■50■
W chwili gdy Lara przebudziła się, z trudem wstała z łóżka. Przespała odpowiednią liczbę godzin i powinna czuć się dobrze, ale tak nie było. Od samego rana czuła się zmęczona. Była przygaszona i wszystko wykonywała z przymusu. Normalnie wolałaby przeleżeć cały dzień w łóżku, ale miała swoje obowiązki więc lenistwo nie wchodziło w grę.
-Podasz mi tą skrzynkę?
Lara zamrugała i spojrzała na Negan'a, który klęczał przy grządce ogórków. Mężczyzna skinął głową dając jej do zrozumienia by odwróciła się i zdjęła pustą skrzynkę z wozu. Kobieta niemrawo skinęła głową po czym wzięła skrzynkę i postawiła ją przy grządce by czarnowłosy mógł wkładać dojrzałe warzywa.
-Może wróć do domu bo w takim stanie nikomu się nie przydasz.- stwierdził czarnowłosy. Od rana Lara była jakaś nieprzytomna, ciągle odpływała gdzieś myślami. W sumie od czasu gdy John oraz pozostała trójka zamieszkali w Alexandrii była inna.
-Muszę coś robić, inaczej całkowicie zwariuje.
-Więc idź rozwalić jakieś łby, to zawsze poprawia ci humor.
-Raczej nie tym razem.
-No dobra.- mężczyzna wstał. Zdjął rękawiczki i położył je na skrzynce. Zbliżył się do siostry i położył dłonie na jej ramionach.- Otrząśnij się.- powiedział i potrząsnął ją za ramiona. Nie mógł znieść jej w takim stanie. Może to nie był najlepszy sposób, ale przez krótki moment na tej twarzy pojawił się cieć uśmiechu, co było lepsze niż jej posępna mina, którą miała do tej pory.
-Przestań.- odtrąciła jego dłonie i cofnęła się o krok.- To nie zadziała.
-Skoro nie chciałaś John'a w Alexandrii, to czemu nie zagłosowałaś by go wyrzucić?
-Też byłam zdziwiona, ale dodatkowi ludzie przydadzą się w osadzie. Od dłuższego czasu nie przybył nikt nowy.
-Gadasz bzdury. Co tak na prawdę było powodem?
-Chodzi o Tim'a i Jack'a. Chłopcy potrzebują ojca i pomyślałam, że może to okazja by mieli jakieś męskie wsparcie. No wiesz, ojciec jest potrzebny dzieciom.
-I niby John się nadaje? Chujowy pomysł.
-Pewnie masz rację, ale już nie cofniemy czasu. Nowi zostaną jeśli nie będą sprawiać kłopotów.
-Tim już wie?
-Nie, chciałam powiedzieć mu od razu, ale zrezygnowałam i miałam to zrobić jak najszybciej, ale nie zrobiłam. Minęły już trzy dni. Przeciągam tą chwilę w nieskończoność.
-Martwisz się że będą woleli go od ciebie?
-Czytasz mi w myślach.
-To się nigdy nie wydarzy, a wiesz czemu?- zapytał na co ciemnowłosa zaprzeczyła głową.- Bo jesteś zajebistą matką. Nawet jeśli John ich oczaruje, to w końcu podwinie mu się noga i spieprzy wszystko tak jak wcześniej. Nikt cię nie porzuci, ja na pewno nie.- czarnowłosy przytulił Lare. Kobieta odwzajemniła uścisk.
-Dzięki. Chyba właśnie tego potrzebowałam.- czuła się trochę lepiej.
-W końcu po coś jest rodzina. Nie załamuj się siostrzyczko. Będzie dobrze. A jeśli John będzie sprawiał kłopoty, to możemy go... - uśmiechnął się i przejechał palcem po swojej szyi dając jej jasno do zrozumienia co mogą z nim zrobić. Ciemnowłosa się zaśmiała.
-W ostateczności tak.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
Lara siedziała z Tim'em w salonie. Kobieta w końcu zdecydowała mu się powiedzieć że jego ojciec żyje i jest w Alexandrii. Szatyn ucieszył się na te wieści choć widać było że starał się ukryć to by nie zrobić przykrości swojej mamie. Lara czuła się trochę zawiedziona że chłopiec tak pozytywnie zareagował, ale nie dziwiła mu się. Był malutki gdy ojciec ich zostawił więc nie pamięta go, ani nawet nie wie jak wygląda, w zasadzie prawie nic o nim nie wie oprócz tego że zdradził Lare i odszedł do innej kobiety.
Ktoś zapukał w drzwi, ale Lara wiedziała kto to. Zaprosiła do siebie John'a by poznał syna. Gdy poszła otworzyć drzwi przed wejściem stał piwnooki. Mężczyzna uśmiechał się i był gotowy przytulić ją na powitanie, ale ona cofnęła się nie pozwalając mu jej dotknąć.
-Zaprosiłam cię tylko ze względu na Tim'a. Nie wyobrażaj sobie że między nami cokolwiek jest.- powiedziała z wrogością. John skinął jedynie głowę. Lara zaprowadziła go do salonu gdzie czekał Tim. Chłopiec wstał gdy zobaczył mężczyznę.- Tim, to właśnie twój biologiczny ojciec.
-Witaj Tim. Ależ wyrosłeś. Ostatni raz gdy cię widziałem byłeś taki malutki. Aż ciężko mi uwierzyć, że minęło tyle lat.- powiedział John.
Spotkanie było niezręczne. Tim nie wiedział co powiedzieć. Cieszył się że w końcu pozna swojego tatę, ale patrząc na tego mężczyznę widział w nim jedynie obcego człowieka. Jakoś inaczej wyobrażał sobie swojego ojca.
-Zostawię was samych żebyście mogli się poznać.- odezwała się ciemnowłosa po czym opuściła salon i wyszła z domu. Liczyła jedynie że Tim nadal będzie wolał ją niż John'a. Ale nawet jeśli wybrałby jego, to jakoś przebolałaby to. Kochała synów, zrobiłaby dla nich wszystko i właśnie dlatego usunęła by się na bok tylko po to by mogli być szczęśliwi.
Lara szła chodnikiem nie mając jakiegoś konkretnego celu. Gdy spacerowała zauważyła po drugiej stronie ulicy jak z domu małżeństwa Smith wychodzi Cora, ta nowa. Czarnowłosa poprawiła swoją bluzkę. Gdy ich spojrzenia się zetknęły, Cora posłała jej dziwny uśmieszek i poszła w przeciwną stronę. Lara zatrzymała się i obejrzała się za nią. To było dziwne. Po co ona była u Smith'ów? Nie była to jej sprawa, kto co robi i z kim, ale to nie znaczy że jej się to podobało. Coś czuła że wyjdzie z tego niebawem jakiś kłopot.
□■□■□■□■□■□■□■□■□
-Więc już wyjeżdżasz?
Jack skinął głową. Brunet stał w pracowni razem z Diego. Przyszedł pożegnać się z nim zanim wróci do domu.
-Szkoda, mógłbyś zostać dłużej.- Diego uśmiechnął się na co brunet odchrząknął nerwowo.
-Muszę wracać. Nie chcę by bliscy się martwili. A jeśli chodzi o to między nami...
-Rozumiem. Nie będę się tym nikomu chwalił.
-Nie pomyśl sobie że się tego wstydzę czy coś, ale chcę po prostu sobie to poukładać w głowie zanim inni się dowiedzą.
-Załapałem od razu. Wiem o co ci chodzi. Dostaniesz tyle czasu ile chcesz. Choć chciałbym żebyś wrócił jak najszybciej.
-W sumie nie mam za bardzo ochoty wyjeżdżać, ale zostać tu na zawsze nie mogę.
-Jasne.
-No to do zobaczenia.
-Do zobaczenia Jack.- niebieskooki pocałował go na pożegnanie. Jack uśmiechnął się zawstydzony, choć próbował zachować pozory niewzruszonego twardziela, po czym wyszedł z pomieszczenia. Opuścił sklepik z drewnianymi wyrobami i skierował się w stronę bramy wyjazdowej z Królestwa. Tam czekał na niego Henry z rodzicami i dwóch strażników, którzy mieli go eskortować do Alexandrii.
-Wziąłeś wszystko?- zapytał Henry.
-Tak, jestem gotowy.
-Trzymaj się młody.- powiedział z uśmiechem Ezekiel i przytulił bruneta, a po nim zrobiła to Carol.
-Uważaj na siebie.- powiedziała szarowłosa.
Jack wsiadł na swojego konia, a chwilę później razem z dwoma mężczyznami, którzy mieli go eskortować ruszyli w kierunku Alexandrii.
Podróż mijała spokojnie. Według Jack'a eskorta była zbędna, sam dałby sobie radę, ale Henry i jego rodzice nie uznawali w tej kwestii odmowy. Dbali o jego bezpieczeństwo, rozumiał ich troskę więc nie spierał się z nimi o to.
Planowo brunet miał wrócić prosto do Alexandrii, ale w czasie drogi zmienił zdanie. Namówił żołnierzy Królestwa, że musi załatwić pilną sprawę na Wzgórzu. Mężczyźni zgodzili się go tam zabrać. Gdy tam dotarli Jack wmówił im że zostanie w osadzie na noc i że ktoś z Wzgórza odwiezie go do Alexandrii więc oni mogą wracać do Królestwa. Mężczyźni na początku nie byli chętni by go tu zostawiać, ale Jack w końcu ich przekonał. Mężczyźni odjechali zostawiając go na Wzgórzu. Oczywiście ich okłamał bo nie miał zamiaru tu nocować, ale tego oni nie musieli wiedzieć.
-No proszę, a kto tu nas odwiedził?
Jack spojrzał się w bok gdy przywiązywał swojego konia do słupa. Tara z radosnym uśmiechem podeszła do nastolatka. Przybiła z nim żółwika i wykonali swój krótki powitalny ruch dłońmi.
-Przyjechałeś tu z Królestwa?- zapytała z ciekawością. Widziała jak żołnierze z Królestwa odjechali zostawiając go tu samego więc zainteresowała się jego obecnością tutaj. Zwykle odwiedzał Wzgórze razem z Larą.
-Tak. Mam sprawę do Jezusa.
-Brzmi tajemniczo. Chodź, poszukamy go.
Ruszyli ku przyczepom. Przy punkcie medycznym zastali Enid i Carl'a. Jack przywitał się z nimi. Rozmawiali parę chwil, po krótce opowiadając jak tam u nich, a później poszli dalej. Jeden z mieszkańców powiedział im że Jezus jest w swoim biurze. Tara nie poszła razem z brunetem stwierdzając, że Jack wolałby porozmawiać z Paulem sam na sam.
Brunet zapukał w ciemne dębowe drzwi, a później wszedł do środka. Paul siedział przy biurku i czytał jakieś papiery. Długowłosy uniósł głowę gdy usłyszał jak ktoś wchodzi. Uśmiechnął się serdecznie na widok Jack'a i odłożył papiery na blat.
-Cześć Jack. Miło cię widzieć. A gdzie Lara?- zapytał gdy zauważył, że Jack przyszedł sam. Nie widywał bruneta zbyt często. Czasami przyjeżdżał z Larą i przeważnie tylko wtedy gdy ciemnowłosa wiozła go do Królestwa, a na Wzgórze zajeżdżali bo mieli po drodze.
-Przyjechałem sam.- oświadczył nastolatek.
-Zgaduje że masz jakąś konkretną sprawę.
-Raczej pytanie.
-Więc siadaj.- Paul wskazał pusty fotel stojący na przeciwko biurka.- Może chcesz coś do picia?
-Nie, dzięki.- Jack usiadł wygodnie w fotelu.- To zajmie chwilę.
-No dobrze. W takim razie słucham. O co chcesz mnie zapytać?
-Skąd wiedziałeś że jesteś gejem?- zapytał wprost i spojrzał na długowłosego czekając na odpowiedź. Właśnie z tego konkretnego powodu tu przyjechał. Nie był pewny co do swojej orientacji, a najlepiej było spytać kogoś kto w temacie odmienności jest dobrze obeznany. Mógł zapytać o to Tarę lub Aaron'a, ale nie czuł się z nimi tak wygodnie jak z Paulem by pytać o takie rzeczy. Wiedział że Jezus będzie w tej kwestii z nim szczery i otwarty. Miły i dobry z niego człowiek więc podszedłby do tej sprawy łagodnie.
Paul uniósł brwi z zaskoczenia. Zdziwiło go to pytanie, ale nie miał żadnych przeciwności by uniknąć odpowiedzi.
-Od zawsze nim byłem, ale dopiero z czasem uświadomiłem to sobie. Wiedziałem że jestem inny niż moi koledzy. Czułem że odstaje od nich bo gdy oni rozmawiali o dziewczynach, ja myślałem o chłopakach.
-Więc nigdy nie miałeś wątpliwości?
-Miałem, ale wtedy po prostu kierowałem się tym co czuje. Starałem się być sobą i nie patrzeć na innych nawet jeśli im to nie pasowało.
-Nigdy nie podobały ci się dziewczyny? I nic do żadnej nie czułeś?
-Nie, choć miałem jedną dziewczynę, ale szybko z nią zerwałem gdy zrozumiałem że w stu procentach jestem gejem. Dlaczego o to pytasz?
-Byłem ciekawy. Bo to normalne jeśli ma się inną orientacje, prawda?
-Zapamiętaj, to nie choroba i nikt nie ma prawa traktować cię gorzej z tego powodu. Miłość to miłość.
-Jasne.
-Chcesz o coś jeszcze zapytać?
-Gejom mogą podobać się też dziewczyny?
-Nie, ale myślę że chodzi ci o biseksualność. Takiej osobie podobają się zarówno dziewczyny jak i chłopacy.
Brunet zamilkł analizując wszystko co powiedział Paul. I wyglądało na to że rozjaśniło mu to pewne kwestie. Najwyraźniej był biseksualny, a jeśli nie to z czasem wszystko się wyjaśni.
-Chcesz się ze mną czymś podzielić? Chętnie cię wysłucham Jack. Nie musisz się niczego wstydzić. Jesteśmy ludźmi, mamy prawo do miłości.- skoro Jack pytał o takie rzeczy, to miał istotny powód. Może nawet miał jakiś osobisty problem, chciał z kimś o tym porozmawiać i liczył że to mu pomoże. Paul miał nadzieje że brunet wyciągnie coś pożytecznego z tej rozmowy, nawet jeśli nie miał zamiaru mu się zwierzyć z swoich problemów.
-Nie.- odpowiedział po chwili ciszy. Brunet wstał z fotela.- Muszę już jechać. Na razie.- pożegnał się nie czekając na odpowiedź z strony długowłosego.
-Miło się rozmawiało.- mruknął pod nosem mężczyzna To była nietypowa rozmowa i chyba jedyna tak osobista jaką kiedykolwiek przeprowadził z Jack'em.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro