Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

□37□

Jack i Henry śmiali się. Chłopcy siedzieli pod drzewem i po prostu spędzali przyjemnie czas. Ich rozmowę przerwał Jerry, który do nich podszedł.

- Król chcę byś przyszedł Henry.

- Coś złego się stało?- zapytał blondyn wstając z ziemi. Jack również wstał.

- Chyba nie, ale to ważne.- Jerry skinął głową by za nim poszedł. Henry zerknął na Jack'a.

- Idź, przecież nie umrę jak znikniesz.- brunet uśmiechnął się, lekko trącając go pięścią w ramię.- Leć księciuniu.

- Nie nazywaj mnie tak. Przecież wiesz że tego nie lubię.

-No weź, to spoko ksywka. Zwłaszcza że w pewnym sensie jesteś księciem.

-Henry.- odezwał się Jerry.

-Już idę. Wrócę jak najszybciej.- powiedział blondyn i poszedł za Jerrym.

Jack został sam, ale nie widział w tym problemu, na pewno znajdzie sobie jakieś zajęcie. Ruszył więc między budynki. W czasie spaceru może coś go zainteresuje. I szybko znalazł coś wartego uwagi. Był to nieduży budynek złączony z innym większym. Przed wejściem stał stół, a na nim porozkładane były drewniane figurki, rzeźby czy wisiorki. Te rzeczy wyglądały imponująco. Ktokolwiek je zrobił był prawdziwym artystą. Przez szybę zobaczył że w środku jest więcej drewnianych przedmiotów. Drzwi były otwarte na roścież jakby było to zaproszenie dla każdego kto był zainteresowany by wszedł do środka więc Jack to zrobił. Brunet rozejrzał się po wnętrzu. Tu było więcej rzeźb, niektóre były duże, a niektóre maleńkie. Całe pomieszczenie było zagrodzone różnymi drewnianymi przedmiotami. 

-No proszę, kogo my tu mamy.

Jack nagle usłyszał gdzieś zza sobą głos. Gdy się odwrócił trącił łokciem figurkę, która prawie spadła z stolika, ale złapał ją i szybko odstawił na miejsce. Z pomieszczenia, które było zapleczem tego miejsca wyszedł nastolatek. To był Diego, ten który miał coś do Henry'ego. 

-To ty.- mruknął zdawkowo i spojrzał na wysokie rzeźby pod ścianą.- Ciekawe miejsce.- dodał gdy zapanowała cisza.

-Dziadek ma tu warsztat, jest na zapleczu. Wystawia tu swoje dzieła. Każdy może wziąć to co mu się spodoba.- powiedział szatyn.

-Nic w zamian nie bierze?

-Kiedyś zarabiał jako stolarz. Ale w tych czasach ludzie nie potrzebują takich rzeczy by przeżyć. Rzeźbi dla przyjemności i to przypomina mu dawne życie. Jeśli coś chcesz to weź to, pełno tu tego.

-Twój dziadek ma talent.- stwierdził Jack gdy przyglądał się rzeźbie niedźwiedzia, która była nawet wyższa od niego. Ten człowiek tyle pracy musiał włożyć by zrobić coś takiego, to zwierze wyglądało na prawdę realistycznie.

Diego stanął obok Jack'a i również spojrzał na rzeźbę. Zerknął kątem oka na bruneta.

-Dziadek nauczył mnie strugać drewno. To przydatne jeśli chcesz zrobić łuk, strzały czy włócznię. Pokazać ci jak to się robi?

-Jesteś miły. Dlaczego?- zapytał wprost. Nie ufał mu. Przecież jeszcze nie tak dawno dręczył Henry'ego, a teraz próbuje być przyjacielski? Był pewny że nie robi tego bez jakiegoś celu.- Tylko nie chrzań, że chcesz być lepszym człowiekiem albo że w ten sposób chcesz naprawić krzywdy, które wyrządziłeś.

Diego zaśmiał się krótko.

-Po prostu cię polubiłem młody, nic więcej. Nie jesteś taki jak reszta. Jeśli chcesz nauczyć się jak strugać drewno, to chodź.- chłopak ruszył w kierunku drzwi, które prowadzą na zaplecze gdzie znajduje się warsztat.

Jack zaciekawił się co miał na myśli mówiąc, że nie jest taki jak reszta. Poszedł za nastolatkiem.

Przy długim stole stał starszy mężczyzna, na jego szyi wisiały plastikowe gogle. 

-Dziadku, to Jack. Chciałby zaznajomić się w struganiu drewna.- szatyn położył dłoń na ramieniu Jack'a, ale chłopak odsunął się przez co Diego zabrał rękę.

-Miło mi cię poznać Jack. Podejdź, pokarzę ci podstawy.- powiedział staruszek posyłając przyjazny uśmiech.

□■□■□■□■□■□■□

Lara poprawiła rękawy koszuli. Rozczesała pobieżnie palcami włosy, które rozpuściła. Zdjęła już opatrunek, rana wystarczająco zabliźniła się więc opatrunek był już zbędny. Wyszła z swojego pokoju i weszła do pokoju Tima. Chłopiec nieporadnie próbował założyć muszkę na szyję. Ciemnowłosa podeszła do niego i przykucnęła przed nim. Pomogła mu z muszką. Tim przejrzał się jeszcze w lusterku, które stało na biurku. 

Lara jedynie uśmiechnęła się. Tim wystroił się jakby szedł na jakąś szczególnie ważną uroczystość. Ciemnowłosa również założyła coś ładniejszego. Na strychu było pełno pudeł, w niektórych były ubrania. Znalazła bordową koszulę, założyła do tego proste czarne spodnie. Niby nie wyglądała jakoś szczególnie pięknie, ale czuła się ładnie, od dawna nie miała żadnej okazji by założyć lepsze ubrania. Przeważnie chodziła w zwykłej bluzce i dżinsach. Nie było sensu dbania o ubiór bo i tak przy walce z sztywnymi pobrudziłaby się krwią i ciuchy byłby do wywalenia. 

Lara wyszła z synkiem z pokoju i zeszli na dół. W tym czasie z salonu wyszedł Daryl. Ciemnowłosa zauważyła od razu pewną różnicę w jego wyglądzie. Niby miał na sobie jak zawsze swoją kamizelkę i czarną koszulkę oraz starte ciemne spodnie, ale wyglądał bardziej zadbanie niż zwykle. 

-Wziąłeś prysznic?

-Może.- wzruszył ramionami i ruszył ku wyjściu. Kobieta tylko uśmiechnęła się. Musiał też rozczesać włosy bo nie przypominały już ptasiego gniazda.

Ciemnowłosa trzymając Tima za rękę ruszyła za kusznikiem. We trójkę wyszli z budynku i zaczęli iść w kierunku domu Grimes'ów. Zostali zaproszeni na kolację. Nie było nawet mowy o nie pójściu tam. 

-Wyglądasz... - odezwał się Daryl. Lara zerknęła na niego.- dobrze.

-Dzięki. Ty też. Oby nie było niezręcznie...

Kusznik spojrzał na nią z niezrozumieniem.

-Chodzi mi o kolację. Bo co mam niby im powiedzieć gdy zaczną dziękować za to co zrobiłam. Może to dziwne, ale nie przyzwyczaiłam się jeszcze całkowicie do tego miejsca. W Sanktuarium było inaczej. Im byłeś groźniejszy tym więcej miało się szacunku. A tutaj...

-Czujesz się zagubiona.

-Właśnie tak. Jakbym uczyła się jak stawać się miłą i dobrą osobą.

-Jesteś taka.

-Wiele osób nie zgodziłoby się z tobą. Staram się być lepsza, ale pewne rzeczy się nie zmieniają.

□■□■□■□■□■□■□

Dziadek Diega nauczył Jack'a paru podstawowych rzeczy przy wyrabianiu przedmiotów z drewna. Brunetowi przypadło to do gustu. Tworzenie czegoś własnymi rękoma na prawdę mu się spodobało. To było dziwne bo nie interesował się przedtem takimi rzeczami, artystyczne dzieła niezbyt go ruszały, ale najwyraźniej to się zmieniło. Im był starszy to niektóre rzeczy zaczynały się zmieniać. 

- Masz do tego dryg.- stwierdził Diego gdy przyglądał się figurce konia, którą Jack wystrugał. Nie wyszło mu to jakoś fenomenalnie, ale jak na początkującą osobę było dobrze. Dziadek szatyna od razu zauważył, że Jack ma w sobie coś z artysty. 

-Dzięki. 

Diego wstał od stołu przy którym również siedział Jack. Szatyn podszedł do pułki i wziął coś stamtąd. Byli tylko we dwójkę. Dziadek szatyna musiał już iść, był już stary więc potrzebował znacznie więcej odpoczynku niż oni. Nastolatek wrócił na swoje miejsce.

-Dla ciebie.- położył na stole przed Jack'em drewniany wisiorek przedstawiający głowę wilka zawieszony na brązowym sznurku.- Zrobiłem to jakiś czas temu. Pasuje do ciebie. Jesteś jak samotny wilk.

-Nic o mnie nie wiesz.

-Może i nie znam faktów z twojego życia, ale po twoim zachowaniu widać, że jesteś osobą, która woli iść własną ścieżką, liczysz tylko na siebie. Strach jest ci obcy, ale nie jesteś głupi. 

-Jesteś psychologiem czy co? 

-Umiem dobrze obserwować. I zwykle moje przeczucia co do ludzi się sprawdzają.- uśmiechnął się delikatnie. 

Jack nieznacznie odwzajemnił uśmiech. W pewnym sensie Diego miał rację co do niego. Nie lubił zasad, sam wolał je ustalać. Nie potrzebował przewodnika bo sam wolał znaleźć własną drogę. Czy aż tak łatwo można było odczytać jaki jest? Czy po prostu Diego miał do tego talent? Jakoś szczególnie nie zastanawiał się nad tym jak inni go postrzegają, ale przez Diego zaczął.

- Nie przeszkadzam wam?

Oboje spojrzeli w kierunku wejścia na zaplecze gdzie w drzwiach stał Henry. Jack na jego widok wstał z swojego miejsca uprzednio chowając naszyjnik do kieszeni spodni.

-Do zobaczenia, Jack.

Brunet tylko machnął ręką w kierunku Diego po czym wyszedł razem z Henrym z budynku. Przez parę minut szli w ciszy. Blondyn zerkał na Jack'a zwężając oczy jakby miało mu to ułatwić odczytanie myśli bruneta.

-Przestań się tak lampić.- mruknął podirytowanym głosem Jack.

-Trochę mnie nie było, a ty zacząłeś bratać się z wrogiem?

- Nie zachowuj się jak zazdrosna dziewczyna. Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.

-Więc nie powiesz co robiliście i o czym rozmawialiście?

-A dasz mi spokój i skończysz temat jak powiem?!

-Czemu krzyczysz?- Henry zatrzymał się, Jack również.

-Bo mnie zdenerwowałeś. Zachowujesz się idiotycznie.

-Ja? To ty dobrze się bawiłeś z kimś kto mnie do niedawna gnębił. Chwile stałem w drzwiach zanim odezwałem się. Uśmiechaliście się do siebie jakbyście dobrze się bawili. I do tego dał ci prezent. Co to w ogóle jest? Kawałek drewna?

-Odwal się!- brunet popchnął Henry'ego po czym szybkim krokiem zaczął się oddalać. 

Jack ukrył się w sali kinowej gdzie przeważnie nikogo nie ma. Siedział samotnie w fotelu, a w dłoni trzymał wisiorek od Diego. Henry nie miał prawa czepiać się że spędza z kimś innym czas. Może rozmawiać z kim zechce i nikt nie może mu tego zabronić, nawet Henry. Prawdziwy przyjaciel nie powinien dawać ograniczeń. 

Na salę wszedł Henry. Blondyn rozejrzał się po wnętrzu, a jego wzrok spoczął na czarnej czuprynie włosów wystającej zza oparcia fotela. Ruszył w tamtym kierunku. Sporo czasu mu zajęło znalezienie Jack'a. Nie informował nikogo o ich kłótni ani o tym że brunet gdzieś zniknął. Przez chwilę martwił się że może Jack uciekł z Królestwa, ale na szczęście się tak nie stało. Głupio mu było że tak naskoczył na własnego przyjaciela. Ale gdy zobaczył go z Diego poczuł się urażony. Przez chwilę pomyślał że może właśnie stracił ważną osobę i od teraz to Diego stał się nowym przyjacielem Jack'a. Był zazdrosny. Ale zrozumiał że zachował się źle. Musiał przeprosić bo inaczej na prawdę straci przyjaciela.

Henry usiadł na fotelu obok Jack'a. Zerknął na bruneta próbując w głowie dobrać właściwe słowa. 

-Przepraszam. Źle się zachowałem.- powiedział szczerze blondyn.

-Ja też.- odezwał się Jack. Henry spojrzał na niego zdziwiony.- Nie rób głupiej miny. Wina leży po obu stronach.-Jack przemyślał swoje zachowanie. Henry mógł poczuć się zdradzony że spędza czas z osobą, która źle go traktowała. O przyjaciół trzeba dbać, a nie myśleć tylko o sobie. Czas nauczyć się jak dbać o innych. Samemu trudniej jest przeżyć.- Wbij sobie do tej królewskiej główki, to ty jesteś moim najlepszym przyjacielem i nic ani nikt tego nie zmieni. 

-Jak miło. Jednak potrafisz być uroczy.- uśmiechnął się. Jack wywrócił oczami odrobinę podirytowany tym jak go nazwał, ale również się uśmiechnął. 

-Dla przyjaciół zrobi się wszystko.

-Oczywiście, przyjacielu. Powinniśmy już iść bo i tak jesteśmy spóźnieni na kolację. Będą się pytać co robiliśmy.

Jack skinął głową po czym oboje wstali i ruszyli ku wyjściu z sali kinowej.

□■□■□■□■□■□■□

Kolacja u Grimes'ów jednak nie była tak niezręczna jak spodziewała się Lara. Rick podziękował jej za uratowanie mu życia i ten temat nie był dalej drążony za co ciemnowłosa była wdzięczna. Rozmawiali na luźne tematy, unikali tych ciężkich by nie popsuć przyjemniej atmosfery.

Lara zerkała na Tima, który siedział obok Judith. Oboje ciągle coś do siebie szeptali i uśmiechali się. W Alexandrii nie było zbyt dużo dzieci, szczególnie w podobnym wieku co Tim więc ciemnowłosa cieszyła się że jej synek znalazł przyjaciółkę. 

-Enid na stałe zostanie na Wzgórzu. Potrzebują tam medyka, a ona jest świetna.- powiedział Carl i uśmiechnął się do swojej dziewczyny. Rozmawiali właśnie o przeprowadzce. Okazało się że Carl nie zostanie w Alexandrii. Rick ubolewał nad tym, ale chciał by jego syn był szczęśliwy więc nie chciał go zatrzymywać na siłę, a Wzgórze przecież nie jest aż tak daleko. 

-Dzięki Siddiq'owi, on mnie wszystkiego nauczył.- powiedziała Enid.

-Wygląda na to że Alexandria straci jednego Grimes'a.- stwierdziła Lara.

-Ale zyska nowego.- odezwała się Michonne. Rick wziął ciemnoskórą za rękę i złożył czuły pocałunek na wierzchu jej dłoni.

-Michonne jest przy nadziei.

Daryl prawie zachłysnął się gdy brał łyk soku. Mężczyzna odkaszlnął i odstawił szklankę na stół. 

-Świetne wieści.- powiedział kusznik.

-Daryl ma rację.- dodała Lara choć miała ochotę zaśmiać się z reakcji Dixon'a, ale powstrzymywała się. Wyszło zabawnie. Rick i Michonne jedynie uśmiechnęli się.

Przez resztę kolacji nie było już więcej niespodzianek. Spokojnie spędzili czas w swoim gronie po czym nadeszła pora by wrócić do domu.

-Myślałam że pęknę ze śmiechu.- odezwała się Lara gdy razem z Timem i Daryl'em szli w kierunku swojego domu.- Dobrze że chociaż nie wyplułeś tego soku.- powiedziała z rozbawieniem.- Nie nabijam się z ciebie, tylko sytuacja wyszła zabawnie.- dodała by nie urazić Daryl'a i by nie pomyślał że śmieje się z niego.

-Zaskoczyli mnie.

-Nie musisz się tłumaczyć. Mają szczęście. Ich rodzina się rozrasta, a w tym świecie nie jest łatwo to utrzymać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro