Zrobię to tylko dlatego, że cię kocham.
<1285 słów>
-- Josh? Czy mógłbyś tu podejść? -- zapytała niepewnie mama bruneta.
-- Coś się stało? Miałem właśnie wychodzić. -- wszedł do kuchni i zajął wolne siedzenie przy blacie.
-- Posłuchaj mnie. Wiem, że jest już lepiej, ale czy mógłbyś jeszcze dziś zażyć lekarstwa? To dla twojego dobra.
-- Ja nie widzę potrzeby. -- odparł chłopak zeskakując ze stołka, na którym siedział. Już prawie wychodził z kuchni, lecz słowa jego rodzicielki go zatrzymały. -- Proszę. -- Josh szanował swoją matkę, więc nie mógł zignorować jej słów.
-- No dobrze, ale zrobię to tylko dlatego, że Cię kocham.
-- Dziękuję. -- podała mu mały, pomarańczowy pojemnik z tabletkami oraz szklankę wody.
Brunet otworzył opakowanie i wysypał na dłoń kapsułkę. Szybkim zamachem wrzucił ją do buzi i popił wodą. Szklankę odstawił do zlewu.
-- To ja już będę się zbierać. -- powiedział Josh zakładając buty.
-- Gdzie dokładnie wychodzisz?
-- Idę się przejść nad rzekę.
-- Niczego po za tą rzeką nie widzisz. Chyba już zapomniałeś, że istnieje coś takiego jak park.
-- Po prostu lubię to miejsce. Czy jest w tym coś złego?
-- Oczywiście, że nie. Nie siedz tam długo.
*Chodzę nad rzekę, bo jeszcze nigdy nie widziałem tam żadnego człowieka. Tylko w tamtym miejscu mogę pobyć sam, nie licząc mojego pokoju. Im samotniejszy jestem, im mniej będę mieć przyjaciół i oparcia, tym bardziej będę strzec swojej godności.*
Chłopak zauważył, że nie ma przy sobie jeszcze kilku rzeczy, więc wbiegł po schodach na górę do swojego pokoju. W pomieszczeniu panował kompletny bałagan. Wszędzie walały się brudne ciuchy i wszelkiego rodzaju papiery - rysunki i ulotki różnych sklepów, które zawsze zabierał, bo bał się powiedzieć proste "Nie, dziękuję", które w jego wypadku było bardzo trudne. Zabrał ze sobą dziennik oraz coś do pisania, czyli zwyczajny ołówek z gumką do mazania na końcówce i długopis z czarnym, niczym smoła, tuszem. Szybkim krokiem opuścił swój pokój a po chwili również dom.
Całą trasę, która prowadziła przez las, słuchał muzyki, która rozbrzmiewała w jego idealnie rozplątanych słuchawkach. Gdyby były zaplątane nie mógłby się skupić na muzyce i otaczającym go świecie. Po jego głowie ciągle błądziłaby myśl, że coś jest nie tak jak powinno być. Dźwięki przebywałyby bardziej skomplikowaną drogę z telefonu do słuchawek. Wszystko musiało być perfekcyjne.
Gdy już zza drzew i krzaków dostrzegał porywistą rzekę ściągnął słuchawki, aby móc usłyszeć szum wody obijającej się o kamienie i skały. Wszedł na mostek i usiadł na jego końcu tak aby jego nogi zwisały. Po jego prawej stronie umieścił dziennik i przybory do pisania a po lewej telefon ze słuchawkami. Nigdy nie zmieniał układu.
Brunet siedział już pewien czas wsłuchując się w szum rzeki. Co chwilę otwierał dziennik z zamiarem napisania czegoś, jednak za każdym razem go zamykał pozostawiając pustą kartkę. Wiedząc, że nic nie zdoła napisać odstawił zeszyt dalej od siebie i zaczął rozglądać się dookoła. Nie zauważył nic ciekawego, po za nowym mostkiem na drugiej stronie rzeki. Ten na którym siedział Josh był już stary, jednak nadal wytrzymały. Z jego rozmyślań wybił go dźwięk dzwoniącego telefonu. Na ekranie widniał napis "Mama". Wziął przedmiot do ręki i nacisnął zieloną słuchawkę.
Tak mamo?--
-- Już zaczynałam się martwić o Ciebie. Wszystko w porządku?
Tak. Przecież co mogłoby mi się stać?--
-- Po prostu chciałam się upewnić
czy nic Ci się nie stało.
Przecież mam już szesnaście lat,--
umiem o siebie zadbać.
-- Po prostu martwię się o Ciebie.
Wiem. --
-- Kiedy wracasz? Zrobić Ci coś do jedzenia?
Już mogę wracać. Jeśli chcesz --
możesz zrobić gofry kakaowe i
gorącą czekoladę.
-- Dobrze. Rozłączam się. Pa.
Pa.--
Po rozmowie z mamą przez telefon siedział jeszcze chwilę na mostku, jednak robiło się już ciemno więc postanowił wracać do domu. Podłączył słuchawki do telefonu, na którym już wybrał swoją ulubioną playlistę i włożył je do uszu, a urządzenie umieścił w tylnej kieszeni od spodni. Schował ołówek i długopis w środek dziennika i wziął go do ręki. Obrócił się w prawo i postawił nogi na deskach. Podpierając się wolną, lewą ręką wstał i otrzepał się z brudu. Zaciągnął kaptur bluzy na głowę, włożył jedną dłoń do kieszeni, a druga swobodnie wisiała trzymając dziennik i skierował się na wydeptaną dróżkę prowadzącą do domu. Dźwięki swobodnie przenikały z słuchawek do uszu pobudzając wszystkie jego ruchy, przez co szybciej dotarł do swojego miejsca zamieszkania.
Przekraczając próg oznajmił mamie, że wrócił do domu, ściągnął buty i wszedł do kuchni, w której zastał swoją rodzicielkę. Robiła gofry kakaowe. Obserwował jej spokojne ruchy ręką, która wlewała masę chochelką na rozgrzaną gofrownicę.
-- O już wróciłeś. Czy mógłbyś mi pomóc?
-- Oczywiście. Mów co mam robić.
-- Zrób gorącą czekoladę. Saszetki są w dolnej szufladzie.
-- Dobrze.
Otworzył wskazaną mu szufladę i wyciągnął coś z czego miał powstać napój. Obrócił w dłoniach przedmiot w celu znalezienia przepisu, który znał na pamięć, jednak wolał się upewnić.
Wyciągnął dwa kubki i postawił czajnik z wodą na gaz. Do garnuszków wsypał zawartość saszetek, a gdy już zaczęło się gotować przelał wodę do kubków i na wierzch wrzucił małe pianki. Postawił na stole przy gofrach, które były już gotowe, a jego mama donosiła jeszcze dodatki takie jak owoce i polewy.
-- Smacznego.
-- Dziękuję i nawzajem. -- odpowiedział z uśmiechem brunet.
Zaczęli jeść ze smakiem i co chwilę popijając goracą czekoladą. Przez ten czas na dworze zdążyło się zrobić ciemno. Jeszcze można było dostrzec kontury drzew. Po kilku minutach okolicę ogarnęła bezwzględna ciemność. Przy drogach nie było żadnych lamp, więc na zewnątrz nie było żadnego źródła światła. Jedynie księżyc w kształcie niepełnego koła lekko rozświetlał przestrzeń.
-- Dziękuję za posiłek. Jeśli chcesz, mogę zmyć naczynia. -- powiedział Josh.
-- A ja dziękuję za przepyszną gorącą czekoladę. -- podziękowała mama bruneta z uśmiechem na twarzy. -- Jakbyś je zmył byłoby mi niezmiernie miło.
-- Dobrze. - powiedział Josh zbierając wszystkie naczynia i wkładając je do zlewu.
-- Nie wiem co ja bym bez Ciebie zrobiła. Jesteś moim największym skarbem. -- powiedziała mama po czym wstała ze stołka i podeszła do syna całując go w czoło. - Ja już będę iść spać, bo czuję siw zmęczona. Nie siedź długo dobrze?
-- Dobranoc.
Gdy matka bruneta wyszła z pomieszczenia uśmiech z jego twarzy zniknął niczym piękny zachód słońca, zostawiając tylko i wyłącznie ciemność. Ta pustka, którą musiał ukrywać chowała się za długo. Odstawił ostatni talerz na stojak i wziął ręcznik aby wytrzeć dłonie. Wychodząc z kuchni zasił światło i po schodach udał się do pokoju. Odgarnął nogą cały nieporządek znajdujący się na podłodze i położył się na łóżku splatając ze sobą palce dłoni i umieścił je na klatce piersiowej. Jego myśli krążyły po sypialni jak sępy, miotając się między wściekłością a niepokojem. Josh nie mógł już wytrzymać tego natłoku, więc z trudem wstał i podniósł materac aby wyciągnąć paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyciągnął jednego i odłożył je z powrotem. Podszedł do szklanych drzwi otwierając je najciszej jak mógł. Gdy już znalazł się na balkonie, chwycił za zimne barierki i trzymając w ustach papierosa, przystawił do niego ogień. Wypuszczał dym z ust, który tworzył różne kształty. Jedynym źródłem światła w tamtym momencie był księżyc i fajka, która dawała większą jasność gdy brunet się nią zaciągał. Niedopałek zmiażdżył o barierkę, po czym strzepał resztki tytoniu, a pet wyrzucił w gęste krzewy rosnące pod jego balkonem. Zaciągnął na dłonie rękawy bluzy i gdy już chciał z powrotem wejść do pokoju zauważył, że drzwi się zatrzasnęły. Zachowując spokój przemyślał jak dostać się do domu. Przypomniał sobie, że nie zamknął drzwi frontowych, więc przeszedł przez barierki i skoczył z balkonu tak aby nie wpaść w krzewy. Gdy już był na ziemi szybko obiegł dom i wszedł przez główne drzwi. Zamknął je na klucz i wszedł po schodach kierując się w stronę łazienki. Umył zęby dwa razy aby pozbyć się zapachu papierosów i uprzednio się rozbierając wziął szybki prysznic. Owinął sobie wokół tułowia ręcznik i poszedł do swojego pokoju. Wyciągnął z szafy świeże bokserki i je założył. Podszedł do łóżka i położył się na nim splatając pacle u rąk ze sobą i kładąc je na klatce piersiowej.
Sępy wróciły.
________________________________
*...* - myśli bohatera
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro