Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♣ Rozdział czternasty

– Naprawdę uważasz, że przeżyjesz? – Gniewny, niski głos dotarł do jej uszu, a gęsia skórka zawładnęła całym ciałem.

Obracała się wokół własnej osi, z przerażeniem szukając osoby, która do niej przemówiła. Znajdowała się pośrodku lasu, a dookoła panował mrok. Nawet gdyby chciała, nie zdołałaby nikogo ujrzeć w tych ciemnościach. Przerażona do granic możliwości, zaczęła się wycofywać, choć nie miała pewności, czy w ogóle zdoła uciec, nie znając terenu.

– Edan! Acair! – krzyczała, mając nadzieję, że któryś z towarzyszy przybędzie jej na ratunek. Mówili, że jej nie zostawią, dlaczego więc nigdzie nie potrafiła dostrzec ich obecności? Czułaby się bezpieczniej, gdyby miała przy boku choć jednego z nich.

– Nikt cię nie uratuje. Zginiesz za tych, którzy próbowali cię zamordować, a i tak nikogo nie ocalisz. – Przycisnęła dłonie do uszu, nie chcąc dłużej słuchać tych gróźb. Mamrotała pod nosem, że to tylko sen. Że to nie działo się naprawdę.

Mijały kolejne minuty, a w powietrzu zawisła gęsta, upiorna cisza, która przeplatała się z pohukiwaniem sów i szelestem liści. W chwili, gdy odważyła się otworzyć oczy, ujrzała postać z baranim łbem na głowie, po którym spływała gęsta krew. Poświata księżyca zdawała się padać konkretnie na nią, chcąc pokazać Zoe ją w całej okazałości. Dziewczyna krzyknęła i upadła na błotnistą ziemię, potykając się o wystający korzeń.

– Nie uciekniesz przede mną. Zginiesz, nim zdołasz dotrzeć do wiedźmy. Wszyscy zginiecie – Postać uniosła w górę potężny miecz i zamachnęła się na Zoe, wywołując tym samym jej przeraźliwy krzyk.

– Obudź się, do cholery! – Acair potrząsał gniewnie śpiącą Zoe, ukradkiem nerwowo spoglądając na strzegących wejścia do jaskini przyjaciół. Jej wrzask mógł zwabić niebezpieczne stworzenia, które już rozpoczęły polowanie na niewinne istoty. Nie mógł pozwolić, by jej krzyk pomógł ich namierzyć, dlatego w chwili, gdy dziewczyna się nie obudziła, uderzył ją z otwartej ręki w twarz. Zoe momentalnie podniosła się do pozycji siedzącej i, gdyby nie zakrył jej od razu ust, z pewnością krzyknęłaby jeszcze głośniej, niż dotychczas. – Co ty wyprawiasz? Chcesz, żebyśmy zginęli, zanim wejdziemy do tego przeklętego lasu? – wysyczał przez zęby, nakazując jej się zamknąć.

Dziewczyna jedynie patrzyła na niego zaszklonymi, przerażonymi oczami. Po jej czole spływał pot i miała problem z wyrównaniem oddechu. Wyglądała, jakby właśnie spotkała się z duchem albo czymś dużo gorszym.

– Wszystko w porządku? – Edan momentalnie zjawił się przy dziewczynie i położył jej dłoń na ramieniu.

Acair spojrzał na przyjaciela z obrzydzeniem.

– Mógłbyś przynajmniej ukrywać swoje uczucia, skoro dziewczyna cię odtrąciła. Nie bądź żałosny.

– Zamknij się!

– Możecie choć raz zachować się poważnie!? – krzyknęła rozzłoszczona Sima i podeszła do pozostałej trójki, porzucając strzeżenie wejścia. Stanęła obok Edana i zmierzyła przyjaciół złowrogim spojrzeniem. – Dziewczyna wciąż nie doszła do siebie, a wy już zaczynacie się kłócić. Jeśli nie przestaniecie zachowywać się jak dzieci, to osobiście pourywam wam łby!

Acair zaśmiał się perliście, jednak uniósł dłonie w geście pojednania i wrócił na stanowisko stróża. Wolał być pewien, że żadne zwierze nie namierzyło krzyku Zoe. Zawsze był zdania, że lepiej jest widzieć wroga z daleka, niż dostrzec go tuż za swoimi plecami.

Sima westchnęła głośno i odsunęła Edana od Zoe. Sama zaś przykucnęła przy dziewczynie i zarzuciła rude kosmyki za uszy, by móc spojrzeć na jej bladą twarz. Całe szczęście, że zdołali rozpalić niewielkie ognisko, dzięki któremu wciąż pozostawali czujni na czające się niebezpieczeństwo.

– Miałaś koszmar? – Ton jej głosu był tak miły, że brwi Zoe mimowolnie uniosły się w głębokim zdziwieniu. Skąd ta nagła zmiana? Przecież Sima jej nienawidziła równie mocno, jak Acair.

– Wydaje mi się... – ucięła, przełykając głośno ślinę. Jak miała wyjaśnić to, co widziała? Ten sen wydawał się tak realny... Czuła, jakby postać z baranią głową wciąż obserwowała ją z daleka i tylko czekała na odpowiedni moment, by ją dopaść. Wszyscy zginiecie, usłyszała w myślach ten przerażający, mrożący krew w żyłach głos i zaniosła się głośnym, histerycznym szlochem.

Wszyscy byli zaskoczeni jej zachowaniem. Patrzyli jeden na drugiego, nie bardzo wiedząc, jak powinni się zachować. W końcu Edan usiadł obok Zoe i otoczył ją ramieniem, mając nadzieję, że choć trochę jej to pomoże.

– Opowiedz nam o tym – zachęcił, delikatnie głaszcząc ją po lewym ramieniu. Choć chowała głowę w kolanach i nie zapowiadało się na to, by padła mu w ramiona, nie odsunął ręki. Chciał być blisko niej, by zapewnić ją o swym oddaniu.

– Umrzemy. Nie zdołamy nawet dotrzeć do wiedźmy, ponieważ nie przejdziemy przez las – szlochała, karmiąc serca towarzyszy strachem. Uniosła przerażone oczy i spojrzała wprost na Edana, szepcząc: – Postać z baranim łbem na głowie już na nas czeka. Wie, że zmierzamy do Labreo i nie zamierza pozwolić nam go opuścić...

– Co ty opowiadasz?! – oburzył się Acair, gniewnym krokiem podchodząc do roztrzęsionej dziewczyny. Jej słowa wywołały w nim nagły atak złości. – To był tylko koszmar! Boisz się, myślisz o tym lesie i dlatego śnią ci się takie bzdury! Przestań ich straszyć, bo nigdzie z tobą nie pójdą! – Wskazał głową na przyjaciół, marszcząc gniewnie brwi.

– Ja...

– Nie pamiętasz już, jak Coelus opowiadał o tym, że widział z oddali postać z baranim łbem na głowie? Zamierzał wtedy wejść do lasu Labreo, jednak nim się odważył, ujrzał ją i uciekł. – Sima weszła w słowo Zoe i zaczęła nerwowo bawić się końcówką swoich spiętych włosów. – Wszyscy mu wierzyli, ponieważ nikt nigdy nie wrócił z Labreo, jednak strach sprawił, że Volerianie przestali o tym rozmawiać i temat w końcu ucichł.

– Sugerujesz, że ta postać porozumiała się z Zoe przez sen? – spytał Edan, starając się zrozumieć obecną sytuację.

– Ja sugeruję, byście wzięli swoje miecze i ruszyli tu swoje tyłki, jeśli nie chcecie umrzeć – warknął Acair, wpatrując się w wejście do jaskini. Trzymał w dłoniach ogromny miecz i tylko czekał, by zadać wrogowi śmiertelny cios.

– Schowaj się za mną – polecił Edan, osłaniając Zoe swym ciałem.

Zoe podniosła się na nogi i kurczowo ścisnęła palce na pasie chłopaka, z przerażeniem zerkając przez jego umięśnione ramię. Widziała, jak Sima i Acair przygotowują się do ataku. Ich twarze wyglądały na spięte i skupione. Ziemianka nie miała pojęcia, kogo widzą w ciemnościach, dopóki nie ujrzała ogromnej bestii, która z głośnym rykiem weszła do jaskini. Stworzenie było wielkie na dwa metry i miało błękitną sierść, która połyskiwała w niektórych miejscach niczym złoto. Najbardziej lśniły jego czaszka z wystającymi, kocimi uszami i umięśniona klatka piersiowa, która unosiła się przy oddychaniu. Stało na dwóch łapach, wyszczerzając rząd ostrych niczym brzytwy zębów. Jego oczy wyglądały identycznie, jak u Volerianów: były kocie i miały żółty odcień.

– Co to jest? – szepnęła do Edana, nie spuszczając wzroku z przyglądającej im się bestii. Dostrzegła, że ciało chłopaka się napięło, przez co nie potrafiła uwierzyć w to, że nic im nie groziło. Nie była głupia i potrafiła dostrzec śmiertelne niebezpieczeństwo.

– Arummy. Najgorsza bestia, która żyje na wolności – odpowiedział. – Jego serce chroni pozłacany napierśnik, przez co nie można go zabić. To samo tyczy się wrośniętego w czaszke hełmu. Jedyne co możemy zrobić, to go zranić i uciekać, mając nadzieję, że nas nie dogoni.

Zoe już miała coś powiedzieć, gdy Arummy rzucił się na Simę, rozcinając wielkim pazurem zarówno materiał koszulki, jak i skórę klatki piersiowej. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu, a Acair zaatakował plecy bestii, raz po raz wbijając w nie ostrze miecza. Zoe momentalnie rzuciła się do biegu, by pomóc Simie, jednak Edan ją przed tym powstrzymał.

– Schowaj się za ogniskiem i nie waż się ruszyć! Będziesz nam potrzebna, gdy zdołamy obezwładnić na moment Arummy. Sima będzie potrzebowała twojej pomocy, rozumiesz? – Nie czekał, aż odpowie. Odwrócił się na pięcie i pognał w stronę Acaira, zwinnie uciekając przed pazurami bestii i rozciął jej potężną łapę, przez co w jaskini rozległ się głośny skowyt.

Zoe posłusznie kucnęła za ogniskiem, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że była to marna kryjówka. Nawet jeśli ogień mógł przestraszyć Arummy, to z pewnością nie taki, który zdołali rozpalić. Widząc złotą zbroję w miejscach, które mogły spowodować śmierć bestii, zaczęła się zastanawiać, czy istniała rzecz, której mogłaby się obawiać?

Przypatrywała się nierównej walce z szybko bijącym sercem. Oczy lśniły jej od łez, a nogi rwały się do bitwy, choć kompletnie nie wiedziała, co mogła zrobić. Czuła jednak potrzebę niesienia pomocy towarzyszom, którzy zaczynali tracić siły i co chwilę padali na ziemię, doznając kolejnych głębokich obrażeń. Choć widziała w ich spoconych twarzach determinację, potrafiła również dostrzec ból.

To właśnie wtedy zrozumiała, że walczyli za nią. Tak bardzo pragnęli, by dostała się do wiedźmy zza rzeki Laur, że bez wahania stawali do walki z potężną bestią, byleby ją ocalić. Chociaż wcześniej pragnęli jej śmierci i tylko czekali na moment, gdy Virre rozerwą ją na strzępy, teraz ją chronili.

Wybaczyła im i bała się, że tego nie usłyszą. Bała się, że umrą.

– Acair! – Krzyknęła przerażona, gdy długi pazur przebił blondyna na wylot i podniósł go w górę, niczym szmacianą lalkę.

– Zoe... Nie... – jęczał Edan, skulając się z bólu obok nieprzytomnej Simy, jednak dziewczyna w ogóle go nie słuchała.

Biegła przed siebie i przystanęła dopiero przed owłosionym cielskiem bestii, bijąc go z całej siły pięściami, jakby miało go to w jakikolwiek sposób zranić. Arummy rzucił krwawiącego Acaira na Simę i chwycił Zoe w wielgachną dłoń, by podnieść ją na wysokość swych przerażających kłów. Dziewczyna wierzgała nogami i krzyczała, uciekając wzrokiem od żółtych oczu bestii. Wiedziała, że to był jej koniec. Edan, Acair i Sima byli zbyt słabi, by cokolwiek zdziałać. Przegrali tę bitwę, przez co wszyscy umrą, a w ich ślady podąży Kiara i jej bracia, ponieważ nie zdejmie z nich klątwy.

– Ojcze Niebieski, który stworzyłeś Niebo i Ziemię, ludzi i Aniołów... – przymknęła powieki i zaczęła się modlić, chcąc dotrzeć do serca swego Stwórcy. Ani przez moment nie przestała wierzyć w jego istnienie. Była pewna, że to on uratował ją z objęć śmierci już kilka razy. Najwyraźniej zdecydował, że nadszedł już czas, by mogła udać się na wieczny odpoczynek. Choć nie potrafiła się z nim zgodzić i z całego serca pragnęła pomóc Kiarze, nie śmiała sprzeciwiać się jego woli. Do niego należało jej życie – ... który każdy włos na mojej głowie policzyłeś, jak dobrze być twym dzieckiem. Wiem, że kochasz mnie tak, jak nie kocha mnie nikt na świecie...

Bestia otworzyła paszczę, a Zoe ogarnęły mdłości, gdy poczuła odór stęchlizny. Momentalnie otworzyła oczy i zaprzestała modlitwy. Strach ścisnął jej serce i gardło, przez co nie potrafiła wydobyć z siebie krzyku, choć miała ochotę wrzeszczeć wniebogłosy. Wpatrywała się w wielkie zębiska i gardło, do którego coraz bardziej się zbliżała. Arummy zamierzało pożreć ją żywcem. Myśl o cierpieniu, jakie miała za chwilę poczuć, sprawiła, że z jej ust wydobył się cichy jęk.

– Nie chcę umierać. Mój Boże... ja naprawdę nie chcę jeszcze umierać. Kłamałam, że jestem gotowa na wstąpienie do twych Niebios. Najpierw muszę złamać klątwę Virre. Proszę, pozwól mi na to...

Łzy bezsilności spłynęły po jej policzkach. Zaprzestała wyrywania się z żelaznego uścisku bestii. Gdy jej głowa prawie dotknęła języka Arummy, zamknęła oczy, starając się nie myśleć o tym, co za moment nastąpi.

Ku jej zdziwieniu, zamiast wielkich kłów rozrywających jej ciało, poczuła, jak uścisk bestii się poluźnia, przez co opadła na twarde podłoże. Jak przez mgłę widziała niewielką istotę przebiegającą koło Arummy. Dopiero gdy odzyskała panowanie nad wzrokiem, ujrzała Herkulesa biegającego po grzbiecie bestii.

– Tylko nie to... – szepnęła załamana, zatykając usta dłonią, by nie krzyknąć z przerażenia. Tylko czekała, aż zwierzę padnie martwe na ziemię. Skoro strażnicy króla nie zdołali pokonać tej przerażającej bestii, jakim cudem udałoby się to wilkowi?

Libera te! Mutare te! Da mihi potestatem! – Usłyszała jakiś męski głos, który wypowiedział słowa w nieznanym jej języku.

Nagle w pomieszczeniu błysnęło jaskrawoczerwone światło. Zoe zakryła oczy, nie potrafiąc wytrzymać jego natężenia.

W chwili, gdy spojrzała ponownie na grzbiet Arummy, po wilku zaginął ślad. Zamiast niego ujrzała wysokiego, bardzo szczupłego chłopaka, który posłał jej ukradkowy uśmiech i bez wahania wypowiedział kolejne zaklęcie, dzięki któremu w jego dłoni zalśniła złota włócznia. Miał krótko ostrzyżone, jasnoblond włosy. Chociaż jego twarz wyglądała na nieco dziecinną, nie brakowało mu odwagi, by wbić włócznię wprost w serce Arummy. Złota zbroja na piersi bestii rozsypała się w drobny mak i ogromne ciało runęło na ziemię. Gdy żółte oczy stwora się zamknęły, Zoe z oszołomieniem spojrzała na stojącego przed nią chłopaka.

– Długo cię szukałem, Zoe – z uśmiechem podał jej dłoń, dzięki której podniosła się z ziemi. Jego błękitne oczy pięknie lśniły, a nieułożone włosy dodawały niesamowitego uroku.

Zoe przed chwilą była świadkiem, jak ten chuderlawy chłopaczek rozprawił się z bestią, która wydawała się nieśmiertelna. Chociaż pragnęła znaleźć się w tej chwili przy rannych towarzyszach, nie potrafiła spuścić z niego oczu.

– Herkules? – spytała niepewnie, na co chłopak zaśmiał się perliście.

– W zasadzie to jestem Calerian, ale mogę pozostać Herkulesem. Reszta pytań później, najpierw zajmijmy się strażnikami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro