1.
Ciekawskim wzrokiem lustruję nowo przybyłego, a zarazem mojego nowego współlokatora.
-Więc ty jesteś ten słynny Luke Hemmings - stwierdzam, powoli przewracając w rękach nóż. Niewielki, kieszonkowy nóż, który jest moim największym skarbem i rzeczą chowaną po kątach, aby tylko pielęgniarki go nie odkryły.
-Dopiero, co tu przyjechałem, a ty już znasz moje imię? - blondyn jest lekko rozbawiony, jednak widząc mój zimny, można powiedzieć psychopatyczny wzrok, uśmiech schodzi z jego twarzy, a on sam wraca do rozpakowywania swojego i tak niewielkiego dobytku.
-No wiesz... - przenoszę swoje spojrzenie na ostrze. - Tutaj nie dzieje się zbyt wiele ciekawych rzeczy. Każda nowa plotka to łup. Bardzo przydatny.
-Naprawdę?
Powoli kiwam głową, robiąc z ust dziubek.
-A kto jest głównym informatorem? Myślę, że warto byłoby poznać tą osobę.
Uśmiecham się do niego zimno.
-Jeszcze wiele musisz się dowiedzieć chłopczyku. Ale jeszcze nie teraz. Wszystko w swoim czasie.
Chowam nóż w dziurze w ścianie za łóżkiem. Chwilę potem drzwi się otwierają i do sali zagląda jedna z pielęgniarek. Sussie. Bardzo urocza i opiekuńcza kobieta, która nie zasługuje na pracowanie w takim miejscu jak to.
-Pora obiadowa, zapraszam na stołówkę - uśmiecha się w naszą stronę, na co ja odwzajemniam gest. Ruszam w stronę drzwi za pielęgniarką, jednak już na progu oglądam się w tył na Luke'a. Spogląda na mnie zdziwiony.
-Idziesz, czy masz zamiar tutaj zostać i liczyć plamy na suficie? - pytam go znudzonym tonem i, już więcej się nie oglądając, ruszam korytarzem. Po chwili blondyn mnie dogania.
Dźwięk naszych kroków odbija się od ścian pomalowanych na biało. A przynajmniej były kiedyś pomalowane na biało. Obecnie to podchodziło pod szary.
-Nasze wspólne mieszkanie chyba będzie ciężkie - stwierdza cicho Luke.
Odwracam się chwilowo w jego stronę, jednak nie wygląda na zmartwionego ani urażonego. Wygląda raczej... na wypranego z emocji. Pustego, zimnego w środku. Ton jego niebieskich oczu mógł przerazić. Każdego. Ale nie mnie.
-To zależy.
-Od czego? - obudziłam w nim nutkę ciekawości.
-Od tego jaki będziesz w stosunku do mnie. Owszem, to nie będzie łatwe, ale hej! Trochę silnej woli i cierpliwości i może ci się uda.
Mrugam w jego stronę, próbując chyba udawać przyjazną.
A udawanie to jedna z moich zalet.
Biorę do ust kolejną porcję z talerza. I patrzą na Luke'a. Miesza niezadowolony papierowym widelcem w papce. Szarej, bezkształtnej masie.
-Pozwól, że zacytuję moją mamę. Jak teraz nie zjesz, to później będziesz głodny, a już nic nie będzie. Tak jak w domu to się nie sprawdzało, tak tutaj owszem - wskazuję widelcem na jego porcję.
-Nie masz jakiś ukrytych zapasów? - pyta z nadzieją w oczach.
Kręcę głową, powoli przeżuwając.
-To nie jest zielona szkoła, chłopczyku. To psychiatryk. Tutaj zabiorą ci to, co najcenniejsze. Wszystkie pamiątki, potrzebne rzeczy, godność, honor i całe twoje jestestwo. I jedyne, co możesz z tym zrobić, to się z tym pogodzić. Walka tutaj jest zbędna.
-Jesteś pewna? - pyta, nachylając się w moje stronę. Ja również się przybliżam w jego stronę.
-Możesz zachować jedynie resztki tego, kim kiedyś byłeś. Ale całości nie uda ci się uratować. Nieważne, jak mocno byś walczył, kopał, krzyczał, płakał i błagał.
Cały czas patrzę w jego oczy. Nie widzę w nich przerażenia, niepewności. Nie widzę nawet odrobiny strachu i chęci ucieczki stąd. Widzę lodowate niebieskie oczy. Bez uczuć. Bez emocji.
-I jeśli chcesz tutaj przeżyć, musisz to zrozumieć i się z tym pogodzić. Albo uciec. Masz dwie opcje. Twoja decyzja, co wybierzesz. Jedno z nich jest trudniejsze.
-Ucieczka?
Uśmiecham się lekko, drwiąco.
-To już sam musisz zrozumieć. Zobaczyć. I poczuć.
Jeju, mam nadzieję, że nie stracę na to weny, a wam się będzie podobać.
Rozdziały co piątek!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro