Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12.

Tydzień później..

-Gdzie on jest? - byłam już szczerze zniecierpliwiona. Od tego, kiedy przyjedzie kierowca, aby zabrać brudne szmaty, zależało powiedzenie się naszego planu. A z każdą minutą jego spóźnienia byliśmy coraz bardziej zdenerwowani.

-Już dawno powinien być - oświadczył Luke, jednocześnie wzdychając i patrząc przez łazienkowe okno. Z toalety mieliśmy najbliżej do wyjścia, którym zabierano pranie.

Wybrałam numer do Michaela, mojego kumpla, który właśnie tym się zajmował. Nie odebrał, jednak po chwili dostałam smsa.

-Zaraz będę, bądźcie gotowi przy wejściu - przeczytałam cicho, ponieważ cały szpital był jeszcze w stanie uśpienia. Wymieniliśmy krótkie spojrzenia i szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę jednego z wyjść ewakuacyjnych.

Nie zdążyliśmy nawet dotknąć drzwi, kiedy otworzyły się przed nami i spojrzałam prosto w zielone oczy.

-Cześć, Mike. Kopa lat, co? - zaśmiałam się cicho, przytulając blondyna.

-To prawda, Marr, to prawda - odparł, oddając gest. Wyciągnął rękę w stronę Hemmingsa. - Michael.

-Luke.

-Dobra, przywitania mamy za sobą. Wsiadajcie, nikt nie może was zobaczyć.

Kiedy my chowaliśmy się w kabinie, Clifford poszedł dopełnić swojego co tygodniowego obowiązku.

-Baranie, zabierz te nogi - sapnęłam, kiedy próbowaliśmy się schować.

-To samo mogę powiedzieć o twoich rękach - warknął Luke, kręcąc się w miejscu. Nasz skromny dobytek, jaki uzbieraliśmy przez czas swojego pobytu, położyliśmy na fotelu pasażera. Żadne z nas nie mogło tam usiąść, bo byłoby nas widać, a w takie ryzyko się nie bawiliśmy.

Po mniej więcej pół godzinie naszych jęków, narzekań i warknięć, przyszedł Michael. Bez patrzenia na nas wsiadł do samochodu, odpalił silnik i ruszył. Dopiero po wyjechaniu z terenu strzeżonego przez ośrodek i przejechaniu, jeszcze dla bezpieczeństwa, kilkuset metrów, oświadczył:

-Możecie już wyjść.

Jak na sygnał westchnęliśmy z ulgą. Usiedliśmy oboje na miejscu pasażera.

-Dzięki ci Mike. Jesteś wielki.

Chłopak westchnął.

-Czego się nie robi dla przyjaciół.

Przełączyłam kanał w radiu, na co od razu dostałam pacniecie po łapach.

-Wszystko, ale nie to - pogroził mi palcem, jednocześnie nie odrywając wzroku od drogi.

-Gdzie teraz jedziesz? - zapytał Luke.

-Do najbliższego większego miasta. Tam mogę was wysadzić, potem chyba sobie dacie radę?

-Owszem - odparłam, na co Luke dodał:

-Mamy już cały plan, także luz.

Po pół godzinie jazdy samochód zatrzymał się.

-Wysiadajcie tu - spojrzeliśmy najpierw z Hemmingsem po sobie, a dopiero później na Clifforda. - No już, bo policja tu idzie, a chyba nie chcecie zostać złapani.

Zabraliśmy szybko swoje plecaki i, praktycznie wyskakując z samochodu, ruszyliśmy w przypadkowym kierunku.


-Myślisz, że jest tu stacja kolejowa? - zapytał blondyn, przyglądając się mapie miasta.

-Mam nadzieję, bo inaczej jesteśmy w ciemnej dupie - odparłam, dołączając do chłopaka. Po chwili wskazałam mu odpowiedni znaczek.

-Czyli nie jesteśmy w ciemnej dupie - odparł Luke.

Podeszliśmy do jednego ze stoisk na rynku.

-Po ile te okulary? - zapytał Luke, wskazując palcem na czarne oprawki z ciemnymi szkłami.

-10 dolarów - odparła kobieta, nie wykazując większego zainteresowania nami. Jej wzrok był skupiony na czytanej gazecie.

-Po ile hajsu mamy na głowę? - zapytał cicho blondyn.

-Chyba po pięć dyszek.

Chłopak pokiwał głową i wziął dwie pary ze stojaka, jednocześnie kładąc 20 dolców na stole. Podał mi jedne z nich i ruszył w drogę ku stacji kolejowej.

-To miasteczko jest całkiem ładne - powiedziałam, zakładając okulary i rozglądając się wokoło.

-Masz rację. Zwłaszcza tamten.. - blondyn nagle przerwał swoją wypowiedź i syknął głośno. Spojrzałam zdziwiona w jego stronę.

-Patrz jak jeździsz, ślepoto! - krzyknął w stronę oddalającego się rowerzysty, który widocznie przejechał mu po stopie. - Co się tak gapisz?

-Luke... - przełknęłam ślinę - zabolała cię stopa?

-No tak, co w tym... - mina Luke'a szybko zmieniła się w zdziwioną i zaskoczoną, kiedy zrozumiał, o co mi chodzi.

Blondyn mocno mnie przytulił, na co się zaśmiałam i oddałam gest.

-Wiesz co? - zaczął, nadal mnie przytulając z radości. - Dopiero teraz zrozumiałem jeszcze jedną kwestię. Kiedy mnie jeszcze nie było, jak często potrafiłaś się samookaleczać?

-Codziennie, czasem nawet po kilka razy dziennie.

-A kiedy ostatni raz to robiłaś?

-Kiedy robiliśmy krwiste tatuaże... O Boże! - krzyknęłam, piszcząc ze szczęścia i wtulając się w pierś Luke'a.

Dopiero przypadek sprawił, jak wielkie postępy w leczeniu zrobiliśmy.


Kiedy w końcu ruszyliśmy w drogę, Hemmings przypomniał sobie o czymś.

-Pamiętasz, jak robiliśmy nasze tatuaże i ty mi powiedziałaś ten cytat, co wymyśliłaś?

-Ten z agrafką? No, pamiętam.

-Kiedy ty spałaś, a ja nie mogłem, stworzyłem coś takiego - podał mi kartkę. Czytanie nie przeszkadzało mi w jednoczesnym iściu, Luke jedynie asekurował, żebym na nikogo ani na nic nie wpadła.

-Patching up all the holes until we both feel much better, deleted things are really meant, so now I'll say the things I never sent - uśmiechnęłam się lekko na te słowa. Tak bardzo pasowały do dzisiejszego dnia i dzisiejszej sytuacji, że to aż niemożliwe.

Oddałam chłopakowi kartkę, nadal się uśmiechając.

-Podoba mi się, wiesz? Masz talent do tego, Luke - oświadczyłam.

-Dzięki - odparł blondyn, chowając tekst do spodni.

Po kilkunastu minutach doszliśmy do naszego celu.

Spojrzeliśmy na rozkład jazdy.

-Ooo, Marr. Trafiliśmy idealnie. Następny pociąg do Springfield odjeżdża za 10 minut. Czeka nas jakieś 2,5 godziny jazdy.

-No i git. Akurat wpadniemy do braciszka na obiad. Ciekawe, co dzisiaj robi.

Kupiliśmy bilety i wsiedliśmy do pociągu. Ja w tym czasie opowiadałam Luke'owi o moim jednym rodzeństwie, czyli Stevenie.

-Pracuje jako szef kuchni, więc uwierz mi, zjeść posiłek przyrządzony przez niego to jest sam zaszczyt.

-Skoro tak mówisz, to chyba serio musimy wpaść do niego na obiad - oświadczył Luke, sadowiąc się wygodniej i uśmiechając się w moją stronę.

Również uśmiechnęłam się w stronę chłopaka i oparłam się na siedzeniu. Chyba oboje analizowaliśmy dzisiejszy dzień, chociaż minęła dopiero jego połowa.

I o tym, że nigdy byśmy nie pomyśleli, że tak dobrze na siebie podziałamy.



Za tydzień koniec. Będziemy wszyscy płakać...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro