37.
Razem z rodzicami czekamy od 30 minut na nasz samolot.
- Na pewno zabraliście wszystko? - zapytała mama.
- Mamo ile razy mam ci powtarzać, że mamy wszystko? - zapytałam rozdrażniona, kładąc głowę na ramieniu Harry'ego.
- Po prostu się martwię - powiedziała.
- Nie masz o co, sprawdzałam trzy razy zanim tutaj przyjechaliśmy.
- Molly spokojnie - powiedziała Anne rozbawiona zachowaniem mamy.
- Jak ja mam być spokojna? - zapytała zdenerwowana.
- Normalnie, tylko ty tutaj panikujesz - zachichotałam.
- Pamiętajcie, że gdyby coś się stało macie natychmiast dzwonić - powiedział Bobby.
- Wiemy tato, nie denerwujcie się już tak, mama Eleanor prawie dostała ataku paniki - oznajmił Niall.
- Nie mamy rozumu pięciolatka, wiemy co robić - powiedział Harry, otaczając mnie ramieniem.
- Jeśli chodzi o ciebie to bym się kłóciła, czasem zachowujesz się gorzej niż pięciolatek - uśmiechnęłam się.
- Ej! - oburzył się.
- No przecież powiedziałam, że tylko czasem - pocałowałam go w policzek.
Reszta naszych znajomych z rodzinami podeszła do nas i chwilę jeszcze porozmawialiśmy przed wywołaniem naszego lotu.
- Uważajcie na siebie, Harry opiekuj się nią - powiedziała mama ściskając nas na pożegnanie.
- Jedziemy na dwa tygodnie, a nie na resztę życia, wrócimy w jednym kawałku - obiecałam.
- W jednym kawałku i bez dziecka - zastrzegł tata.
Pokręciłam z politowaniem głową i poszliśmy na odprawę, po 15 minutach siedzieliśmy na swoich miejscach w samolocie.
- Nie bój się - powiedział siedzący obok mnie Harry i złapał mnie za rękę.
- Łatwo ci mówić, to nie ty panikujesz na samo słowo samolot - powiedziałam zdenerwowana.
- Jestem przy tobie, wszystko będzie dobrze - zapewnił całując mnie.
Przy startowaniu prawie połamałam rękę mojemu chłopakowi przez mocne ściskanie jej. Gdy byliśmy w powietrzu było już lepiej, Harry cały czas zagadywał mnie byle bym nie myślała o locie co bardzo pomagało.
- Po weselu zostaniemy kilka dni w domu? - zapytał bawiąc się moją bransoletką.
- Tak, myślałam nad tym żeby spakować potrzebne rzeczy.
- Kiedy planowałaś wrócić do Londynu?
- Tak tydzień po weselu, nie wiem jak wy.
- Myślałem tak samo, pojedziemy osobnymi samochodami, nie zabierzemy się jednym - stwierdził.
- Masz racje, i zgaduję, że muszę pomóc ci w zapakowaniu wszystkiego.
- No tak - wyszczerzył się. - W zamian będę wisiał ci przysługę.
- Wystarczy jak zabierzesz mnie na festiwal w Leeds - uśmiechnęłam się.
- Zobaczymy co da się zrobić - odwzajemnił uśmiech.
Wylądowaliśmy jakieś dwie godziny później, byłam cholernie zmęczona i jedyne o czym marzyłam to prysznic i ciepłe łóżko. Chłopcy odebrali nasze bagaże i wyszliśmy z lotniska.
- Witaj Niceo!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro