Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

■58■

Rano  nowi zostali poinformowani, że zostaną odeskortowani na Wzgórze więc czekali gotowi do drogi przy bramie wyjazdowej z osady. Większość z nich siedziała w powozie, jedynie Magna kręciła się wokół powozu z niecierpliwością. Nie dostali jeszcze z powrotem swojej broni dlatego kobieta była tak niespokojna. 

Lara wyprowadziła z stajni swojego konia, a za nią szedł Jack, który również prowadził zwierzę. Pożegnali się już z Tim'em, a raczej Lara jedynie to zrobiła. Chłopcy nawet słowem do siebie się nie odezwali gdy rano spotkali się w salonie i wtedy ciemnowłosa miała okazję pożegnać się z najmłodszym synem. 

Ciemnowłosa z oddali zobaczyła jak Siddiq poprawia lejce koni zaprzężonych do powozu. Gdy szła okazało się że dołączyła również do nich Michonne choć wcześniej gdy rada rozmawiała kogo wysłać ciemnoskóra nie zgłosiła się jako ochotnik do podróży. 

-Skąd ta zmiana?- zapytała Lara gdy Michonne dorównała jej kroku. 

-Już długi czas nie wybierałam się poza mury. Krótka wycieczka się przyda.

Ciemnowłosa spojrzała na worek, który trzymała Michonne.

-Oddam im ich broń.- odezwała się ciemnoskóra gdy zauważyła spojrzenie Lary, która w odpowiedzi skinęła jedynie głową.

Gdy we trójkę znaleźli się przy bramie Magna od razu podeszła do Michonne. Magna nie zdążyła się nawet odezwać  ponieważ ciemnoskóra wręczyła jej worek i bez słowa wsiadła na swojego konia po czym zbliżyła się do strażnika przy bramie. 

Lara zauważyła jak Jack mówi coś do nastolatki o karmelowych włosach, Jade. Dziewczyna uśmiechnęła się i w odpowiedzi coś mu szepnęła na ucho. 

W końcu wyjechali z Alexandrii. Michonne i Lara jechały przed powozem, który prowadził Siddiq, a za nim jechał Jack. 

□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□

Przejechali już kilka kilometrów. Minęli teren zabudowany, jechali teraz drogą przez długi las. Wyjątkowo mało napotkali sztywnych. Okolice wydawały się puste a zarazem tętniące życiem jakby brak ludzi sprawiał że natura mogła w pełni się rozwijać.

-Spokojnie tu.- powiedziała Michonne przerywając ciszę. Lara oderwała wzrok od obserwacji okolicy i zerknęła na kobietę by skinąć głową, że się z nią zgadza.- Daryl będzie na Wzgórzu?

-Tak. Wracając z Królestwa miał razem z Carol zawieść tam Henry'ego.

-Na dość długo wyjechał.

-Sporo czasu nie widział się z Carol. Może będziemy mieć szansę i zdążymy ją spotkać zanim wyjedzie z Wzgórza.

-Byłoby miło. Dawno nie było okazji się z nią spotkać.

-Tak bywa. Nasze osady są daleko od siebie. Ciągle są jakieś sprawy do załatwienia w Alexandrii i rzadko jest czas na wyjazdy i sprawdzenie jak się mają starzy przyjaciele. 

-Całkowicie się z tym zgadzam.

-W końcu zobaczę się z Paul'em. Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio się widzieliśmy.- stwierdziła zastanawiając się. To było przykre że tak długo zbierała się by go odwiedzić. Tyle miała do powiedzenia mu, szczególnie o John'ie i o tym co się wydarzyło. Chciała po prostu spędzić razem z nim  trochę czasu. Przecież o przyjaźń trzeba dbać. I z chęcią posłuchała by co działo się u niego. Jak sobie radzi z przejęciem władzy po tym jak Maggie wyjechała z mężem i synem albo czy wszystko u niego w porządku. 

-Myślałam że się z nim widziałaś.- odezwała się michonne. Lara spojrzała na nią marszcząc brwi.

-Niby kiedy?- zapytała zdziwiona. 

-Jakiś czas temu przyjechał do Alexandrii. Widziałam jak rozmawiał z twoim bratem.

Lara nie miała pojęcia o czym Michonne mówiła więc kobieta dodała że to było świeżo po wydarzeniu z państwem Smith. Michonne myślała że Paul został w Alexandrii by spotkać się z Larą bo nie wiedziała że Paul przyjechał zaledwie na chwilę po czym szybko wyjechał. 

-Negan nic o tym nie wspominał.- mruknęła ciemnowłosa. To było dziwne że brat nic jej o tym nie wspomniał, ale najwyraźniej zapomniał jej powiedzieć. Była ciekawa po co Paul wtedy przyjechał, czy chciał z nią o czymś istotnym porozmawiać czy była to zwykła przyjacielska wizyta. Osobiście go o to zapyta, w końcu jedzie na Wzgórze. 

Jazda przedłużyła się ponieważ nowi chcieli zajechać w miejsce gdzie był ich wcześniejszy obóz. Michonne nie była tym zachwycona, ale niechętnie się zgodziła. Dla nowych była to okazja do zabrania swoich rzeczy oraz do pożegnania się z starym domem. Wcześniej nie mieli okazji ponieważ w pośpiechu uciekali przed stadem trupów, które zaatakowały ich obóz. 

Ten postój trochę ich opóźnił więc gdy zaczęło się ściemniać musieli zatrzymać się w opuszczonym Sanktuarium choć gdyby nie zajeżdżali do obozu to minęli by ten budynek i gdzieś indziej mogliby zanocować.

Sanktuarium było w tragicznym stanie. Jego teraźniejszy wygląd w życiu nie sugerowałby że ktokolwiek tu kiedyś mieszkał, a mieszkało tu wiele ludzi.

Mury tego miejsca przypominały Larze o dawnych dziejach. Nie były to zbyt przyjemne wspomnienia, ale znalazło by się kilka które były przyjemne. 

Ciemnowłosa ułożyła się na posłaniu. Grupa rozstawiła się pośrodku dużego pomieszczenia, które niegdyś było halą na której Zbawcy i mieszkańcy Sanktuarium zbierali się by wysłuchiwać przemówień ich przywódcy. 

-To miejsce przypomina zatęchłą norę.- stwierdziła Jade rozglądając się po pomieszczeniu. Razem z Jack'em siedziała na schodkach prowadzących na stalowe podwyższenie. Nie kryjąc się przed innymi palili skręta.

-Kiedyś było tu inaczej.- mimo że minęło parę lat odkąd ostatni raz brunet tu był, to wciąż pamiętał jak to miejsce wyglądało zanim Zbawcy zostali pokonani. Nie było mu tu źle. Jego wujek tu rządził więc miał pewne przywileje, które z przyjemnością wykorzystywał. 

-Mieszkałeś tu?

-Tak. Zbawcy rządzili tu i w całej okolicy. Inne osady drżały przed nimi i byli im posłuszni.- powiedział z pewnym rodzajem dumy.- Do czasu gdy nie pojawił się Rick Grimes i jego ludzie. Poderżnął gardło mojemu wujkowi, który tu rządził...

-Zaraz.- przerwała mu zmieszana historią o której mówił.- Ten gość z Alexandrii zabił ci wujka i przejął to miejsca, a potem tak po prostu zamieszaliście razem z nim? To obłęd.

-Daj mi skończyć. Nie zabił mi wujka, w ostatniej chwili darował mu życie. Dał Zbawcom i mieszkańcom Sanktuarium szansę by żyć w zgodzie. Po pewnym czasie nikt już tu nie chciał zostawać. Część odeszła gdzieś, a inni zamieszkali w osadach.- wyjaśnił chłopak.

-Aha. Czyli dobrze się skończyło.

-Można tak powiedzieć. 

Gdy skończyli palić dołączyli do reszty. Przechodząc obok posłania, na którym Jade usiadła Jack zauważył że z plecaka dziewczyny, który leży na ziemi wystaje rączka od kija. Chłopak usiadł na swoim posłaniu, które miał obok nastolatki chociaż jego mama wolała by spał bliżej niej, ale nie zgodził się na to.

-Masz kij w plecaku?- zagadał brunet i skinął głową w kierunku przedmiotu. Dziewczyna spojrzała na swój plecak i uśmiechnęła się. Wyjęła z niego kij baseballowy, jego główka była poprzebijana gwoździami, których ostre końce wystawały z przedmiotu. 

-Lubię nim załatwiać sztywnych.- karmelowłosa podała kij Jack'owi. Chłopak przez chwilę przyjrzał się przedmiotowi po czym oddał go nastolatce. 

-Całkiem spoko rzecz, ale ja wolę topór.- wskazał na swoją broń, która leżała przy jego posłaniu.- Może i nie jest zbyt lekki, ale oprócz wymachiwania nim można też nim rzucać. 

-No już tak się nie przechwalaj.- Jade wywróciła oczami na co Jack posłał jej zadziorny uśmiech. 

□■□■□■□■□■□■□■□■□■□■□

Z samego rana wyruszyli w drogę by nie tracić czasu. Nie było żadnych komplikacji gdy jechali, ale dobra passa szybko się skończyła gdy spotkali dwóch wysłanników z Wzgórza. Informacje, które mieli bardzo ich zaniepokoiły. Okazało się że podczas wypadu gdy Eugene razem z Rositą mieli zamontować nadajniki by wzmocnić łączność radiową między osadami coś złego się wydarzyło. Aaron który razem z Paul'em był poza Wzgórzem znaleźli ranną Rosite, która zanim zemdlała przekazała im że musiała zostawić Eugene, który potrzebuje pomocy. 

Wysłannicy ze Wzgórza pojechali dalej by powiadomić o zdarzeniu Alexandrię. A oni kontynuowali podróż do osady. 

Bramy Wzgórza otworzyły się, a oni wjechali do środka. Na spotkanie wyszła im  Tara. 

Lara zsiadła z konia i pozwoliła by dwóch mieszkańców Wzgórza zajęli się jej koniem oraz pozostałych. Jej spojrzenie było rozproszone gdy witała się z Tarą. Czarnowłosa zauważyła to i od razu powiedziała że ani Daryl'a i ani Paul'a nie ma w osadzie. Wyjaśniła że oni oraz Aaron wyruszyli odnaleźć Eugene. 

Siddiq bezpośrednio po przywitaniu z Tarą poszedł do lecznicy gdzie przebywała ranna Rosita.

Michonne wyjaśniła Tarze ich wizytę oraz dlaczego zabrali ze sobą nowych. Czarnowłosa przyjaźnie przyjęła nowych oraz oznajmiła że dopiero po powrocie Jezusa dowiedzą się czy mogą zostać, ale widząc ich przygaszone miny zapewniła ich że nie muszą się martwić i że prędzej pozwolą im tu zamieszkać niż nie. 

Lara w oddali zauważyła Carol co oznaczało że Henry również tu jest i blond włosa czupryna pojawiła się między przyczepami mieszkalnymi. Jack nie zwlekał ani chwili i poszedł na spotkanie z przyjacielem. Ciemnowłosa za to ruszyła w kierunku Carol. 

Kobiety uśmiechnęła się do siebie i przytuliły się na powitanie. 

-Jak zwykle pojawiły się komplikacje.- odezwała się Carol gdy zapanowała między nimi cisza. 

Lara z przygaszonym westchnięciem przyznała szarowłosej rację. 

-Długo tutaj zostaniesz? 

-Wyjeżdżam niebawem. 

-Nie zostaniesz na noc?

-Nie. Królestwo mnie potrzebuje. Nie jest nam łatwo.

-Rozumiem. Jeśli będziesz czegoś potrzebować to daj znać. Chętnie odwiedzę Królestwo. 

-Dziękuję. W zasadzie to możesz coś dla mnie zrobić?- zapytała z uprzejmością Carol co oznaczało, że zależało jej na tym by Lara zgodziła się na jej prośbę. Ciemnowłosa skinęła głową.- Chodzi o targi między społecznościami. Bardzo mi i Ezekiel'owi zależy by Alexandria dołączyła do targów. Spróbujesz przekonać radę by się zgodzili?

-To nie będzie problem. Wiem że wcześniej Michonne była przeciwna temu, ale jakiś czas temu rada omawiała ten temat więc prawdopodobnie Alexandria dołączy do targów.

Na te słowa szczery uśmiech pojawił się na twarzy Carol. Królestwo miało kłopoty, osada upadała, a te targi byłby kołem ratunkowym dla nich. 

-To na prawdę dobre wieści. 

Jack i Henry usiedli przy stole. Nastolatkowie cieszyli się że w końcu mają okazję się zobaczyć.

- I jak tam w Królestwie? Nadal tragicznie?- zapytał Jack. Znał sytuację w domu Henry'ego. Chłopak przyjechał na Wzgórze by nauczyć się od Earl'a, który jest kowalem spawania aby umieć naprawiać popękane rury w Królestwie. 

-Skoro jednak tutaj jestem, to nie jest najlepiej.

-W sumie racja.

Zrobiło się trochę niezręcznie i smutno. 

-Ale będzie dobrze.- odezwał się Henry. Nastolatek uśmiechnął się wesoło. Wierzył że poradzi sobie i nauczy się spawania. Chciał bardzo pomóc mieszkańcom Królestwa. Liczyli na niego, ale mimo że trzymał się pozytywnych myśli rodził się w nim niepokój. Nie chciał nikogo zawieść, szczególnie swoich rodziców. 

-Jasne że będzie. Poradzisz sobie. Kto inny jak nie najbardziej pozytywnie nastawiony do wszystkiego książę Henry.- powiedział z nutą rozbawienia Jack. Blondyn jedynie wywrócił oczami, ale uśmiech zawitaj na jego twarzy.

-Nie chcę psuć nastroju, ale masz pozdrowienia.

Miła atmosfera trochę się pogorszyła. Jack spoważniał i odwrócił spojrzenie od przyjaciela i skierował je w górę. Po niebie płynęły chmury, nastolatek udał że ich kształty bardzo go zaciekawiły. 

-Nic nie powiesz?- zapytał Henry, ale Jack milczał jakby udawał że go nie słyszy.- Diego cię pozdrawia i kazał cię zapytać kiedy się spotkacie. Możesz mnie nie olewać.- blondyn walnął go pięścią w ramię podirytowany dziwnym zachowaniem przyjaciela.

-Nie olewam cię.- burknął brunet i na chwilę spojrzał na blondyna po czym znowu jego wzrok błądził po okolicy. Henry nic nie wiedział o Johnie. Brunet zastanawiał się czy w ogóle warto mu o tym powiedzieć. 

-Mów o co chodzi.- powiedział ponaglająco blondyn. Znał Jack'a nie od dziś i wiedział gdy coś poważnego go gryzie bo nie zawsze umiał to ukryć. A skoro zachowywał się tak dziwnie, to coś poważnego musiało się stać. 

Jack jeszcze przez chwilę milczał, ale w końcu zdecydował się odezwać. Krótko opowiedział przyjacielowi o tym że jego ojciec znalazł się w Alexandrii oraz o tym że umarł i to przez niego. 

Henry przystąpił do pocieszania go i mówienia że to nie jego wina, ale brunet szybko go uciszył mówiąc wprost by przestał bo to zbędne i bezcelowe. 

Blondyn poczuł się urażony bo po prostu chciał mu pomóc, powiedzieć jakieś miłe słowa, a Jack w nieprzyjemny sposób odmówił jego wsparcia. Ale rozumiał że dla niego to nie łatwy temat więc nie chciał go do niczego zmuszać.

-Nie mówmy o tym więcej.- powiedział Jack chcąc całkowicie zamknąć temat jego ojca. Henry po prostu skinął głową. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro