□53□
Jack siedział na schodku od werandy. Nastolatek trzymał na kolanach swój topór i ostrzył go. W uszach miał słuchawki, a bok niego na schodku leżał odtwarzacz jego mamy. Lara miała małego bzika na punkcie swojego odtwarzacza, który kiedyś należał do Brent'a. Kobieta nikomu nie pozwalała go ruszać, ale skoro nie było jej w osadzie, to Jack bezkarnie korzystał z urządzenia tyle ile chciał. Później odłoży urządzenie na miejsce starając się idealnie odwzorować w sposób w jaki Lara zostawiła odtwarzacz by ciemnowłosa nie domyśliła się że ktoś ruszał jej własność.
-Cześć Jack.
Mark i Scott stanęli na chodniku przed domem Jack'a. Brunet nie słyszał jak się z nim witają więc nastolatkowie podeszli bliżej. W końcu nastolatek kątem oka dostrzegł ich. Przerwał ostrzyć topór, ale nadal trzymał go na kolanach. Wyciągnął słuchawki z uszu, zatrzymując piosenkę lecącą w odtwarzaczu.
-Fajowo, że już wróciłeś.- odezwał się mulat.
-Szkoda że nie dałeś nam znać osobiście, tylko dowiedzieliśmy się od Sharon.- dodał lekko urażony szatyn.
-Nie czepiaj się go.- Mark trącił Scotta łokciem w ramię.- Jego ojciec wrócił, nic dziwnego że zapomniał o swoich kumplach. No właśnie Jack'i. Pewnie cieszysz się jak cholera, że twój tatulek wrócił?- zapytał z radosnym uśmiechem. Na jego miejscu byłby przeszczęśliwy gdyby jego rodzice żyli. Jedyną żyjącą krewną jaka mu pozostała była jego starsza siostra, Nora.
-Można tak powiedzieć.- brunet uśmiechnął się udając, że jest szczęśliwy choć w środku aż gotował się od widoku radosnego Marka, ale nie miał nic do niego. Przecież ani Mark ani Scott nie wiedzieli prawdy o jego ojcu. Nie miał ochoty i nastroju by im cokolwiek tłumaczyć więc udał że cieszy się z powrotu ojca.- Gadaliście z Sharon? Trzymacie się z nią teraz?- zmienił temat na choć trochę mniej irytujący niż sytuacja z jego ojcem.
-Nie, ale plotki szybko się rozchodzą.- powiedział Scott.- Ty mu powiedź.- mruknął do Marka wymownie na niego patrząc, że on ma się odezwać. Mulat skrzywił się i pokręcił głową, ale przez uciążliwe spojrzenie szatyna w końcu poddał się i postanowił wyjaśnić Jack'owi o co chodzi.
-Tylko się nie wkurzaj Jack'i.
-Gdy zaczynasz od takich słów, jest większa szansa że się wkurzę. Po prostu powiedzcie o chodzi.
-Jane nam powiedziała, to czego dowiedziała się od Lisy, której powiedziała Sharon że... - zatrzymał się na chwilę i wciągnął więcej powietrza niż przy normalnym wdechu po czym odezwał się mówiąc wszystko szybko na jednym wdechu.- Że uratowałeś ją przed Jace'm i to był znak z twojej strony, że chcesz do niej wrócić.
-Oczywiście nie uwierzyliśmy jej.- dodał pośpiesznie Scott.- Ale później zobaczyliśmy Jace'a z opatrunkiem na nosie i stwierdziliśmy, że przyjdziemy spytać cię o to jak tak naprawdę było.
-Może mogliśmy powiedzieć mu to po odłożeniu topora.- powiedział ściszonym tonem Mark przysuwając głowę bliżej Scotta by tylko on go usłyszał.
-Nie przemyśleliśmy tego.- odpowiedział mu szatyn.
Jack wpatrywał się przez parę chwil w metalową część topora, która teraz była idealnie wypolerowana i naostrzona. Gdyby nie powrót jego ojca, który nie daje mu spokoju i jego myśli biegają wokół tylko tego tematu, to pewnie zdenerwował by się na Sharon i poszedł zrobić jakąś burzliwą scenkę, ale jakoś nie miał na to ochoty. Możliwe że wypalenie niedawno jointa działało na niego uspokajająco więc nie był niczym rozszalały huragan i podszedł do sprawy na spokojnie.
-Pomogłem jej, ale nie mam zamiaru do niej wrócić.
-Więc czemu jej pomogłeś?
-Wyobraź sobie co by było gdyby ktoś zaczął obmacywać twoją siostrę wbrew jej woli i nikt kto to widział nic by nie zrobił?
-To byłoby okropne.
-No właśnie. Kobiety trzeba szanować nawet jeśli nie każda na to zasługuje.
-W sumie racja. Oblechów trzeba tępić.- stwierdził Scott, Mark przytaknął głową.- Ale to trochę dziwne, to nie w twoim stylu pomagać bezinteresownie i to swojemu wrogowi.
-Po pierwsze, Sharon to moja była, nie róbmy z niej od razu mojej nemezis. A po drugie, nie wiecie o mnie wszystkiego.- na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmieszek.
-No tak. Nadal nie chcesz nam powiedzieć skąd bierzesz swoje odjechane fajeczki.- stwierdził Mark.
-A ta sprawa z państwem Smith?- zapytał brunet zmieniając temat.- Rada ustaliła co się stało?- zwrócił się głównie do Marka ponieważ jego siostra, Nora, jest w radzie.
-Jeszcze nie. Nora to i owo mi powiedziała, ale nie powinienem rozpowiadać tego innym.
-No weź, jesteśmy kumplami. Nikt się nie dowie.- Jack próbował go podejść wywierając na nim presje, że skoro są kolegami to może mu zaufać.- Powiedź.
Po dłuższej chwili Mark w końcu odpuścił i zgodził się powiedzieć to co wie.
-Nie są pewni czy to pani Smith zabiła męża. Nie miała motywu, a przynajmniej nikt o tym nic nie wie. Ale mają świadka, twoja mama widziała tą nową, Corę, jak wychodziła z domu państwa Smith i poprawiała bluzkę.
-Pan Smith zdradzał żonę?- zapytał Scott. Mark wzruszył ramionami.
-Jeszcze nic nie wiedzą. Będą przesłuchiwać Corę i Jace też.
-Czemu Jace'a?- zapytał Jack.
-Bo mu przywaliłeś w nos. Jego uraz uznali za podejrzany i chcą sprawdzić czy ma to coś wspólnego z państwem Smith.
-Więc prawie niczego nie mają. A przedmiot którym zabito pana Smith'a?
-To była miedziana statuetka z domu Smith'ów. Mają jedynie narzędzie zbrodni, innych podejrzanych rzeczy nie znaleźli.
-W którym domu mieszkają nowi?- zapytał Jack. Mark i Scott spojrzeli na niego dziwnie bo znowu zmienił temat.
-Czemu chcesz to wiedzieć?- zapytał Scott.
-Pomyślałem, że odwiedzę tatę.- powiedział spokojnym i przyjemnym tonem jakby na prawdę miał ochotę na odwiedzenie swojego ojca.
-Spoko. Możemy ci pokazać.- stwierdził Mark nie zdając sobie sprawy, że do głowy Jack'a wpadł pewien niewłaściwy moralnie pomysł.
□■□■□■□■□■□■□■□■□■□
Lara szła na przodzie, za nią w odstępie metra była Rosita, a po niej w podobnej odległości szedł DJ i zabezpieczał im tyły.
Czas mijał, a oni niczego nie znaleźli. Większą część okolicy dookoła Alexandrii została już sprawdzona, ale ani grupa Aaron ani Lary, nie natknęli się na jakiekolwiek ślady, które mogłaby zostawić po sobie pani Smith. Ich poszukiwania na nic się zdały, zmarnowali jedynie czas.
-Przejdziemy jeszcze kilometr i jeśli na nic się nie natkniemy, to wracamy.- powiedziała Lara do radiotelefonu. Rozmawiała z Aaron'em. Mężczyzna odpowiedział, że oni również tak samo zrobią. Znacznie dalsze oddalenie się od osady było bezcelowe. Skoro w bliższej okolicy Alexandrii nie znaleźli żadnego tropu, to tym bardziej dalej niczego nie znajdą. Nie było możliwe że pani Smith umiała tuszować aż tak dobrze własne ślady. Zawsze zostają jakieś pozostałości po odciskach, nie ma zbrodni idealnych.
Ciemnowłosa po skończonej rozmowie włożyła radiotelefon do pokrowca przyczepionego do paska od spodni.
-To strata czasu.- odezwała się Rosita. Lara obejrzała się za ramię by spojrzeć na chwilę na czarnowłosą po czym wróciła do szukania tropu.
-Możliwe, ale trzeba to skończyć.
-Mogę zapytać cię o coś osobistego?
-Zależy o co chcesz zapytać.
-Chodzi o twojego męża.
-Byłego męża.- poprawiła ją. Nie rozumiała czemu ludzie tego nie załapali, od lat nie są już małżeństwem.- Pytaj.
-Jego powrót zmienił coś?
-Co masz na myśli mówiąc "coś"?
-Twoją relację z Daryl'em.- wyjaśniła Rosita, a wtedy Lara gwałtownie się zatrzymała.- Wiem, nie powinnam o to pytać.- dodała czarnowłosa. Lara odwróciła się i spojrzała na nią. Miała spokojny wyraz twarzy choć można było dostrzec w jej oczach smutek.
-Aż tak widać?
-Odkąd John jest w Alexandrii, mniej spędzacie ze sobą czasu. Pokłóciliście się przez niego?
-Nie. Ale jego powrót nam zaszkodził. Wpycha się usprawiedliwiając się, że chce odzyskać rodzinę i że się zmienił. Nawet jeśli mówi prawdę, to nie chcę go w swoim życiu. Nic dla mnie nie znaczy.
-Pogadaj z Daryl'em i mu to wyjaśnij.
-Chciałam to zrobić, ale za każdym razem gdy chce z nim porozmawiać ktoś nam przerywa albo dzieje się coś nietypowego. Mam wrażenie że los nam nie sprzyja.
-Nie gadaj bzdur. Gołym okiem widać, że jest między wami chemia. Po powrocie spróbuj z nim porozmawiać.
□■□■□■□■□■□■□■□■□■□
Jack ukrywał się za bujnymi krzakami w okolicy domu, w którym zamieszkali nowi. Chłopak czekał aż dom zostanie pusty. W budynku została tylko jedna osoba, Cora, innych nie było. Brunet miał pewien pomysł, o którym nikt inny nie wiedział i lepiej było by tak pozostało. To było lekko myślne i okrutne bo jeśli mu się uda, to pozbędzie się swojego ojca z Alexandrii i to na dobre.
Cora wyszła z swojego domu. Kobieta nie była świadoma że ktoś ją obserwuje wiec beztrosko poszła w tylko sobie znanym kierunku.
Dom był już pusty. Jack zakradł się od tyłu. Nie mógł wejść przodem bo ktoś mógłby go zobaczyć, a to popsułoby jego plan. Nastolatek wkradł się przez uchylone okno na parterze. Ktokolwiek zostawił je otwarte, tylko ułatwił mu włamanie się. To było jak zaproszenie, nie musiał nawet nic kombinować, po prostu okno czekało na niego.
Brunet znalazł się na korytarzu. Przeszedł obok drzwi do piwnicy, a później obok salonu. Skierował się bezpośrednio na górę. Teraz musiał znaleźć pokój ojca. Pokoje nie wiele się od siebie różniły więc ciężko było stwierdzić, który do kogo należy dlatego musiał pogrzebać w rzeczach. Pokój ojca znalazł na samym końcu korytarza, po przejrzeniu wszystkich pozostałych pokoi. A w jaki sposób był pewien że to jego pokój? Nastolatek znalazł fotografię w komodzie przy łóżku. Na zdjęciu był John, Lara, około pięcioletni chłopiec oraz malutki bobas, którego kobieta trzyma na rękach. Fotografia została zrobiona w szpitalu dzień po narodzinach Tim'a. Jack słabo pamiętał ten dzień, ale rozpoznał to zdjęcie. Wtedy jeszcze byli szczęśliwą i kochającą się rodziną.
Nastolatek skrzywił się gdy trzymał w ręku fotografię i przyglądał się jej. Czemu John zatrzymał to zdjęcie? To niby miało przekonać go że ojciec faktycznie się zmienił? Jack prychnął. Nie wierzył w szczere intencje John'a. Nawet to zdjęcie tego nie zmieni choć John nie mógł zostawić tej fotografii tu umyślnie by Jack to znalazł. Mężczyzna nie wie że jego syn włamał się do jego domu i grzebie mu w rzeczach.
Przez myśl bruneta przeszło mu że może jednak jego ojciec chce na prawdę odnowić relacje z nim. Ale szybko odtrącił tą myśl. Nie miał zamiaru dać mu się zmanipulować.
Jack przeszukał cały pokój. Chciał znaleźć coś co mógłby wykorzystać by wrobić John'a w sprawę Smith'ów. Miał zamiar podłożyć rzecz należącą do John'a na miejscu zbrodni albo zrobić cokolwiek innego aby doprowadzić, że rada uzna jego ojca za winnego i wygnają go z osady lub zabiją. W kwestii wrobienia swojego ojca nie miał konkretnego planu. Do głowy wpadł mu jedynie pomysł pozbycia się John'a wrabiając go w morderstwo. Wydawało mu się że łatwo będzie wymyślić sposób jak to zrobić, ale w praktyce nie było już tak kolorowo. John nie miał żadnych charakterystycznych rzeczy, które mógł wykorzystać.
Dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi frontowych przykuły jego uwagę. Odgłos był bardzo cichy, ale w pokoju panowała cisza więc łatwiej było usłyszeć coś z dołu.
Brunet spiął się. Nie wiedział kto wrócił, ale nie miał zamiaru tak łatwo dać się przyłapać. Wyszedł na korytarz. Schował się za ścianą przy schodach i wychylił się by sprawdzić czy schody i korytarz na dole jest czysty. Jak najciszej zszedł na dół i szybko przemknął przy wejściu do salonu skąd usłyszał rozmowę dwóch osób, kobiety i młodego chłopaka. To z pewnością byli Cora i Jace.
Jack miał zamiar dostać się na koniec korytarza gdzie było okno, którym tu wszedł, ale zatrzymał się i zaczął przysłuchiwać się rozmowie Cory i Jace'a gdy padły dość interesujące słowa.
-I znowu przez ciebie mamy kłopoty.- powiedział Jace.
-Nie zrobiłam tego specjalnie...
Kłócili się o coś. Cora zrobiła coś co nie spodobało się Jace'owi.
-Zatuszowałaś wszystkie ślady?
-Tak, nie jestem głupia.
-Jeśli ją znajdą...
-Nie znajdą jej. Szukają w niewłaściwym miejscu. Nie mogliśmy wychodzić z osady więc ukryłam ją u was.
-Oszalałaś?! Jeżeli ją tu znajdą, to po nas. Znowu wszystko schrzaniłaś. O co ci chodzi z tymi facetami, nie umiesz się kontrolować?
-A ty? Nie jesteś lepszy. Nie potrafisz trzymać rąk przy sobie. I już ci się za to oberwało.
-Zamknij się. Lepiej wymyśl jak wybrnąć z problemu. Rada ma zamiar cię przesłuchać bo podobno ktoś widział jak wychodzisz z ich domu.
-Wiem, ale na razie niech leży w piwnicy. Nikt się nie domyśli, a ja postaram się by rada niczego się nie dowiedziała.
Jack cofnął się od ściany i przeszedł na koniec korytarza by być jak najdalej od wejścia do salonu. To czego dowiedział się sprawiło że po plecach przeszły mu ciarki. Okazało się że przyjęli do Alexandrii jakiś chorych ludzi. Musiał jak najszybciej stąd wiać.
Gdy otworzył okno zawahał się, zerknął na drzwi do piwnicy. Układ wnętrz domów w Alexandrii był bardzo do siebie podobny dlatego był pewny, że te drzwi prowadzą do piwnicy. A jeśli pani Smith wciąż żyje? Gdy rozmawiali, nie padło nic o tym czy Sara została zabita.
Jack jak najciszej otworzył drzwi do piwnicy po czym zszedł w dół. Zapalił światło. Pomieszczenie było prawie puste. Pod ścianą stało kilka pudeł. A nad malutkim okienkiem stała duża i długa zamrażarka. Urządzenie było włączone bo wydawało z siebie cichy dźwięk. Brunet podszedł do zamrażarki. Był pewny że Cora mówiła, że zamknęli panią Smith w piwnicy, ale nikogo tu nie ma. Przez myśl przeszło mu zajrzenie do zamrażarki. Bo czemu urządzenie jest włączone? Pobiera sporo energii więc jeśli nie trzymają tu nic wartościowego, to urządzenie powinno być wyłączone.
Brunet z lekkim zawahaniem otworzył drzwiczki zamrażarki. Gdy zobaczył co jest w środku cofnął się gwałtownie. Czuł jak serce mu wali. Pani Smith leżała w zamrażarce, jej ciało było pokryte szronem, a jej oczy były otwarte. To był koszmarny widok, nawet jak dla niego.
-To jacyś psychole.- powiedział sam do siebie bo nie spodziewał się niczyjej odpowiedzi. Włos mu się zjeżył gdy usłyszał kogoś za sobą.
-Tak określa się chorych ludzi, a ja nie jestem chora.
Nim Jack zdążył się odwrócić poczuł przeszywający ból głowy, a później wszystko zaczęło robić się czarne. Upadł na podłogę. Widział niewyraźne postacie stojące nad nim, a po chwili stracił przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro