Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

„Masz rację twierdząc, że sobie nie radzę"

Kolejną noc spędziłem w towarzystwie telewizyjnego wróżbity, który za nieco ponad dychę obiecał rozprawić się z wszystkimi życiowymi problemami. Podobno infolinia zamykana miała być lada chwila, ale to same gówno gruby amator z programu próbował wcisnąć mi już od dwudziestu minut. Godziny ciągnęły się nieubłaganie, a w pewnym momencie nie chciało mi się już nawet palić. Jedyne czego pragnąłem, to zamknięcie oczu, ale chora paranoja nie pozwalała mi uwierzyć, że może teraz pierwszy raz od wielu dni nie obudzę się z krzykiem i szybko bijącym sercem.

Próbowałem znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale nawet Tinder już mnie nie interesował. Został mi tylko Facebook, na którym nie działo się praktycznie nic, bo przecież normalni ludzie o tej godzinie już dawno przewracali się na drugi bok. Nawet Janek już spał, bo nie zaczepiał mnie, ani nie wysyłał słabych memów, na których widok mimo wszystko wybuchałem śmiechem. Wcisnąłem się w kanapę, ciaśniej okrywając kocem i nie wiedziałem, czy tak cholernie zimno mi było przez głód, czy jednak zmęczenie. Salon skąpany był w mroku, na którego tle odbijał się ekran telewizora. Następny kanał miał zakończenie programu, a ja jęknęłam pod nosem, słysząc znajomy pisk, który zmusił mnie do zmiany stacji.

– Aleks, co ty tu robisz?

Zakląłem pod nosem, słysząc zaspany głos mamy. Ziewnęła, pocierając dłonią kark, gdy spiąłem się zupełnie tak, jakby właśnie przyłapała mnie na oglądaniu porno. W głowie wirowało mi masę myśli i jeszcze więcej odpowiedzi. Nie byłem jednak w stanie skłamać, gdy dotarło do mnie, jak sama musiała być tym wszystkim wyczerpana.

– Masz rację, twierdząc, że sobie nie radzę – powiedziałem na jednym wdechu, ze strachem, że nie wypowiem ani słowa, jeśli zawaham się chociaż na chwilę. – Kibluję rok w drugiej klasie, jestem z dziewczyną, której nie kocham, a koszmary nie dają mi ani chwili spokoju. I wiem, że na to zasłużyłem, bo serio zasłużyłem na wszystko, czym teraz świat mnie napierdala, ale, kurwa... – urwałem, mając coraz większy trud w złapaniu oddechu. – Zwyczajnie sobie nie radzę.

– Synku... – Westchnęła, podchodząc i siadając obok. Objęła mnie ramieniem, a ja drgnąłem, gdy przez ten niepozorny gest dotarło do mnie, jak cholernie w rzeczywistości było zimno. Przeraziło mnie to, nie wiedząc czemu, ale obcość tej czułości wręcz zmusiła mnie do wstania oraz zachowania dystansu. – Musisz się położyć, dobrze? Prześpij się chociaż kilka godzin, nie możesz się tak wyniszczać. Wezmę jutro wolne i porozmawiamy rano.

– Czy ty mnie nie słyszysz? Ja sobie kurwa nie radzę! – wybuchłem, gestykulując na tyle, na ile pozwolił mi koc, który założyłem sobie na ramiona. – Myślisz, że nie próbowałem?! Ale ja się zwyczajnie kurwa boję, rozumiesz to? Bo za każdym razem, gdy zamykam oczy, budzi mnie własny krzyk i panika. Bo każdy kolejny koszmar odbiera mi zmysły i już kurwa nie wiem, co jest prawdą, a co wytworem mojej jebanej, kierowanej poczuciem winy, wyobraźni!

– Skarbie... – głos jej się łamał, gdy za wszelką cenę próbowała zachować siłę. Doskonale jednak widziałem, jak cholernie ciężko jej było. Dlatego też tak bardzo nienawidziłem siebie za wypowiadanie tych wszystkich słów. Ale naprawdę nie dawałem już rady i musiałem powiedzieć jej prawdę, skoro tak bardzo tego chciała.

– Nie, mamo! Nie ma słów, które by to naprawiły, wiesz? I nie próbuj nawet, bo nie chcę, żebyś próbowała. Jeszcze do tego wszystkiego brakuje, żebyś przejmowała się mną. Co ze mnie za człowiek, skoro sobie nie radzę?! I co ze mnie, kurwa, za syn, skoro cały czas przyprawiam cię o zawód?!

Byłem pewien, że usłyszę jej płacz i to wbijało mi w pierś jeszcze większy cierń. Skłamałbym jednak, twierdząc, iż nie poczułem minimalnej ulgi, gdy zamiast tego do moich uszu dotarł inny rodzaj cierpienia. Jeszcze bardziej się napiąłem, a dziecięcy szloch sprzedał mi sierpowego w sam środek brzucha. Krzyk boleśnie wdarł się w umysł i jak w amoku pognałem na schody, omal się nie potykając.

To nie był atak paniki, to była agonia; Dominika wiła się po łóżku, skopując pościel oraz wrzeszcząc, niemal zdzierając sobie gardło. Delikatnie, acz stanowczo przyciągnąłem ją do siebie i sam prawie płakałem, próbując uspokoić moją małą siostrzyczkę. Własne cierpienie to jedna rzecz, ale widząc i nie będąc w stanie zrobić prawie nic, aby pomóc najbliższej mi osobie, wreszcie zrozumiałem zachowanie mamy oraz jej desperację przy każdej próbie rozmowy ze mną. Szeptałem drżącym głosem czułe słowa, tuliłem tak, jak byłem w stanie i głaskałem ją po główce, co chwilę zgarniając mokre od potu i łez kosmyki włosów. Sam nawet nie zdałem sobie sprawy, jak mama położyła się za mną, a potem objęła, również pomagając przetrwać tę cholernie ciężką noc. Leżeliśmy we trójkę na niesamowicie małym łóżku, które w rzeczywistości przeznaczone było tylko dla jednej cholernie rozpychającej się sześciolatki. O dziwo jednak udało nam się zwyciężyć, bo do samego rana nie dosięgnął nas już żaden koszmar.

Rano wstałem jako ostatni. Byłem z tego faktu niesamowicie zadowolony, ponieważ głupio byłoby mi rozpychać na tak małej przestrzeni. Nie posiadałem pewności, czy byłem wyspany. Wspomnienia poprzedniej nocy wciąż napinały każdy mięsień mojego ciała, a na plecach dosłownie czułem ciężar nadchodzącej rozmowy z mamą. Przez chwilę miałem głupią nadzieję, że jednak pojechała do pracy, kolejny raz odpuszczając temat. Wiedziałem jednak, jak wierutnym było to kłamstwem, bo gdybym był na jej miejscu, na pewno nie zostawiłbym tego w spokoju. Wziąłem gorący prysznic, ale nawet on nie był w stanie mnie rozgrzać. Po wejściu do kuchni od razu nastawiłem wodę, nie wiedząc jeszcze, czy wolałem kawę, czy herbatę. Mama niespokojnie kończyła swój posiłek, kiwając głową podczas słuchania kolejnej opowieści Dominiki, która wydawała się w ogóle nie pamiętać swojego nocnego przeżycia. O dziwo było wcześniej, niż oczekiwałem, skoro jeszcze była w domu.

– A były tam smoki? – spytałem, gdy na moich ustach mimowolnie rozkwitł uśmiech.

– Był jeden, ogromny i ział tak dużym ogniem!

– Nie bałaś się, prawda? – podjąłem, całkowicie olewając chęć ciepłego napoju na rzecz spędzenia czasu z małą.

– No jasne, że nie!

– Chodź, Domi, musimy się zbierać, bo nie zdążymy na zajęcia.

– Mogę ją zawieźć, jeśli chc...

– Ty się stąd nie ruszasz. Wrócę za kilkanaście minut, a przez ten czas się przygotuj, bo będziemy rozmawiać.

– No przecież nic się nie dzieje. Wczorajsza noc to głupie nieporozumienie, no. Mamo, prze...

– Pokłóciliście się? – Pytanie małej przywołało nas na ziemię, gdy ze spokojem bawiła się resztką mleka ze swoich płatków. Westchnąłem, zaprzeczając, a mama poprosiła ją o zakładanie butów. Pociągnęła spory łyk kawy, poczekała, aż Domi zniknie za drzwiami i powiedziała:

– Nie waż się kłamać mi prosto w twarz, Aleksandrze. Słyszałam wystarczająco i nie wiem, co byłaby ze mnie za matka, jeśli tak po prostu bym to zignorowała. Jadę zawieźć małą, a jak wrócę, to masz tu siedzieć, gotowy do rozmowy. I naprawdę lepiej, żebyś tu był. – Ton, którego użyła, doskonale uświadomił mi, jak przez wczorajszy wyskok miałem przejebane. I nie chodziło wcale o fakt, że chciałbym cofnąć czas, aby zwyczajnie się zamknąć. Bardziej o to, że mama wreszcie się dowiedziała; o części rzeczy, jednak wciąż...

– Obiecałem Tytkowi, że oddam mu dziś fajki. Skończyła mu się kasa i potrzebuje – zauważyłem, wsuwając dłonie w kieszenie dresów.

– To oddasz mu po południu. Jak będzie się unosił, to niech przyjdzie tutaj.

– Nie możesz mi zakazać chodzenia do szkoły. No mamo... – Skuliłem się, gdy spiorunowała mnie wzrokiem. W duchu byłem jej wdzięczny za to, że nie dodawała niczego więcej, ale i tak czułem się jak opieprzony pięciolatek. Kolejne westchnienie opuściło moje usta, gdy bez słowa zabrała swoje rzeczy, a potem wyszła. W powietrzu długo jeszcze unosiła się ciężkość jej słów. Przez chwilę miałem nadzieję, że rozluźnię się po chwili samotności, ale z każdą upływającą minutą było tylko gorzej. Padłem na kanapę, przeklinając pod nosem. Nie chciało mi się sprawdzić powiadomienia, nawet gdy dostałem esemesa, bo byłem prawie pewien, że była to mama.

Tytus: Zajdę po ciebie. Jarać mi sie chce

No i zajebiście. O wiele lepsze będzie słuchanie jego śmiechów, niż jak gdyby miałaby być to Alka z kolejną porcją awantur. Miałem jednak nadzieję, że spędziła dzień lepiej niż ja, skoro wczoraj wyrwała się z psiapsiółkami na zakupy nowych kiecek. Nie pisała do mnie prawie wcale, wieczorem przez chwilę gadaliśmy, bo domagała się wyznania miłości, które wyrzuciłem z siebie, siedząc na kiblu.

Tytek nawet nie pomyślał o tym, żeby zapukać. Na swoje usprawiedliwienie miał fakt, że przecież mojej mamy już dawno nie było o tej godzinie w domu. Już na początku zgarnąłem opieprz, bo nie byłem gotowy do wyjścia i chociaż najpierw korciło mnie, aby faktycznie zostać i poczekać na nadejście poważnej rozmowy, ostatecznie uznałem to za głupotę. Bo przecież skoro temat nie był poruszany przez tyle miesięcy, teraz na pewno zostałby znowu zakopany, a ja odetchnąłbym z ulgą, więc po co w ogóle prowokować los do tego, aby mamie nagle się odwidziało i by zaczęła pytać.

Mój przyjaciel miał dwa rodzaje spojrzeń; jedno z nich to typowy uśmieszek złego chłopca, dzięki któremu niemal każdej dziewczynie miękły nogi, a drugie pełne było tak cholernego politowania, że autentycznie zrobiło mi się głupio, chociaż nie zrobiłem przecież kompletnie niczego. Wdarł się do salonu, nie kłopocząc ze zdjęciem butów, a ja machnąłem ręką, oszczędzając sobie wypowiadania słów, które i tak spłyną po nim jak po kaczce. On jednak nie był na tyle przychylny, rzucając od razu;

– Wyglądasz tak, jakby Alka całą noc siedziała ci z cipą na twarzy.

– Łał, dzięki – mruknąłem, wstając. Bez oporów sięgnął po moją kurtkę z wieszaka, a potem nią rzucił, jednoznacznie dając do zrozumienia, że jednak miałem z nim wyjść. Wiedziałem jakie niosło to ze sobą konsekwencje, ale po wczorajszej nocy chciałem mieć kontrolę przynajmniej nad czymś tak głupim, jak złamanie obietnicy.

– Od czego są przyjaciele. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro