"Save him for me."
Nie, nie będę teraz mówić o tym, że "hej, hejtujmy Steve'a, bo sierota nie potrafił złapać Bucky'ego, a w AoU to złapał cały spadający samochód" (poważnie, widziałam taki tekst), choć będę mówić o... Cóż, po trochu o wszystkim.
Zdecydowana większość osób, która miała okazję poznać postać Steve'a Rogersa zapewne wie, że zrobi wszystko, by uratować Bucky'ego.
W MCU poznajemy Steve'a i Bucky'ego w momencie, w którym to Barnes troszczy się o swojego chorowitego przyjaciela, chroniąc jego tyłek przed bandziorami (z którymi Steve sam zaczynał bójki, a niestety jego ciało nie równało się charakterowi...) i widzimy, jak w pewnej chwili sytuacja zaczyna się zmieniać, i to Steve wreszcie może chronić Bucky'ego. Ku niezadowoleniu swojego przyjaciela, no ale hej, Steve też grymasił. Tak, mogłabym się teraz tutaj rozpisywać, analizować każdą scenę z ich udziałem, żeby pokazać, jak głęboka i wspaniała jest ta relacja, jaka chemia jest miedzy nimi na ekranie, ale nie o tym chcę teraz mówić. Zostawię to na później.
Komiksowa relacja tej dwójki, jak pisałam wcześniej, miała inną genezę. I choć ciężko ocenić, w której z wersji tej historii niemożność uratowania Bucky'ego, największa porażka Steve'a była dla niego boleśniejsza. Komiksowy Steve był jak starszy brat, jak wzór, jak ktoś, kim Bucky przez długi czas pragnął być. Bo Bucky był skrzywdzonym, samotnym dzieciakiem, który chował strach i łzy za maską z uśmiechu (do tego wrócę w jednej następnych notek), był zwykłym człowiekiem otoczonym przez superbohaterów, "bogów". Nie był doskonały, miał wiele wad, z których zdawał sobie sprawę i których nie potrafiłby poprawić, nawet jeśli by chciał. Wdawał się w bójki, łamał rozkazy, zrzucał kąśliwe komentarze i robił... cóż, wiele rzeczy, których Steve by nie zrobił.
Ale wielokrotnie zachowywał się jak bohater, co podkreślił własną "śmiercią", decydując się pozostać na wystrzelonym przez Zemo samolocie, by upewnić się, że jego plan nie dojdzie do skutku. Bohaterska, tragiczna śmierć. Wręcz idealna do propagandy, prawda? I cóż, każdy wie, jak się dla niego skończyła. Ale my tym razem nie o Bucky'm i jego nieprzerwanym kole pecha, a o Stevie.
Steve nigdy nie do końca wybaczył sobie tego, że nie potrafił wtedy ocalić Bucky'ego. Z wielu jego słów, m.in.:
"The waters I fell into after the explosion... after Bucky was killed. The day I lost my best friend. The day I stopped caring if I lived or died."
łatwo wywnioskować można, że śmierć Bucky'ego była dla niego ogromnym ciosem, jedną z największych osobistych porażek nie tylko jako Kapitana Ameryki, ale przede wszystkim jako Steve'a Rogersa. Bezsprzecznie miało to na niego wielki wpływ, bo jak sam Bucky mówił:
"You're a real cutup, Steve. Sometimes I think if you didn't have me, there wouldn't be a single person in the world who really understood you".
I zdecydowanie miał rację. Przez te wszystkie lata Steve zbliżał się do wielu osób, ale Bucky zawsze był dla niego wyjątkowy pod wieloma względami. I kiedy tylko Steve zyskał kolejną szansę na to, by ocalić przyjaciela, zawsze był u jego boku, kiedy był potrzebny. Nawet jeśli miał poświęcić dla niego własne życie, własne szczęście:
"I think he [Bucky} may die. And I couldn't live with that. Even if it means I have to sacrifice a future I want."
Niepodważalnym faktem jest też to, że Steve Rogers zawsze wierzył w Bucky'ego bardziej niż on sam. Że zawsze się o niego martwił, nawet jeśli ten celowo unikał z nim wszelkich kontaktów, wstydząc się tego, co zrobił jako Winter Soldier. Dla niego nie miał to żadnego znaczenia, dlatego w swojej ostatniej woli, jaką Tony otrzymał po śmierci Steve'a pod koniec Civil War, poświecił on jej sporą część właśnie Bucky'emu.
Prosił o to, by Tony nie pozwolił mu zrobić kroku w tył, by upewnił się, że jest bezpieczny, by o niego zadbał. By zrobił coś, czego Steve nie potrafił zrobić te dekady temu, i uratował go dla niego. Bo mimo wszystkich tych różnic, mimo całej Wojny Domowej i tego, jakie błędy obaj popełnili, Steve ufał Tony'emu, widział w nim przyjaciela i wierzył, że jeśli nadejdzie właściwy moment, ten zadba nie tylko o Kapitana Amerykę, ale też o Barnesa. Bo cóż, jeśli chodzi o Kapitana, to Steve nie potrafił wtedy wyobrazić sobie na swoim miejscu nikogo, poza Bucky'm
"Bucky Barnes was the best brother-in-arms any soldier ever had. He was braver than me, because he didn't have any serum making him stronger and faster... But he never hesitated. Never faltered. He always thought he had to live up to my expectations... To the symbols I represented...
But I don't think I could've done it without him. And I was never prouder than when I saw him pick up that shield... To carry on in my place.
Bucky was an inspiration, without even trying.
He was my partner... He was my friend."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro