszcze więcej straciłam. Złamałam obietnicę, którą złożyłam tobie i sama sobie. Nie zdołałam ochronić naszych synów przed okrutnymi ramionami Anioła Śmierci. Myśl, że nie ma ze mną mojego kochanego synka, sprawia, że moja dusza rwie się na jeszcze więcej kawałków. Tylko Mihrimah może wiedzieć bardzo jak cierpię. Nasza ukochana i jedyna córeczka nie ma się dobrze. Chciałabym jej pomóc, ale ja nawet nie potrafię pomóc sama sobie. Nawet nie wiesz jak pragnę pokazać jej, że jestem silna, że nawet śmierć mojego Cihangira potrafię przetrwać, tak samo jak przetrwałam odejście Mehmeda, Selima i Bayezida. Jednak nie mogę, nie mogę już nawet kłamać. Nie umiem stanąć przed lustrem, jak robiłam to każdego dnia od waszej śmierci i wmawiać sobie, że dam radę udźwignąć ten ciężar dla niego, dla mojego Cihangira i mojej Mihrimah. Ledwo oddycham, a każde uderzenie mojego serca jest bolesne. W moim życiu zdarzyło się zbyt wiele, abym mogła żyć dalej. Ja już nie dam rady, mój Sulejmanie. Nie dam rady nawet dla mojego Słońca i Księżyca. Ona mnie zrozumie, zawsze rozumiała. Jest w końcu częścią mojej duszy i serca. Odchodzę z tego świata Sulejmanie. Idę na spotkanie z Tobą, oraz naszymi synami, a tam razem będziemy czekać, aż nasza córka dożyje długiej starości w szczęściu i dołączy do nas. Mam nadzieję, że będzie potrafiła żyć bez nas, znajdzie sobie osobę którą pokocha i poprosi sułtana o zgodę na ślub, on zrobi dla niej wszystko ja wiem. Urodzi dzieci, a następnie wychowa je tak, jak ja wychowałam nasze dzieci. Czekaj na mnie mój ukochany. Już niedługo spotkamy się po tej drugiej stronie.

Twoja na zawsze,

Hurrem.

Podniosła się z klęczek i wzięła zapaloną świecę, oraz list, a następnie wyszła na balkon. Przyłożyła ogień do rogu kartki, a ona zaczęła się powoli palić. Delikatny wiatr rozniósł spalone kawałki do góry, a następnie rozwiał na wszystkie strony świata. Hurrem uśmiechnęła się delikatnie do zachmurzonego nieba i zacisnęła palce na balustradzie balkonu. Po chwili jedna z jej dłoni sięgnęła za pas sukni i wyciągnęła z niej flakonik z jasnobrązową cieczą. Rudowłosa sułtanka otworzyła go i bez wahania przyłożyła sobie do ust. W chwili gdy już miała wlać sobie zawartość flakonika do gardła usłyszała czyjś głos.

- Nie wiedziałam, że kiedykolwiek chociażby pomyślisz o zostawieniu swojej córki na pastwę losu, Hurrem. - Rozpoznała za sobą swojego odwiecznego wroga, Mahidevran. Zacisnęła wargi i oddaliła od swojej twarzy truciznę, a następnie bardzo powoli odwróciła się twarzą do Valide sułtan, która stała i ze wściekłością na twarzy patrzyła na matkę Mihrimah. - Wiesz widzenie cię w tym stanie wcale mnie nie raduje tak jak zapewne myślisz. Jednak także nie smuci. To jest wręcz irytujące, gdy widzę jak się zachowujesz. - Hurrem otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale matka sułtana szybko podniosła dłoń do góry, aby ją uciszyć. Normalnie rudowłosa by nie zwróciła na to uwagi, ale była ciekawa co jeszcze ma do powiedzenia Mahidevran. - Nie chodzi mi o twoją rozpacz, to zrozumiałe. Straciłaś tak wiele, ale jesteś egoistką Hurrem. Nie myślisz o swojej córce, która teraz jest pogrążona w rozpaczy. Pomyśl o niej, pomyśl jak ona się poczuje, gdy dotrze do niej wieść, że i ty ją zostawiłaś. Nie ma już Sulejmana, nie ma już twoich synów i w kim ona będzie miała oparcie, by iść dalej, by wierzyć, że życie jeszcze wynagrodzi jej te lata smutku, kiedy ciebie zabraknie?

- Nie wiesz co ja czuje. - Hurrem chciała, aby jej głos brzmiał jakby była wściekła, ale wiedziała, że jej rywalka ma racje.

- Ja może i nie wiem, ale Mihrimah czuje to samo. Tego jestem pewna szczególnie, że byłam u niej przed chwilą. I wiesz co Hurrem, nie spodziewałabym się, że ty odejdziesz z tego świata w tak żałosny sposób - prychnęła Mahidevran szybko zerkając na flakonik z trucizną, która po chwili opuściła Hurrem, a jego zawartość rozlała się na podłodze. Valide sułtan odwróciła się i wyszła z komnat rudowłosej, a ona jeszcze przez jakiś czas patrzyła się w jeden punkt.

Wyrzuty sumienia pojawiły się w jej głowie, a ona miała ochotę spoliczkować sama siebie. Mahidevran miała rację, nie powinna zostawiać swojej córki samej, Mihrimah może i jest silna, ale nikt nie dałby rady podnieść się po tak wielkim smutku. To by ją przerosło, zbyt wiele ma już na swoich młodych ramionach.

Oczy rudowłosej ponownie zaszły łzami, a ona upadła na kolana i przyłożyła sobie pięść do ust. Chciałaby po prostu zniknąć, zapomnieć o tym wszystkim i według niej jedynym wyjściem była śmierć, ale wiedziała już, wiedziała że nie może zostawić owocu miłości jej i Sulejmana samemu sobie. Musiały się wspierać, pocieszać i przeżyć to razem.

***

Mustafa nie mógł uwierzyć w to co widział. Trumna ustawiona w meczecie zmarłego sułtana Sulejmana wyglądała jakby nigdy nie powinna tu stać. Zacisnął pięści i zamknął oczy nie mogąc pogodzić się z faktem, że go już nie ma. Jego niewinny brat odszedł z tego świata na zawsze. Już nigdy nie usłyszy jego głosu, nie posłucha jego mądrości, ani rad, które mu dawał jeszcze zanim nastały te okropne wydarzenia sprzed lat. Chciał znów pisać do niego listy, na które Cihangir nie odpowiadał, chociaż Mustafa był pewny, że je czytał i przechowywał, aby później ponownie do nich wrócić.

- Bracie - wyszeptał i pociągnął nosem, a wierzchem dłoni starł łzy, które co chwilę wylewały się z jego oczu. - Tak bardzo cię przepraszam. To wszystko moja wina, gdybym nie zabił ojca, albo obronił moich braci przed śmiercią i ty byś tu teraz nie spoczywał. Te lata cierpienia w Pałacu Łez także są przeze mnie i wszyscy to wiedzą. Tak wiele wyrządziłem ci zła i bólu, powinienem zginąć wtedy w tym namiocie, bo wasze życie byłoby lepsze.

- On ci wybaczył. - Słysząc jej głos, Mustafa zastygł w miejscu. Pragnął się obrócić, ale nie mógł spojrzeć jej w oczy, nie tym razem jak ponownie tak bliska im osoba umarła przez niego. - Cihangir zanim odszedł powiedział, że już dawno ci wybaczył i że wierzy iż to nie ty zabiłeś braci. - Czuł jak jego siostra staje obok niego, ale spojrzenie nadal miał wbite w miejsce gdzie spoczywa zmarły książę. - Ja też w to wierzę Mustafo - wyszeptała, a sułtan gwałtownie obrócił głowę w jej stronie i ze łzami w oczach spojrzał na nią.

Mihrimah wyglądała okropnie. Miała na głowie zwyczajną, czarną chustę. Jej twarz była blada, a oczy podpuchnięte. Minęło już wiele dni od śmierci ich brata, ale jej cierpienie nawet na chwilę nie zmalało i nigdy już nie zmaleje.

- Przepraszam cię - jęknął rozpaczliwie Mustafa, a jego siostra jedynie pokiwała delikatnie głową, a kilka łez skapnęło z czubka jej nosa. Sułtan przyciągnął ją delikatnie do swojego ciała, a ona oparła dłonie na jego piersi i wtuliła się w jego ciało. - Tak bardzo cię przepraszam - wyszeptał i spojrzał w górę, zaciskając usta. 

Witam was moi czytelnicy! Bardzo chciałabym was przeprosić za tak długą nieobecność. Jak widzicie postanowiłam kontynuować pisanie tego opowiadania, ponieważ po prostu trudno byłoby mi się rozstać z Mehves. 

Rozdziały będą pojawiać się niestety nieregularnie. To chyba na tyle. 

Do zobaczenia :* 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro