12.
Tydzień później..
-Gdzie on jest? - byłam już szczerze zniecierpliwiona. Od tego, kiedy przyjedzie kierowca, aby zabrać brudne szmaty, zależało powiedzenie się naszego planu. A z każdą minutą jego spóźnienia byliśmy coraz bardziej zdenerwowani.
-Już dawno powinien być - oświadczył Luke, jednocześnie wzdychając i patrząc przez łazienkowe okno. Z toalety mieliśmy najbliżej do wyjścia, którym zabierano pranie.
Wybrałam numer do Michaela, mojego kumpla, który właśnie tym się zajmował. Nie odebrał, jednak po chwili dostałam smsa.
-Zaraz będę, bądźcie gotowi przy wejściu - przeczytałam cicho, ponieważ cały szpital był jeszcze w stanie uśpienia. Wymieniliśmy krótkie spojrzenia i szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę jednego z wyjść ewakuacyjnych.
Nie zdążyliśmy nawet dotknąć drzwi, kiedy otworzyły się przed nami i spojrzałam prosto w zielone oczy.
-Cześć, Mike. Kopa lat, co? - zaśmiałam się cicho, przytulając blondyna.
-To prawda, Marr, to prawda - odparł, oddając gest. Wyciągnął rękę w stronę Hemmingsa. - Michael.
-Luke.
-Dobra, przywitania mamy za sobą. Wsiadajcie, nikt nie może was zobaczyć.
Kiedy my chowaliśmy się w kabinie, Clifford poszedł dopełnić swojego co tygodniowego obowiązku.
-Baranie, zabierz te nogi - sapnęłam, kiedy próbowaliśmy się schować.
-To samo mogę powiedzieć o twoich rękach - warknął Luke, kręcąc się w miejscu. Nasz skromny dobytek, jaki uzbieraliśmy przez czas swojego pobytu, położyliśmy na fotelu pasażera. Żadne z nas nie mogło tam usiąść, bo byłoby nas widać, a w takie ryzyko się nie bawiliśmy.
Po mniej więcej pół godzinie naszych jęków, narzekań i warknięć, przyszedł Michael. Bez patrzenia na nas wsiadł do samochodu, odpalił silnik i ruszył. Dopiero po wyjechaniu z terenu strzeżonego przez ośrodek i przejechaniu, jeszcze dla bezpieczeństwa, kilkuset metrów, oświadczył:
-Możecie już wyjść.
Jak na sygnał westchnęliśmy z ulgą. Usiedliśmy oboje na miejscu pasażera.
-Dzięki ci Mike. Jesteś wielki.
Chłopak westchnął.
-Czego się nie robi dla przyjaciół.
Przełączyłam kanał w radiu, na co od razu dostałam pacniecie po łapach.
-Wszystko, ale nie to - pogroził mi palcem, jednocześnie nie odrywając wzroku od drogi.
-Gdzie teraz jedziesz? - zapytał Luke.
-Do najbliższego większego miasta. Tam mogę was wysadzić, potem chyba sobie dacie radę?
-Owszem - odparłam, na co Luke dodał:
-Mamy już cały plan, także luz.
Po pół godzinie jazdy samochód zatrzymał się.
-Wysiadajcie tu - spojrzeliśmy najpierw z Hemmingsem po sobie, a dopiero później na Clifforda. - No już, bo policja tu idzie, a chyba nie chcecie zostać złapani.
Zabraliśmy szybko swoje plecaki i, praktycznie wyskakując z samochodu, ruszyliśmy w przypadkowym kierunku.
-Myślisz, że jest tu stacja kolejowa? - zapytał blondyn, przyglądając się mapie miasta.
-Mam nadzieję, bo inaczej jesteśmy w ciemnej dupie - odparłam, dołączając do chłopaka. Po chwili wskazałam mu odpowiedni znaczek.
-Czyli nie jesteśmy w ciemnej dupie - odparł Luke.
Podeszliśmy do jednego ze stoisk na rynku.
-Po ile te okulary? - zapytał Luke, wskazując palcem na czarne oprawki z ciemnymi szkłami.
-10 dolarów - odparła kobieta, nie wykazując większego zainteresowania nami. Jej wzrok był skupiony na czytanej gazecie.
-Po ile hajsu mamy na głowę? - zapytał cicho blondyn.
-Chyba po pięć dyszek.
Chłopak pokiwał głową i wziął dwie pary ze stojaka, jednocześnie kładąc 20 dolców na stole. Podał mi jedne z nich i ruszył w drogę ku stacji kolejowej.
-To miasteczko jest całkiem ładne - powiedziałam, zakładając okulary i rozglądając się wokoło.
-Masz rację. Zwłaszcza tamten.. - blondyn nagle przerwał swoją wypowiedź i syknął głośno. Spojrzałam zdziwiona w jego stronę.
-Patrz jak jeździsz, ślepoto! - krzyknął w stronę oddalającego się rowerzysty, który widocznie przejechał mu po stopie. - Co się tak gapisz?
-Luke... - przełknęłam ślinę - zabolała cię stopa?
-No tak, co w tym... - mina Luke'a szybko zmieniła się w zdziwioną i zaskoczoną, kiedy zrozumiał, o co mi chodzi.
Blondyn mocno mnie przytulił, na co się zaśmiałam i oddałam gest.
-Wiesz co? - zaczął, nadal mnie przytulając z radości. - Dopiero teraz zrozumiałem jeszcze jedną kwestię. Kiedy mnie jeszcze nie było, jak często potrafiłaś się samookaleczać?
-Codziennie, czasem nawet po kilka razy dziennie.
-A kiedy ostatni raz to robiłaś?
-Kiedy robiliśmy krwiste tatuaże... O Boże! - krzyknęłam, piszcząc ze szczęścia i wtulając się w pierś Luke'a.
Dopiero przypadek sprawił, jak wielkie postępy w leczeniu zrobiliśmy.
Kiedy w końcu ruszyliśmy w drogę, Hemmings przypomniał sobie o czymś.
-Pamiętasz, jak robiliśmy nasze tatuaże i ty mi powiedziałaś ten cytat, co wymyśliłaś?
-Ten z agrafką? No, pamiętam.
-Kiedy ty spałaś, a ja nie mogłem, stworzyłem coś takiego - podał mi kartkę. Czytanie nie przeszkadzało mi w jednoczesnym iściu, Luke jedynie asekurował, żebym na nikogo ani na nic nie wpadła.
-Patching up all the holes until we both feel much better, deleted things are really meant, so now I'll say the things I never sent - uśmiechnęłam się lekko na te słowa. Tak bardzo pasowały do dzisiejszego dnia i dzisiejszej sytuacji, że to aż niemożliwe.
Oddałam chłopakowi kartkę, nadal się uśmiechając.
-Podoba mi się, wiesz? Masz talent do tego, Luke - oświadczyłam.
-Dzięki - odparł blondyn, chowając tekst do spodni.
Po kilkunastu minutach doszliśmy do naszego celu.
Spojrzeliśmy na rozkład jazdy.
-Ooo, Marr. Trafiliśmy idealnie. Następny pociąg do Springfield odjeżdża za 10 minut. Czeka nas jakieś 2,5 godziny jazdy.
-No i git. Akurat wpadniemy do braciszka na obiad. Ciekawe, co dzisiaj robi.
Kupiliśmy bilety i wsiedliśmy do pociągu. Ja w tym czasie opowiadałam Luke'owi o moim jednym rodzeństwie, czyli Stevenie.
-Pracuje jako szef kuchni, więc uwierz mi, zjeść posiłek przyrządzony przez niego to jest sam zaszczyt.
-Skoro tak mówisz, to chyba serio musimy wpaść do niego na obiad - oświadczył Luke, sadowiąc się wygodniej i uśmiechając się w moją stronę.
Również uśmiechnęłam się w stronę chłopaka i oparłam się na siedzeniu. Chyba oboje analizowaliśmy dzisiejszy dzień, chociaż minęła dopiero jego połowa.
I o tym, że nigdy byśmy nie pomyśleli, że tak dobrze na siebie podziałamy.
Za tydzień koniec. Będziemy wszyscy płakać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro