Halloween cz.1
Jako że bardzo lubię Halloween, pomyślałam że napiszę one-shota związanego z tym świętem. Jest to oderwanie od normalnych rozdziałów. To historia bohaterów z tej książki w normalnym życiu, choć nie do końca normalnym bo czekać ich będzie ciekawa przygoda w niezapomnianą noc Halloween.
Nie przeciągając, zapraszam do czytania!
□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□
Dzwonek na przerwę oznajmiający koniec ostatniej lekcji w liceum Arlington pod Waszyngtonem był wybawieniem dla wielu nastolatków, którzy z niecierpliwością czekali aż będą mogli opuścić mury tego nędznego budynku. Harmider panował na korytarzu gdy młodzież wyszła z klas. Wszędzie były porozwieszane ozdoby Halloween'owe. Wielu cieszyło się z okazji tego święta. Albowiem piątkowy wieczór 31 października był zwiastunem szalonych imprez w całym miasteczku Arlington, które co rok hucznie obchodzi to święto.
Jack pchnął drzwi i wyszedł na zewnątrz. Odetchnął głęboko ciesząc się że naroście nadszedł weekend. A miał spore plany na dzisiejszy wieczór. Ruszył w kierunku parkingu. Gdy szedł zauważył jak trzech nastolatków nęka brązowowłosą dziewczynę, która próbowała w spokoju pójść na przystanek, ale chłopcy jej w tym przeszkadzali. Jeden z nich na twarzy miał szary worek z dziurami na oczy i wyciętym szerokim uśmiechem. Nie dawali jej spokoju nawet gdy prosiła by odpuścili.
-Znajdźcie sobie inne zajęcie!- wykrzyknął w ich kierunku brunet. Nastolatkowie spojrzeli na niego.
-Co z tobą Jack? Tylko się droczymy.- odezwał się ten w masce.
-Zdejmij to bo wyglądasz jak idiota Steve.- stwierdził Jack. Chłopak o imieniu Steve zdjął worek z głowy, skinął głową do swoich kolegów po czym odeszli od dziewczyny.
-O co ci chodzi? To tylko Lydia.- powiedział Steve gdy razem z dwoma swoimi kumplami podeszli do bruneta.
-W tym rzecz. Macie ją zostawić w spokoju. Henry ją lubi więc byłoby kiepsko gdyby moi kumple ją dręczyli, prawda?- zapytał Jack.
-W sumie masz rację.- odezwał się nastolatek o ciemnej karnacji, Mark.- Damy sobie spokój.
-Wpadniesz na imprezę u Sharon?- zapytał chłopak o miedzianych włosach, Neil.
-Nie, mam inne plany.- uśmiechnął się zawadiacko brunet.
-Tylko nie mów że masz wstęp na imprezę starszaków.- powiedział pobudzony Steve, ale odpowiedź była oczywista. Jack skinął głową.- Zazdroszczę ci stary. No dobra, lecimy. Do zobaczenia.
Nastolatkowie poszli na parking szkolny, a Jack skierował się na przystanek gdzie na ławce siedziała jedna osoba. Zerknął na tą osobę po czym usiadł obok.
-Nie musiałeś tego robić.- odezwała się cichym głosem dziewczyna.
-Wiem.- brunet zerknął na szatynkę, która siedziała przygaszona z spuszczoną głową.- W porządku?
-Przecież cię to nie obchodzi.- mruknęła niepewnie.
-Masz rację, ale wypadało zapytać. Moim zdaniem nie należy ci się to. Nie twoja wina że twoja matka to psychopatka.- stwierdził nastolatek. Wszyscy w szkole wiedzieli co stało się w rodzinie Lydii. Któregoś dnia jej matce odbiło, próbowała zabić własnego męża. Po tym trafiła do psychiatryka. Lydia razem z ojcem przeprowadzili się do Arlington, ale plotki szybko rozeszły się po całej szkole przez co dziewczyna była gnębiona. Oczywiście nie przez wszystkich, wielu jej współczuło, ale zawsze znajdą się idioci, których coś takiego bawi.
-Dzięki.- powiedziała wdzięcznie dziewczyna i spojrzała na bruneta delikatnie się uśmiechając, ale on nie odwzajemnił gestu. Odwrócił wzrok i sięgnął do kieszeni kurtki po zapalniczkę i papierosa.- Wiesz że nie można tu palić?
-Nie obchodzi mnie to.- powiedział nonszalancko nastolatek i już miał zamiar podpalić papierosa gdy kątem oka zauważył wyjeżdżający zza zakrętu policyjny radiowóz. Instynktownie schował rzeczy do kieszeni.- Kurwa.- mruknął niezadowolony gdy pojazd zatrzymał się przy przystanku.- Dzień dobry szeryfie.- powiedział z uprzejmością gdy szyba od strony kierowcy całkowicie się opuściła i mógł zobaczyć twarz mężczyzny.
-Witaj Jack.- skinął głową Rick, a później spojrzał na dziewczynę.- Dzień dobry Lydio.
-Dzień dobry panie Grimes.
-Nadal masz szlaban?- szeryf zwrócił się do Jack'a.
-Gdybym mógł jeździć nie siedziałbym tu.- stwierdził nastolatek. Po ostrej awanturze w szkole, w której brał udział, jego mama dała mu szlaban więc przez dwa tygodnie nie mógł jeździć swoim samochodem. Z tego powodu był skazany na jazdę autobusem albo w gorszym wypadku na co się nie godził i wolał już kisić się w autobusie, by mama go podwoziła i odbierała z szkoły albo robił to jej facet. Upokorzeniem byłoby dla niego gdyby któreś z nich zawoziło go i odbierało jakby był małym dzieckiem albo maminsynkiem.
-Może podwieźć was do domów?- zapytał z przyjacielskim uśmiechem szeryf.
-Nie trzeba.- odezwał się Jack odpowiadając za ich oboje .
-No dobrze. Udanego Halloween.- mężczyzna pożegnał się po czym odjechał.
-Szeryf ma cię na oku.- stwierdziła żartobliwie Lydia.
-Bardzo zabawne.- powiedział sarkastycznie brunet.
Kilka minut przesiedzieli w ciszy aż w końcu przyjechał autobus. Wsiedli do niego. Jack usiadł na samym końcu pojazdu, za to Lydia prawie na początku.
Gdy autobus zatrzymał się Jack wysiadł. Na podjeździe przed jego domem stał srebrny opel jego mamy, co oznaczało że była w domu. Chłopak wszedł do domu i idąc korytarzem przyspieszył kroku by pójść od razu na górę do swojego pokoju, ale głos jego mamy zatrzymał go.
-Jack, chodź do salonu.- powiedziała Lara. Nastolatek westchnął i niechętnie wszedł do pomieszczenia. Kobieta szykowała się do wyjścia.
-Co robisz?
-Zaraz jadę do pracy.
-Co?!- chłopak był zaskoczony i wzburzony.- Miałaś mieć dziś wolne.
-Wiem, ale potrzebują mnie na zastępstwo za Mie, biedaczka mocno się pochorowała. Skończę przed północą.- ciemnowłosa wyszła na korytarz gdzie zdjęła z wieszaka kurtkę, nastolatek poszedł za nią.
-Kto zostanie z Tim'em?
-Ty.- odpowiedziała wprost na co chłopak się zezłościł.
-Nie ma mowy! Mam plany na wieczór. Nie będę niańczył tego gnojka i jego przyjaciółeczki!- brunet był wściekły, nie tak umawiał się z mamą. Miał mieć cały wolny wieczór, a teraz wszystko szlak jasny trafił. Kobieta spojrzała na niego pobłażliwie, nie komentując jego zachowania. Rozumiała że był zły, sama nie była zadowolona. Chciała spokojnie spędzić wieczór, a okazało się że będzie musiała siedzieć w pracy.- Niech Daryl ich pilnuje.
-Jest poza miastem. Wróci późnym wieczorem.
-A wujek?- Jack szukał wszelkiej możliwości by wywinąć się od obowiązków.
-Ostatnim razem gdy pilnował Tima prawie spalił dom. Nie próbuj unikać tego. Bądź dobrym bratem. Do dwudziestej drugiej możecie chodzić po domach zbierać cukierki. Później możecie iść na festyn. Gdy skończę pracę, tam się spotkamy. Dobrze?
-Innego wyjścia nie mam.- burknął zirytowany.
Lara wyszła na dwór po czym wsiadła do samochodu i odjechała. Jack poszedł na górę. Szedł korytarzem, po drodze rzucił plecak do swojego pokoju po czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otworzył drzwi do pokoju brata i gwałtownie wszedł do środka.
Tim siedział na łóżku razem z Judith i grali w planszówkę. Oboje spojrzeli na nieproszonego gościa.
-Powinieneś zapukać.- stwierdził kąśliwie Tim.
-Mam to w dupie. Zjebałeś mi wieczór.- powiedział oschle brunet.
-Uważaj bo ci język odpadnie od takich słów. Nie zrobiłem tego specjalnie. Nagłe zmiany się zdarzają. Przynajmniej nie pójdziesz na tą durną imprezę starszaków. Nie wiadomo co tam może się wydarzyć. Jeszcze by cię znaleźli następnego dnia martwego na brzegu rzeki.- powiedział szatyn po czym jego wzrok spoczął na planszówce. Rzucił kostką po czym ruszył swoim pionkiem.
Jack sfrustrowany tak spokojnym zachowaniem brata wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Nastolatek poszedł do siebie. Rzucił się na łóżko upadając twarzą na poduszkę. Leżał bezczynnie kilka minut rozmyślając nad sytuacją w jakiej się znalazł. Usłyszał krótki sygnał z telefonu, który miał w kieszeni. Wyjął urządzenie i spojrzał na wyświetlacz. Miał wiadomość od Henry'ego.
"Jak tam u ciebie? Rodzice wyjeżdżają za dwie godziny więc zobaczymy się niedługo."- od Henry.
"Kiepsko, zmiana planów. Będę pilnować brata. Spędzimy wieczór na zbieraniu cukierków, dno."- brunet wysłał wiadomość, a po paru chwilach dostał odpowiedź.
"Bez załamki. Impreza starszaków nie jest najważniejsza. Załatwię browarki i będzie spoko."- od Henry.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Jack wyszedł z domu w tym samym momencie gdy czarny samochód zatrzymał się przy jego domu. Z pojazdu wysiadł blondwłosy nastolatek z szarą torbą przewieszoną przez ramię. Jack machnął ręką do ojca Henry'ego gdy złapał z nim kontakt wzrokowy. Blondyn rozmawiał z rodzicami, którzy ciągle powtarzali mu by był ostrożny i nie szalał gdy ich nie będzie. W końcu odjechali, a wtedy Henry mógł podejść do Jack'a.
-Wyjeżdżają na dwa dnia za miasto, a zachowują się jakby miało ich nie być lata.- stwierdził z rozbawieniem blondyn, ale miło było że rodzice tak się o niego troszczyli. Jack zeskanował go wzrokiem. Brunet zwęził brwi, na co Henry spojrzał na niego z niezrozumieniem.
-Co ty masz na sobie?
-Napisałeś że będziemy zbierać cukierki. Więc oto mój kostium... - rozłożył ramiona prezentując swój strój wilkołaka. Miał sztuczne kły, sterczące uszy, przyklejony nos. Prezentował się całkiem dobrze, kostium nie wyglądał tandetnie. Nastolatek zawył niczym zwierzę po czym zaśmiał się z miny jego przyjaciela.
-To mój brat i Judith będą zbierać słodycze, a nie my.- brunet wywrócił oczami po czym oboje skierowali się do domu.
-My też możemy.- stwierdził blondyn.
Wybiła dwudziesta, na zewnątrz ściemniło się. Dzieci w towarzystwie starszych chodziły po domach zbierając łakocie.
Jack czekał na dole przy drzwiach razem z Henrym. Brunet nie założył żadnego kostiumu mimo że Henry proponował że coś mu załatwił. Nie miał ochoty chodzić po domach, wolał zaszaleć nad rzeką. W przeciwieństwie do Henry'ego, który był entuzjastycznie nastawiony na chodzenie po domach.
W końcu Tim razem z Judith zeszli z góry w swoich strojach. Szatyn przebrał się za rycerza, a panienka Grimes za kowbojkę.
-No to czas na tortury.- powiedział Jack po czym wszyscy wyszli. Brunet zamknął dom. Gdy Jack schodził z werandy zobaczył, że do Henry'ego, który stał na chodniku razem z Tim'em i Judith ktoś podszedł.- Jeszcze jej brakowało.- mruknął krzywiąc się po czym podszedł do grupy.
-Cześć Jack.- powiedziała Lydia. Brunet jedynie machnął obojętnie ręką. Dziewczyna również się przebrała. Jej kostium robił wrażenie. Wyglądała jak prawdziwe zombie.
-Spoko przebranie.- nie brzmiał jakby faktycznie podobał mu się ubiór dziewczyny, ale powiedział to tylko z uprzejmości i fakty by Henry nie obawiał się że dwie bliskie mu osoby nie przepadają za sobą.
-Dzięki. Zombie to klasyka.- powiedziała dziewczyna.
Nie marnując czasu, poszli dalej. Zachodzili do domów, zbierali cukierki, robili zdjęcia. Jedyną osobą, która niezbyt się bawiła był Jack. Reszta była zadowolona.
Podeszli do kolejnego domu. Jack został bardziej z tyłu i jedynie przyglądał się jak oni podchodzą do drzwi i pukają. Nastolatek poczuł jak jego telefon zawibrował. Wyjął urządzenie, dostał wiadomość.
"Impreza już się zaczęła. Przyjdziesz, prawda?"- od Diego. Jakiś czas temu Jack poznał Diego w dość specyficznej sytuacji. Był z Henrym w centrum handlowym. Poszedł na chwilę do toalety, a gdy wrócił jacyś starszacy zaczepiali blondyna. Wtedy poznał Diego. I od tamtej pory można powiedzieć, że się zakumplowali.
Nie chciał napisać mu, że nie przyjdzie. Obiecał mu. I to była dobra okazja do poznania nowych i ciekawych ludzi. Same plusy miała ta impreza.
"Wiadomo, że wpadnę. Będę około dwudziestej trzeciej."
"Świetnie. Już się bałem, że mnie wystawisz"- od Diego.
Na twarzy Jack'a pojawił się mały uśmiech.
-Z kim tam romansujesz?- zapytał Tim gdy wrócił z resztą. Jack spiął się i szybko schował telefon.
-Nie twój interes. Chodźmy dalej. Ruchy.- ponaglił ich.
Skończyli zbierać słodycze przed dwudziestą trzecią. Jack dyskretnie próbował ich ponaglać, ale i tak późno skończyli. Gdy wrócili brunet poszedł bezpośrednio do swojego pokoju, za to Tim i Judith razem z Henrym oraz Lydią rozsiedli się w salonie i liczyli kto najwięcej zebrał słodkości.
Jack przebrał się. Zmienił ciemne dresy i bluzę, na czarną koszulę w czaszki i podarte jeansy. Przeczesał włosy, układając je w górę. Popsikał się jeszcze dezodorantem po czym wyszedł z pokoju i zszedł na dół.
-Gdzie idziesz?- zapytał Tim gdy zauważył brata na korytarzu.
-Wychodzę na imprezę.
-Ale masz mnie pilnować i mieliśmy iść na festyn. Mama ci kazała.- powiedział szatyn.
-Możecie zostać z tymi dzieciakami jeśli chcecie, ja idę się zabawić.- brunet zwrócił się do Henry'ego i Lydii nie odpowiadając bratu.
Henry i Lydia wstali decydując się że jednak pójdą z brunetem, na co nastolatek uśmiechnął się pod nosem zadowolony.
-Nie możesz iść.- powiedział Tim wychodząc na korytarz by zatrzymać brata.
-Zrobię co zechcę. A ty jako dobry brat powinieneś mnie kryć. Zbieraliśmy cukierki więc bądź zadowolony, teraz ja chcę się wyszaleć.
-A o której wrócicie?- zapytał szatyn.
-Nie wiem.- wzruszył ramionami Jack po czym wyszedł z domu, a za nim Henry i Lydia.
-Jesteś pewny że to dobry pomysł?- zapytał z wątpliwościami blondyn.
-Nie trzęś portkami. Będzie zajebiście.- powiedział brunet posyłając w stronę blondyna i dziewczyny zawadiacki uśmiech.
Henry nie był zbytnio przekonany co do tej imprezy. Była ona nad rzeką, poza miastem, na terenie gdzie nie można wchodzić. Więc nielegalna zabawa z alkoholem i z starszakami brzmiało jak stuprocentowe kłopoty. Ale Henry nie mógł wystawić swojego najlepszego przyjaciela, nawet jeśli zachowywał się lekkomyślnie.
Gdy szli chodnikiem usłyszeli za sobą jadący samochód. Byli w alei z różnymi odzieżowymi sklepami. Jack zatrzymał się i machnął dłonią do białego pojazdu, który z piskiem opon zatrzymał się przy nich.
Henry spojrzał na przyjaciela pytającym spojrzeniem.
-Diego wysłał po nas kogoś kto nas podrzuci nad rzekę. To Nate.- wyjaśnił brunet. W czasie ich spaceru pisał z Diego.
-Wskakujcie małolaty!- kierowca otworzył drzwi od strony pasażera i entuzjastycznie wykrzyknął. Blondyn obdarzył nastolatków oceniającym spojrzeniem.- Spoko stroje.- w jego głosie można było wyczuć drwinę. On nie był przebrany za nikogo, ale i tak wyglądał wystrzałowo. Widać było że pieniędzy mu nie brakuje.- No dalej, nie będziemy tu sterczeć całej nocy.
Jack wsiadł na przód, a Henry i Lydia z tyłu. Ledwo nastolatkowie zajęli miejsca, a starszak ruszył z piskiem opon.
Dojeżdżając na miejsce z oddali można było usłyszeć głośną muzykę. Ktokolwiek zorganizował tą balangę, nie oszczędzał na dekoracjach i sprzęcie czy alkoholu. Wszędzie były halloween'owe ozdoby, była nawet mini scena gdzie muzykę puszczał DJ.
Nate zaparkował samochód w miejscu gdzie stały inne pojazdy choć to nie był prawdziwy parking. Wszyscy wysiedli. Nate poprowadził ich w kierunku tłumu bawiących się w najlepsze starszaków. Byli tu głównie studenci lub uczniowie ostatnich klas liceum więc ich trójka była prawdopodobnie jedynymi niepełnoletnimi osobami w tym miejscu.
-Może jednak to był zły pomysł.- odezwał się Henry. Jack posłał mu cyniczne spojrzenie.
-Wyluzuj się i idźcie się czegoś napić. Tam są napoje.- brunet wskazał w oddali stoliki z napojami. Henry skinął głową po czym wziął Lydie za rękę i poszli w kierunku stolików.
-Nareszcie dotarłeś na miejsce!- uwagę Jack'a przykuł chłopak o brązowych lekko kręconych włosach z ciemnymi niebeskimi oczami. Radośnie przywitał się z nim przyjacielskim uściskiem.- A gdzie twoi znajomi?
-Poszli się czegoś napić. Później dołączą.
-W porządku. Chodź, poznasz kilka osób.- niebieskooki objął Jacka ramieniem wokół szyi i zaczął prowadzić w kierunku grupki osób.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Tim wyjrzał przez okno w swoim pokoju.
-On nie wróci. Nie musisz tam ciągle stać.- powiedziała Judith. Brązowowłosa siedziała na łóżku jej przyjaciela i patrzyła jak ten obserwuje co dzieje się na zewnątrz. Szatyn cięgle sprawdzał czy jego brat wraca, co według niej było bez sensu.
-Masz rację.- stwierdził smętnie chłopiec i odszedł od okna.- Ominie nas dużo zabawy. A może sami chodźmy na festyn?- zaproponował na co dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Sami mamy tam iść?
-To nie jest aż tak daleko. Po ulicach nadal chodzą ludzie więc nic nie powinno nam się stać. Spotkamy się tam z mamą. Powiem że Jack nas zaprowadził na festyn i gdzieś poszedł.
-Czemu chcesz go kryć?
-Bo rozumiem go. Jak ty byś się czuła, planujesz coś super fajnego i nie możesz się doczekać, aż nagle coś się dzieje i musisz zrezygnować z tego?
-Było by mi przykro.
-No właśnie. To nie miłe uczucie. Jack przecież po części wykonał prośbę mamy. Pilnował nas jak zbieraliśmy cukierki. Małe kłamstwo nie zaszkodzi.
-W porządku. To idziemy?
Tim skinął głową. Judith założyła swój kapelusz i zeszła z łóżka. Oboje wyszli z pokoju, a później opuścili dom. Na zewnątrz wciąż chodzili ludzie wiec nie bali się, że coś złego może się stać.
Negan jechał samochodem. Postukiwał palcami o kierownicę słuchając Halloween'owych piosenek lecących z radia. Kierował się w stronę parku gdzie odbywa się festyn. Mężczyzna zatrzymał się na skrzyżowaniu. Rozejrzał się a gdy miał wolne skręcił w lewo. Wtedy w oczy rzuciła mu się dwójka dzieci, kowbojka i rycerz, którzy szli bez jakiegokolwiek opiekuna.
Czarnowłosy zatrzymał się na poboczu ulicy i wysiadł z samochodu gdy rozpoznał tą dwójkę.
-Może was podwieźć?
Tim zatrzymał się i odwrócił. Gdy zobaczył swojego wujka uśmiechnął się po czym razem z Judith wsiedli do auta. Negan odpalił pojazd, a później wyjechał na ulicę.
-Czemu jesteście sami?
-Tak wyszło.- mruknął Tim.
-Nie owijaj w bawełnę. Niech zgadnę. Lara dostała wieczorną zmianę i zostawiła was z Jack'iem, który zostawił was i poleciał na jakąś imprezkę?
-Tak.
-Co mam powiedzieć Larze jak spotkamy się na festynie?- zerknął na chwilę na Tima.- Nie jestem głupi. Pewnie chcesz kryć brata.
-Tak. I nie musisz nic mówić. Tylko nie wspominaj że nas podwiozłeś. Sam resztę załatwię.
-No proszę. Jesteś gotowy okłamać własną matkę by kryć tyłek brata? Czy on jest tego wart?
-Bywa wkurzającym dupkiem, ale to wciąż mój brat. Powinniśmy się wspierać.
-Szkoda że Lara do mnie nie zadzwoniła. Poniańczyłbym was, a Jack bez problemu poszedłby się bawić ze znajomymi.
-Ostatnim razem prawie spaliłeś dom.- stwierdził z rozbawieniem Tim.
-Nie moja wina że piekarnik się zaciął. Był uszkodzony.- bronił się mężczyzna, ale mały uśmiech błądził na jego twarzy. To była całkiem zabawna sytuacja pomijając zapalenie się piekarnika. Negan próbował ugasić ogień, ale tylko pogorszył sytuacje. Tim zadzwonił na straż, a gdy ogień się powiększył Negan chwycił Tim i Judith w ramiona i wybiegł z domu co wyglądało dość komicznie. Po tym zdarzeniu Lara nie odzywała się do czarnowłosego przez dwa tygodnie i więcej nie pozwalała zostać mu samemu z dziećmi.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Rick Grimes siedział za biurkiem na posterunku policji. Mężczyzna próbował dodzwonić się do Jack'a by spytać jak idzie opieka nad Judith, ale każda próba kończyła się usłyszeniem od urządzenia że dany numer jest poza zasięgiem. Szeryf był zaniepokojony. Odłożył na moment komórkę na blat. Po chwili po pomieszczeniu rozniósł dźwięk przychodzącego połączenia. Ale to nie jego prywatny telefon dzwonił tylko ten służbowy. Sięgnął po słuchawkę telefonu stacjonarnego stojącego na jego biurku i odebrał połączenie.
-Tutaj szeryf Rick Grimes, słucham.
-Dobry wieczór. Tutaj zastępca dyrektora szpitala psychiatrycznego w Merrifield.- powiedział męski głos po drugiej stronie urządzenia.
-O co chodzi?- zapytał z zaniepokojeniem. Taki telefon niczego dobrego nie wróżył.
-Mam nadzieje że nie przeszkadzam. Dyrektor kazał pana powiadomić o incydencie, który zaszedł w naszym zakładzie sześć godzin temu.
-I dopiero teraz dzwonicie?
-Spokojnie. Chcę tylko przekazać że troje naszych pacjentów, rodzeństwo Washell'ów uciekło. Ale proszę się nie obawiać. Mamy wszystko pod kontrolą. Wszczepiliśmy im nadajniki w razie gdyby próbowali uciec. Są w tej chwili wiele kilometrów od Arlington. Kierują się na Fairfax. Kazano mi pana powiadomić w razie gdyby coś się zmieniło i Washell'sowie chcieli wrócić do Arlington.
-Nie jest to dobra wiadomość, ale dziękuje za powiadomienie.
-Będziemy informować jeśli coś się wydarzy. Udanej Halloween'owej nocy.
-Wzajemnie.- odpowiedział krzywiąc się odrobinę. Pracownik szpitala od razu się rozłączył. Halloween nie było przyjemną porą dla pracy policjanta. Młodzież w tą noc lubiła dawać funkcjonariuszom w kość. Dodatkowo trzeba było ciągle patrolować miasto i pilnować porządku na festynie. Arlington było niedużym miasteczkiem więc na posterunku pracowało zaledwie paru funkcjonariuszy, a roboty w taką noc było sporo.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Lara wycierała szmatką stolik. Gdy skończyła podeszła do kolejnego stolika. Nikogo już nie było w knajpce. Szyld na drzwiach wejściowych oznajmiał że jest już zamknięte choć do końca jej pracy zostało około pół godziny, ale ten czas był przeznaczony na sprzątnięcie lokalu.
Ciemnowłosa poczuła jak w kieszeni jej spodni zawibrował telefon. Przerwała czyszczenie stolika i wyjęła urządzenie. Na wyświetlaczu widniało "Rick Grimes" co dla kobiety było czerwonym sygnałem, że coś się musiało stać skoro dzwoni do niej o tak później porze.
-Co tam Rick?- odebrała połączenie i włożyła urządzenie między ucho, a ramię by móc dokończyć czyszczenie ostatniego stolika.
-Nie chcę przeszkadzać ci w pracy, ale nie mogę dodzwonić się do twojego syna. Chciałem wiedzieć czy wszystko jest w porządku, ale jest poza zasięgiem.
-Za pół godziny kończę więc spotkam się z nimi na festynie. Zadzwonię do ciebie jak z nimi pogadam.
-Dzięki.- powiedział wdzięcznie i już szykował się do rozłączenia się, ale coś mu się jeszcze przypomniało.- A i jeszcze jedno. Nie chcę cię straszyć, ale dzwonili do mnie z Merrifield. Rodzeństwo Washell'ów uciekło z psychiatryka. I zanim spanikujesz. Pracownicy szpitala mają wszystko pod kontrolą. Mają nadajniki i podobno kierują się na Fairfax więc Arlington jest bezpieczne.
-Cholera. Brakowało by nam jeszcze psychopatów tego i tak przerażającego wieczoru. Gdyby Finn wrócił, mój braciszek i jego koledzy z liceum mieli by przesrane. Washell'owie byli tylko dzieciakami choć to co zrobili swoim opiekunom było przerażające. Wyobraź sobie ich teraz jako dorosłych. Nie wiadomo do czego byli by zdolni.- nieprzyjemny dreszcz przeszedł jej po plecach.
-Weź nie strasz. Pamiętam jak ojciec pojechał na farmę Washell'ów po telefonie sąsiada. Wżyciu nie widziałem go takiego gdy wrócił z pracy. Całe miasto życzyło tej trójce śmierci.
-Może nie mówmy o starych dziejach... Halo? Rick?- zapytała gdy po drugiej stronie urządzenia usłyszała jakieś szmery.
-...Już jestem. Dostaliśmy zgłoszenie o nielegalnej imprezie nad rzeką za miastem. Będzie trzeba się tym zająć i rozgonić młodzież.
-Więc nie będę marnować twojego czasu. Będziesz na festynie?
-Powinienem wyrobić się na pokaz fajerwerk.
-No to do zobaczenia później.- Lara pożegnała się z Rick'iem po czym rozłączyła się.
Kobieta poszła za ladę. Przemyła szmatkę pod bieżącą wodą po czym zaczęła czyścić blat. Po chwili usłyszała dzwonek nad drzwiami co oznaczało, że ktoś wszedł do knajpki.
-Już jest zamknięte. Nie umiesz czytać szyldu?- zapytała lekko podirytowanym głosem nie podnosząc wzroku. Liczyła że klient wyjdzie bez większych sprzeczek.
-Liczyłem na milsze przywitanie.
Lara zatrzymała swoje ruchy gdy rozpoznała głos. Uniosła głowę i uśmiechnęła się widząc jak brązowowłosy mężczyzna z kaskiem w ręku idzie w jej kierunku.
-Wybacz, myślałam że to klient.- kobieta wyszła zza lady, ale po chwili została przyciśnięta do lady gdy brązowowłosy łapczywie ją pocałował.
Lara objęła jego szyję ulegając uczuciu tęsknoty przez co Daryl mocniej na nią naparł. Ciemnowłosa jęknęła mu w usta co wykorzystał by pogłębić pocałunek.
-Ktoś jeszcze tu jest?- zapytał przerywając pocałunek.
-Jesteśmy sami. Szef dał mi klucze bym zamknęła knajpkę gdy skończę.- wydyszała kobieta wciąż będąc w objęciach swojego ukochanego.
Brązowowłosy uśmiechnął się po czym ponownie złączył ich wargi, ale tym razem pocałunek był bardziej czuły.
-Muszę skończyć sprzątać.- mruknęła gdy w końcu ich usta się rozdzieliły. Mężczyzna skinął głową i puścił ją chociaż nie miał ochoty jej wypuszczać. Lara wróciła za ladę.- Nalać ci czegoś?
-Nie dzięki.
-Jak sprawa z bratem?- zapytała wracając do czyszczenia lady.
-Całkiem dobrze. Jest lepiej niż wcześniej. Może niedługo wyjdzie na prostą.- Daryl usiadł na krzesełku.
-Trzeba mieć nadzieję.
-Jack był pewnie wkurzony gdy dowiedział się że musisz dziś pracować.
-Tak, ale nie zrobiłam tego specjalnie. Wolałabym mieć wolne, a nie obsługiwać ludzi przebranych za wampiry czy inne kreatury.
-Poczekać aż skończysz?
-Nie. Jedź do domu, spotkamy się tam.
-Jasne.- brązowowłosy wstał i pochylił się nad ladą. Pocałował Larę w usta po czym skierował się do wyjścia.
Ostatnie minuty jej zmiany w końcu się skończyły. Kobieta opuściła knajpę uprzednio zamykając ją. Wsiadła do samochodu i ruszyła w kierunku domu. W czasie jazdy próbowała zadzwonić jeszcze do najstarszego syna, ale jego numer nadal był poza zasięgiem.
Ciemnowłosa zaparkowała samochód na podjeździe domu obok stojącego motoru. Światło w salonie paliło się i widziała poruszającą się w środku postać. Wysiadła z pojazdu po czym weszła do domu.
-Już jesteś?- z salonu Lara usłyszała głos mężczyzny. Zajrzała do pomieszczenia i uśmiechnęła się gdy zobaczyła go w kostiumie, który mu kupiła. Wyglądał teraz jak prawdziwy Van Helsing, pogromca potworów. Miał na sobie długi skórzany ciemny płaszcz, czarny kapelusz, wiele innych detali które idealnie pasowały do siebie oraz trzymał w ręku kuszę.
-Wyglądasz zabójczo.- stwierdziła z uśmiechem.
-A czuję się jak idiota.
-Przynajmniej nikt teraz nie będzie zwracał uwagi na twoją kuszę.- powiedziała drocząc się. Daryl zajmował się hobbistycznie myślistwem. Ciężko mu było rozstawać się z swoją kuszą przez co gdy miał ją w miejscach publicznych ludzie dziwnie na niego patrzyli.- Jedna noc w roku gdy każdy może przebrać się za co chce i to nie będzie dziwne.
-A ty jaki masz strój?
-Jest na górze. Pójdę się przebrać i wtedy zobaczysz.- ciemnowłosa posłała mu psotny uśmiech po czym poszła na górę. Skoro Daryl był łowcą potworów, ona postanowiła przebrać się za wampirzyce.
Weszła do swojego pokoju by wziąć kostium i kilka kosmetyków po czym poszła do łazienki. Przebrała się, a następnie umalowała. Podkreśliła oczy czarną kredką, użyła jasnego podkładu by rozjaśnić skórę twarzy i pomalowała usta czerwoną szminką. Nie wybrała zbyt skąpego stroju. Miała pelerynę z kołnierzykiem podniesionym do góry, bluzkę z dość głębokim dekoltem i sznurowany gorset oraz spodnie z przetarciami, wszystko w kolorze mroku. Na sam koniec założyła sztuczne kły po czym opuściła łazienkę.
Lara weszła do salonu zwracając na siebie uwagę brązowowłosego.
-Teraz jesteśmy wrogami, wampir i łowca.- ciemnowłosa podeszła do Daryl'a, który stał przy wyspie kuchennej. Objęła go dłońmi wokół szyi, uśmiechnęła się zalotnie po czym pocałowała.
Brązowowłosy mruknął lekko się krzywiąc i odsunął się trochę, ale wciąż byli blisko siebie.
-Wybacz, zapomniałam że założyłam kły.- uśmiechnęła się niewinnie.- Bolało?
-Nie, ale to było dziwne.
-Dziwna jest miłość między krwiopijcą i łowcą. Całkowite przeciwieństwa, dwa różne światy. Zakazane uczucie. Romantyczne, czyż nie?
-Chyba tak.
-Ale z ciebie romantyk.- fuknęła i odsunęła się.
-Nie czytam ani nie oglądam romansów.- stwierdził wzruszając ramionami.
-No dobra.- ciemnowłosa wzięła go za dłoń i zaczęła ciągnąć na korytarz.- Chodź mój Van Helsing'u, czas zapolować na dobrą zabawę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro