Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

□33□

Lara przesunęła pas na siodle by nie zsunęło się. Pociągnęła lekko siodło by upewnić się czy jest dobrze umocowane po czym wsiadła na konia. Zwierze ruszyło gdy poruszyła lejcami. Przejechała między drzewami i namiotami by dostać się do piaszczystej drużki. 

Ezekiel widząc że ciemnowłosa się zbliża machnął ręką do swoich ludzi że mogą już ruszać. Kilka osób, które jechało na koniach ruszyło, a za nimi podążał powóz. 

Lara dołączyła do nich i dorównała tępa do jadącego powozu. Spojrzała na Jack'a, który siedział z tyłu powozu i był zajęty rozmową z Henrym.

Ezekiel wraz z synem i swoimi ludźmi wracają do Królestwa. Lara postanowiła się z nimi zabrać bo akurat miała zamiar odwiedzić Wzgórze. Kawałek drogi spędzi z nimi, a później będzie musiała się rozdzielić. Wolałaby jechać z nimi by mieć oko na Jack'a, ale nie mogła go wiecznie ograniczać. Ufała Ezekiel'owi, była pewna że chłopcu nic złego nie stanie się w Królestwie. Ale to i tak całkowicie nie uspokajało jej. Matka zawsze będzie zamartwiać się o własne dziecko.

W końcu ich drogi musiały zostać rozdzielone. 

-Uważaj na siebie i nie narozrabiaj.- ciemnowłosa przytuliła Jack'a.

-Niczego nie obiecuje.- uśmiechnął się chłopak na co kobieta wywróciła oczami.

-Dopilnuje by nic złego się nie wydarzyło.- odezwał się Ezekiel. Lara skinęła lekko głową po czym spojrzała na swojego syna. 

-Kocham cię.

-Ja ciebie też mamo.

Ciemnowłosa uśmiechnęła się po czym odsunęła się od powozu, który chwilę później ruszył. Wsiadła na swojego konia. Przez parę chwil obserwowała jak oddalają się. Nigdy przedtem nie byli rozdzieleni od siebie tak daleko. Będzie jej ciężko przez te parę dni. Pewnie będzie tą rozłąkę przeżywać znacznie bardziej niż Jack. Jak na swój wiek był bardzo dzielnym dzieckiem.

□■□■□■□■□■□■□■□

Lara zatrzymała konia gdy dotarła pod bramę Wzgórza. Zeszła z zwierzęcia i spojrzała w górę, ale na szczycie bramy nie zauważyła strażników.

-Ej! Jest tu ktoś?!- wykrzyknęła gdy brama wciąż była zamknięta i nie wyglądało by ktoś miał zamiar ją otworzyć. Odczekała jeszcze trochę i już miała zamiar odezwać się ponownie, ale wtedy na szczycie metalowego ogrodzenia pojawił się mężczyzna.- Ktoś łaskawie może otworzyć tą bramę? Czy potrzebne jest specjalne hasło?

-Poczekaj chwilę.- powiedział mężczyzna, a następnie zniknął. 

Kobieta westchnęła.

Brama w końcu została otwarta. Weszła na teren Wzgórza prowadząc za pryczę konia. Podeszła do drewnianego słupa by przywiązać do niego zwierzę. W oddali zauważyła jak mężczyźni rozbierają jakąś drewnianą konstrukcję. 

-Właśnie dowiedziałem się że przyjechałaś.- obok niej pojawił się Paul, kąciki ust mężczyzny były uniesione ku górze.

-Stęskniłeś się?- zapytała szturchając go lekko w ramię. 

-Może trochę.- stwierdził z uśmiechem po czym przytulił ją.

-Naczekałam się przed bramą. Macie jakiś problem z strażnikami?- zapytała ciemnowłosa. Na twarzy Paula pojawił się krzywy grymas.

-Nie. Doszło do kilku zmian. Maggie wygrała niedawno wybory.

-To super. Gregory okropnie rządził tym miejscem. Co jest?- zapytała gdy zauważyła jego dziwny wyraz twarzy gdy wspomniała Gregory'ego.

-Gregory'ego już nie ma i to dosłownie. A ta budowla, którą rozbierają... - wskazał drewnianą konstrukcję przy której pracowało kilku mężczyzn.- była szubienicą.

-Zawisnął na niej? Dlaczego?- nie było jej przykro z powodu tego co stało się z Gregorym, ale była ciekawa czemu spotkał go taki los.

Jezus opowiedział jej że Gregory nakłonił mieszkańca Wzgórza, Earla do zaatakowania Maggie, chciał by ją zabił. Wykorzystał mężczyznę ponieważ stracił on syna co rzekomo było winą Maggie ponieważ wysłała go na wyprawę, z której nie wrócił. Ostatecznie Maggie nic się poważnego nie stało, a Earl został zamknięty w celi by przemyślał swoje czyny. Gregory za to został skazany na śmierć przez powieszenie.

-Nie spodziewałam się po Maggie tego, ale Gregory dostał na co zasłużył.

-Poważnie tak uważasz? Wiem że nie był święty, ale nikt nie powinien decydować o czyimś życiu. Mogła go zamknąć albo wygnać czy...

-Przestań.- wtrąciła się mu w zdanie. Oboje zatrzymali się. Paul spojrzał na nią.- Rozumiem że nie jesteś za zabijaniem ludzi, ale jeśli Maggie by tego nie zrobiła... Jak myślisz co by się stało? Skoro raz spróbował się jej pozbyć, zrobiłby to drugi raz, aż do skutku, może nawet ktoś inny przy tym by jeszcze ucierpiał. Pozbyła się zagrożenia. Nie wiem czemu nie pojąłeś jeszcze że ten świat kieruje się jedną zasadą. Zabij albo zostaniesz zabity. 

-Po prostu uważam, że mogła znaleźć inne wyjście.

-Czasami nie ma innego wyjścia. 

□■□■□■□■□■□■□■□

Jack wysiadł z powozu gdy tylko znaleźli się na terenie Królestwa. To miejsce różniło się od Wzgórza czy Alexandrii. Było tu więcej dużych ceglanych budynków.

-Podoba ci się?- zapytał Henry.

-Ujdzie.- stwierdził wzruszając ramionami po czym uśmiechnął się gdy zobaczył lekkie rozczarowanie na twarzy blondyna.- Żartuje, podoba mi się. Jest tu więcej miejsc do schowania się.

-Mamy też kino.- dodał Henry z uśmiechem.

-Kino? Mówisz poważnie? Będę tu znacznie częściej przyjeżdżać.

-Chodź, oprowadzę cię.- blondyn machnął ręką by poszedł za nim, ale drogę zablokował im Ezekiel.

-Dokąd już pędzicie?

-Chce pokazać Jack'owi Królestwo. Nic przecież nam nie będzie.

-No dobrze, ale wróćcie przed kolacją.

Henry skinął posłusznie głową. Ezekiel puścił ich po czym chłopcy ruszyli w głąb Królestwa.

Henry pokazywał Jack'owi najciekawsze miejsca. 

-Kiedy obejrzymy jakiś film?- zapytał brunet. Henry spojrzał na niego.

-Jutro wieczorem jest seans. Na początku puszczają kreskówki, później dopiero coś dla starszych.

-Obejrzał bym jakiś horror albo coś z akcją. Ostatni raz gdy byłem w kinie, to była jakaś durna szkolna wycieczka.

-Pogadam z tatą. Może pozwoli nam wybrać film albo obejrzymy następnego dnia tylko we dwoje.

-Spoko.- stwierdził brunet. Gdy siedzieli tak sobie przy drzewie Jack zwrócił uwagę na grupkę nastolatków, którzy w oddali siedzieli przy stoliku. Byli około trzy czy cztery lata starsi od nich. Głośno o czymś rozmawiali i śmiali się.- Co to za jedni?

Henry spojrzał w kierunku, który wskazał brunet. Chłopak od razu skrzywił się na widok tej grupki.

-Nikt ważny.- stwierdziła z obojętnością i odwrócił wzrok. Jack zmrużył oczy. Henry nagle zrobił się jakiś spięty gdy tylko spojrzał na tych nieznajomych. Coś było na rzeczy i brunet miał zamiar dowiedzieć się o co chodzi.

-Wyglądają na takich z którymi nie da się nudzić. Podejdźmy do nich.- stwierdził Jack po czym wstał i chciał ruszyć w stronę śmiejących się nastolatków, ale Henry nagle złapał go za ramię i pociągnął do tyłu.- Co robisz?

-Nie rób tego.- powiedział poddenerwowanym głosem. 

-Tylko zagadam do nich.

-Nie.

-Dlaczego?- zapytał krzyżując ramiona na klatce piersiowej i przyjrzał się blondynowi.

-Nie ważne.- stwierdził Henry drapiąc się nerwowo ramię. Nawet nie odważył się spojrzeć mu w oczy.- Po prostu nie idź.

-Zrobię co zechcę... - poruszył się w miejscu udając że ma zamiar pójść na co Henry ponownie chciał spróbować go zatrzymać. Jack uśmiechnął się chytrze.- Jeśli nie powiesz dlaczego nie mogę pójść, to to zrobię i mnie nie powstrzymasz. Decyduj.

Henry chwilę milczał jakby zastanawiał się co powinien powiedzieć.

-Widzisz tego z brązowymi włosami?- wskazał chłopaka z ciemną karnacją, który siedział z swoimi znajomymi na ławce. Jack skinął głową.- To Diego. I... powiedzmy że lubi uprzykrzać niektórym życie.

-Dręczy cię?- zapytał z oburzeniem Jack.

-To nic takiego. Czasami gada sobie jakieś bzdury, ale nie przejmuj się.- powiedział poddenerwowanym głosem. Jego zachowanie było zaprzeczeniem tego co mówił. Jakby obawiał się tych nastolatków. A przecież nie jest tchórzem, nie bez powodu tak zareagował na sam widok tych nieznajomych.

-Gdyby to nie było nic, to nie bałbyś się do nich podejść.- stwierdził z złością brunet. Może i nie zna tego Diego, ale nie ma zamiaru pozwolić mu by nękał jego przyjaciela. Ruszył w kierunku grupki nastolatków.

-Powiedziałeś że nie pójdziesz gdy ci powiem.

-Kłamałem.

Henry zatrzymał się i nie poszedł za brunetem. Jack ustał przed grupką nastolatków, którzy umilkli gdy go zauważyli.

-Czego chcesz młody?- zapytał chłopak z blond włosami. Jack spojrzał gniewnie na brązowowłosego nastolatka, który miał na imię Diego.- Chyba dzieciak coś do ciebie ma, Diego.- stwierdził z rozbawieniem blondyn i szturchnął łokciem swojego kumpla.

-Nie jesteś stąd, co nie? Nowy?- zapytała dziewczyna z krótkimi czarnymi włosami.

-Jestem z Alexandrii. Przyjechałem tu do przyjaciela.

-Chyba nie mówisz o królewiczu?- uśmiechnął się kpiąco Diego i spojrzał na Henry'ego, który stał parę metrów od nich i im się przyglądał, a później jego wzrok spoczął na Jack'u. 

Brunet miał ochotę przywalić mu w twarz, ale nie miałby szans. Diego był starszy i miał kumpli. Przegrałby od razu, ale to nie oznaczało że miał zamiar odpuścić.

-Masz dać mu spokój albo tego pożałujesz.

-Czy ty na prawdę mi grozisz?- Diego był w nie małym szoku.

-Dzieciak ma jaja.- stwierdził blondyn.

-Tak grożę ci. Odwal się od Henry'ego.

-Młody... - Diego wstał i zbliżył się do bruneta. Jack nawet nie drgnął gdy brązowowłosy przed nim stanął. Patrzył na niego gniewnym spojrzeniem. Mimo że Diego był wyższy od niego i również silniejszy, to brunet nie dawał za wygraną. Gdy mierzyli się spojrzeniami, był zaciekły. Nie miał zamiaru okazać słabości.

Diego parsknął rozbawiony po czym zwyczajnie wrócił na swoje miejsce.

-Już cię lubię.- oznajmił Diego.- Jak ci na imię?

-Jack.

-No dobrze Jack. Myślę że mogę zostawić w spokoju księciunia.- brązowowłosy wzruszył ramionami jakby ta sprawa niezbyt go obchodziła. Jack skinął głową po czym odwrócił się i miał zamiar odejść. - Miło było cię poznać twardzielu.- stwierdził z uśmiechem Diego.

Jack jedynie zerknął przez ramię na niego po czym oddalił się od nastolatków, którzy wrócili do rozmowy.

-Oszalałeś. Mogłeś oberwać.- powiedział poddenerwowany Henry w chwili gdy Jack stanął przy nim.

-Wyluzuj. Załatwiłem sprawę. Diego przestanie się ciebie czepiać.

-Zaraz, co?- zapytał z niedowierzaniem blondyn.- Nie żartuj.

-Mówię poważnie. Jeśli to co Diego powiedział było szczere, to od teraz będziesz miał spokój. Nie rozumiem czemu nic wcześniej z tym nie zrobiłeś. Twój tata to król, rządzi tym miejscem.

-No właśnie. Gdybym mu powiedział, to pogorszyłoby sytuację. Nie chcę by rozwiązywał za mnie wszystkie problemy. Z tobą jest inaczej, jesteś moim przyjacielem. Nie sądziłem że dasz radę, ale dzięki.

-W końcu od tego są przyjaciele.- stwierdził z uśmiechem Jack po czym ramieniem stuknął  Henry'ego w ramie. Blondyn uśmiechnął się.

Jack obejrzał się za ramię. Diego obdarzył go krótkim spojrzeniem. Jego uśmiech wydał mu się dziwny, ale też w jakimś stopniu intrygujący? Szybko odwrócił wzrok i razem z Henrym zaczął się oddalać.  Czuł na sobie czyjeś spojrzenie i dopiero gdy skręcili za budynek, to uczucie zniknęło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro