♣ Rozdział jedenasty
– Jesteś pewien, że Simie można ufać? – spytała niepewnie Zoe, ostrożnie schodząc schodami w dół zamku.
Nim zdołała czmychnąć niezauważona, dopadła ją Eilis i kazała jej się przebrać. Zieloną suknię zamieniła żółta o tak paskudnym odcieniu, że Zoe ubrała ją tylko i wyłącznie dla świętego spokoju. Dopiero teraz żałowała tej decyzji, gdyż białe falbany wchodziły jej pod nogi i raz po raz się przez nie potykała. Nigdy nie była miłośniczką sukien, jednak w tej chwili szczerze ich nienawidziła. Dlaczego w Vol kobiety nie miały prawa ubierać się tak, jak chciały? Co to za dyskryminacja, pozwalając jedynie Simie zakładać wygodne spodnie i zwykłe koszulki, podczas gdy Volerianki musiały męczyć się w długich sukniach! Zoe przynajmniej co chwilę przynoszono ubrania w różnych kolorach, a pozostałe kobiety musiały być odziane na różowo. I, rzecz jasna, nie mogło zabraknąć denerwujących falbanek.
Edan wywrócił zirytowany oczami i otworzył ogromne drzwi, wychodząc na zewnątrz. Chociaż sama myśl o wpuszczeniu Zoe do klatki Virre napawała go strachem, starał się to za wszelką ukryć. Nie mógł pokazać, że w jakikolwiek sposób zależało mu na utrzymaniu dziewczyny przy życiu, by ta nie wykorzystała tego przeciwko niemu. Zdążył już zauważyć, że robiła wszystko, byleby osiągnąć swój cel i nie wahała się wykorzystywać słabości drugiego człowieka. Dlatego też udało jej się owinąć Ottona wokół palca. Władca ani śmiał dłużej się z nią wykłócać, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że był pokonany już na samym starcie.
– Według ciebie nikomu nie można ufać, więc może lepiej zawróć i sama zajmij się wilkiem.
– Ma na imię Herkules – przypomniała gniewnie, jakby słowo „wilk" było czymś okropnym. – I nie można wam ufać. Absolutnie żadnemu z was.
Edan zatrzymał się gwałtownie i przycisnął dziewczynę do ogromnego drzewa.
– Skoro mi nie ufasz, to po co mnie ze sobą wleczesz!? – wysyczał przez zęby, gniewnie wpatrując się w szmaragdowe oczy dziewczyny. Chociaż mignął w nich strach, szybko jego miejsce zajął gniew. – Przestań zachowywać się jak egoistka, bo cię zostawię i sama sobie znajdziesz drogę do Virre. – Puścił ją i odwrócił się plecami, obierając odpowiedni kierunek.
– Nie zostawisz, ponieważ dostałeś rozkaz od króla, by mnie chronić. Poza tym za bardzo zależy ci na sprowadzeniu swoich przyjaciół, którzy tkwią w ciałach bestii. – Zoe poprawiła suknię, zaklinając w myślach jej paskudny kolor i z dumnie uniesioną głową ruszyła za strażnikiem.
– Zawsze byłaś taka pewna siebie? Mam wrażenie, że zaraz zaczniesz całować się po rękach. W końcu jesteś taka „cudowna" – zrobił z palców cudzysłów.
Dziewczyna coraz bardziej działała mu na nerwy, przez co nie zamierzał dłużej trzymać języka za zębami. To, że był jej strażnikiem, wcale nie oznaczało, iż musiał zachowywać się jak oddany sługa. Po prostu dopilnuje, by ta dziewczyna z Ziemi uwolniła jego przyjaciół od klątwy, a wtedy ich drogi raz na zawsze się rozejdą.
Zoe nie skomentowała słów chłopaka i przyspieszyła, widząc ogromną bramę. Stała teraz w miejscu, gdzie omal nie zginęła przez Virre. W miejscu, w którym została ocalona przez płonący krzyż na jej plecach, choć wszyscy dookoła pragnęli jej śmierci. Bestie, zamiast ją rozszarpać na kawałki, ochroniły ją i sprawiły, że nikt nie mógł jej zabić.
Wzdrygnęła się na samo wspomnienie swojego bliskiego spotkania ze śmiercią, gdy ujrzała lśniące, wielkie zęby. Po błękitnych oczach od razu rozpoznała Tana. Wielki, potężny tygrys zawył niespokojnie, strasząc przy tym Edana, który nagle odskoczył do tyłu. Momentalnie jednak udał, że zrobił to umyślnie i ze strachem wymalowanym na twarzy zaczął iść w kierunku bramy.
– Muszę wejść sama – Zoe zatrzymała go, nerwowo spoglądając na ryczącego tygrysa. Chociaż doskonale rozumiała, co do niej mówił, dla Edana był to tylko skowyt ogromnej bestii. Przerażający i niezrozumiały.
– Nie widzisz, że ta bestia nie jest w humorze na odwiedziny? – Edan z niedowierzaniem wskazał na stworzenie, posyłając Zoe niedowierzające spojrzenie. – Rozszarpie cię na strzępy! Już szczerzy zęby!
– To nie jest bestia, Edan! – warknęła Zoe, zaciskając dłonie. – To Tan. Człowiek, który tkwi w tym okropnym ciele. Czasem umysł bestii nad nim panuje, przez co bez wahania rozszarpuje waszych więźniów na kawałki, ale w środku wciąż jest tym samym człowiekiem, którego znasz. Jestem tego pewna, choć rozmawiałam z nim tylko raz – zamyśliła się na moment, po czym dodała: – Dam sobie radę. Tan nie zrobi mi krzywdy.
Edan nieufnie zerknął na białego tygrysa, który napinał swoje niesamowite mięśnie, jakby szykował się do ataku. Nie rozumiał słów Zoe. Cała jej postawa wydała mu się naiwna, jednak nie zamierzał jej powstrzymywać przed wejściem do wielkiej klatki.
Podszedł do łańcuchów i zaczął ciągnąć je w dół, by otworzyć metalową bramę. Zoe zaś wślizgnęła się w niewielką szczelinę, która się otworzyła. Nie mogli pozwolić, by Virre wydostały się na zewnątrz, dlatego Edan nie otworzył całkowicie bramy.
Zoe ostatni raz spojrzała w przerażone oczy Edana, po czym ruszyła za potężnym tygrysem. Kroki Tana były ciężkie i bardzo głośne. Otaczały ich skaliste ściany. Pod stopami, Zoe miała niesamowicie zieloną trawę. Spodziewała się metalowych krat ze wszystkich stron, okazało się jednak, iż Virre żyły w jaskini.
Z fascynacją obserwowała umięśnione ciało tygrysa, gdy usłyszała głos Kierana.
– Miałaś zdjąć z nas klątwę! – warknął, a po jej ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Widząc, jak nieco niższy od Tana, ale równie potężny tygrys, rusza na nią z kłami, instynktownie schowała się za wielką nogą przywódcy. Chwyciła miękką sierść Tana i przymknęła oczy, jakby to miało pomóc jej stąd uciec.
– Jak ją zabijesz, to z pewnością jej nie zdejmie! – Głos Tana zabrzmiał groźnie.
Kieran odsunął się, szczerząc ostre kły. Był wściekły.
– Nim ruszy tyłek, to Kiara umrze!
Zoe momentalnie otworzyła oczy i z przejęciem spojrzała na rozwścieczoną bestię. Z początku nie rozumiała, o co chodziło. Sens jego słów dotarł do niej z chwilą, gdy dostrzegła obok strumienia z wodą, leżącą tygrysicę. Od razu zauważyła wokół niej mnóstwo sierści, przez co jej ciało nieco wyłysiało. Najwyraźniej nie miała siły podnieść głowy, ponieważ tylko wodziła wzrokiem po miejscach, które mogła zauważyć z tej perspektywy.
Oszołomiona podeszła bliżej i przykucnęła koło Kiary. Delikatnie dotknęła jej ciała, które wydało się takie kruche i delikatne, choć wciąż pozostawało nienaturalnie wielkie.
Nie taką ją zapamiętała. Gdzie się podziała ta wspaniała, wielka tygrysica, która otoczyła ją barierą ochronną? Wyglądało na to, że nie potrafiła nawet użyć głosu.
– Co się jej stało? – spytała w końcu.
– „Gdy pojawi się osoba, która ocalić was może, czasu nie pozostanie wiele. Jeśli się nie pośpieszy, jeśli was nie zrozumie, zginiecie. Jeden za drugim, niczym konające muchy, za którymi nikt nie zatęskni. Odejdziecie w zapomnienie, pokazując światu, że wiedźma zza rzeki Laur zadecydowała zarówno o waszym życiu, jak i o śmierci" – zacytował Tan, stając obok niskiej dziewczyny. – Nie pozostało jej wiele czasu.
– W takim razie muszę się pośpieszyć! – oznajmiła hardo i wyprostowała kolana. – Ta rzeka Laur nie znajduje się daleko, prawda? W ile tam dojdę pieszo?
– Nim zdecydujesz się na tę podróż, musisz wiedzieć, że...
– Po co jej to mówisz!? – warknął Kieran, a sierść na jego grzbiecie się zjeżyła. Wyglądał, jakby zamierzał zaatakować brata, byleby nie powiedział Zoe prawdy. – Poświęcisz życie naszej siostry dla dziewczyny z Ziemi!? Przybyła tu, by ocalić zarówno nas, jak i Vol, a reszta nie ma żadnego znaczenia! Jej przeznaczenie i tak się wypełni, więc po co wdawać się w szczegóły!?
– By dojść do rzeki Laur, będziesz musiała przejść przez las Labreo. To straszne miejsce. Pełne potworów, które mogą cię zabić. Gdy ktoś tam wszedł, nigdy już nie wrócił. Pogłoski mówią, że wiedźmy robią sobie zupy z tych, na których trafią. Reszta ginie przez stworzenia żyjące w lesie.
Odwróciła się, słysząc głos Edana. Chłopak stał w bezpiecznej odległości i zaciskał palce na rękojeści miecza. Jakim był głupcem, myśląc, że zdołałby zranić Virre!
Zoe momentalnie podbiegła do niego i z przerażeniem spojrzała na Kierana i Tana, którzy wpatrywali się w chłopaka swoimi wielkimi oczami.
– Mówiłam ci, żebyś tu nie wchodził! – krzyknęła do strażnika, czując paraliżujący strach.
– Myślałem, że nie żyjesz. Długo cię nie było.
– Gdybym była martwa, to i tak byś mi nie pomógł, więc po co się narażasz!?
– To nie ja chcę iść do Labreo!
– Jeszcze nie podjęłam decyzji!
Ryk Tana skutecznie przerwał ich dyskusję. Oboje podskoczyli z przerażenia, a w oczach Zoe pojawiły się łzy.
– Nie róbcie mu krzywdy. To wasz dawny przyjaciel...
– Zamknij się! – warknął Kieran, niebezpiecznie zbliżając się do nich. – Zabieraj go i ruszaj w podróż! Jeśli moja siostra umrze, gwarantuję, że zabiję cię, nim sam skonam!
Zoe chwyciła strażnika za rękę i zaczęła biec w stronę bramy, szarpiąc go z taką siłą, że nie potrafił uwolnić się z jej uścisku.
Wiedziała, że Kieran nie żartował. Musieli czym prędzej znaleźć się na zewnątrz.
Inaczej zginą.
Sima głośno ziewnęła i przeciągnęła się na krześle. Wilk dalej tkwił w tym samym miejscu z zamkniętymi oczami. Widziała, że oddychał i miał się dobrze, przez co nudziła się jeszcze bardziej. Zgadzając się na pilnowanie tego zwierzaka, liczyła na trochę więcej wrażeń. Miała nadzieję, iż zwierzę się na nią rzuci, dzięki czemu będzie mogła go zabić bez skrupułów, jednak nic takiego nie miało miejsca.
Otworzyła książkę na kolejnej stronie i już miała czytać dalej, gdy drzwi się otworzyły. Spodziewała się ujrzeć Zoe i Edana, jednak zamiast nich, dostrzegła Acaira. Przyjaciel rzucił w jej stronę delikatny uśmiech i podszedł bliżej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Sima czym prędzej stanęła przed Herkulesem, który zaczął warczeć. Najwyraźniej wyczuwał zagrożenie. Zwierzęta zawsze poznawały się na ludziach, dlatego w Vol starano się je wszystkie zabijać. Prócz krów, świń, kur, kaczek i królików w krainie nie miało prawa żyć żadne inne zwierzę. Tylko takie, które można było zjeść miały prawo biegać na wolności, dopóki nie doczekały dnia swojej śmierci.
– Widzę, że mój przyjaciel, Edan, już w niczym mi nie ufa – Acair zacmokał ustami i pokręcił głową. – Jesteś strażniczką, a chronisz jakiegoś głupiego wilka. Nie uważasz, że to poniżej twojej godności?
– Pomoc przyjacielowi nie jest dla mnie haniebnym czynem – odparła szorstko, zaciskając palce na rękojeści miecza. – Odejdź, Acair. Naprawdę nie chcę stawać między wami, ale nie pozwolę skrzywdzić ci tego wilka.
– A kto powiedział, że chcę go skrzywdzić? – zaśmiał się. – Skoro król pozwolił mu tu zostać, niech zostanie. Bardziej ucieszyłaby mnie wiadomość o śmierci tej cholernej rudej małpy.
– Co się z tobą dzieje, Acair? – w oczach Simy zalśniły łzy. Widok przyjaciela, który pokazuje się od najgorszej strony, zadawał jej niewyobrażalny ból. – Skąd w tobie tyle nienawiści? Tak długo szukałeś sposobu, by ocalić Kiarę, a teraz...
– Nie wspominaj o tym! – krzyknął, gniewnie wskazując na nią palcem. – Nienawidzę siebie za to, że nie potrafiłem jej pomóc, rozumiesz!? Tyle lat szukałem rozwiązania, a to wszystko na nic! Aż tu nagle zjawia się dziewczyna z Ziemi i znajdujemy rozwiązanie! Okazuje się, że wszystkie słowa wiedźmy nie były żadną zagadką, a po prostu słowami! Musieliśmy czekać na koniec świata ludzi, by Kiara i jej bracia mogli wrócić do swych prawdziwych postaci!
– Ale znaleźliśmy w końcu rozwiązanie! Jesteśmy na dobrej drodze, by ich odzyskać!
– Tylko że ja już nie chcę ich odzyskać! Nie zdołam spojrzeć im w oczy, ponieważ ich zawiodłem. Poza tym... nie kocham już Kiary. Po co więc ma wracać, skoro czeka ją tylko rozczarowanie i cierpienie?
Acair zagryzł dolną wargę. Nie mógł uwierzyć, że dał się sprowokować i wypowiedział te słowa na głos. Starał się za wszelką cenę ukryć uczucia, a wystarczyła jedna rozmowa z Simą, by wyciągnęła z niego wszystkie sekrety. Jakim był głupcem, że w ogóle zdecydował się tu przyjść! Co chciał tym osiągnąć, skoro wcale nie zamierzał zabić wilka?
Podrapał się po głowie i zaklął pod nosem. Musiał czym prędzej wyjść z tego pokoju i znaleźć się w miejscu, gdzie będzie mógł swobodnie dać upust swoim emocjom.
W miejscu, gdzie nikt nie będzie słyszał jego krzyku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro