Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13.

Podeszliśmy do białego, niskiego domku jednorodzinnego z czerwonym dachem.

-No dawaj. Podejdź i zapukaj. Opieprz i tak cię nie ominie - oświadczył Luke, z lekkim uśmiechem, który towarzyszył nam cały dzień. I mieliśmy nadzieje, że będzie nam towarzyszył już tak zawsze.

Zrobiłam to, co powiedział blondyn. W końcu co mi szkodziło? A dom mojego brata to było jedyne miejsce, gdzie mogliśmy się zatrzymać na chwilę obecną.

Minutę po tym, jak zastukałam, drzwi się otworzyły i moim ukazał się nie kto inny jak mój kochany braciszek.

-Marr? Co... co ty tu... wypuścili cię?

-Nie - wzruszyłam ramionami, jednocześnie uśmiechając się szeroko. - Zwialiśmy.

Steven przewrócił oczami.

-Mówisz o tym tak normalnie, jakbyś uciekła ze szkoły. Wejdźcie - szatyn odsunął się lekko, aby wpuścić nas do środka.

-No, to teraz oficjalnie - zaczął, kiedy drzwi się za nami zamknęły. - Steven jestem, brat tej o to tu czarownicy, która sprowadza biedne dzieci na złą drogę.

Hemmings uścisnął wyciągniętą rękę mężczyzny.

-Luke.

-Nie obraź się, proszę, ale dlaczego zamknęli cię w wariatkowie? - zapytał Steve, idąc do kuchni, a my jak grzeczne pieski ruszyliśmy za nim.

-Właściwie sam się tam zamknąłem. Dopiero po fakcie zrozumiałem, jak zła to była decyzja. Chociaż nie najgorsza, bo spotkałem Marr. Nieodczuwanie bólu, ot cały powód.

-Ale jakimś dziwnym zrządzeniem losu chyba Luke znowu zaczyna wszystko czuć. A przynajmniej tak podejrzewamy - oświadczyłam, opierając się o wyspę.

Szatyn obrócił się w naszą stronę. W jego oczach błysnęło zainteresowanie.

-Chcecie to sprawdzić? - zadał pytanie, patrząc najpierw na Luke'a, a dopiero potem na mnie. Zgodnie pokiwaliśmy głową. Steven podał nam nóż szefa kuchni, czyli ostrze, które nawet po kościach mknie jak po maśle (nie to, żebym sprawdzała, bo aż tak chora psychicznie nie byłam) - Nie mówię, że masz od razu odcinać sobie rękę, ale nie wiem... Marr, gdzie najbardziej boli, jak się zatniesz?

-Chyba nadgarstek albo grzbiet dłoni. Nie wiem, nie sprawdzałam wszystkich miejsc!

-Po tobie mógłbym się akurat tego spodziewać - mruknął Steve, przypatrując się Luke'owi, który z zawieszoną ręką nad zlewem, przykładał czubek noża do ręki. Po zrobieniu krótkiego nacięcia syknął mimowolnie. Kilka kropelek krwi spłynęło po dłoni. Blondyn szybko przyłożył ręcznik papierowy, wcześniej przygotowany i spojrzał w naszą stronę.

-Chyba wraca ci czucie - oświadczyłam. Niebieskie oczy Luke'a błyszczały wesoło.

-Gratulacje - Steve poklepał Hemmingsa po plecach i dał mu plaster. - Zrobię wam kawy albo herbaty i w czasie, kiedy ja będę robił obiad, to pogadamy.

Usiadłam na jednym z krzeseł stojących przy stole, a Hemmo po opatrzeniu rany dołączył do mnie.

Po chwili na stole pojawiły się dwa kubki ciepłej herbaty z kardamonem.

-Dzięki - odparliśmy chórem z blondynem, po czym spojrzeliśmy zdziwieni po sobie.

-Chyba spędzamy ze sobą za dużo czasu - oświadczyłam, patrząc na chłopaka.

-No wiesz? Chcesz mnie teraz po tym wszystkim zostawić? - zapytał żartobliwie Luke, jednocześnie próbując zrobić płaczliwą minę.

-No cóż, takie życie!

-To jak źle wam tam było? - zapytał Steve, wyciągając składniki z lodówki.

Wzruszyłam ramionami.

-No wiesz, nie było idealnie, ale torturowani też nie byliśmy. Więc w skali od 1 do 10 było tak mniej więcej...

-6,5 - skończył za mnie Luke, po czym wziął łyk herbaty. - Mmm, ale dobra.

-W końcu mój brat to robił, nic dziwnego - oświadczyłam, szturchając lekko mojego towarzysza.

-Zostaniecie na obiad, nie?

-Ekhm, no bo tego właśnie... mamy taką prośbę... mógłbyś nas tak trochę przetrzymać u siebie?

Steven najpierw zamarł, po czym westchnął i odparł:

-No dobra. Zadzwonię też dzisiaj do szpitala i poproszę o wasze wypisy na żądanie.

-Dzięki braciszku, jesteś wielki - odparłam, przytulając mocno.

-Od lat mi to powtarzasz, jak wyciągam cię z kłopotów.

-Bo to prawda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro