Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ Rozdział szesnasty


Opowieści o strasznym lesie Labreo, z którego jeszcze nikt nie wrócił żywy, od początku wydawały się Zoe naciąganymi faktami. Przez myśl jej nawet przeszło, że każdy mieszkaniec Vol, który zdecydował się przekroczyć barierę i znalazł się w krainie pełnej magii, zdecydował o zamieszkaniu wśród wiedźm i czarodziejów, ponieważ z nimi życie było o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze. Chociaż mężczyźni mieli większe prawa w Vol, to wciąż pozostawali podwładnymi Ottona i nie mieli prawa mu się sprzeciwić. Z kolei kobiety musiały spełniać każde zachcianki mężczyzn i żadna z nich nie mogła się niczym wyróżniać, przez co wyglądały tak samo. Ilekroć Zoe o tym pomyślała, robiło jej się przykro. Na Ziemi kobiety w końcu odzyskały pełną swobodę i mogły żyć tak, jak chciały. Choć wciąż pozostawały słabsze od mężczyzn, nikt nie mógł zabronić im wypowiadania swego zdania na głos. W Vol było inaczej, ponieważ żadna z Volerianek nie miała prawa głośno wypowiedzieć swych myśli, chyba że brzmiały one: „Masz rację". Dlatego wcale by się nie zdziwiła, gdyby mieszkańcy mieli zwyczajnie dość takiego życia.

Długo przekonywała samą siebie, że wyprawa do Labreo zakończy się happy endem. Nawet po ujrzeniu w śnie postaci z baranim łbem na głowie, za wszelką cenę starała się obudzić w sobie pozytywne myślenie. Niestety, w chwili, gdy ujrzała ucięte głowy Volerianów wbite na palach oraz ukrzyżowane na odwróconych krzyżach inne szczątki, straciła wszelaką wiarę. Przypominało jej to dzieło Szatana. Odwrócony krzyż na Ziemi kojarzył się z Diabłem i fakt, iż ten przeklęty las rzeczywiście brutalnie odbierał innym życia, utwierdzał Zoe w przekonaniu, że będzie musiała spotkać się z tym Diabłem twarzą w twarz.

– Volerianie od kilku długich lat nie kręcą się wokół Labreo. Jakim więc cudem te wszystkie szczątki wyglądają, jakby pozbawiono ich życia zaledwie wczoraj? – zdziwił się Acair, trącając mieczem jednego trupa, który zwisał smętnie na drewnianym krzyżu. Był ciekaw, czy postać otworzy nagle oczy i poprosi o ratunek. Nic takiego nie miało miejsca, a on zaczął rozglądać się po pozostałych nieszczęśnikach, szukając znajomych twarzy.

– Vernie zależy, by Labreo robiło na innych wrażenie. Wystarczy odrobina magii, a trupy zostają nienaruszone przez czas – odparł beztrosko Calerian, wpatrując się w zaciekawionego Acaira. Widząc, jak strażnik trąca kolejną nieżyjącą ofiarę, odchrząknął głośno. – Nie sądzę, byś w ten sposób kogokolwiek przywrócił do życia. Brakuje ci pewnych umiejętności.

– Za to ty świetnie władasz magią, więc może w końcu się do czegoś nadasz? – syknął Acair, chowając miecz do pochwy.

– Tylko Verna potrafi przywrócić do świata żywych nieboszczyka.

– Jak możecie!? – krzyknęła Zoe, z niedowierzaniem wpatrując się w twarze chłopaków. Obaj rzucili jej pytające spojrzenia, przez co jeszcze bardziej się rozzłościła. – Zmarłym należy się szacunek! To nie jest worek kartofli, o którym możecie sobie swobodnie rozmawiać!

– Trup to trup. Wątpię, by obchodziło go to, że o nim gadamy. W innym wypadku chyba głośno by nam o tym powiedział, prawda? – zaśmiał się Acair i skinął głową na jedną z głów nabitą na pal. – Temu została jedynie głowa, więc chyba nie zdoła mnie nawet uderzyć.

– Dusze żyją również po śmierci. Widzę jednak, że nie ma co ci tłumaczyć takich oczywistych rzeczy. Jesteś zbyt głupi, by to zrozumieć – odparł Calerian, posyłając Acairowi szeroki uśmiech.

– Ja jestem głupi!?

– Jesteś pieprzonym dupkiem, Acair! – krzyknęła Zoe, a jej twarz zrobiła się cała czerwona ze złości. Wszyscy wpatrywali się w nią głęboko zszokowani przekleństwem, które wyszło z jej ust. Jako bardzo pobożna dziewczyna unikała przekleństw, jednak w tej chwili nie potrafiła się powstrzymać. Zachowanie Acaira było tak aroganckie i nieodpowiednie, że miała ochotę uderzyć go w twarz.

– Zoe... – Sima podeszła do dziewczyny i wyciągnęła w jej stronę dłoń, która od razu została brutalnie odepchnięta.

Zoe pokręciła głową, a po jej policzkach spłynęły łzy.

– Sami mówiliście, że niektórzy z tych nieboszczyków zostali tutaj wysłani przez króla. Otton doskonale wiedział, że nie wrócą żywi, a mimo to posyłał swych ludzi na pewną śmierć przez chciwość i chęć zapanowania nad krainą wiedźmy zza rzeki Laur. Poświęcili się dla waszego władcy, ale jak widzę, w ogóle was to nie obchodzi! – Obrzuciła Acaira gniewnym spojrzeniem, zaciskając mocno pięści. – Zginęli, wykonując rozkazy króla i co w zamian za to otrzymują? Zapomnienie i brak szacunku!

– To tylko trupy! – przypomniał Acair, kompletnie nie rozumiejąc zachowania dziewczyny. Zignorował ostrzegawcze spojrzenie Simy i podszedł bliżej Ziemianki, by nachylić się nad jej twarzą i dodać: – Dlaczego mamy pamiętać i opłakiwać zmarłych, skoro już ich z nami nie ma? To tylko strata czasu.

– Daj już spokój... – poprosiła Sima, ciągnąc Acaira za nadgarstek. Choć chłopak nie oponował i pozwolił jej się oddalić od Zoe, wciąż tkwił wzrok w jej zaszklonych, pełnych rozczarowania oczach.

Zoe dopiero teraz zrozumiała, że bohaterskie czyny w ogóle nie były doceniane w Vol. Każdy, kto oddał życie dla tej przeklętej krainy i Ottona, był zapominany, a jego śmierć całkowicie lekceważono. Nie było tu miejsca na ból i łzy po utracie kogoś bliskiego. Może dlatego Acair z taką kamienną postawą podszedł do nadchodzącej śmierci Kiary? Jeśli tak było, to dlaczego zdecydował się wyruszyć w podróż, która miała na celu ją ocalić?

– Nie przejmuj się nim. Ja o tobie nigdy nie zapomnę. – Wzdrygnęła się, słysząc za sobą smutny głos Edana. Zaskoczona, spojrzała w jego ciemne oczy, by po chwili spuścić głowę.

– Zapomnisz, ponieważ nie jestem kimś, kogo warto zapamiętać. Jestem waszym pionkiem w grze, który ma na celu zjednoczenie dwóch ras. Gdy wykonam swoje zadanie i dotrę do mety, nadejdzie koniec. A po nim nie będzie już niczego. Nikt z Vol nie będzie pamiętał mojego imienia. Nikt nawet nie pokwapi się o to, by mnie pochować, a już na pewno nie otrzymam od was żadnej wdzięczności.

– Zapewniam cię...

– Przestań. – Stanowczo weszła mu w słowo. Nie chciała tego słuchać. Nie chciała wierzyć w ani jedno jego słowo, ponieważ każde spojrzenie w jego stronę przypominało jej o nadchodzącym końcu.

Musiała się pogodzić z tym, co ją czekało. Bez względu na wszystko, spełni wolę Boga i zasłuży na wstąpienie do Nieba.

Nic innego nie miało znaczenia.

Pomimo głośnych protestów, Acair i Sima zatrzymali się przy ogromnym kamieniu obok oczka wodnego, którego woda wydała się Zoe nieskazitelnie czysta. Choć otaczało je mnóstwo drzew, żaden z liści nie unosił się na wodzie. Jakby wiatr w ogóle nie istniał w Labreo, a drzewa nie zostały dotknięte upływem czasu ani chorobami. Odkąd weszli do lasu, nie dostrzegli nic niepokojącego. Żadnych szkieletów, kolejnych martwych ciał ani potworów, o których tyle się nasłuchali. Po prostu mijali drzewa zarówno liściaste, jak i iglaste, idąc przez ścieżkę prowadzącą do rzeki Laur. Przynajmniej tak mówił Calerian, a nie mieli powodu, by się go nie słuchać. Nawet jeśli nie chcieli mu w pełni zaufać, pomoc czarodzieja wydawała się działać na ich korzyść.

– Na pewno nie chcesz nic zjeść? Jeszcze długa droga przed nami – spytała Sima, wyciągając w jej stronę jabłko.

Zoe ledwie powstrzymała się od powiedzenia, by wsadziła go sobie w tyłek. Pokręciła przecząco głową i przymknęła powieki, chcąc opanować gotujące się w niej emocje. Z każdą chwilą jej cierpliwość malała. Miała dość tych wiecznych postoi i wyczekiwania momentu, w którym jakiś przeraźliwy stwór wyskoczy z zaskoczenia i rozerwie ich na strzępy.

Nagle usłyszała piękny śpiew ptaków, który poruszył jej serce. Oszołomiona odwróciła się w stronę oczka wodnego i nie zwracając uwagi na pytania towarzyszy, podeszła bliżej. Uraczona melodią, nachyliła się nad stawem, który mienił się w poświacie słońca niczym najjaśniejsza gwiazda. Pod wodą ujrzała kolorowe ryby. Synchronicznie pływały w tym samym kierunku, jakby tańczyły do śpiewu ptaków. Rozglądała się po drzewach, jednak nigdzie nie potrafiła ujrzeć ani jednego skrzydlatego stworzenia. Nawet jeśli piękna melodia zdawała się wydobywać z oczka wodnego, irracjonalne byłoby szukanie ptaka pod wodą. Mimo to nagle dostrzegła wyłaniający się z wody wielki, pierzasty łeb z długim, płaskim dziobem, który mienił się kolorami tęczy. Oszołomiona pięknem stworzenia, wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana, dopóki nie została brutalnie odepchnięta od oczka wodnego.

– Na najświętszego Coelusa... – Sima z przerażeniem patrzyła na stworzenie, które zdołało całkowicie wynurzyć się z niewielkiego oczka wodnego. Ptak wizualnie bardzo przypominał kaczkę o jaskrawoczerwonych oczach, kolorowym dziobie i złotych, niesamowicie ostrych skrzydłach, które bez wątpienia przecięłyby wroga na pół. Jakby tego było mało, stworzenie w magiczny sposób urosło do ogromnych rozmiarów.

– Proponuję, byś machnął swoją różdżką i pozbył się tego stwora – wyszeptał Acair, niepewnie przyglądając się ptakowi. Cały czas ściskał palce na rękojeści miecza.

– Ach, chyba zapomniałem wam o czymś powiedzieć! – Calerian uśmiechnął się niepewnie i wzruszył ramionami. Zoe zdążyła już zauważyć, że był to jego nawyk. – W Labreo jestem zwykłym, szarym człowieczkiem. Moje moce tu nie działają.

– Jak to nie działają!?

– No normalnie.

Zoe uciszyła ich gestem ręki i pomimo drżących nóg, które próbowały odmówić jej posłuszeństwa, ostrożnie zaczęła zbliżać się do zwierzęcia. Ptak uważnie obserwował każdy jej ruch, a jego oczy robiły się jeszcze bardziej czerwone, choć Zoe myślała, że było to niemożliwe.

– Co ty robisz!? – krzyknął Edan, zrywając się do biegu, jednak został zatrzymany przez Acaira.

– Nie zrobię ci krzywdy. Jestem jedną z tych, którzy bardzo szanują życie zwierząt – mówiła Zoe, szczerze licząc na to, że ptak ją rozumie. – Na Ziemi miałam nawet psa, którego kochałam nad życie...

– Przestań wygadywać te bzdury! – krzyknął gniewnie Acair, na co ptak zatrzepotał ostrymi skrzydłami. Towarzyszący temu nieprzyjemny dźwięk sprawił, że po ciałach ludzi przeszedł dreszcz.

– Zoe, musimy uciekać – dodała niepewnie Sima, zaciskając palce na nadgarstku Acaira.

Strażnicy z przerażeniem wpatrywali się w ogromne ptaszysko, a Calerian oparł się o drzewo i ze smakiem zajadał się jabłkiem.

Zoe, nie zważając na protesty towarzyszy, wyciągnęła dłoń w stronę ptaka i z szybko bijącym sercem czekała na jego reakcję. Gdy wielki dziób dotknął jej skóry, zamknęła oczy i omal nie pisnęła z przerażenia. Była pewna, że zwierzę odgryzie jej rękę, tymczasem nic takiego się nie wydarzyło. Ptak wpatrywał się w nią czerwonymi oczami i jakby czekał na kolejny ruch z jej strony.

– Jesteś taki piękny... – wyszeptała z uznaniem, a na jej usta wpełzł szeroki uśmiech. – Co takie piękne stworzenie robi w tak okropnym miejscu? Musisz być tutaj nieszczęśliwy.

Calerian westchnął głośno, rzucając ogryzkiem jabłka wprost w głowę Acaira. Strażnik momentalnie wycelował w niego ostrze miecza, jednak czarodziej zwinnie uniknął ciosu i bez słowa podszedł do Zoe, by otoczyć ją ramieniem.

– Nie myślałem, że tak szybko zdołasz odnaleźć swojego obrońcę.

– C-co? – Zoe wybałuszyła na niego oczy.

– Co to wszystko ma znaczyć?! – Edan jako pierwszy zabrał głos i brutalnie zrzucił z ramienia Zoe dłoń Caleriana. Widząc rozbawiony wzrok chłopaka, dodał: – Kim ty do cholery jesteś? I co to za stwór?!

– Noe. Strażnik Zoe, który ma jej pomóc przedostać się przez Labreo. Chyba nie myślisz, że marna zgraja strażników z Vol zdoła pokonać Vernę i jej potwory? – prychnął, mierząc bruneta pogardliwym spojrzeniem.

– Skąd o tym wszystkim wiesz?!

– Jak to skąd? Bóg mi powiedział.

Szeroki uśmiech Caleriana sprawił, że Zoe na moment opuścił cały strach. Wierzyła mu. Patrząc w oczy zwierzęcia, widziała, że nie zamierzało zrobić jej krzywdę. Ponadto jego imię mówiło wszystko.

Noe: wybrany przez Boga.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro