■44■
6 lat później
Dwoje nastolatków szło przez las. Była późna noc. Księżyc świecił jasno na niebie oświetlając im drogę dzięki czemu nie musieli używać latarek.
-Jesteś pewny że dobrze idziemy?- zapytał chłopak o blond włosach, których kolor przypominał dojrzałe zboże. Kijem odsuwał gałęzie drzew czy krzaków gdy przechodzili przez gęściejsze miejsca w lesie. Ufnie podążał za swoim przyjacielem, ale znał go na tyle dobrze że był świadomy że jego orientacja w terenie czasami bywa zawodna, tym bardziej gdy palił jointa.
Brunet obejrzał się za ramię zwalniając kroku by dorównać z blondynem.
-Zapal, to nie będziesz tak jęczeć.- mruknął drwiąco gdy objął chłopaka ramieniem wokół szyi i przystawił mu do twarzy wpół spalonego jointa. Blondyn krzywo się na niego spojrzał chcąc dać mu do zrozumienia, że nie chce zapalić, ale brunet był nieustępliwy.
-Tylko raz.- blondyn wziął fajka i przystawił do ust. Zaciągnął się, a po chwili zaczął kasłać. Szybko oddał jointa przyjacielowi, który poklepał go po ramieniu.- Dziwne że twoja mama jeszcze o tym nie wie.
-Rzadko palę w domu, chyba że coś lub ktoś mnie mocno wnerwi. I jestem dyskretny.- uśmiechnął się chytrze brunet.
-Wcale nie jesteś dyskretny.- lekko się oburzył.- Handlujesz marihuaną idioto.
Jack wywrócił jedynie oczami, nie chciało mu się drążyć tego tematu, może dlatego że czuł się zbyt wyluzowany aby przejąć się słowami Henry'ego.
Rok temu znalazł drewniany domek w lesie, wokół którego rosły dziwne rośliny. Z książek brata, który ma sporą kolekcją różnych książek w tym przyrodnicze, dowiedział się czym dokładnie są te rośliny. Najwyraźniej ktoś dawno temu hodował tam plantację konopi indyjskich. Od tamtej pory zaczęła się jego przygoda z tą rośliną. Przerobił ten domek na swoją tajną bazę, o której wiedział tylko on i Henry. Zrobił ogrodzenie wokół budynku by sztywni nie wchodzili tam i nie zniszczyli roślin. Zaczął handlować tym. Dostawał różne rzeczy w zamian. Starał się być dyskretny. Nie wielu wiedziało o tym co robi. Wolał się nie wychylać by nie narobić sobie większych kłopotów. Głównym powodem dla którego hodował marihuanę, nie było to by zaimponować tym innym, robił to bo dzięki temu łatwiej było mu panować nad sobą. Problemy z gniewem już nie były tak uciążliwe gdy w każdej chwili mógł sięgnąć po fajka, zapalić go a po tym złe emocje znikały. Oczywiście zanim znalazł ten domek, było nie najlepiej, wdawał się w bójki i niszczył rzeczy. Mama pomagała mu opanować gniew, ale gdy nie było jej w pobliżu nikt inny nie potrafił go powstrzymać czy uspokoić. Dlatego mocno przyłożył się do uprawy marihuany. Robił sobie różne jointy. Pochował je w wielu miejscach by mieć je pod ręką. Obawiał się jedynie że gdy jego mama się dowie może mu to zakazać, ale na razie starał się tym nie przejmować.
-Jesteśmy prawie na miejscu.- brunet wskazał na przyczepiony do pnia drzewa czerwony okrągły znak, który był częściowo pokryty rdzą. Widniał na nim napis "Zakaz wstępu".
-To nie wygląda zachęcająco.
-Spokojnie. Ten teren był prywatny. Ktoś porozwieszał tu te znaki dawno temu. Nie musisz się martwić. Wszystko zostało solidnie ogrodzone. Trupy tu nie wejdą.
Ustali przed dwumetrowym ogrodzeniem. Jack sięgnął ręką przez siatkę i otworzył zamek po czym oboje mogli wejść. Zamknął za nimi. Jakiś czas temu Jack z kilkoma osobami znalazł to miejsce gdy szukali ciekawego miejsca do beztroskiego picia i zabawy jak na prawdziwych nastolatków przystało. Oczywiście nie byli skończonymi kretynami i upewnili się że miejsce jest ogrodzone i bezpieczne by nic nikomu się nie stało. Drewniany letniskowy domek nad rzeką. Mieli tam wiele udogodnień. Był pomost i mała plaża idealna do kąpieli. W budynku znaleźli kilka ciekawych rzeczy, w tym strzelbę, którą zostawili na czarną godzinę by w razie jakiegoś zagrożenia mieć czym się bronić.
-Już są!
Z werandy zszedł ciemnoskóry chłopak, Mark, przywitał się z nimi po czym weszli na werandę gdzie było więcej osób. Na środku stał stolik z dwiema lampami naftowymi, a przy wejściu na werandę stała metalowa beczka w której płonął ogień. Wokół stolika były ławki i fotele. Pod ścianą domku siedziały dwie dziewczyny. Czarnowłosa Lisa oraz rudowłosa Jane. Nastolatki dość entuzjastycznie przywitały się z chłopakami. Zwłaszcza Janę, która zawiesiła się na szyi Jacka czule się do niego tuląc. Brunetowi to nie przeszkadzało choć nie był singlem. Jego dziewczyna również miała tu przyjść. Jack uśmiechnął się szarmancko do rudowłosej, która wróciła na miejsce przy swojej koleżance.
Henry posłał brunetowi krótkie spojrzenie, na które chłopak jedynie wzruszył ramionami.
-Przybył nasz dostawca udanej zabawy!- z domku wyszedł szatyn z piegami na twarzy, Scott. Chłopak trzymał w rękach skrzynkę z słoikami, w których był alkohol prosto z Wzgórza. Miał dobrego znajomego na Wzgórzu, który przemycał mu domowej roboty bimber. Odstawił skrzynkę na ziemię przy stoliku po czym podszedł do Jacka radośnie się z nim witając, a później z Henrym co było trochę niezręcznie bo blondyn nikogo z nich niezbyt dobrze tu znał.
-Można zaczynać imprezę.- stwierdził Mark. Wyjął z skrzynki parę słoików i zwinnie wszystkim rozdał. Każdy zajął miejsce.
-Gdzie Sharon?- zapytała Jane. Dziewczyna uśmiechała się znacząco do Jacka.
-Przyjdzie później.- stwierdził nonszalancko brunet jakby wcale nie przejmował się gdzie jest jego dziewczyna i rzeczywiście miał to gdzieś, ale miał ku temu dobry powód. Wstał z swojego miejsca i usiadł na ławce obok rudowłosej. Lisa wiedząc co się święci wstała i zmieniła miejsce siadając przy Henrym. Uśmiechnęła się do niego przyjacielsko na co trochę się zawstydził, ale odwzajemnił uśmiech.- Tylko nie upij mi przyjaciela.- zwrócił się do czarnowłosej, która rozbawiona puściła mu oczko.
-Zadbam o niego.- powiedziała Lisa.
-Uuuu!- zawołał Scott.- Będzie się działo.- chłopak włączył wierze stereo i puścił jakąś przypadkową muzykę. Ustawił głośność by nie było zbyt głośno, lepiej nie przykuwać niczyjej uwagi.
Wszyscy dobrze się bawili. Niektórzy byli już podpici, inni dość mocno zjarani. Mark siedział na bujanym fotelu niczym trup i wpatrywał się w niebo, on miał własną imprezę w głowie po wypaleniu trzech jointów pod rząd bez żadnej przerwy. Henry był już wstawiony i rozmowa z Lisą szła mu teraz znacznie lepiej niż wcześniej, oboje ciągle o czymś dyskutowali jakby tematy im się nie kończyły. Scott podskakiwał i wyginął się na środku werandy co według niego było tańcem. Za to Jack był zajęty Jane. Rudowłosa siedziała mu na kolanach i całowali się.
-Co to ma być do cholery?!
Uwagę wszystkich z wyjątkiem Marka przykuł piskliwy i zbulwersowany głos blondynki, która weszła na werandę. Dziewczyna z złością patrzyła na Jacka, który nic sobie nie zrobił z jej zachowania, ale za to Jane zeszła z jego kolan czując że za chwilę będzie nie fajnie.
Za Sharon przyszedł ciemny blondyn i stanął obok niej, to był Larry, chłopak skrzyżował ramiona na klatce piersiowej posyłając brunetowi zdegustowane spojrzenie.
Reszta czekała na rozwój sytuacji. Sharon była dość impulsywna więc lepiej było się nie odzywać.
Jack prychnął rozbawiony. Powoli wstał z ławki i zbliżył się do Sharon. Dziewczyna niespodziewanie przywaliła mu z liścia.
-Oh, to musiało boleć.- mruknął Scott lekko się krzywiąc.
-Cicho bądź.- skarciła go Lisa.
Brunet zaśmiał się krótko, ale nie w wesoły sposób. Dotknął lekko policzka, a później spojrzał na dziewczynę chłodnym spojrzeniem.
- To było nie miłe, ale masz szczęście że nie biję dziewczyn.
-Należało ci się dupku.- warknęła blondynka.
-A właśnie że nie.- stwierdził Jack.- Mark, żyjesz jeszcze? Może coś powiesz.- zwrócił się do ciemnoskórego nastolatka, która uniósł głowę i spojrzał na nich. Miał zamglony wzrok, ale na widok blondynki jakby nagle trochę otrzeźwiał.
-Sharon bzykała się z Larrym, dwa razy. Jęczysz jak małe prosie.- powiedział rozbawionym głosem Mark i zaczął się śmiać pod nosem. Mark powiedział to brunetowi wczoraj gdy przyłapał ich na gorącym uczynku i z ich rozmowy po szybkim numerku wynikało, że to nie był pierwszy raz gdy potajemnie uprawiali seks. Poszedł z tym od razu do Jacka, który poprosił go by nikomu innemu tego nie mówił. Brunet chciał zobaczyć jak długo Sharon będzie udawała świętą. Nie było mu miło usłyszeć że jego dziewczyna go zdradza, ale nie zależało mu zbytnio na blondynce więc aż tak bardzo nie przejął się tym. Nie był z nią na poważnie, było to dla niego tylko przelotnym romansem choć szanował ją i nie traktował jak zabawkę. Ale teraz po tym czego się dowiedział jakikolwiek szacunek do niej zniknął.
-Jest naćpany, kłamie.- powiedziała Sharon z odrobiną paniki.
-Przestań udawać cnotkę. Puszczałaś się i to z tą ciotą.- wskazał na Larry'ego.- Bardziej męski jest jego durny pluszak, którego chowa pod łóżkiem. Wszyscy o tym wiedzą.- stwierdził Jack. Larry może i był całkiem przystojny, ale żaden prawdziwy mężczyzna z niego, był fajtłapą i synusiem mamusi.
-Zamknij się lepiej.- odezwał się Larry próbując brzmieć groźnie, ale nie zrobił na nikim wrażenia, nawet na Sharon, dziewczyna wywróciła oczami modląc się w myślach by to poniżenie jak najszybciej się skończyło.
-Bo co mi zrobisz? Naślesz na mnie swojego misia?- powiedział prześmiewczym głosem Jack. Było mu go w pewnym sensie żal. Dziwił się że taki ktoś jak Larry wciąż nie został pożarty przez sztywnych choć wybierając między Sharon a Larrym, to wolał by blondynka zginęła.
Larry zamachnął się chcąc uderzyć Jacka, ale on zrobił unik i kopnął go kolanem w brzuch. Jasnowłosy zgiął się w pół i upadł na ziemię jęcząc z bólu.
-Pojebało cię?!- powiedziała z oburzeniem Sharon. Dziewczyna przykucnęła przy jasnowłosym.
-Udanego pieprzenia mojej byłej dziewczyny.- zwrócił się do Larry'ego. Blondynka spojrzała na niego.- Zrywam z tobą.
Brunet usiadł na ławeczce pod ścianą. Sharon pomogła wstać Larry'emu po czym bez słowa zaczęli oddalać się od domku.
□■□■□■□■□■□■□■□
Impreza szybko się skończyła po tamtej sytuacji, nikt już nie miał ochoty dłużej siedzieć więc się rozeszli.
Jack wspiął się po rynnie i otworzył okno do jego pokoju. Wszedł do środka po czym pomógł wejść Henry'emu. Blondyn prawie się przewrócił gdy wszedł przez okno. Brunet złapał go w samą porę chroniąc jego twarz przed bolesnym zetknięciem się z podłogą. Pomógł dojść przyjacielowi do materaca leżącego przy jego łóżku. Henry położył się i przykrył kocem odpływając niemalże od razu do krainy Morfeusza, nie zdejmował nawet butów.
Brunet po omacku bo w pokoju było ciemno usiadł na łóżku i zdjął buty po czym wszedł pod pościel. Odetchnął ciesząc się miękkością materaca.
Lara stała przy drzwiach do pokoju Jacka. Słyszała jak wchodzili przez okno. W nocy obudził ją nieprzyjemny sen i poszła się przejść. Gdy wróciła do domu i chciała się położyć spać zobaczyła przez okno jak Jack i Henry zakradają się za dom. Od razu domyśliła się że wymknęli się, a widząc że nie zbyt dobrze się trzymali na nogach, a zwłaszcza Henry musiała upewnić się że nic im nie jest.
Powoli otworzyła drzwi do pokoju syna wpuszczając światło z korytarza.
-Wiem że nie śpisz.- odezwała się ciemnowłosa po czym podeszła do jego łóżka. Zerknęła na śpiącego na materacu Henry'ego, a następnie spojrzała na syna siadając na brzegu łóżka.- Spójrz na mnie.
Jack niechętnie odwrócił się i lekko podciągając do góry spojrzał na mamę. Po chwili odwrócił wzrok czekając na dawkę ochrzaniania za wykradanie się nocą.
-Rozmawialiśmy o tym.
-Raczej ty mówiłaś, a ja słuchałem.
Posłała mu znaczące spojrzenie by przestał się niewłaściwie zachowywać w stosunku do niej.
-Przepraszam.- mruknął cicho. Nie był fanem przepraszania, zwykle z trudem przychodziło mu okazywanie skruchy czy przyznawanie się do własnego błędu. Ale to była jego mama. Szanował ją i był jej wdzięczny za wiele rzeczy.
-Mieliście ciekawą noc, prawda? Masz malinki na szyi.- dodała z odrobiną rozbawienia gdy zauważyła lekko zaczerwienione ślady na jego szyi.
-Mamo, przestań.- jęknął zawstydzony i przykrył się aż po szyję kołdrą.
-Nie masz czego się wstydzić... Wolisz dokończyć tą rozmowę później?
-Tak.
-No dobrze.- pochyliła się w jego stronę i przytuliła go składając całus na jego czole.- Dobranoc. Kocham cię.
-Ja ciebie też.
Wyszła na korytarz zamykając za sobą drzwi po czym udała się do swojego pokoju. Kiedyś przecież też była nastolatką i wiedziała że w tym wieku trzeba się wyszaleć, ale pewne granice powinny być zachowane. Nie miała zamiaru przemilczeć jego nieposłuszeństwa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro