Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Zanim się obejrzałam, nadeszła przerwa obiadowa. Jako że nie do końca jeszcze orientowałam się w tym, gdzie co jest, poszłam za tłumem. Kiedy wszyscy zniknęli za drzwiami jadłodajni należącej do collage'u, postanowiłam jednak zmienić kierunek, w którym zmierzałam. Postanowiłam wykorzystać w miarę ciepłą pogodę, więc poszłam na dziedziniec.

Usiadłam pod jednym z drzew, które rosły na środku, tworząc cień nad drewnianymi ławeczkami, przy których najprawdopodobniej siadali uczniowie w czasie cieplejszych dni, a skoro teraz takiego nie było, byłam tu sama.

Wyjęłam z torby słuchawki, które podłączyłam do telefonu i założyłam je na uszy, odpalając ulubioną playlistę. Zamknęłam oczy, opierając głowę o pień i odpłynęłam, odmierzając czas do zajęć za pomocą piosenek.

Jednak chwila wytchnienia nie była mi dana, ponieważ w momencie, w których była przerwa między jedną piosenką a drugą, usłyszałam kroki. Zrzuciłam słuchawki na szyję i mocniej przywarłam do drzewa, wykorzystując to, że ławka zakrywała prawie całą mnie.

- Posłuchaj mnie, Blaise. – Powiedział chłopak, który stał do mnie tyłem. Ubrany był w czarny długi płaszcz, który przywodził mi na myśl jakiegoś szlachcica, który zabłądził wśród wieków. Nie mogłam zauważyć cech charakterystycznych, ponieważ głowę osłoniętą miał kapturem. Udało mi się zauważyć najpewniej Blaise'a, którego czarne, kręcone włosy wystawały zza nieznajomego. – Musisz mi zaufać, choć nie masz większego powodu by to robić, ale to prawda. – W głosie tego chłopaka słychać było wyraźne przekonanie co do słów, które wypowiadał. Oprócz tego było w nim coś, co kazało sądzić, że naprawdę zależy mu na tej sprawie, jakakolwiek by ona nie była.

- Wyluzuj, stary. I tak nie podobało mi się w tej budzie i miałem taki zamiar. – Odparł Blaise, a nieznajomy wyraźnie się odprężył i po chwili został klepnięty w ramię przez czarnowłosego chłopaka. – A teraz muszę lecieć złożyć papiery. Ciao! – Powiedział na odchodne, po czym poszedł w kierunku uczelni.

Starałam oddychać się najciszej jak potrafiłam, co okazało się niezwykle trudnym wyczynem w tamtej chwili. Chłopak zmierzwił włosy, które do tej pory znajdowały się pod kapturem, ale przez ten gest, on opadł mu na plecy. Zauważyłam, że były naprawdę czarne i to takie, jak rzadko się spotyka: nie miały w sobie w ogóle żadnego przebłysku brązu. Były w miarę krótkie, ale kilka kosmyków opadało mu na kark i lekko się na nim kręciło. Nieznajomy odwrócił się w taki sposób, że widziałam jego profil, a wzrok utkwił w miejscu, w którym zniknął Blaise. Jego zielone oczy wyrażały pewnego rodzaju żal, który trudno było mi zinterpretować. Miał ostre rysy twarze, które tworzyły ciekawy kontrast ze smutkiem wypisanym na twarzy.

Nagle jak grom z jasnego nieba dotarło do mnie, że to jest ten sam chłopak, którego widziałam zeszłego wieczoru. Ta sama postura i... wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy jego lewa dłoń powędrowała na rękojeść sztyletu, przyczepionego do jego pasa.

Najwidoczniej zielonooki wyczulony był na najdrobniejsze dźwięki, bo nie zrobiłam tego głośno. Zmarszczył brwi, a jego mięśnie napięły się, zwiastując gotowość do obrony albo i nawet ataku.

Przywarłam mocniej do drzewa, pragnąć stopić się z nim w całość i odwróciłam wzrok, zagryzając wargi. Bezwiednie zacisnęłam ręce w pięści, nie zważając na ból, wywołany paznokciami wbijającymi się w delikatną skórę dłoni.

- Kim jesteś? – Zapytał, a ja wypuściłam wstrzymywane od jakiegoś czasu powietrze. Spojrzałam na nieznajomego, który ostrożnie zrobił kilka kroków w moją stronę, nie odejmując dłoni od rękojeści broni. – Zadałem pytanie. – Powiedział chłodno, stojąc kilka metrów ode mnie.

- Um, Lyric. Nazywam się Lyric. – Odparłam, a on niezauważalnie uniósł kącik ust, w geście rozbawienia.

- Nie o to pytałem, Lyric. K i m jesteś? – Zapytał, rozluźniając ręce, które teraz swobodnie zwisały wzdłuż boków.

- Obawiam się, że nie rozumiem pytania. – Odpowiedziałam ostrożnie, po czym podniosłam się z ziemi i zarzuciłam torbę na ramię, wskazując sztylet i stwierdzając, że nie mam się czego bać, postanowiłam dodać coś jeszcze. Skoro nie uznał mnie za zagrożenie i do tej pory nie zabił, nie powinien tego zrobić także i teraz. – Myślałam, że już nie nosi się takiej broni, a pistolety. – Powiedziałam to tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Chłopak rzeczywiście wydawał się rozbawiony moją osobą, co dość mocno mnie zirytowało.

- Jestem... tradycjonalistą. – Odparł nonszalancko, a ja zmrużyłam ostrożnie oczy, podejrzewając, że mam przyjemność rozmawiać z psychopatą.

- Tradycjonalistyczny morderca? – Spytałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język. Chłopak spiął się i zacisnął dłonie, przez co wymierzyłam sobie mentalnego liścia.

Czyli tak zginę...

- Co masz na myśli? – Pomimo napięcia, które było w każdym nerwie jego ciała, głos miał opanowany.

- Ja... Sama nie wiem, czy to ty zadajesz się z tym blondynem, który wczoraj zabił małe dziecko, ale wydaje mi się, że cię z nim widziałam. – Nie dodałam, że było to pod moim oknem i w momencie, w którym myślałam, że zginę.

Pisnęłam z zaskoczenia wymieszanego z przerażeniem, kiedy złapał moje prawe przedramię i przyjrzał się nadgarstkowi, do którego ciasno przywierał zegarek zasłaniający moje znamię.

- Dlaczego nas widzisz, Lyric? – Spytał, szczerze zdumiony.

- Nie rozumiem. – Odparłam, zaczynając odczuwać zmieszanie.

- Ty nic nie wiesz, prawda? A skoro tak... To jest to niemożliwe. – Nie byłam pewna, czy zwraca się do mnie czy może jednak mówi sam do siebie, ale mimo wszystko postanowiłam odpowiedzieć.

- Zgadzam się z tobą. To wszystko co widuję, nie jest możliwe. Najprawdopodobniej ciebie w ogóle tu nie ma, a ja stoję pośród drzew i gadam do powietrza. – Stwierdziłam, a kiedy powiedziałam to na głos, zdałam sobie sprawę z absurdalności tej sytuacji. Chyba naprawdę zaczynałam wariować.

- Nic, co widziałaś, ci się nie przewidziało, Lyric. – Powiedział to z taką powagą, że natychmiast się opanowałam. – Komu o tym powiedziałaś? – Zapytał, a ja wzruszyłam ramionami i uciekłam w bok wzrokiem.

- Mamie, kilku psychologom i nauczycielce. – Odparłam cicho, a nieznajomy westchnął przeczesując włosy.

- Powinienem cię teraz zabić, ale nie mogę tego zrobić, póki nie wiem kim jesteś. – Przez jego słowa spojrzałam na niego i zauważyłam, że przygląda mi się skrzącymi oczami. – A teraz mogłabyś coś dla mnie zrobić i udawać, że jestem twoim przyjacielem, który przyszedł dotrzymać ci towarzystwa, a ty odprowadzasz mnie do wyjścia? – Zaproponował, podając mi ramię, a ja zmrużyłam oczy.

- Dlaczego miałabym to zrobić? – Spytałam i nagle zesztywniałam, przypominając sobie o jego sztylecie. Chłopak parsknął krótkim śmiechem, najpewniej domyślając się o czym pomyślałam, ale nic nie powiedział, tylko ponownie podał mi ramię, które tym razem przyjęłam i oboje ruszyliśmy pustym dziedzińcem w kierunku wyjścia. – Po co to robisz? W końcu jakoś się tu dostałeś.

- To nie takie proste. – Odpowiedział, a ja poczułam ciekawość. – Jeśli powiedziałbym ci, że przyszedłem pod Tarczą, którą zdjąłem po wejściu na dziedziniec, to chyba byś mi nie uwierzyła. – Spojrzał na mnie, a ja zmarszczyłam brwi.

- Chyba nie rozumiem co to ta cała Tarcza. – Wyznałam, a on pokręcił głową, dając mi do zrozumienia, że nie ma zamiaru odpowiadać na moje niezadane pytanie.

- Po prostu wtedy w pewien sposób byłem dla ludzi niewidoczny, a teraz jestem, więc wolałbym nie zwracać na siebie większej uwagi, niż to byłoby potrzebne. – Wyjaśnił wymijająco, a ja nie miałam pomysłu, o co więcej mogłabym go spytać, więc resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu.

*

Kiedy wróciłam do domu, rzuciłam się na łóżko, zastanawiając się nad swoją głupotą. Dlaczego mu pomogłam? Wcale nie musiałam, poza tym, widziałam, jak mordował innych ludzi.

Jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach. Nie dość, że rozmawiałam z wymyślonym zabójcą, to jeszcze szłam z nim przez cały dziedziniec, więc ludzie musieli uznać mnie za wariatkę już pierwszego dnia. Oczywiście, czy mogłam wyobrazić sobie lepsze powitanie?

Przez cały dzień zastanawiałam się nad tym, co dzisiaj od niego usłyszałam. „Nic z tego co widziałaś ci się nie przewidziało". Fakt, że ten chłopak też go widział zdawał się uwiarygodniać jego słowa, ale skąd miałam mieć pewność, że jego sobie też nie wymyśliłam? No właśnie.

Z ponurych rozmyślań wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi.

- Proszę! – Powiedziałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.

- I jak poszło? – Zapytała uśmiechnięta mama, oparta o framugę drzwi. Wzruszyłam ramionami.

- Nie było źle, ludzie tam są... w porządku. – Odparłam wymijająco, a ona zmarszczyła brwi.

- A widziałaś dzisiaj coś dziwnego? – Powstrzymałam się od ostentacyjnego przewrócenia oczami, w zamian czego uśmiechnęłam się lekko i pokręciłam głową.

- Nie, wszystko w porządku. – Moje zapewnienie wypadło przekonująco, co przyjęłam z ulgą.

- Okay, w takim razie: cieszę się i zejdź zaraz na obiad. – Poprosiła, a ja skinęłam głową.

Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, zerwałam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. Jak zwykle, moja intuicja nie zawiodła mnie i po drugiej stronie ulicy widziałam dwie blondwłose osoby. Każdy przechodzień mógł uznać ich za dwójkę rozmawiających znajomych, ale nie dało się nie zauważyć, że dziewczyna wpatruje się w moje okno. Kiedy tylko mnie w nim dostrzegła, nakazała mi gestem, żebym do nich podeszła. Przygryzłam wargę, obracając twarz od okna i zastanawiając się nad tym, co zamierzałam zrobić.

Przecież niejednokrotnie widziałam ich w akcji, jak zabijali swoje ofiary z zimną krwią. W końcu postanowiłam, że skoro przeżyłam spotkanie z jednym z nich, powinno mi się udać także z nimi. Jakby nie patrzeć, to tylko wytwory mojej wyobraźni, więc byłam bezpieczna.

Narzuciłam na siebie bluzę leżącą nieopodal, po czym wyskoczyłam z okna, dziękując w myślach mamie, że wybrała dom, na którym mój pokój znajdował się na półpiętrze, przez co nie było to aż tak wysoko.

Zanim zdążyłam się rozmyślić, przebiegłam przez ulicę, stając twarzą w twarz z dwójką zabójców. Dopiero teraz dotarło do mnie jak mała się przy nich wydawałam. Oboje byli wysocy. Dziewczyna mogła mieć około 1,80m wzrostu, a chłopak był jeszcze wyższy. Z moimi marnymi 165 centymetrami wyglądałam przy nich naprawdę krucho. Poza tym doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że mają gdzieś ukrytą broń, przez co poczucie bezbronności było jeszcze bardziej wzmożone.

- Czego ode mnie chcecie? – Spytałam, bo ta sprawa nurtowała mnie bardziej od tego, kim są i dlaczego zabijają niewinnych ludzi. Oraz dlaczego widzę to tylko ja.

- Próbujemy się czegoś dowiedzieć. – Odparł chłopak, przekrzywiając w bok głowę i świdrując mnie błękitnym spojrzeniem swoich oczu.

- Czego dokładnie? – Zapytałam, czując się nieswojo.

- Może cię to zdziwić, ale nasze powody są bardzo podobne do sprawy, której ty pragniesz się dowiedzieć. – Odpowiedziała dziewczyna, najwidoczniej rozbawiona tą sytuacją.

- Ach tak? A czego ja chcę się dowiedzieć? – Spytałam oburzona tym, że uważają mnie za tak otwartą księgę...

- Dlaczego nas widzisz. - ...którą najwidoczniej byłam.

- Czyli... wy sami tego nie wiecie? – To wydawało mi się tak nierealne, że miałam ochotę zacząć się śmiać.

- Tak i jest to niepokojące. – Odparł blondyn, pocierając kark, a ja zauważyłam na jego nadgarstku bliznę w kształcie półksiężyca.

- Co to? – Zapytałam, czując ulgę, że moja jest ukryta za ciasno przylegającym do skóry zegarkiem. Kiedy byłam młodsza spotykałam ludzi, którzy dziwnie się na nią patrzyli, dlatego postanowiłam ją pod tym chować.

- To oznacza, że nie powinnaś nas widzieć. Nazywamy to Tarczą. – Odparł, a ja skrzywiłam się.

- Czyli teraz ludzie znowu uważają mnie za wariatkę rozmawiającą ze ścianą? Super. – Powiedziałam pod nosem, przez co oboje parsknęli śmiechem, a ja się zmieszałam. Istniała spora szansa, że rzeczywiście bym zaczęła się śmiać, gdybym nie była tu z niewidocznymi dla innych ludzi mordercami.

- Nie masz pojęcia jak to działa, co? – Zapytała blondynka, a ja wzruszyłam ramionami.

- Nie widzę powodu, żebym miała to rozumieć. – Mruknęłam.

- Powód powinien być jednoznaczny z tym, że nas widzisz, Lyric. – Stwierdził chłopak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- A skąd wiecie, że nie jest? – Zapytałam, czując narastający bojowy nastrój. Nie mogłam znieść tego, że oboje byli przekonani o tym, iż znają mnie na wylot. Skąd mogli wiedzieć o czymś, o czym nawet ja nie wiedziałam?

- Każdy kto nas widzi jest Strażnikiem, a z tego co mi wiadomo, ty nie podróżujesz w czasie. – Odparł, a ja przewróciłam oczami.

- Bo to nie jest... Czekajcie, nie, stop. Chybie nie próbujecie insynuować, że.... – Kiedy zobaczyłam ich znaczące spojrzenia, potarłam skronie. – Jak? – Tylko tyle zdołałam wykrztusić, a oni wydawali się rozbawieni i zdziwieni moją reakcją.

- Większość ludzi zaczęła by się spierać, że to niemożliwe. – Odparła brązowooka, na co wzruszyłam ramionami.

- Najpierw chcę wysłuchać waszej wersji, dopiero później sama ocenię czy to możliwe. Poza tym, niektórzy ludzie uważają, że podróże w czasie są możliwe, ale niebezpieczne, bo ktoś mógłby stworzyć czymś takim załamanie w czasoprzestrzeni. Właśnie dlatego istnieje mała szansa, że ktoś w ogóle może podróżować. Jeszcze mniejsza na to, że wy jesteście podróżnikami w czasie. – Zakończyłam swoją wypowiedź będąc pewna, że zaraz przyznają się do głupiego kawału. Nic takiego jednak nie nastąpiło.

- Najpierw wolelibyśmy dowiedzieć się jak to możliwe, że jednak nas widzisz. Nikt by nie chciał, żeby niepowołane osoby dowiedziały się o sposobach w jaki to robimy. – Wyjaśniła wymijająco dziewczyna, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nie znam ich imion.

- Jak się nazywacie? Byłoby mi łatwiej się do was zwracać. – Zmieniłam szybko temat, do którego zamierzałam za chwilę powrócić.

- Sheila, a to Ayden. – Powiedziała dziewczyna, więc skinęłam im głową.

- Tak więc... Kogo macie na myśli mówiąc o „niepowołanych osobach"? – Zagadnęłam, naprawdę ciekawa odpowiedzi.

- Naszych wrogów. – Odparł prosto z mostu Ayden.

- Hm, macie wrogów? Czyli zajmujecie się czymś więcej niż skakanie w czasie? I tak swoją drogą: zastanawiające jest to, że skaczecie w czasie, ale tak często was widuję. – Zauważyłam, a Sheila wzruszyła ramionami.

- Dla nas czas, który upłynął od naszego ostatniego spotkania z tobą różni się od tego, jak ty to odbierasz. – Wyjaśniła. – A skoro już o tym mowa, nie mamy całej wieczności, Lyric. Jeśli masz znamię, musimy o tym wiedzieć. – Powiedziała, a ja zastanawiałam się czy powinnam je ujawnić.

- Nie mam, zapewniam was. – Odparłam i przywaliłam sobie mentalnego liścia.

- Dobrze, w takim razie: nie będziemy ci więcej wchodzić w drogę. – Zapewnił Ayden, po czym oboje skinęli mi głowami. – Do zobaczenia, być może, w innym czasie. – Również odwzajemniłam ich gest, po tych dość dziwnych słowach pożegnania wypowiedzianych przez Aydena. Po chwili po prostu rozpłynęli się w powietrzu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro