3.
Od ostatniego wydarzenia moja relacja z Lukiem zmieniła się. Ciężko było nam ze sobą rozmawiać, a kiedy siedzieliśmy w pokoju panowała cisza. Denerwująca cisza. On nic nie mówił ani nie pytał. Za to ja byłam coraz bardziej ciekawa. Jego. Dlaczego nigdy nie jest zdenerwowany. Zestresowany. Spanikowany. On nawet spokojny nie jest.
Wyglądał na... pustego. Martwego w środku.
Zżerało mnie. Musiałam się czegoś o nim dowiedzieć. Ale nie prosto od niego.
Byłam dobra w wykradaniu się w nocy z pokoju i przeszukiwaniu danych. Można nawet powiedzieć, że bardzo dobra.
Położyłam się spać o tej samej porze co Luke. Jednak nie usnęłam. Przypatrywałam mu się dokładniej w oczekiwaniu, aż zapadnie w sen.
Kiedy byłam już pewna, wymknęłam się cicho z pokoju i ruszyłam do archiwum, gdzie były przetrzymywane wszystkie dokumenty.
Wpisałam kod do czytnika i już po chwili mogłam cieszyć się swobodnym dostępem do wszystkich danych.
-A, B, C, D, E, F, G... H - mruczałam cicho do siebie pod nosem, przerzucając teczki z papierami, dopóki nie trafiłam na tą odpowiednią. Hemmings. Lucas Robert Hemmings. - Zaraz się dowiemy, dlaczego tutaj wylądowałeś, chłopczyku.
-A nie wolałabyś dowiedzieć się tego od żywej osoby? - na głos czyjegoś głosu mimowolnie krzyknęłam, jednak moje usta szybko zostały zakryte ręką nieznajomego. Spojrzałam na osobnika.
Luke.
No oczywiście.
-Nie wrzeszcz, chyba, że chcesz mieć kłopoty - oświadczył. Puścił rękę, a ja odetchnęłam.
-Czy ciebie już do reszty pogięło? Tak ludzi straszyć - warknęłam na niego, po czym uderzyłam go w głowę nadal trzymaną teczką.
Nie obeszło go to. Nadal stał z bezczelnym uśmieszkiem i rękami założonymi na piersi.
-Więc już wiem, kto jest tym sławnym informatorem tutaj.
Przewróciłam oczami.
-Wiesz. Szczęśliwy? Mam nadzieję - odłożyłam teczkę i ruszyłam w stronę drzwi. Blondyn poszedł w moje ślady.
Kiedy byliśmy już w pokoju i każde siedziało na swoim łóżku, Hemmings zaproponował:
-Zróbmy sobie noc szczerości.
-Co? - prychnęłam, cicho się śmiejąc.
Blondyn pochylił się lekko w moją stronę.
-No przecież widzę, jak cię ciekawość zżera - mrugnął w moją stronę.
Zastanawiam się chwilę.
-No dobra. Skoro i tak mamy spędzić tutaj ze sobą trochę czasu. Które zaczyna?
-Papier, kamień, nożyce? - śmieję się cicho. W wieki to nie grałam. A rozwiązanie tego dylematu było takie przyziemne i z mojego starego życia, że aż wydawało się nierealne.
-Okej.
Przegrałam. 3:0.
Albo inaczej - wyszłam z wprawy, bo kiedyś byłam w tym dobra.
Kiedyś byłam dobra w wielu rzeczach.
-No to zaczynaj - chłopak usiadł obok mnie i objął rękami nogami. Wyglądał jak normalny nastolatek, słuchający o podrywach swojego kumpla. Szkoda tylko, że on nie był normalny. Ani ja. Ani to miejsce.
-Wszystko właściwie zaczęło się od... od dzieciństwa mogę powiedzieć. Uwielbiałam patrzeć na ogień. Na krew. Na ból na twarzach ludzi. Rodzice początkowo myśleli, że to tylko dziecięca fascynacja i przejdzie mi z wiekiem. Nie przeszło. Ukryło się.
Reaktywacja tego nastąpiła jakoś tak w siódmej klasie. Pod koniec. Zaczęło mnie fascynować sprawianie bólu ludziom. Fizycznego i psychicznego. Uwielbiałam patrzeć na ten grymas na ich twarzy. Błaganie o zaprzestanie. Krzyk bólu. Nabawiłam się nieraz przez to problemów.
Rodzice zaczynali coś podejrzewać, a ja byłam coraz bardziej świadoma tego, że to nie jest normalne. W żadnym stopniu. Zrezygnowałam więc ze sprawiania bólu ludziom, a zaczęłam sobie.
Dopiero wtedy odkryłam, jakie to jest wspaniałe. Za każdym razem, kiedy robiłam nacięcia na skórze i patrzyłam na wypływającą krew, czułam endorfinę krążącą w żyłach.
Wtedy czułam, że żyję.
Wszelkie blizny ukrywałam. Wiedziałam, że źle dla mnie będzie, jeśli ktokolwiek się o tym dowie.
Ufałam ludziom, ale było to bardzo ograniczone zaufanie. Stwarzałam pozory. I to bardzo dobre.
Jednak pewnego dnia coś się zmieniło. Rodzice patrzyli na mnie uważniej, nauczyciele również.
Po bójce, w którym posłałam chłopaka do szpitala, zabrano mnie nie do dyrektora, a do pedagoga.
Zdziwienie było ogromne. A jeszcze większe, kiedy w gabinecie pedagoga nie czekała na mnie pedagog. Czekali na mnie goście właśnie z tego miejsca. Z tego, gdzie teraz jestem.
Po dość krótkim śledztwie okazało się, że to rodzice mnie wsypali. Do tej pory się do mnie nie przyznają. I nie odwiedzają. Jedynie od czasu do czasu zawita tutaj mój brat. Jednak nie za często, bo mieszka dość daleko.
-Jaką diagnozę ci postawili?
-Autoagresja i uzależnienie od bólu.
-Ile lat tutaj siedzisz?
Przechyliłam lekko w głowę.
-Ze trzy już będzie.
-I do tej pory się z tego nie wyleczyłaś?
Kręcę powoli przecząco głową.
-I każdego dnia tracę nadzieję, że mi się to uda.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro