„Niewypowiedziane słowa łatwiej ignorować"
Bezsłownie obiecałem mamie, że nie będę się alkoholizował przez pierwsze pięć dni, ale o wychodzeniu z domu i paleniu nie było mowy ani słowem. Nie wiem, co odwaliło wszystkim moim ziomkom, jednak tylko Tytus raczył odpowiedzieć na liczne wiadomości pełne narzekań na nudę. Jasne: inni pewnie uważali na lekcjach, jednak nadal byłem zdania, że powinienem dostać chociaż jednego smsa. W końcu był piątek, a dziwne przeczucie podpowiadało mi, że tylko ja nie miałem planów na wieczór, skoro tak desperacko starałem się ogarnąć coś ze starą ekipą.
Ostatnią lekcją tamtego dnia był polski, chociaż ja wolałbym nazwać tę godzinę historią, bowiem w ławce obok właśnie miała miejsce dosyć poważna wojna. Janek chyba nadal miał wąty o kino z Niną: przyjaciele dosyć głośno wymieniali między sobą zdania, olewając zajęcia. Dziewczyna machała ręką, wywracała oczami albo pokazywała mu wcale nie tak dyskretnego faka, podczas gdy on, miejmy nadzieje tylko w przenośni, rwał sobie włosy z głowy.
Nie powinienem się wpieprzać w ich spory, chociaż tak naprawdę wiedziałem, że napięcie między nimi powstało przeze mnie. Mimo to jednak nie rozumiałem zachowania Janka: w końcu byliśmy jedynie w kinie. No i Nina nie wstydziła się tamtego przypadkowego spotkania na tyle, aby usuwać filmik ze snapa, który zauważył właśnie zazdrosny Janek. Próbowałem wmówić samemu sobie, że najlepiej będzie, jeśli pozwolę ich problemowi rozejść się po kościach, ale z braku ciekawszego zajęcia i tak wróciłem do punktu wyjścia. W pewnym momencie miałem po prostu tak dość samego siebie oraz wewnętrznych moralnych batalii, że postanowiłem ogarnąć plan ocalenia ich dziwnej przyjaźni.
Tytus mnie wystawił, umawiając się na randkę z jakąś laską z Tindera, więc tamten wieczór zostałem zmuszony spędzić w samotności. Postanowiłem jednak wykorzystać go na rozpoczęcie wyżej wspomnianego planu. Krótko mówiąc: chciałem zabawić się w bohatera.
Dlatego więc udawałem grzeczne dziecko przy kolacji, spędziłem trochę czasu z Domi, nawet obejrzałem jej ulubioną bajkę, cierpliwie czekając, aż uśnie, a potem zgasiłem telewizor i wyswobodziłem się z uścisku małej, oddychając z niesłychaną ulgą, gdy zamiast mnie objęła rączkami pościel. Byłem pewien, że wreszcie odpłynęła do krainy pełnej słodyczy, kolorowych liści oraz wiecznego szczęścia, ale ona najwidoczniej miała inne plany.
– Aleks? – mruknęła z chrypką, pocierając piąstką oczy. Pewnie nie do końca zdawała sobie sprawę ze swojego zachowania, bo nagle zaczęła po omacku szukać czegoś między fałdami kołdry. Nie potrafiła jednak dotrzeć do swojego wyimaginowanego celu, wreszcie poddając się i rozluźniając.
– Hmm? – Oparłem się bokiem o framugę drzwi, krzyżując dłonie na klatce piersiowej.
– Gdzie idziesz?
– Muszę coś załatwić, słońce. Będę w domu, gdy wstaniesz. – Chciałem już wyjść, ale zostawienie jej nie było dobrym pomysłem. Jasne: z trudem dawałem sobie radę w szkole, udowadniając słabnący intelekt, ale jeśli chodziło o moją młodszą siostrę, nie byłem aż tak głupi. Czasami potrafiłem czytać z niej jak z otwartej księgi. Zresztą doskonale znałem jej zachowania oraz nawyki. Był późny wieczór, Domi prawie spała. Jeśli miało pojawić się nawiązanie do delikatnego tematu, to był ten moment.
Westchnąłem, odsuwając się, a potem spokojnym krokiem podszedłem do jej łóżka. Usiadłem na krańcu, upewniając jeszcze, że faktycznie było jej ciepło i przytulnie.
– Obiecujesz? – Niepewnie wysunęła rękę spod kołdry, a potem położyła ją na mojej. Samo to słowo wystarczyło, żebym wrócił myślami do najgorszych miejsc. Momentalnie zobrazowałem sobie przed oczami ostatni raz, gdy identyczna przysięga wypłynęła z ust osoby, która nie miała prawa jej dotrzymać.
– Obiecuję.
Nigdy nie chciałem jej okłamać. Drobne niedomówienia z mamą były czymś zupełnie innym, jednak ta mała nieświadomie zmuszała mnie do robienia rzeczy, o których sama nie wiedziała. Tak naprawdę bałem się pozytywnie zareagować na jej prośbę, ponieważ nie chciałem jej zawieźć ani skrzywdzić. Myślcie, co chcecie, ale jeśli ktoś jeszcze na tym świecie miał prawo utrzymywać przy życiu resztki mojego dobra, to właśnie ona. Jak na siedmioletnie dziecko miała nade mną czasem większą kontrolę niż ktokolwiek inny. Jednym spojrzeniem potrafiła zmusić do zrobienia dosłownie wszystkiego, nawet gdy sam nie byłem pewien, czy podołam postawionemu wyzwaniu.
– Chcesz porozmawiać? – Jedno było pewne: nie byłem gotowy na kolejne poruszanie tego samego tematu w ciągu zaledwie dwóch minut. Jasne: minęło już kilka miesięcy od śmierci ojca, ale czy serio istniał określony czas, w którym coś takiego miało przejść na porządek dzienny?
Mama spojrzała na mnie z troską mimo widocznej upartości, czekając, aż zamknę za sobą drzwi do sypialni Domi. Jedynie skrzyżowane na klatce piersiowej dłonie dodawały jej minimalnej powagi, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo próbowała dopiąć swego i wreszcie namówić mnie do ostatecznego wyrzucenia z siebie wszystkich żali. Nie była w końcu głupia: widziała, w jaki sposób zareagowałem podczas naszej wcześniejszej rozmowy. Znała mnie jednak o wiele lepiej, niż sam się spodziewałem: na pewno domyślała się, że tamten wyskok był jedynie wierzchołkiem góry lodowej, bo tak naprawdę nie wyrzuciłem z siebie ani odrobiny żalu oraz zduszanej złości.
Wolałem jednak udawać debila, bo w tamtej sytuacji szło mi to o niebo lepiej niż przyznawanie prawdy. Miałem przecież wielki plan na cały wieczór, nie mogłem go spieprzyć z powodu czegoś, co przecież i tak powróciłoby jutro, pojutrze i przez wiele kolejnych dni.
– Co?
– Długo zastanawiałam się, jak rozwiązać obecną sytuację i jedyne proste rozwiązanie tak naprawdę nie istnieje. Cierpisz, skarbie, doskonale o tym wiem. Chcę ci jednak jakoś...
Postawiła krok w moją stronę, na co automatycznie się cofnąłem. Chciałem zakończyć temat, zdusić go w zarodku, chociażby z powodu planów, które miałem na tamten wieczór oraz faktu, że nie mogłem poruszać tego tematu. Nie mogłem, nie chciałem. Kurwa, byłem pełnoletni, a zachowywałem się jak pieprzony dzieciak, obawiający tragedii, którą oznaczył sobie w umyśle jako tabu.
– Czemu ja? – spytałem bez ogródek, ponieważ to naprawdę zaczęło mnie zastanawiać. – Czym niby różnie się od ciebie albo Domi? Dlaczego uważasz, że akurat moje cierpienie jest warte uwagi?
– Bo sobie z nim nie radzisz.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Jasne: jej stwierdzenie nie było wielce odkrywcze, ale sam fakt, że realnie zawisło między nami, był tu problematyczny. Niewypowiedziane słowa po prostu łatwiej jest ignorować, bo nie trzeba się z nimi mierzyć od razu. Można to przedłużać, wymyślać wymówki, odpowiedzi. Tutaj, w tej chwili, znajdowała się jedynie niepewność.
A co robi Aleks w chwilach niepewności?
Ucieka, bo – w razie, gdybyście jeszcze się tego nie domyślili – jest tak naprawdę pieprzonym tchórzem.
– Muszę iść, jestem już spóźniony.
Oczami wyobraźni dawno znajdowałem się za drzwiami. Dosłownie czułem w płucach kojący dym i obejmującą mnie nikotynę, ale już wtedy wiedziałem, że same fajki nie będą wystarczające. Potrzebowałem więcej, głębiej.
Musiałem zapomnieć. Chociaż na jedną, krótką chwilę.
– Aleks, synku, proszę cię... To nie jest wyjście i jestem pewna, że gdzieś tam wgłębi zdajesz sobie z tego sprawę. – Szła za mną, bo jakżeby inaczej. Po kimś w końcu musiałem być uparty, nie? Ona czasem stanowiła idealną mieszankę desperacji oraz właśnie uporu w dążeniu do tego, czego chciała.
Dopadłem klamkę, a chłodny metal tak naprawdę sprawiał mi ból. Naciśnięcie jej było decyzją, która wydobyła z mamy ostateczną formę błagania.
Wciąż próbowała do mnie dotrzeć. Chwyciła mnie za rękę, próbując zatrzymać, ale wyrwałem się, odpychając ją od siebie zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
To nie był sposób na rozwiązanie całego problemu. Jedyne, co dzięki temu ugrałem, to ponowne skrzywdzenie kobiety, która cały czas chciała dla mnie jak najlepiej.
Mało odkrywcze będzie stwierdzenie, że nie wiedziałem już, kim tak naprawdę jestem. Nie brzmi to jakoś specjalnie dramatycznie, prawda? Wcale nie jest to też do końca prawdą, ponieważ – jeśli mam być szczery – ja po prostu stałem w miejscu. Zgubiłem się.
Utknąłem w dosyć nieokreślonym i pełnym niespodzianek miejscu, którego czasem tak naprawdę sam się obawiałem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro