■2■
Lara zaczęła przeszukiwać półki w salonie oraz kuchni. Szukała głównie lekarstw, które były w tej chwili najważniejsze. Mogła stwierdzić że los się do nich uśmiechnął ponieważ znalazła lekarstwa i opatrunki, wśród których był potrzebny antybiotyk. Przy okazji poszukiwań znalazła trochę puszkowanego jedzenia oraz kilka butelek wody. Nie było tego zbyt wiele, ale lepsze to niż nic.
Wróciła do salonu i podeszła do kanapy gdzie byli jej synowie. Podała antybiotyk synkowi, zostało tylko czekać na rezultaty.
-Mają spiżarnie.- z korytarza wyszedł Negan. Trzymał w dłoni otwarty słoik z konfiturami i zjadał się nimi.- Co z młodym?
- Znalazłam leki, pomogą mu. Moglibyśmy zostać tu na jakiś czas, mamy tu zapasy.
-W porząsiu.- mężczyzna rozsiadł się wygodnie na fotelu i oparł nogi o kawowy stolik. Lara spojrzała na niego marszcząc brwi. Powinni teraz zabezpieczyć dom by nic ani nikt tu nie dostał się do środka oraz poszukać drewna na opał, a zamiast tego on postanowił sobie usiąść i mieć wszystko w dupie.
-Jeszcze nie czas na odpoczynek. Trzeba rozpalić w kominku i zabezpieczyć dom.- wstała i spojrzała na niego kładąc dłonie na biodrach. Czarnowłosy spojrzał na nią oblizując konfiturę z palca. Patrzył prosto w jej oczy wykonując powolne ruchy. To cholernie ją denerwowało bo zachowywał się egoistycznie. Zamiast jej pomóc wolał nie robić nic.
-Chciałaś znaleźć schronienie i lekarstwa, udało się. Czego ode mnie oczekujesz?
-Że mi pomożesz. Nie jest tu wystarczająco bezpiecznie.- powiedziała gniewnie. Mężczyzna wywrócił oczami i wrócił do jedzenia konfitury. Lara zacisnęła usta w wąską linię po czym podeszła do niego i wyrwała mu słoik.- Bywasz wrzodem na tyłku.
-Przynajmniej nie takim jak John.- uśmiechnął się wrednie. Wspomnienie tego człowieka zawsze było dla Lary denerwujące i przypominało jej o błędach jakie w życiu popełniła. Poznała Johna na studiach. Zakochała się w nim szaleńczo przez co rzuciła studia, wzięła z nim ślub, a krótko po tym mieli pierwszego syna. Wszystko na początku było piękne, ale z czasem John pokazał prawdziwe oblicze. Był nierobem, dupkiem, który żył kosztem innych. Parę miesięcy po narodzinach Tima okazało się że John ma na boku inną kobietę, młodą atrakcyjną bizneswomen. Gdy okazało się że ją zdradza odszedł od niej, zostawił ją samą z dwójką dzieci. Wtedy Lucille i Negan jej pomogli, choć szczerze to głównie tylko Lucille.
-Nie mów jego imienia.- zagroziła choć wiedziała że to nie robiło żadnego wrażenia na jej bracie.
-Czemu? Bo wydymał cię i zostawił z bachorami?- zakpił.
-Czasami na prawdę cię nienawidzę. Lepiej rusz ten swój parszywy tyłek i idź po drewno.- musiała trzymać nerwy na wodzy. I choć słowa Negana były jak kolce wbijające się w jej serce, to były szczerą prawdą. Nie mogła winić go za to że popełniła błąd i zaufała złemu człowiekowi. Ale mogła mieć pretensje do niego że przez całe życie nie była dla niego ważna, tylko gdy potrzebował jej pomocy, wtedy udawał dobrego brata. W życiu nie mieli łatwo, szczególnie w czasie dzieciństwa. Sami walczyli o lepsze życie, rodzice nie dali im zbyt wiele. Dlatego gdyby ukończyła studia, to miała by dobre życie, nie musiałaby na nikim polegać, nie musiałaby prosić o pomoc.
Negan wstał z fotela. Obdarzył ją pustym spojrzeniem po czym wyszedł z salonu. Słyszała jak drzwi na zewnątrz są otwierane a później zamknie z trzaskiem. Przygryzła dolną wargę gdy poczuła jak zadrżała jej z emocji. Ale nie było czasu na płacz czy rozżalananie się nad sobą. Musiała zadbać o dobro swoich dzieci.
Zabezpieczyła dom. Rozłożyła kanapę, przyniosła koce i dwa dodatkowe materace i rozłożyła w salonie. Lepiej było spać w jednym pomieszczeniu. Gdy skończyła usiadła na kanapie gdzie Tim spokojnie spał, wydawało się że było już z nim lepiej, gorączka spadła.
-Kiedy wróci wujek?- zapytał Jack podchodząc do kanapy. Chłopiec trzymał w ręku drewnianą figurkę niedźwiedzia.
-Powinien niedługo wrócić.- powiedziała Lara choć odczuła pewien niepokój. Trochę czasu zajęło jej zabezpieczanie domu więc Negan powinien już wrócić. Istniały dwie opcje, postanowił ich zostawić albo coś się mu stało. Żadna nie była dobra. Sama mogłaby nie poradzić sobie z dwójką dzieci.- Zostań z bratem. Pójdę go poszukać.
Jack skinął głową i usiadł na kanapie obok śpiącego braciszka.
Lara wyszła na zewnątrz. Ciężko jej było stwierdzić w którą stronę poszedł Negan. Nagle usłyszała huk wystrzału, a później drugi. Negan wziął przecież ze sobą pistolet, który znaleźli w sypialni martwej pary. Biegiem ruszyła w kierunku skąd padły strzały.
Czarnowłosy pociągnął za spust, ale okazało się że magazynek jest pusty. Przeklną pod nosem wciąż trzymając się drzewa. Miał tak chujowego pecha że przy zetknięciu z sztywnych, który go niespodziewanie zaatakował musiał skręcić sobie kostkę. Strzelanie w lesie o tak później porze nie było dobrym pomysłem, w ogóle nie powinien był strzelać, ale nie był wstanie sam z skręconą kostką uciec przed trupami, które zaczęły się schodzić. Odepchnął sztywnego który podszedł do niego, ale za nim pojawił się kolejny i złapał go. Przewrócił się razem z nim. Próbował go z siebie zepchnąć albo poszukać czegokolwiek by się obronić. I gdy był już pewny że właśnie w taki sposób zginie poczuł na twarzy krew, mrugnął szybko. Trup leżał obok niego z rozwaloną głową, a nad nim stała Lara z grub i długim kijem w ręku, z którego kapała krew.
Kobieta pomogła mu wstać i wzięła go pod ramię.
-Ale żeś się urządził.- mruknęła prowadząc go w kierunku domu.
-Gdybyś nie kazała mi iść po drewno, to nic by mi nie było.
-No tak, to zawsze jest moja wina.- warknęła cicho po czym przyśpieszyła kroku wręcz siłą go za sobą ciągnąc.
Dotarli do domu. Pomogła mu usiąść w fotelu. Wyjrzała przez okno, na zewnątrz pojawiło się kilku sztywnych więc wyjście z domu było wykluczone.
-Zdejmij but. Trzeba cię opatrzeć.
Czarnowłosy zrobił jak kazała. Zwichnięcie nie wyglądało na poważne więc wystarczyło obandażować kostkę, ale przez jakiś czas będzie musiał się ograniczać i nie nadwyrężać nogi.
-Serio? Mogłeś być bardziej ostrożny.- ciemnowłosa odstawiła na stolik resztkę bandaża. Teraz była jedyną sprawną dorosłą osobą.
-Nie moja wina że parszywy trup z ryjem jak gówno mnie zaskoczył. Śmierdział gorzej niż wymiociny.- stwierdził czarnowłosy krzywiąc się gdy przypomniał mu się smród tamtego trupa.
-Tak czy siak, musimy tu zostać na kilka dni. Nie mamy drewna.- spojrzała na kominek. Westchnęła smętnie. Będzie musiała coś wykombinować.- Wielkie dzięki tobie. Nie tyle że dupek, to jeszcze łamaga.
- Wiesz że tutaj jestem i cię słyszę?
-Wiem, chciałam byś to usłyszał. Zachowujesz się gorzej niż rozwydrzone dziecko. Gdy byliśmy w tamtej grupie bałam się że przez ciebie nas wyrzucą.
-Mieli chujowego przywódcę.
-I co z tego?
-Zginęli przez niego. Gdyby bardziej dbał o bezpieczeństwo i autorytet, to ludzie by go szanowali i wykonywali jego polecenia.- powiedział z obrzydzeniem. Na pewno nadawałby się na lepszego lidera i gdyby sztywni nie zaatakowali obozu to przejąłby dowodzenie.- I jeszcze jedno.- powiedział już łagodniejszym tonem przez co Lara spojrzała na niego. Uśmiechnął się lekko.- Dzięki za ratunek siostrzyczko.- wyszczerzył się. Gdyby nie ona to pewnie skończyłby jako karma dla trupów. Może rzadko okazywał jej wdzięczność, ale gdyby nie ona to nie poradziłby sobie ze wszystkim. Z wszystkich ludzi na świecie, nikt nie mógł jej zastąpić. Mimo że nie było między nimi zawsze dobrze, to wciąż była dla niego najważniejsza.
-Jesteś moim bratem, choć czasami jesteś dupkiem i nie wiesz kiedy lepiej zamknąć mordę, to nie zmienia faktu że mi zależy na tobie.- uśmiechnęła się. Mogłaby w kółko się na niego wściekać, ale to i tak zawsze kończyło się tym że mu wybaczała. Wydawało się to być trochę toksyczną relacją, ale nie miała nikogo innego, nikomu innemu nie zależało na niej, miała tylko dokuczliwego brata.
■□■□■□■□■□■
Jakiś czas spędzili w domu, ale w końcu musieli ruszyć dalej. Znaleźli samochód i udali się do pobliskiego miasteczka aby poszukać zapasów. Kostka Negana wydobrzała więc mógł już sprawnie chodzić i biegać.
Jack i Tim zostali w samochodzie, który zaparkowali przed sklepem myśliwsko-ogrodniczym. To było dziwne połączenie, ale potrzebowali rzeczy którymi mogli by się bronić przed sztywnymi.
-Fajnie byłoby znaleźć jakąś spluwę.- odezwał się Negan gdy przechodzili między półkami. Sklep był splądrowany, większość rzeczy, które mogłyby być przydatne zostały zabrane.
- Ty się lepiej módl byśmy cokolwiek znaleźli.
Żadnej broni palnej już nie było, nie było nawet choćby jednego naboju. Lara stała przed ścianą, na której zawieszone były różne ostrza, długie, krótkie, szeroko czy wąskie. Ludzie najwyraźniej woleli brać pistolety niż noże. Taki wybór początkowo dawał większe bezpieczeństwo, ale gdy naboje się skończą to koniec dlatego ostrza były lepsze, choć wiadomo że miały też minusy.
Lara wzięła trzy mniejsze noże, ale potrzebowała też czegoś innego. Spojrzała na maczety, siekierki, toporki oraz inne większe ostrza. Maczeta wydawała się być najlepszym wyborem. Nie była zbyt ciężka, a wykonywanie nią ciosów było łatwe. Wybrała maczetę o czarnym kolorze, która na rękojeści miała czerwony krzyżyk.
-Patrz co znalazłem.- usłyszała za sobą głos brata.
-Skórzaną kurtkę?- spojrzała na niego unosząc jedną brew do góry. Mężczyzna szczerzył się prezentując założoną na sobie czarną skórzaną ramoneskę, ale chował coś jeszcze za sobą. Wyjął zza siebie rzecz, która okazała się być kijem baseballowym.- Ty tak na poważnie? Kijem będziesz rozwalał głowy?
-Uwielbiam baseball. Dodam coś jeszcze do niego, może gwoździe albo no nie wiem...
-Może drut kolczasty. Jest w tamtym rzędzie.- wskazała rząd półek za nim.
-Dobry pomysł.- uśmiechnął się po czym poszedł we wskazane przez nią miejsce.
Lara stała oparła o samochód czekając na czarnowłosego. Mieli wszystko co najpotrzebniejsze więc mogli jechać dalej. Podniosła głowę gdy usłyszała gwizdanie. Negan wyszedł z sklepu idąc zawadiackim krokiem, z dumą i wyższością trzymał w ręku kij, który opierał o ramie, na końcu przedmiotu owinięty był drut kolczasty, o którym mu wcześniej mówiła.
-I jak?
-Prezentujesz się całkiem nieźle. Gdybym cię nie znała, to wzięłabym cię za silnego i dobrego lidera. Brakuje ci tylko jeszcze ludzi.
-Więc znajdźmy ich.
■□■□■□■□■□■
Droga przez którą szli prowadziła prosto do ogromnego budynku. Zatrzymali się i ukryli w mniejszym budynku. Nie było pewności że miejsce do którego zmierzali było bezpieczne. Z okien mogli obserwować fabrykę, przed którą chodzili ludzie. Miejsce było ogrodzone siatką.
-Skąd pewność że ci ludzie nas przyjmą. Może to pułapka na ludzi, którzy potrzebują schronienia.- powiedziała Lara. Wolała nie ryzykować życia swoich dzieci.
-To dziura jak każda inna. Pewnie rządzi tam jakaś ciota, która nie ma pojęcia jak to się robi. Mamy tu szansę siostrzyczko. To może być nasze imperium. Sanktuarium, brzmi kozacko.- Negan uśmiechnął się patrząc na duży szary budynek. Może to miejsce nie imponowało w tej chwili niczym, ale to się niedługo zmieni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro