||10||
[👆💞💘
Trzeba posłuchać]
Pov. Tord
Możesz już przestać? Ja nie chce!
Nie musisz chcieć.
Muszę kurwa! To jest MOJE ciało i ja decyduje o nim, nie ty.
Pewny jesteś? Bo jakoś mi się nie wydaje. Właśniesz dajesz swojemu głosowi w głowie, sterować "twoim" ciałem.
Ta, przymknj się...
Ha! Wiedziałem, słaby jak zawsze. No to teraz możesz pożegnać się z swoim chłoptasiem.
No chyba nie. Nie skrzywdzisz go.
Dokładnie. Ja go nie skrzywdze, to będziesz ty.
Nienawidzecie.
Po chwili byłem zmuszony przez siebie, żeby podejść do Toma i wyciągnąć nóż, który zawsze trzymamy w kieszeni bluzy.
Trzymając ostre narzędzie w ręce próbowałem wydusić jedno ważne słowo.
- P-prze-epr-ra--
To było jedyne co mogłem powiedzieć, ponieważ on mi to uniemożliwiał. Tak bardzo chce mu teraz wszystko powiedzieć ale nie mogę. Nie chcąc przyłożyłem mu do gardła nóż.
- Teraz idziesz ze mną.- Mój głos się trochę obniżył.
Czarnooki jedynie pokiwał głową na "tak" ze strachem. Teraz chciałbym go przytulić no ale nie mogę. Kierowaliśmy się w kierunku mojej "piwnicy zabaw".
Tom usiadł na krześle i patrzył na mnie.
Podszedłem do niego i zrobiłem mu małą kreskę na policzku. Po chwili zaczeła lecieć krew z niej. Przejechałem palcem po jego ranie brudząc przy tym palec jego krwią. Językiem przejechałem po moim palcu i szeroko się uśmiechnąłem. Z oczu Toma zaczęły spływać łzy. A ja nie mogłem nic zrobić, byłem bez silny.
Kiedy sięgałem po pistolet, w środku zamarłem. Przyłorzyłem mu pistolet do skroni i strzeliłem. Nie wierze. Właśnie to zrobiłem... Zabiłem Tom'a.
Nagle poczułem ból na policzku, jakbym dostał z liścia. Otwieram lekko oczy i widzę tam... Tom'a...? Przecież go zabiłem, jak to jest możliwe?
- No wkońcu, dobrze się czujesz?- zapytał.
- C-co się stało?- Nie wiedziałem czy to prawdziwe.
- No wiesz, siedziałem sobie w salonie oglądając telewizje i nagle, słyszę jakieś bum [xd???] w kuchni. Więc ide do kuchni i patrzę ty zemdlałeś.- W sumie to ma sens...
- Aha.. To dobrze...- Wspaniale, bo jestem teraz pewny, że nic nie zrobiłem dla Tom'a.
- Serio? " Dobrze"? Mogłeś sobie coś zrobić, a ty "dobrze"? Debil. - Teraz sobie odszedł.
Uwierz mi Tomaszku, że dobrze. Usiadłem i patrzyłem się ziemie. W sumie to teraz się nie dziwie czemu uznali, że mam coś nie tak z głową. No cóż.
Wstałem i poszedłem na dwór. Stojąc przed moim domem, zobaczyłem... Jego?! To wszystko przez niego! Tam właśnie szedł Arek. Czyli komendant, to on zlecił specjalistom żeby mnie zbadali. To wszystko stało się przez tego dupka.
...
Zemsta. Należy mu się. Będzie cierpiał tak jak nigdy wcześniej. Będzie zdychał w męczarniach.
- Arek?! - krzyknąłem udając zaskoczonego z uśmiechem.
- Tord?! - Blondyn krzykną i podbiegł do mnie. - Staryy! Długo cie już nie widziałem, jak się czujesz? - Nie udawaj miłego. Jesteś prawdziwym surwysynem.
- Dobrze, a co tam u ciebie? - Jeszcze chwile poudawaj i zaraz mu przyjebiesz Tord.
- Aa tam, nic nowego. - Uśmiechnął się, jak ja nienawidzę jego uśmieszku.
- Właśnie, jak się czuje Edd i Matt? - Znaczy się wiem jak się czują. Po tym jak zapytałem go jego twarz posmutniała. - C-coś nie tak? - Świetny ze mnie aktor.
- Po prostu... Edd i Matt zaginęli, szukamy ich ale nie mamy żadnych poszlak... - Oh? Ciekawe...
- O matko! Nie możliwe! - Czyżbym był dobry w zacieraniu śladów?
- No ta... O właśnie! Mam coś dla ciebie. - Obrócił się i zaczął szukać czegoś w plecaku. To jest twoja szansa Tord. Teraz albo nigdy. Dasz rade.
W tym momencie walnąłem go z łokcia w szyje. Od razu upadł na ziemie, nie tracąc czasu kopnąłem go w brzuch i głowę. Blondyn złapał się za brzuch i sykną z bólu. Ja patrząc na niego z góry czułem się świetnie... Ale teraz nie o tym. Kopnąłem go jeszcze parę razy w plecy i brzuch. Po tym byłem pewny, że zemdlał. Wziąłem go na ręce i prawie upadłem na ziemie, ale to już szczegół. Zaniosłem go do piwnicy. Przywiązałem go do tego samego krzesła co Matt'a.
- No, no Areczku... - powiedziałem i pozostawiłem go samego w piwnicy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro