Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ Rozdział czwarty


Gdy wrota zostały otwarte wraz z pojawieniem się słońca na niebie, Edan wybiegł na zewnątrz, chcąc powitać króla i przyjaciół. Chciał opowiedzieć jakiś żart na rozładowanie emocji, jednak ich pochmurny wyraz twarzy skutecznie go od tego odciągnął.

Ukłonił się z szacunkiem władcy, gdy mężczyzna zniknął za drzwiami królestwa, nie zwracając na niego większej uwagi. Coś musiało się stać.

Posłał pozostałej dwójce pytające spojrzenie, domagając się odpowiedzi.

– Wyrocznia kazała rzucić więźnia na pożarcie Virre. – Sima spuściła wzrok, nerwowo bawiąc się dłońmi. – Sama uważam, że ta ludzka istota powinna umrzeć, ponieważ nam zagraża, ale...

– ... to jest najokrutniejsza ze wszystkich śmierci – dokończył za nią Edan, czując, jak serce ciśnie mu się do gardła.

– Nie powinno was to w ogóle obchodzić – skwitował szorstko Acair, mierząc przyjaciół obojętnym spojrzeniem. – Kogo obchodzi, w jaki sposób pozbędziemy się pasożyta z naszej krainy? To, że wbrew własnej woli należymy do ludzkiego gatunku, wcale nie oznacza, że macie jej współczuć, czy też się do niej porównywać.

– Jesteśmy ludźmi, Acair! – krzyknął rozzłoszczony Edan, gdy został przygnieciony do muru przez przyjaciela. Błękitne oczy blondyna zalśniły złowrogo, a usta zacisnęły się w wąską krechę.

– Jesteśmy Volerianami – oznajmił stanowczo i splunął obok bruneta z pogardą. – Brzydzę się ludźmi i ty też powinieneś. Nie po to malujemy skóry na zielono, by jakaś cholerna dziewczyna z Ziemi zniszczyła to, co udało nam się osiągnąć.

Gdy Sima odsunęła Acaira na bezpieczną odległość, ten bez słowa wszedł do zamku. Blondynka zerknęła na Edana z żalem. Ta dwójka dawno nie miała ze sobą spięcia, dlatego widok, w którym omal nie sięgnęli po swoje miecze, sprawił jej ból. Edan był dla niej jak brat. Troszczył się o nią, odkąd straciła rodzinę i stanęła po stronie Volerianów. Zawsze ją chronił i nauczył władać mieczem. To dzięki niemu nie załamała się, gdy co noc śnili jej się zmarli rodzice.

Z kolei Acair również był dla niej bardzo ważny. Choć stanowczy, czasami zbyt surowy, potrafił pokazać swoją łagodniejszą stronę. To on wpajał jej, że walcząc ze swoją rasą, nie zrobili nic złego, ponieważ stanęli po stronie dobra. To dla niego malowała skórę na żółto i wyrzekała się swej ludzkiej natury, choć zdawała sobie sprawę z tego, że nic nie mogło zmienić tego, kim się urodziła.

– Co go znowu ugryzło? – spytał Edan, strzepując z nagich ramion niewidzialny kurz. Tak bardzo tęskniła za widokiem jego oliwkowej cery, którą pokrywała zielona barwa.

– Wydaje mi się, że mimo wszystko się przejął – wzruszyła ramionami. – Chodź. Musimy ogłosić wszystkim mieszkańcom o dzisiejszej egzekucji. Wyrocznia kazała zrobić z tego widowisko.

Edan nie zamierzał pytać o nic więcej. Po prostu przytaknął i ruszył za przyjaciółką, by głosić Volerianom „dobrą nowinę".

Eilis, po wykłóceniu się z Acairem o to, kto ma przygotować Zoe do egzekucji, zeszła po schodach do lochów. W jednej dłoni trzymała pudełeczko z makaronem i białym serem, a w drugiej czarną suknię z wyszytym białym krzyżem na plecach. Siedziała nad nią całą noc, mając nadzieję, że po śmierci dusza Zoe trafi do stwórcy, w którego tak bardzo wierzyła. Wiedziała, że wyszycie krzyża na jakimś marnym materiale, nie uchroni jej od śmierci, ale pragnęła zrobić cokolwiek dla tej biednej dziewczyny. Gdyby tylko nie była człowiekiem, jej los nie zostałby z góry przesądzony.

Wzięła głęboki oddech i powstrzymała łzy wzruszenia od spłynięcia, nim chwyciła za klucze i otworzyła żelazne kraty. Rudowłosa ani nie drgnęła, tępo wpatrując się w ścianę naprzeciwko.

– To dziś, prawda?

Eilis zdębiała, słysząc przeraźliwą pustkę w jej głosie. Ostrożnie podeszła bliżej i położyła pudełeczko z jedzeniem na ziemi.

– Dziś umrę, więc po co mnie karmić? – Zoe spojrzała na kobietę z nadzieją, że jej odpowie, jednak ta spuściła wzrok i bez słowa podała jej czarną sukienkę. Przyjęła ją ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Materiał był tak miękki i pachnący, że miała ochotę się do niego przytulić i zasnąć na wieki. Już nie pamiętała, kiedy ostatnio założyła coś czystego, jednak jakie to miało znaczenie w obliczu śmierci?

– Za moment przybędzie służba z drewnianą wanną, do której naleją ciepłej wody. Będziesz mogła się wykąpać i nieco odprężyć.

Zoe zaśmiała się pod nosem. Jak miała się odprężyć w takiej sytuacji? Po co ten cały cyrk, skoro skazano ją na śmierć?

– Wierzę, że twój Bóg przyjmie cię do swego raju bez względu na to, co się stanie. Jeśli twoja wiara jest silna i naprawdę byłaś dobrym człowiekiem, to Virre nie powinny zesłać cię do Piekła.

– Virre?! – Zoe podniosła się jak oparzona, ściskając materiał sukienki z taką siłą, że knykcie jej zbielały. Przerażone zielone oczy wbiła w żółtą twarz kobiety, wierząc, że się przesłyszała. – Co takiego zrobiłam, by rzucać mnie na pożarcie tym białym tygrysom?! – krzyknęła zrozpaczona. – Jak mam pójść do Nieba, skoro te bestie mi to uniemożliwią?!

– Uspokój się...

– Nie pozwolę na to! – krzyknęła, rzucając się na kobietę jak obłąkana i zaczęła szarpać nią za ramiona. – Idź i powiedz im wszystkim, że nie zginę w taki sposób! Sami smażcie się w piekle!

Nie minęła chwila, gdy Eilis została odciągnięta do tyłu, a dwóch strażników zaczęło okładać więźnia plastikowymi pałkami. Na podłodze w moment pojawiło się mnóstwo krwi, a w lochach unosił się przeraźliwy krzyk katowanej dziewczyny.

Eilis wiedziała, że nie mogła zainterweniować, dlatego zdecydowała się wycofać. Nigdy nie mogła patrzeć na akt barbarzyństwa w stronę żyjącej istoty. Była zbyt wrażliwa, by móc spokojnie przyglądać się czyjemuś cierpieniu.

Otarła z policzków spływające łzy i pospiesznie weszła po schodach na górę, by uwolnić uszy od przeraźliwego krzyku dziewczyny.

Amfiteatr został zajęty przez Volerianów: zarówno tych biednych, jak i bogatych. Wszyscy z wyczekiwaniem wpatrywali się w środek sceny, gdzie za moment miał odbyć się prawdziwy pokaz. Rzadko karano więźniów w tak brutalny sposób, jakim była śmierć spowodowana przez Virre, a już na pewno nigdy nie zwoływano wszystkich mieszkańców Vol, by to ujrzeli. Dlatego nikt nie śmiał zrezygnować z zaproszenia króla.

Edan z niedowierzaniem patrzył na uradowane, pełne ekscytacji twarze mieszkańców. Zdawał sobie sprawę z tego, że przemoc wobec innych stanowiła niegdyś atrakcję w tej krainie, ale te czasy lata świetności miały już za sobą. Jak się jednak okazało, pewne zachowania nigdy się nie zmieniały.

Zerknął zdenerwowany w stronę króla, którego spojrzenie pozostawało w głębokim zamyśleniu. Chociaż powinien pobudzać widownię do wiwatowania i opowiedzieć jej historię więźnia, siedział cicho i najwyraźniej wcale nie zamierzał tego zrobić. Zamiast niego głos zabrał Acair.

– Zapewne zastanawiacie się, dlaczego ten dzień jest taki wyjątkowy. – W chwili, gdy przemówił, nastąpiła całkowita cisza. – Otóż musicie zobaczyć na własne oczy, że nasz wspaniały władca troszczy się zarówno o nas, jak i o Vol najlepiej jak tylko potrafi! Dlatego też eliminuje zagrożenia, które mogłyby nas zniszczyć – specjalnie podniósł głos, wypowiadając ostatnie słowo. Mocniej zacisnął palce na mikrofonie i rozejrzał się po zebranym tłumie. – Dziś ujrzycie, jak Virre zsyła ludzką duszę do Piekła, zadając jej przy tym niewyobrażalne cierpienie. Krew, która się dzisiaj poleje, nie będzie nasza, a wroga, który mógłby nas wszystkich zniszczyć!

Tłum wzniósł okrzyk, bijąc chłopakowi gromkie brawa, jakby zupełnie zapomnieli o tym, że Acair również był człowiekiem.

Edan nie potrafił słuchać tych okrutnych słów. Widział Zoe na własne oczy i szczerze wątpił w to, by przyniosła Vol zamęt, czy też zniszczenie. Była człowiekiem, owszem, ale tak kruchym i pozbawionym sensu życia, że nikt nie mógł jej posądzić o niecne zamiary. Na pewno nikt o zdrowych zmysłach. Chociaż pragnął wypowiedzieć te słowa na głos, nie mógł tego zrobić. To wiązałoby się z jego śmiercią. Zostałby uznany za zdrajcę i wszyscy zaczęliby go podejrzewać o związek z pojawieniem się człowieka w Vol. Jedyne co mógł zrobić, to współczuć Zoe i liczyć na jej szybką śmierć. Żałował, że nie wbił jej ostrza w serce, gdy się spotkali. Nie musiałaby przechodzić przez to, co szykowały dla niej Virre.

Nagle strażnicy wypchnęli Zoe na scenę, a Volerianie zaczęli ją wygwizdywać. Dziewczyna otoczyła się ramionami i z przerażeniem rozejrzała się dookoła. Wszędzie widziała zielone i żółte twarze o przerażających kocich oczach. Tłum jej nienawidził. Bał się jej i liczył na to, że umrze na ich oczach. Czuła się jak w rzymskim teatrze. Z tą różnicą, że za chwilę miała umrzeć.

Upadła na ziemię, słysząc przerażające wycie dobiegające zza wielkich metalowych krat, które znajdowały się po lewej stronie. Mignęły jej przed oczami lśniące, ogromne kły i niesamowicie błękitne oczy bestii, z którą za chwilę będzie musiała się zmierzyć.

Przerażona do granic możliwości, uciekła w kąt, modląc się o to, by kraty się nie otworzyły.

– Kim jesteście, by decydować o mojej śmierci?! – krzyknęła, a jej słowa uniosły się echem, uciszając tłum. – Nic wam nie zrobiłam! Jesteście potworami! To wy chcecie mnie zabić, nie ja was!

– Wypuście Virre!

– Umrzecie w Piekle za to, jak traktujecie niewinnych! Jesteście barbarzyńcami!

Słysząc dźwięk rozsuwających się krat, zdębiała. Łzy ciurkiem spływały po jej bladych policzkach, a ciało zaczęło dygotać ze strachu. Z przerażeniem odwróciła się w stronę trzech ogromnych, białych tygrysów, które zawyły na jej widok, zbliżając się nieznacznie. Jeden z nich, stojący pośrodku, był największy i każdy skrawek jego włochatego cielska, pokrywały nienaturalnie wyglądające mięśnie. Patrzył na nią z taką nienawiścią i chęcią mordu, że miała ochotę schować się pod ziemią. Niestety stąd nie było drogi ucieczki. Po co nasłano na nią aż trzy ogromne bestie, skoro jedna z nich mogła się jej pozbyć bez jakiegokolwiek wysiłku?

Przycisnęła się do muru i zaczęła wypowiadać pod nosem: „Aniele Boży, Stróżu mój...", wierząc, że Bóg wpuści ją do Raju po śmierci. Wcale nie musiała wierzyć w to, że Virre ześlą jej duszę do Piekła. To była wiara Volerianów, nie jej.

Widząc, jak najpotężniejszy z tygrysów biegnie w jej stronę, zaczęła biec, ignorując obolałe ciało. Choć nie miała siły, udało jej się odskoczyć przed jego morderczymi pazurami w ostatniej chwili. Upadła na piasek, szybko się z niego podnosząc. Tłum głośno wiwatował tygrysom, podczas gdy ona próbowała nie zostać rozerwana na strzępy. Nie dostrzegła wśród gapiów Eilis, ale nie miała zbyt dużo czasu, by się wszystkim przyjrzeć. Z daleka każdy wyglądał tak samo.

Nagle tygrysy ją otoczyły i zaczęły wokół niej krążyć, szczerząc swe ostre kły. Srebrne pręgi na ich grzbietach lśniły przy zetknięciu z promieniami słonecznymi. W innym wypadku mogłaby uznać te stworzenia za piękne, jednak w obecnej chwili były dla niej bestiami, przed którymi za wszelką cenę pragnęła uciec.

– Nie zrobiłam nic złego – przemówiła do zwierząt, mając nadzieję, że ją zrozumieją. Kręciła się wokół własnej osi, uważnie spoglądając na bestie, które wyglądały, jakby szykowały się do skoku. – Nigdy nikogo nie zabiłam, przysięgam! Naprawdę nie wiem, jak się tu znalazłam!

Przeraźliwe wycie powaliło ją na ziemię. Skuliła się w kłębek, trzęsąc się jak osika i wylewając morze łez. Ostatni raz odczuwała taki strach podczas bombardowania kraju. Najgorsza była świadomość, że nie mogła nic zrobić, by uciec przed śmiercią.

Zawsze marzyła o tym, że umrze jako stara babcia w spokojnym śnie, a Bóg przyjmie ją do swego Raju osobiście, mówiąc: „Byłaś dobrym człowiekiem, Zoe". Dlaczego więc musiała zginąć w tak brutalny sposób? Czy Stwórca nie mógł ten jeden raz stanąć po jej stronie i ocalić ją przed cierpieniem?

– Wybacz mi, Boże – wyszeptała, ściskając palce na czarnej sukience. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzyż na jej plecach zapłonął, wywołując zamieszanie wśród tłumu gapiów. Nawet Virre zrezygnowały z ataku, wpatrując się w płonący znak. – Jeśli uważasz, że nie zasługuję na wstąpienie do Raju, mogę to zrozumieć. Nie ważne dokąd pójdę, wciąż będę w ciebie wierzyć, ponieważ jesteś litościwy i łaskawy. Wybaczasz nam, grzesznikom, choć nie raz cię zawodzimy.

Tygrys o czarnych oczach rzucił się do skoku, gdy najpotężniejszy z nich powalił go w powietrzu i stanął przed przerażoną dziewczyną, broniąc ją własnym ciałem.

– Co ty wyprawiasz, Tan? – warknął powalony tygrys, wprawiając Zoe w jeszcze większe osłupienie. Czyżby się przesłyszała?

– To znak, Kieran – odparł stanowczo przywódca.

Zoe niepewnie zerknęła na ogromne cielsko tygrysa, który osłaniał ją własnym ciałem. Jak mógł jej bronić, skoro kilka sekund temu szykował się do rozerwania jej na strzępy? Jakim cudem mówiły ludzkim głosem?

– Nie musisz się nas już obawiać. – Odskoczyła, słysząc łagodny głos tygrysicy, która omal nie dotknęła jej swoim dużym, mokrym nosem. – Nie zrobimy ci krzywdy.

– Zaczynam wariować... – mamrotała Zoe, szarpiąc swe rude włosy z taką siłą, jakby miała je wszystkie powyrywać. Kołysała się w przód i tył, próbując cokolwiek zrozumieć z tej chorej sytuacji. Miała umrzeć rozszarpana na kawałki. Nie umarła. Zamiast tego została otoczona gadającymi, wielkimi tygrysami i tłumem zielonych, czy też żółtych stworów z kocimi oczami. Nic w tym miejscu nie było normalne.

– Ona nas słyszy? – oczy Kierana rozszerzyły się ze zdziwienia. – Czy to możliwe, że...

– Tak. – Tan odwrócił swój pysk w stronę Zoe. – To ona zdejmie z nas klątwę Virre. To na nią czekaliśmy przez te wszystkie lata.













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro