Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

„Nie pragnąłem zupełnie niczego jak tego, aby został"

Czy żałowałem?

W sumie zależy, bo chociaż z mojej piersi nagle uleciał jakiś dziwny ciężar, a ja czułem się lżej, nie spodziewałem się odpowiedzi w postaci kompletnej ciszy. Zbłaźniłem się, a rozczarowanie dosłownie uderzyło mnie w twarz i przysięgam, że to uderzenie bolało bardziej, niż wpierdol, jaki próbował rozdać mi jego ojciec.

Odpowiedz coś, prosiłem w myślach. Ale on nadal milczał i chociaż odważył się na mnie spojrzeć, nawet nie mruknął słowa.

– Ej, no weź coś powiedz – poprosiłem z chrypą. Jak być żałosnym, to na całego, nie? A Aleksandrowi Zającowi akurat to wychodziło idealnie. – Nawet Domi mi odpowiada jak mówię, że ją kocham. A pragnę przypomnieć, że ma tylko kilka lat.

Liczyłem nawet na głupie „okej". Jasne, nie powiedziałoby wiele, ale zawsze było o niebo lepsze niż głupia cisza oraz zostawienie mnie na odczytanym.

– Dobra, nie mów nic. – Westchnąłem, nie chcąc dać po sobie poznać jak bolesna była dla mnie jego cisza. Okej, zrobiłem z siebie debila, wielokrotnie mi się to zdarzało, ale przy nim to nie było miłe. W szczególności patrząc na to, co właśnie powiedziałem. A może dla niego serio to była tylko zabawa? Czasem się lizaliśmy, wielkie rzeczy. Przecież nigdy nie obiecywaliśmy sobie niczego więcej, ani nie dawaliśmy nieodpowiednich sugestii. Nie musiałem tego wyolbrzymiać, chociaż o dziwo coś w środku mnie wiedziało co innego. – Tylko po prostu wróć ze mną do domu, okej?

– Czaje, że potrzebujesz czasem zgrywać bohatera, ale serio, to moje życie, zajmij się swoim. Masz swoje gówno do ogarnięcia. – Usiadł na łóżku i wpatrywał się w jakiś punkt na ścianie. To była chwila, w której zwyczajnie powinienem siedzieć cicho. Zamiast tego jednak miałem wrażenie, że załamywał się pode mną grunt. Nie umiałem racjonalnie myśleć, tracąc panowanie nad sytuacją, chociaż tak naprawdę straciłem je już w chwili, gdy powiedziałem te przeklęte słowa.

– Wiem, że jesteś na mnie zły, bo nie wyciągnąłem cię stamtąd wcześniej. – Bawiłem się palcami, czując jak gówniarz, który coś przeskrobał, teraz musząc się tłumaczyć. Nie musiałem i takie były fakty, jednak w dziwny sposób naprawdę zależało mi na tym, aby wszystko mu wyjaśnić. – Nawet nie wiesz jak strasznie się za to nienawidzę, ale próbowałem, przysięgam, że próbowałem. Mój dom jest twoim domem, Janek. Bez względu na to, czy się kłócimy czy nie... A moja mama umiera z nerwów, zastanawiając się, czy nie nasłać na Olszewskiego policji. Domi też wypytuje czy zrobiła coś nie tak, że nagle zniknąłeś... I serio, jeżeli nie chcesz tam wrócić dla mnie, zrób to dla niej. – Nerwowo przeczesalem włosy dłonią, czując się jak skończony idiota. Po co miałem w ogóle próbować, skoro on miał wyjebane? Po co dalej tam byłem, wręcz błagając, aby przyjął moją pomoc?

– Idę do auta i pewnie będę grzebał w płytach przez jakieś dziesięć minut, odraczając powrót i licząc jak idiota, że serio zaraz się tam pojawisz. Po tym czasie wracam do domu, a decyzję zostawiam tobie.

Byłem skończonym debilem, idiotą.

Zakochałem się w chłopaku, który miał mnie zwyczajnie gdzieś. W dzieciaku, który przecież od chwili naszego poznania widział we mnie jedynie Zająca ujebanego do niższej klasy i złego chłopca z łatką podpalającego kosze buntownika. Przed nim przyszłość malowała się w kolorowych barwach. Pomimo dramatów w domu, on pewniakiem dostałby się na dobre studia, znalazł zajebistą pracę...

Ja stałem w miejscu, tłamszony przez poczucie winy, przez obawy oraz fakt, że sam nie widziałem dla siebie żadnej nadziei.

Między nami nie mogło nic być – taka była gorzka rzeczywistość. Im szybciej to zrozumiem, tym lepiej dla mnie.

A jednak moje serce zabiło mocniej, a dziwne gorąco oblało wnętrze, gdy po zdecydowanie zbyt długim czasie drzwi od strony pasażera otworzyły się po nagłym pociągnięciu klamki. Janek od razu złapał za pas bezpieczeństwa i zapiął go, dopiero potem odważając się na to, aby przelotnie na mnie spojrzeć.

– Zostanę u was tylko dopóki sobie czegoś nie znajdę.

– Okej – mruknąłem w odpowiedzi, bo tylko na to było mnie stać.

Ale nie, nie było to dla mnie "okej".

Całkowicie zapomniałem o Piotrku, który pisał podczas jazdy, pytając o Janka i o to, czy faktycznie zabieram go do domu. Poprosiłem Olszewskiego o odpisanie, bo ten bardziej popierdolony Zając doprowadzał mnie do szału całym spamem. Olszewski niepewnie wziął ode mnie telefon, czytając na głos treść całej wiadomości, a potem sugerowaną odpowiedź, którą poparłem jeszcze zanim ją wysłał.

Kątem oka widziałem, jak palcem sunął wyżej, nadrabiając naszą wcześniejszą konwersację, dopóki najwidoczniej zawstydzony licznymi esemesami z mojej strony nie zablokował ekranu, jak gdyby nigdy nic odkładając następnie urządzenie tam, gdzie leżało wcześniej.

– Czemu to robisz? – spytał, przerywając kolejną porcję uciążliwej ciszy. – Czemu w ogóle się o mnie martwisz?

Tak naprawdę składało się na to wiele czynników. W jakiś sposób czułem zobowiązanie względem Vi, która od razu złapała kontakt ze swoim bratem i przed wyjazdem prosiła o to, żebym go za nią pilnował. Z drugiej strony jednak chodziło o moje personalne powody: o to, że w jakiś sposób wybrałem jego zamiast staczania się na jeszcze większe dno. Najpierw czułem się niewystarczający, z nim zacząłem pragnąć nieosiągalnego. Przy Janku czułem, że mogę dalej żyć. Że powinienem dalej żyć. Że otworzyła się przede mną dziwna, niedostępna wcześniej furtka, potrafiąca uratować resztkę tego, co ze mnie zostało.

– Przecież doskonale wiesz czemu.

Mama wyszła na podjazd od razu gdy zauważyła przez okno nadjeżdżające auto. Nie wymagała tłumaczeń, mówiąc jedynie, że strasznie się martwiła i zamykając Olszewskiego w matczynym uścisku. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że mogła tym nieco przegiąć, a ja spojrzałem na nią wymownie. Odchrząknęła, poganiając nas do środka i mówiła o propozycjach posiłku, bo mój przyjaciel na pewno musiał być głodny.

– Nie chcę robić kłopotu – powiedział, zajmując miejsce przy stole.

Tupot dziecięcych stóp na schodach sprawił, że spiąłem się, bo za każdym razem odruchowo wyobrażałem sobie jak Domi spada ze schodów. Gdybym był na jej miejscu, już dawno bym się połamał, a jednak jej jakimś cudem udawało się wyjść z takich rajdów bez szwanku. Kiedyś rodzice zwracali na to uwagę, opowiadając o konsekwencjach. Teraz mama upomina ją tylko wtedy, gdy miała gorszy dzień i ten fakt działał jej na nerwy oraz dodawał strachu o córkę.

– MAMOOOO! – krzyczała, skacząc z przedostatniego stopnia. – Bo mi chyba znowu rusza się ząb!

– Super, skarbie. – Gabriela Zając powiodła wzrokiem w stronę kanapy, za którą przechodziła moja siostra. – A umyłaś je dzisiaj? Pamiętaj, że wróżka uwielbia zabierać tylko czyste ząbki.

– No ale skończyła się pasta.

– To weź moją. – Uśmiechnąłem się, bo nawet nie musiałem widzieć jej miny, żeby wiedzieć, jak obrzydliwe to dla niej było. Domi uchyliła usta, chcąc kontynuować ten szalenie interesujący temat, jednak zamilkła, zauważając Janka. Ominęła mnie i z piskiem niemal wskoczyła chłopakowi na kolana, obejmując tak ciasno, że zaczął kaszleć. Odsunęła się dopiero po tym, jak została upomniana przez naszą matkę, ale przysunęła swoje krzesło najbliżej jego, dalej ignorując swojego prawdziwego brata, któremu nawet nie powiedziała "cześć".

– Aleks obiecał ostatnio, że będzie na mnie czekać z tobą, ale potem cię nie było i zrobiło mi się przykro, wiesz? Bo Aleks przecież nie łamie obietnic, ale podobno musiałeś załatwić coś baaaardzo ważnego, więc wam wybaczam.

– To nie była jego wina. – Chłopak skrzywił się, nie bardzo chcąc pewnie poruszać z nią tego tematu.

– Ale dzisiaj musicie obejrzeć ze mną bajkę. Pójdziemy z mamą po popcorn i żelki, prawda, mamo?

– Tak, słonko.

– A pójdziemy zaraz? – ciągnęła dalej. – Bo jak obejrzymy bajkę za godzinę, to potem zdążymy obejrzeć jeszcze dwie do wieczorynki.

– Janek jeszcze nic nie jadł, Domi.

– Ja też nie jadłam! – oburzyła się. – No to my pójdziemy do sklepu, a Aleks zrobi naleśniki. Te takie grube i puszyste. No i nie ma dżemu, więc musimy iść do sklepu i go kupić.

O dziwo mama zgodziła się na szybkie wyjście i po kilku minutach żegnały się z nami, upewniając, czy niczego nie potrzebujemy. Drzwi trzasnęły, a ja znowu zadałem to samo pytanie, czując, że za odmową Janka mógł stać wstyd przed proszeniem o cokolwiek. Milczeliśmy, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Chciałem zapytać go o tak wiele, bo potrzebowałem zaspokoić chorą ciekawość podsycaną wyobrażeniami tego, co robił z nim ojciec. Wiedziałem jednak, że to nie był tak łatwy temat, a on raczej nie chciał go poruszać, w szczególności ze mną.

– Będziesz dzwonił do swojej mamy, czy mam poprosić moją, żeby wysłała jej wiadomość? – Włoski na karku stanęły mi dęba, gdy obrzucił mnie najostrzejszym spojrzeniem, na jakie mógł się zdobyć.

– Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. W ogóle nie przemyślałem kompletnie niczego i żałuję, że tu jestem.

– Dlaczego? Przecież nikt nie daje ci odczuć, że jesteś problemem. Wręcz przeciwnie, ten dom był przerażająco cichy i pusty bez ciebie.

– Ale przecież to nie jest wyjście, Aleks. – Skulił się w sobie, a ja nie musiałem być geniuszem, żeby domyślić się, co mogło siedzieć mu w głowie. Ba: na głos otwarcie wypowiadał wszystkie moje myśli oraz obawy tego, co na pewno będzie miało miejsce. – Stary lada chwila i tak naśle na mnie gliny, albo, co gorsza, sam tu przylezie i będzie jeszcze większa szopka. Nie wiem na chuj uciekałem, skoro wszystkie drogi i tak prowadzą do piekła. Mogłem siedzieć na dupie, jakoś sobie radząc, niż znowu nastawiając się na to, że kolejne dni będę łaził prawie nieprzytomny po tym, jak mi znowu wpierdoli.

– Będzie ciężko, tak? Sytuacja jest popierdolona, ale jakoś sobie z tym poradzimy. Nie wrócisz tam.

– Twoje jakoś mnie nie przekonuje. Od lat myślałem, że jakoś to będzie. I jak jest? Łagodnie mówiąc: chujowo.

– Po prostu potrzebujemy planu...

– Ja już mam plan: wrócę do domu i go przeproszę. Może dzięki temu uda mi się dożyć osiemnastki, a potem coś wymyślę. Rzucę szkołę, zatrudnię się w Maku czy coś. Albo udam hetero i hajtnę się z Niną, żeby nieidealny synek rodziców wreszcie był wystarczający.

– I tak chcesz, żeby wyglądało twoje życie, tak? To może oboje od razu strzelmy sobie w łeb, co?

Westchnął, pokręcił głową i znowu się odsunął, wpatrując w jakiś punkt na ścianie. Doskonale słyszałem burczenie jego brzucha, który domagał się posiłku, chociaż on uparcie odmawiał, nie chcąc sprawiać kłopotu.

– Naleśniki? – zaproponowałem z chrypą, zauważając, że poruszenie wcześniejszego tematu nie miało żadnego sensu.

– Nie jestem głodny, serio.

– Nie pytam o to, czy jesteś, bo to już wiem. Jeżeli nie czujesz się komfortowo z moją mamą możesz iść wziąć prysznic zanim wróci czy coś. Domi na pewno zaciągnie ją jeszcze w tysiąc innych miejsc, więc mamy przynajmniej pół godziny.

Nie wiedziałem, w jaki sposób przekonać go do tego, aby mnie posłuchał. Gdybym był na jego miejscu, pewnie nawet nie wszedłbym do jego domu, a on zagryzł pewien rodzaj upokorzenia, przyjmując pomoc, której naprawdę potrzebował. Niepewnie wstał z zajmowanego miejsca, jakby w obawie, że nagle zmienię zdanie i będę kazał mu wypierdalać. Prawda była jednak taka, że nie pragnąłem zupełnie niczego jak tego, aby został. I żeby wreszcie poczuł się bezpiecznie.

Sam zaproponowałem rzeczy na zmianę, które wyjmowałem z szafy i rzuciłem na łóżko, mówiąc, że poczekam na dole. Obiecał krzyczeć, jeżeli będzie czegoś potrzebował, jednak obaj wiedzieliśmy, że na pewno by tego nie zrobił.

Chwilę jeszcze poczekałem pod drzwiami, obawiając, że będzie chciał uciec, ale dopiero potem uspokoiłem się, łącząc odpowiednie punkty. Kto jak kto, ale Janek by tego nie zrobił. A w każdym razie taką miałem nadzieję.

Ciasto na pancake'i przygotowywałem bez większego przemyślenia: w końcu robiłem to tyle razy, że po jakichś dziesięciu przestałem nawet otwierać zakładkę z odpowiednim przepisem. Domi od razu je pokochała i sprowadziła na mnie przekleństwo proszenia o nie przy każdej okazji, gdy mieliśmy wolniejszy dzień, a ona pragnęła czegoś słodkiego zamiast standardowego śniadania na szybko.

Podobno pierwszego naleśnika należy wyjebać tak, jak pierwszego partnera. Parskałem, przypominając sobie o tym, gdy zagapiony w filmik na Facebooku zapomniałem o wstawionej patelni. W sumie to by się zgadzało, patrząc na to, jak skończył się mój pierwszy pseudo-poważny związek. Alka pewnie teraz posuwała kolejnego typa, a jej stary groził mu tak, jak kiedyś mi ignorując fakt, że to jednak z jego córką jest coś nie tak.

– Nie sądziłem, że umiesz robić naleśniki.

Nie powiem, śmiesznie było usłyszeć takie słowa z ust Janka, gdy wypieprzałem całą patelnię do kosza, nie chcąc narazić nikogo na spotkanie z moją kulinarną porażką. Zrobiłem jednak dobrą minę do złej gry, odpowiadając:

– Mam młodszą siostrę, kiedyś musiałem się nauczyć.

Czułem na plecach jego wzrok, gdy stanął przy stole, najwidoczniej nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Odwróciłem się po wstawieniu kolejnej porcji i zmniejszeniu gazu, żeby znowu niczego nie zjebać, a on speszył się, zerkając w inne miejsce.

– Serio zrobił ci to mój stary?

Jego pytanie zawisło w powietrzu, bo dopiero po chwili dotarło do mnie, co miał na myśli. Przez nerwy pół poranka zaciskałem szczękę i tak naprawdę całkowicie zapomniałem o bólu czy fakcie, że w jakiś sposób wpierdol od Olszewskiego uraził moją pieprzoną męską dumę. Przecież wiadome było, który z naszej dwójki bił się lepiej. Ja tylko wykorzystałem możliwość przewagi, żeby nie oberwać zapiskiem w kartotece za napaść i pobicie. Jeszcze tego mi brakowało.

– Nie bolało aż tak, nie martw się.

– I tak byś nie powiedział, jeżeli by bolało.

– A to prawda.

Uśmiechnąłem się, chcąc rozluźnić napiętą atmosferę. Szybko jednak zgęstniała, a ja przekręciłem pancake'i i podeszłem bliżej niego.

– Nie wiem, jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że byłbym w stanie cię zostawić – oznajmiłem z dziwnym żalem. – Szalałem z niepokoju i cholera, wiesz, jak to jest, gdy umiera ci najbliższa osoba? Rozpierdala ci to psychę – wytłumaczyłem, nerwowo gestykulując. Czułem narastające nerwy i odwróciłem się, biorąc urywany oddech. Jak gdyby nigdy nic wróciłem do zajmowania się śniadaniem, obawiając znowu na niego spojrzeć. Drżały mi dłonie i nosiło mnie, bo potrzebowałem zapalić. Pożałowałem wypowiedzianych słów od razu, gdy opuściły moje usta, jednak nie mogłem niczego cofnąć. – A mi rozpierdoliło do tego stopnia, że nie dostając od ciebie znaku życia i nie słysząc ani słowa, gdy byłem w twoim domu, bałem się najgorszego. Gdyby nie Piotrek, nie wiem, co bym zrobił. Najgorsze jest jednak to, że ty myślałeś, że tak po prostu cię olałem, że wyrzuciłem ze swojego życia. I serio zrobiłbym to po tym, jak skakałem nad tobą jak pojebany, chcąc sprawić przyjemność po koszmarnych tygodniach? Kurwa, za kogo ty mnie...

Pociągnięcie wprawiło mnie w osłupienie, bo kompletnie się tego nie spodziewałem. Tak samo jak nie spodziewałem się ciasnego przytulenia i zimnych, drżących palców, które po chwili ostrożnie dotknęły śladu po uderzeniu Olszewskiego. Moje serce przyspieszyło, a krew zawrzała. Dopiero w tamtym momencie poczułem, jak strasznie brakowało mi jego dotyku.

A już na pewno brakowało mi tych spierzchniętych ust, które zaledwie po chwili wyrwały z moich niespodziewany jęk, gdy wreszcie mnie pocałował.

Odsunął się dopiero gdy straciliśmy dech. Oparł o mnie czoło, a potem odsunął się, odpowiadając:

– Ja ciebie też. I to tak cholernie mocno.  


******

Wracamy ze Stuckiem po nieco dłuższej przerwie niż zwykle, ale strasznie ciężko szedł ten rozdział. Uznajcie go za Mikołajkowy prezent, a kto wie, może kolejny będzie na Święta (albo jeszcze wcześniej)? 

Pamiętajcie o naszym hasztagu na Twitterze #StuckInLovePL, gdzie wrzucamy fragmenty, najlepsze spoilery oraz narzekania na brak chęci/weny. 

Prosimy również o Wasze wrażenia, którymi możecie dzielić się właśnie na tt i w komentarzach poniżej. Uwielbiamy czytać, co sądzicie, tak samo jak teorie spiskowe do dalszych części, także nie krępujcie się. Niesamowicie nas wtedy motywujecie, a my wiemy dzięki temu, że nasza trzyletnia pisanina komuś przypada do gustu. 

Buziaki i do następnego,

polishkathel & DreamerEmma 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro