5. - Dziewczyna z sali numer 7
1 listopada, 15:00, Szpital bonifratrów
Kolejny dzień przyniósł nowe trudności. Obudziła się spocona, zdezorientowana. Spojrzała na zegar — było już po południu. Nie mogła znieść tego, że spała tak długo. Nie lubiła tracić cennego dla niej czasu. Czuła się o niebo lepiej niż poprzedniego dnia, jednak nadal była osłabiona. Pot ściekał z jej czoła, a ubrania lepiły się do ciała. Przypomniała sobie, że śniła o czymś strasznym, czymś, co jest jej słabością. Nie zastanawiała się nad tym ani chwili dłużej, kiedy wszedł do pokoju znany jej już lekarz.
— Mamy wyniki badań, już wiemy, co pani jest — pokazał jej kilka kartek, na których widniało wiele różnych nazw.
Okazało się, że dziewczyna ma anemię wynikającą z niedoboru żelaza, co można było zauważyć już po jej wyglądzie. Miała bladą cerę, jej paznokcie łamały się jak kruche ciastko, a włosy cechowały się złą kondycją. Chociaż były proste i długie, nie mogła pochwalić się, chociażby ich lśniącą taflą czy bezproblemowym czesaniem.
Kiwnęła głową, akceptując informację. Chwilę później przyszła pielęgniarka, niosąc w rękach tackę z lekami. Było ich pełno, jednak dziewczyna zdążyła nastawić się już na to, że przed nią długie leczenie.
Połknęła tabletki i popiła dużą ilością wody. Oddała pusty kubeczek, dając znak, że zażyła wszystko, co jej podano. Przymknęła oczy ze zmęczenia, próbując skupić myśli. Opiekunowie wyszli, więc została sama w sali. Przełknęła głośno ślinę i otworzyła je z powrotem. Spojrzała na prawo — nie była już podpięta do kroplówki. Uśmiechnęła się słabo, zadowolona z tego faktu.
Wstała i podążyła do łazienki, która była połączona z pokojem, dlatego nie musiała wychodzić na korytarz. Wypróżniła się, a następnie przemyła twarz zimną wodą. Spojrzała w lustro i ujrzała swoje odbicie. Faktycznie, była blada jak ściana i miała spierzchnięte usta. Nie chciała dłużej na siebie patrzeć. Nałożyła jakiś krem, który miała przy sobie, i wróciła do pokoju. Usiadła na łóżku i rozmyślała o swoim zespole. Co teraz robią pozostali członkowie? Czy Kirk poinformował ich o jej pobycie w szpitalu? Miała tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi.
Była przygnębiona myślą, jak dalej potoczy się jej życie. Znajdowała się na właściwym etapie życia: rozwijający się zespół, dobry przyjaciel i nowa znajomość — Xavier. Miała wystarczająco pieniędzy, aby przeżyć, a do tego dobrze się uczyła. Bała się jednak o swoje zdrowie i o to, co będzie z jej ojcem. Mimo że nie miała z rodziną żadnego kontaktu, zastanawiała się, co u niego. Z pewnością dalej nadużywał alkoholu. A może już nie żyje? Robiło jej się słabo na myśl, że może być sierotą, a nawet nie ma o tym pojęcia.
Kolejna seria badań, kolejne osłabiające jej organizm pobieranie krwi. Czekała tylko, aż wypuszczą ją na wolność. Czuła się tam jak w więzieniu. Nie miała wcześniej żadnego wyobrażenia, jak mógłby wyglądać szpital. Jednak teraz, po tym wszystkim, wiedziała, że nie jest to dla niej najlepsze miejsce. Siedzenie ciągle w czterech ścianach i bez kontaktu z innymi okazało się okropne. Wiedziała, że w każdej chwili może ją odwiedzić Kirk, jednak to nie to samo. Były też pozytywne strony tego miejsca — otrzymała opiekę, której nigdy nie doświadczyła.
18:00
Kiedy czytała książkę, którą przyniosła jej pielęgniarka ze swojej prywatnej biblioteczki, usłyszała dziwne odgłosy. Dochodziły, jak przypuszczała, z pokoju obok. Podniosła się z łóżka, wsunęła stopy w szpitalne kapcie i ruszyła na korytarz. Każda sala miała swój numer — tę, w której umieszczono Lilith, oznaczono numerem sześć. Próbowała zlokalizować dźwięk narastający coraz bardziej. Ktoś krzyczał, prosząc o pomoc. Zdziwiła się — przecież to nie oddział psychiatryczny. Wreszcie udało jej się zlokalizować źródło hałasu. Pociągnęła za klamkę do sali numer siedem i weszła do środka.
Na wielkim łóżku leżała młoda kobieta, przypięta do poręczy pasami. Kolejne zdziwienie — co robią takie rzeczy na oddziale wewnętrznym? Nie miała czasu się zastanawiać. Zbliżyła się do niej, zachowując ostrożność.
— Co się dzieje? — spytała.
Dźwięk ucichł, ale Lilith nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Zadała kolejne pytanie.
Cisza.
Podeszła jeszcze bliżej, obserwując kobietę uważnie.
— Pomóż mi, proszę! — zawołała nagle, próbując wyciągnąć rękę spod jednego z pasów.
— Co się stało? — Lilith ponowiła pytanie, oczekując sensownej odpowiedzi.
— Wzięli mnie. Wzięli mnie stamtąd, gdzie moje miejsce. Jestem wariatką! Przypięli mnie do łóżka i podłączyli jakieś dziwne urządzenie. Pomóż mi. Pomóż mi stąd uciec! — Nieznajoma kobieta wypowiadała zdanie za zdaniem, niczym wierszyk z jakiegoś dramatu.
Lilith spojrzała na nią, domyślając się, skąd przybyła. Musieli wyciągnąć ją z psychiatryka na badania, które były możliwe tylko tutaj. Pasy były zabezpieczeniem, żeby im nie uciekła. Prawdopodobnie cierpiała na poważną chorobę psychiczną lub zaburzenie, które uniemożliwiało jej prawidłowe funkcjonowanie. Nikt normalny nie mówi w ten sposób do nieznajomej osoby. Nastolatka obejrzała się za siebie i zobaczyła kogoś za drzwiami. Były przeszklone, dlatego mogła zauważyć, czy ktoś się zbliża. Odsunęła się od łóżka, starając się nie wyglądać podejrzliwie i czekała, aż ktoś wejdzie do środka.
W mgnieniu oka znalazł się tam doktor, chcący sprawdzić, co u pacjentki. Nie wiedział jednak, że w pokoju znajduje się także osiemnastoletnia Lilith, która tak naprawdę nie powinna tam być.
— A ty, co tutaj robisz?! — wysyczał zaskoczony wizytą dziewczyny.
— Chciałam tylko sprawdzić, skąd dochodzi ten głośny krzyk, słychać to na cały szpital! — zawołała, nie hamując emocji.
— Już cię tu nie ma! — wykrzyczał, pokazując jej drzwi.
Opuściła pośpiesznie salę, nie chcąc robić większego zamieszania. Wróciła do siebie i położyła się na swoim łóżku. Przykryła się szczelnie kołdrą, zamykając oczy. Bała się, co będzie jej się śniło tej nocy. Łudziła się, że sen nie będzie straszny, chociaż miała wątpliwości po tym, co zobaczyła przed chwilą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro