~7~
~Luna~
Zostałam obudzona przez rodziców jeszcze przed świtem.
Zebraliśmy się całą drużyną włączając w to Toki nad sadzawką.
- Wasza drużyna wyruszy dzisiaj w podróż. - powiedziała uroczyście mama, która zawsze przydziela drużynom misje - Dostaliśmy informację o niepokojących sytuacjach dziejących się na granicach Xadii oraz na archipelagu przypływowym. Waszym zadaniem jest zbadać sytuację i zdawać raporty zawsze gdy natkniecie się na coś niepokojącego, i nie rzadziej niż co tydzień. W przypadku spotkania wroga macie pozwolenie na walkę bez zabijania. Rolę dowódcy w trakcie misji pełni Luna.
Wujek Ethari rozdał każdemu z nas Kwiaty Lotosu. Utworzyliśmy z nimi koło wokół sadzawki i unieśliśmy je do góry, po czym jednocześnie położyliśmy je na wodzie. Przez chwilę kręciły się w równym okręgu, po czym powoli zatrzymały.
- Z formalności to tyle - powiedział tata - od teraz podlegacie pod rozkazy Luny.
- Wyruszamy wieczorem - oznajmiłam - zbiórka przy piekarni.
- Dlaczego przy piekarni? - zapytała Toki
- Bo chcę kupić jeszcze księżycowe niespodzianki i sok z księżycowych jagód.
~Lucjan~
*w momentach z Lucjanem i resztą jego drużyny może być trochę przekleństw*
- Wyruszamy za godzinę, szykujcie statek - powiedział z dupy Sylvar, nasz niedojebany dowódca, którego tak na prawdę prawie nie znamy.
- Za chwilę - powiedziałem biorąc kolejną butelkę piwa
- Teraz tego nie ruszasz - powiedział Diaval zabierając mi butelkę zanim zdążyłem go chociaż zauważyć
Cała nasza drużyna była jakaś jebnięta. Do tego nie licząc Sylvara jest nas sześciu.
Sen - najwyższa i najstarsza laska, która odzywa się raz na ruski rok i wykonuje polecenia bez robienia gównoburzy.
Telaem - jednooki skrzydlaty depresant ze skłonnościami do agresji. W końcu oko mu samo nie wypadło.
Romele - najlepsza dupa w drużynie. Poza tym inteligentna, uparta ale trochę empatyczna i zazwyczaj stara się trzymać na uboczu.
Vais - ślepy od czasu upadku z klifu
Diaval - biseksualista i główny wiceprzewodniczący.
I ja - Lucjan - największy karzeł alkocholik w drużynie.
- Bierzesz miotłę i zamiatasz pokład póki jeszcze jesteś w stanie stać na nogach - powiedział Diaval podając mi miotłę
- Pomożesz wstać? - zapytałem wystawiając rękę
- Sam potrafisz. A jak nie, to trzeba było tyle nie pić...
- Wsadze ci tego kija w dupe kiedyś
- Proszę bardzo - powiedział odchodząc w stronę statku - Jak wstaniesz i sobie przyjdziesz
- Spierdalaj
Po chwili próbowania złapania równowagi udało mi się wstać za pomocą miotły.
Dobra nasza, jeszcze nie jestem całkiem zchlany...
Wziąłem miotłę którą dostałem od Diavala i wszedłem na pokład.
Co ja miałem zrobić?
Czekoladowy sernik... Pyszności...
Spojrzałem na trzymaną miotłę i przypomniałem sobie że mam zamieść pokład.
Wyobraziłem sobie że potrafię latać i zacząłem w locie zmiatać brud do wody.
Po drodze potknąłem się o coś co leżało na deskach i poleciałem jak długi. Przy okazji zarzuciłem rzygiem na odległość usyfiając cały pokład.
- Myjesz to - powiedział bez żadnych emocji Telaem
- Ja?
- Tak - jednooki rzucił we mnie kluczami tak że na bank zostanie mi siniak - wiadro i szmatę masz w składzie
Błagam, zabierzcie mnie stąd!
- Co?
- Wiadro i szmatę masz w składzie - powtórzył depresant
- Nie to. Co mowił ten dziecięcy głos?
- Wydawało Ci się
Z tymi słowami Telaem mnie zostawił, wziął młotek o który się potknąłem i poszedł na mostek kapitański.
- Nie jestem aż tak pijany - burknąłem pod nosem z wielkim trudem wstając i zataczając się poszedłem do składu
Otworzyłem drzwi, i o dziwo nic na mnie nie spadło, a wszystko było poukładane na swoim miejscu.
Schyliłem się i sięgnąłem ręką po wiadro, ale nie trafiłem i zamiast je chwycić, to tylko je przewróciłem powodując lawinę wszystkich innych rzeczy.
Wiadro potrąciło dwie pozostałe miotły, które przewróciły się na półkę, i strąciły szczotki, które z kolei pociągnęły za sobą liny z kulkami na końcach, jakkolwiek to się nazywało, które strąciły z przeciwległej półki różne drobiazgi takie jak kompasy, butelki (moje kochane), jakiś bezpański chełm i parę butów.
I to wcale nie tak, że zapamiętałem co się stało w składziku, tylko Romele mi opowiedziała jak już w miarę wytrzeźwiałem budząc się w swojej kajucie z opatrzoną głową.
- Straciłem przytomność? - zapytałem
- Nie od razu, ale jak tylko Cię zaprowadziłam tutaj to położyłeś się na koi i od razu usnąłeś
- Znowu się zachowałem jak debil? - zauważyłem
- Podsumowując... Tak - stwierdziła dziewczyna - Nie powinieneś tyle pić. Przez Ciebie nie wyruszyliśmy po godzinie tylko po dwóch, a cała robota Sem która sprzątała składzik poszła się jebać
- To moja sprawa ile piję
- To nie tylko twoja sprawa - warknęła Romele i wstała - Wszystkie butelki wszelkiego alkocholu lecą w tym momencie za burtę
- Co? Nie!
- Już postanowiłam - rzuciła elfka i wyszła z kajuty
Chciałem iść za nią, ale oczywiście zamknęła od wewnątrz drzwi zanim zdążyłem dobiec do drzwi.
- No nie bądź taka! - krzyknąłem
- Jak chcesz to się przeciśnij pod drzwiami - usłyszałem głos Diavala
- I Ty przeciwko mnie?
- Wszyscy tak postanowiliśmy - odpowiedział wiceprzewodniczący - A w kajucie zostaniesz dopóki całkiem nie wytrzeźwiejesz
- A żarcie chociaż dostanę? - zapytałem, bo brzuch mi już dawał wyraźne znaki że pora coś zjeść
- Masz w lodowej szafie
Zostawiłem to bez odpowiedzi i otworzyłem lodówkę, bo tak ją nazywałem. W środku było tyle żarcia, co by wystarczyło na cały tydzień.
- Z głodu nie umrzesz - usłyszałem docinek Diavala
- Odwal się - powiedziałem
- Jak chcesz
Ciekawe czy tylko Diaval i Romele słyszeli tą wymianę zdań, czy też cały statek znowu miał pokaz mojej popitnej żenady.
Zabrałem się za pierwsze z wierzchu żarcie co było w lodówce, załatwiłem się, po czym poszedłem jeszcze spać.
Najlepsze w byciu elfem jest to, że po alkoholu nie ma się słynnego ludzkiego kaca...
Nieważne Luka, śpij...
- Kim jesteś? - zapytałem siadając na łóżku
Inny niż ostatnio głos w mojej głowie już się nie odezwał. Może rzeczywiście jestem tylko pijany i mi się coś przysłyszało?
Położyłem się i od razu zasnąłem.
***
Obudziłem się idealnie na umówione spotkanie z glebą.
Przez szpary w pokładzie zaglądało światło, na szczęście nie dosięgając do mnie.
Na statku słychać było, że nic się nie dzieje. Prawdopodobnie wszyscy teraz spali chowając się przed słońcem, a popłyniemy dalej dopiero o zmroku.
Bycie trzeźwym to bardzo dziwne uczucie. Odruchowo chciałem wziąć do ręki butelkę, którą zazwyczaj zostawiam obok łóżka, ale jej tam nie było.
Usiadłem na podłodze i rozejrzałem się ale nigdzie jej nie widziałem. Nie możliwe, żebym nie zostawił butelki obok łóżka.
Zacząłem szukać chociażby piwa po całej kajucie, ale nigdzie nie było ani jednej butelki.
Chciałem wyjść na zewnątrz, ale drzwi były zamknięte, i przypomniałem sobie że na zewnątrz świeci słońce.
Czyli muszę czekać do wieczora... Świetnie...
~Romele~
Wieczorem obudziłam się i prawie od razu przypomniałam sobie o skrzacie Lucjanie.
Bez urazy dla skrzatów...
Ubrałam się i opuściłam swoją kajutę. Jedynym miejscem, gdzie można było zamknąć niziołka dopóki nie wytrzeźwieje były kajuty w ładowni więc musiałam wyjść ze strefy mieszkalnej i przejść przez pokład.
Zapukałam do drzwi. Mimo wszystko takie mikrusy też potrzebują czasami prywatności.
- Tak? - zapytał ze środka głos Lucjana
- Mogę wejść?
- Tak
Maluch siedział oparty o ścianę i patrzył w sufit.
- Wytrzeźwiałeś już?
- W tym problem że tak - odparł skrzat nawet nie odwracając wzroku w moją stronę
- Zostawiam otwarte drzwi, jak będziesz chciał to możesz już wyjść na zewnątrz.
- Tak...
Wyszłam z kajuty chłopaka zoatawiając go samego z sobą.
_______________________
To ostatni rozdział na dzisiaj. Specjalnie wrzuciłam tyle dzisiaj, żeby w końcu dojść do pijanego Lucjana stworzonego przez Lukas_Banditas
Przy okazji wrzucam tutaj Arty Lucjana narysowane właśnie przez jego ojca:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro