
„Teraz jesteśmy kwita"
Już przed wybudzeniem się czułem pragnienie wymiotów. Wiedziałem jak bardzo przesadziliśmy z alkoholem, bo końcówka wieczoru przez długie minuty była dla mnie jedynie czarną dziurą, którą najchętniej pozostawiłbym w albumie o nazwie „chwile, których nie warto sobie przypominać". Nie chciałem panikować, ale nieobecność Janka podpowiadała mi kłopoty, w szczególności, gdy otwierając oczy i macając pościel na boku, nie wyczułem jego ciała. Nie byłem pewien czemu zacząłem tak bardzo się przejmować, a tym bardziej panikować, ale przebłyski przypominające o kłótni przy jeziorze podpowiadały mi jedynie najgorsze scenariusze. Czy byłbym w stanie go skrzywdzić? Wiedziałem, do czego byłem zdolny pod wpływem alkoholu, ale morderstwo nigdy nie było opcją. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w to, że mógłby wkurwić mnie na tyle, abym faktycznie mógł mu coś zrobić.
Przez moment kręciło mi się w głowie, gdy próbowałem stanąć na równe nogi, co o dziwo nie skończyło się utratą równowagi. Krzyczałem imię przyjaciela licząc na to, że po prostu gdzieś się ukrył albo zezgonował w kiblu, jednak cisza oraz brak jego rzeczy nie pocieszały mnie ani w najmniejszym stopniu. W pierwszym odruchu chciałem dzwonić do mamy, jednak od razu odrzuciłem ten pomysł. Awantura i kręcenie dramy było ostatnim, czego oboje potrzebowaliśmy, w szczególności z powodu tego, że ojciec Janka miał lada chwila zjawić się w mieście. Fragmenty układanki jaką był poprzedni dzień powoli wracały mglistymi obrazami, a ja kręciłem się po domku, próbując zrozumieć, gdzie mógł podziać się mój przyjaciel. Wypiłem kilka szklanek wody i chociaż wiedziałem, że powinienem był poczekać przynajmniej parę godzin przed zajęciem fotela kierowcy, musiałem postąpić inaczej. Ciągłe upojenie alkoholowe dawało mi w kość, gdy wyjeżdżając z minimalną prędkością spod domku widziałem przed oczami sceny po wypadku samochodowym mojego ojca. Dłonie pociły mi się, a ciało miałem napięte, jednak mimo wszystko chciałem jakoś zapanować nad emocjami, które walczyły o przejęcie kontroli. Byłem szczerze przerażony i niczego nie polepszał fakt, że znowu miałem wrażenie, iż ojciec znajdował się obok, zajmując miejsce pasażera. Posłał mi to swoje spojrzenie mówiące „nawet nie próbuj", unosząc brwi, ale nie mogłem go posłuchać. Wyjechałem powoli z posesji, ignorując jego słowa, gdy próbował przemówić mi do rozsądku i zmiany decyzji uderzając argumentem, że przecież nie chciałem skończyć jak on, łamiąc serca mamy oraz mojej młodszej siostry. Na końcu języka miałem wiele coraz szybciej napływających pytań, ale ostatecznie spróbowałem w miarę możliwości złapać się logicznej myśli, skupiając na tym, co najważniejsze. Wielokrotnie powtarzano mi, że jestem rozważnym kierowcą i chociaż kac oraz procenty wciąż w dużej mierze stanowczo się mnie trzymały, nie miałem innego wyjścia, jak tylko powoli przemierzać powrotną trasę do Warszawy, licząc na odnalezienie Janka, próbującego złapać stopa. W myślach już układałem odpowiedni opierdol, a zapętlony wybieraniem jednego numeru telefon co chwilę informował mnie o możliwości zostawienia wiadomości głosowej po usłyszeniu sygnału. Kurwiłem jak najęty, pytając przechodniów na wyjeździe z tej zapyziałej dziury, czy może nie mignął im gdzieś taki mały pojeb, jakim był młody Olszewski. Zbywali mnie wzruszeniem ramionami oraz pełnymi żalu zaprzeczeniami, jednocześnie starając się podnieść na duchu stwierdzeniem, że jeśli ma się znaleźć, to w końcu tak będzie. Niemrawo podziękowałem, nie bardzo wierząc w takie pierdolenie, ale faktycznie coś w tym było, bo niespełna piętnaście kurew i wiązanek gróźb później zauważyłem dzielnie toczącego się poboczem nastolatka.
– Czy ciebie do reszty popierdoliło?
Olał mnie, idąc dalej, a ja ledwo powstrzymywałem napad agresji. Na nerwy działało mi jego szczeniackie zachowanie, w szczególności, że nie miałem zielonego pojęcia, co takiego stało się poprzedniego wieczora, abyśmy znaleźli się w takim, a nie innym miejscu. Zjechałem na bok i zaciągnąłem ręczny, wyskakując bez wyłączenia silnika.
– Janek, do kurwy! Jeszcze raz odpierdolisz taką akcję, a przysięgam, przysięgam, słyszysz? Przysięgam, że zadzwonię do Niny, skarżąc się, że za nią płaczesz, a wtedy to będziesz miał przesrane, bo pewnie weźmie nogi za pas i wpadnie tu z nadzieją, że jeszcze będziecie razem. Poda ci całą listę imion waszych gówniaków, odgrzeje ziemniaczki i kotlecika, zaciągnie do łóżka i...
– A czego ty się spodziewałeś, co?! Że obudzę się obok ciebie z amnezją albo, że oboje będziemy udawać, że nic się nie stało? Że wcale nie pokłóciliśmy się jak pojebani, że nie byliśmy nakurwieni, że... – urwał, patrząc na mnie z tą beznadziejną miną, a ja mógłbym przysiąc, że w tamtym momencie ujrzałem siebie z poprzedniego wieczora. I nagle magiczna bariera nieświadomości pękła w drobny mak, odsłaniając przede mną wspomnienia, o których może nie chciałem jednak pamiętać.
– Że mnie nie pocałowałeś – dokończyłem za niego zachrypniętym głosem.
– Aleks, ja...
– Słuchaj i tak się przecież zdarza. Byliśmy nakurwieni, pokłóciliśmy się, a potem... doszło, do czego doszło. Żyjemy, tak? No właśnie. – Westchnąłem. – Jeśli chcesz, możemy zwyczajnie o tym zapomnieć. Twój wybór.
Chociaż siedzieliśmy obok siebie w ciszy, wiedziałem, że intensywnie myślał o tym wszystkim. Pogoniłem go do samochodu, opieprzając o brak śniadania, a on mruknął niemrawe przeprosiny. Nie byłem pewien czego konkretnie dotyczyły, jednak po jego minie mogłem podejrzewać, że główny temat wciąż był na rzeczy, tylko on nie wiedział jeszcze jak to ugryźć. Zjedliśmy coś w barze nieopodal, a niezręczna cisza ciągnęła się nieskończenie aż do południa, gdy zdecydowaliśmy się wrócić do domu. Odwiozłem go, pytając, czy potrzebował pomocy z wniesieniem rzeczy, ale pokręcił głową, odchodząc bez pożegnania.
Chciałem powiedzieć cokolwiek, ale nie byłem w stanie. Miałem wrażenie, że oboje musieliśmy przemyśleć sobie wiele spraw, dochodząc do odpowiednich wniosków. Cały dzień byłem nieobecny myślami, powstrzymując się z obszernymi wyjaśnieniami przed mamą, która podobno spędziła cudowny dzień z Dominiką. Mała z przejęciem opowiadała o atrakcjach domowego spa i wypadzie do kina na najnowszą bajkę, a ja udałem smutek, burząc się, bo przecież mieliśmy iść na nią we dwoje. Obiecała jakoś mi to wynagrodzić, prosząc o wieczorną historię na dobranoc, bo podobno strasznie się ze mną stęskniła. Pozwoliłem wybrać jej książkę, a ona przez chwilę wahała się, ostatecznie sięgając po tę, którą zwykle czytał nasz tata. Zmarszczyłem brwi, czując w klatce piersiowej dziwny ucisk, ale zgodziłem się, bo przecież musiałem być dla niej silny bez względu na to, jak wielki cierń w serce wbijały mi wspomnienia mężczyzny zwykle siedzącego na krańcu łóżka małej właśnie z tą pozycją. Ręce mi drżały, gdy czytałem początek bajki i aż wkurwiać zaczęło mnie to, że z nadmiaru emocji nie byłem w stanie skończyć nawet strony numer jeden.
– Wszystko gra, dzieciaki? – Mama stała oparta o framugę, a ja przełknąłem niewidzialną gulę, klnąc w myślach jak najęty.
– Aleksowi chyba jest smutno, mamo – powiedziała mała, siadając po turecku i kładąc mi dłoń na kolanie. Pokręciłem głową, udając, że nie miała racji, ale najwidoczniej oszukiwałem już tylko samego siebie.
– Wydaje mi się, że Aleks tęskni za tatą, wiesz? – Gabriela weszła do środka, siadając po chwili obok nas, a potem obejmując mnie ramieniem. Nie pragnąłem niczego bardziej niż się wyrwać, ale nie umiałem już stawiać oporu. Zbyt długo udawałem i ten moment był chyba odpowiednim, abym i ja dał sobie z tym wreszcie spokój.
– No wiem, ale tatuś chyba nie chciałby, żebyśmy byli smutni. – Dominika spojrzała na mnie ze zrozumieniem, dodając, że przecież na świecie jest zbyt wiele fajnych rzeczy, dlatego lepiej być szczęśliwym. Przyznałem jej rację, pociągając nosem i przeprosiłem je obie, bo potrzebowałem chwili dla siebie. Czułem na sobie wzrok mamy, która chyba do ostatniej chwili czekała, aż poproszę ją na stronę i chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że musieliśmy w końcu porozmawiać o całej sytuacji jak dorośli, jeszcze nie byłem na to gotowy. Zamiast tego poszedłem pod prysznic, a potem nago padłem na łóżko, ze znudzeniem przeglądając nowinki na Facebooku. Polajkowałem kilka postów, szybko nudząc się i zmieniając aplikację na Twittera, gdzie zawsze było jakoś ciekawiej. Scrollowałem tablicę, marszcząc brwi, gdy w polecanych wyskoczył mi profil o nazwie janekwianek. Ciekawość sprawiła, że wszedłem w zakładkę z publikowanymi multimediami, a nie znajdując niczego ciekawego, przeglądałem jego tweety. Czytałem, że czuł się chujowo i wolałby zdechnąć, dodając kilka niepocieszonych emotikon. Tablica odświeżyła się, gdy kilka sekund wcześniej odpowiedział na zdjęcie zestawu z maka pełnym kurew zdaniem, twierdząc, że chętnie zjadłby powiększony zestaw. Kierowany impulsem olałem chęć leniuchowania, ubierając się w pierwsze lepsze ciuchy i zabierając z dołu kluczyki obiecując, że zatankuję w drodze powrotnej.
McDrive świecił pustkami, jednak musiałem uzbroić się w cierpliwość, uspokajając głód marzeniami o podwójnym bekonie w zamówionej dla siebie kanapce. Odebrałem zamówienie, życząc kobiecie w oknie dobrej nocy i wrzuciłem kierunkowskaz, kierując się w stronę ulicy, na której mieszkali Olszewscy.
Zielona kropka przy imieniu przyjaciela świeciła jak pojebana, prosząc o wiadomość, którą pod wpływem impulsu napisałem, od razu wysyłając. Janek z zazdrością skomentował sfotografowane na werandzie zamówienie, twierdząc, że ojebałby maca, a ja odpowiedziałem tekstem o spełnianiu marzeń biednych ludzi, dodając nakaz zejścia na dół. Słyszałem jego kroki, gdy coraz szybciej szedł w moją stronę, a potem do moich uszu dotarło pełne zaskoczenia parsknięcie.
– Nie wierzę – stwierdził, siadając obok.
Patrzył na mnie z błyskiem w oczach, a mi z niewiadomych powodów zaschło w gardle. Zajadał swój zestaw z pomrukami zadowolenia, wspominając ostatni fast-food.
– Następnym razem ja stawiam i będziemy kwita, czy coś – oznajmił. Nie byłby sobą, gdyby od razu nie ujebał się sosem, na co zachowałem się jak typowy starszy brat, wycierając mu policzek poślinionym palcem. Fuuujnął na mnie, a ja wybroniłem się stwierdzeniem, że miałem w końcu młodszą siostrę i to z przyzwyczajenia.
Zaśmiał się głośno, gdy wciąż uparcie tarłem czyste już miejsce na jego twarzy. Próbował się odsunąć, biorąc kolejnego gryza, a sałata ubabrała go jeszcze bardziej. Przysunąłem się bliżej, mając nadzieję, że już nie będzie się ruszał, bo rozmaże jeszcze bardziej i sam chciałem jakoś go ogarnąć, nie robiąc jeszcze większego pobojowiska. Stanowczo chwyciłem go za twarz, mając wrażenie, że lada chwila cała ta sielanka mogła iść w pizdu. Atmosfera nagle stała się jakaś taka cięższa, sałata już dawno spadła na ziemię, jednak moja dłoń nieprzerwanie dotykała policzka przyjaciela. Słyszałem jego przyśpieszony oddech i wręcz czułem oczekiwanie, gdy, tak samo, jak ja, bał się powiedzieć chociażby słowo. A ja tak naprawdę bałem się i to bardzo, bo umysł podpowiadał mi cholernie szaloną myśl, którą postanowiłem wcielić w życie, inicjując pocałunek. Jego dłonie się trzęsły, a zimne palce chwyciły odruchowo moją szczękę. Napierał na mnie, a ja czułem, jakbyśmy właśnie popełnili największy grzech z możliwych.
– Teraz jesteśmy kwita.
Bo może właśnie tak było.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro